Rozdział XXVII

[Z tego opowiadanka będzie maratonik do poniedziałku ^^

Jakby co, to wszystko dzięki PanzerWS bo po tym jak mi jęczał o rozdziały, to dostałam weny i napisałam ich dziesięć...

Miłego czytania 😉]

Nasir wiedział już, że nie potrafię czytać. Ja jednak nadal nie wiedziałem, co czeka mnie podczas pełni. W końcu to ciało, które teraz mam jest inne. Z tego, co zrozumiałem, do tej pory nie różniłem się zbytnio od zwykłego człowieka. Teraz jestem... wilkołakiem i muszę sobie jakoś z tym radzić.

- Co się dzieje podczas pełni?

- Więc... Bety znoszą pełnie najlepiej. Są trochę bardziej... wrażliwe. Łatwiej się denerwują, wpadają w euforię i są bardziej aktywne. Podobnie alfy i omegi. Tylko że w ich przypadku to już wszystko. My mamy jeszcze inne... zachowania. Więc... pełnia sprawia, że... nasza wilcza część staje się silniejsza... dominująca. Dlatego trudniej nam kontrolować zwierzęce instynkty.

- Na przykład.

- ... Na przykład słabiej kontrolujemy emocje i... my... przechodzimy coś jak... sezon godowy.

- ... Co?

- Mówiłem ci, że... co trzeci miesiąc omegi mają ruję, a pozostałe dwa przechodzą... mniej intensywnie. Ale nadal. To... trudno wytłumaczyć. Po prostu będziesz chciał bliskości. Nie będziesz czuł bólu i będziesz mógł powstrzymać się przed szukaniem partnera, jeśli nie masz na to ochoty... ale... podświadomie będziesz tego chciał. To da się kontrolować. Ja też z łatwością powstrzymam się i... nie zrobię ci nic. Dyara nie ma się czego bać.

- A co dokładnie dzieje się w ten trzeci miesiąc?

- ... To... trudniejsze. Wtedy jako omega możesz... mieć młode. Nie zawsze jest to pewne. Trzeba trafić na odpowiedni moment, ale... tak. To możliwe. Omegi zazwyczaj spędzają ten czas z partnerem, bo... młode są cenne. Każda para chce je mieć. Poza tym obojgu jest łatwiej to przechodzić. Omegi nie czują takiego bólu, gdy są ze swoim partnerem a alfy... nam też jest trudno. Czujemy... zew. Nasz wilk krzyczy i rwie się do omegi w rui. Każdy alfa tak czuje. To kolejny powód, dla którego jesteśmy przy naszych omegach. By je chronić przed obcymi alfami. Omegi są wtedy bardzo... hm... słabe. Nie mogą się czasem nawet ruszyć, więc są po prostu... ofiarą.

- ... A ty?

- Ja?

- Czujesz ten zew?

- ... Tak.

- Ale nie zaatakowałeś mnie wtedy.

- ... To było... trudne. Jednak... nie chciałem znowu skrzywdzić Dyary. Musiałem się oddalić, tak by nie czuć zapachu. Cały czas byłem w wilczej formie, bo... w ten sposób nie mogłem... nie mogłem...

Mężczyzna miał ewidentnie problem ze znalezieniem odpowiednich słów. Sam czułem się w tej sytuacji odrobinę... niezręcznie, ale nie mogłem patrzyć, jak się męczy.

- Nie mogłeś się do mnie dobrać.

- Tak. Gdybym przybrał ludzką formę... mógłbym zrobić coś, czego bym żałował.

- ... Więc... co zrobimy gdy... gdy miną kolejne dwa miesiące i...

- Przygotuje Dyarze jedzenie i wodę na trzy dni. Tyle trwa ruja. I... będę musiał zostawić Dyare samego. Zazwyczaj... drugi dzień jest najgorszy. Początek pierwszego jest... spokojniejszy, bo zmiany nie następują nagle. Trzeci dzień też nie jest taki zły. Ale drugi to... punkt... k... kul-mi-na-cyjny.

- Trudne słowo.

- Ale... dobre?

- Chyba tak. Więc... gdy rozpocznie się pełnia, najdzie mnie ochota na... przedłużanie gatunku.

- Tak, ale bez rui to niemożliwe. Mimo to odczuwamy taką... potrzebę. Ale także inne rzeczy jak zew lasu. Chęć... biegania i przebywania w wilczej formie czy... silny głód.

- Rozumiem... więc... obaj będziemy to czuć?

- Tak.

- ... Dobrze... ostrzegam cię, że jeśli czegokolwiek spróbujesz...

- Nie zrobię niczego co skrzywdzi Dyare.

- Trzymam cię za słowo.

***

Mimo że Nasir starał się wytłumaczyć mi wilkołaczą naturę, nadal nie wiedziałem czego się spodziewać. Po prostu... trudno było mi w to wszystko uwierzyć a myśl o tym, że miałbym poddać się jakimś pierwotnym instynktom... przerażała mnie.

Czy to możliwe, że nie będę mógł się kontrolować? Przecież to moje ciało, mój umysł jak miałbym nagle stracić nad nimi kontrolę. Bo z tego, co zrozumiałem, ta wilcza natura próbuje przejąć ster. Ale przecież ja nigdy... nigdy nie czułem w sobie żadnych zwierzęcych instynktów.

Nasir zmienia się w wilka, ale ma także wiele zwierzęcych zachowań. Sposób, w jaki czasem zamiera w bezruchu i nasłuchuje, jak węszy w powietrzu czy powarkuje, gdy jest zły, zniecierpliwiony czy zirytowany... to wszystko jest chyba manifestacją tej wilczej części.

Ja nigdy nie... nie robiłem takich rzeczy. Nie są dla mnie naturalne. Nawet nigdy nie zmieniłem się w wilka, a przecież wilkołaki robią to od małego. Może skoro jestem mieszańcem. W połowie człowiekiem... Może nie mam tej wilczej części albo... jest ona słabsza.

Powtarzałem sobie to przez dwa dni. Przez dwa dni pocieszałem się myślą, że w moim przypadku to wszystko może przebiegać inaczej. Wmawiałem sobie, że jestem inny, wyjątkowy. Nie jestem zwierzęciem... tylko człowiekiem.

W dzień, który miała przypaść pełnia Nasir zaczął zachowywać się trochę inaczej. Nie były to duże zmiany, ale... nie mógł się skupić ani usiedzieć w miejscu. Na początku było to bardziej subtelne. Po prostu otwierał książkę, czytał chwilę i ją zamykał. Potem siedział kilka minut i znów otwierał książkę. Sesja czytaniowa za każdym razem nie trwała dłużej niż dwadzieścia minut.

Ja natomiast nie odczułem żadnych zmian. Spokojnie zajmowałem się swoimi sprawami. Zacerowałem koszulę. Zamiotłem izbę. Wyprałem dywan nad rzeką.

Powoli zaczynał zapadać zmierzch a Nasira już ewidentnie nosiło. Chodził w kółko po izbie. Przekładał różne rzeczy z miejsca na miejsce dla samej czynności przekładania. No i widziałem jakiś taki... błysk w jego oczach. Jakby ekscytacja wymieszana z wyczekiwaniem.

Aż w pewnym momencie, gdy tylko na niebie pojawił się zarys księżyca... po prostu w biegu zrzucił z siebie ubranie, zmienił się w wilka i pędem ruszył do lasu jak pies spuszczony z łańcucha. Cała jego sfora pobiegła za nim a ja... wyszedłem i pozbierałem jego ubrania. Mógł rozebrać się w domu... ale nie... lepiej wrzucić je w śnieg a teraz muszę je gdzieś powiesić, żeby wyschły.

Zerknąłem w niebo, ale... nic się nie stało. Kompletnie. Zadowolony wróciłem do chaty i usiadłem przy stole. Zamierzałem wykorzystać igłę i nici, które ostatnio znalazłem i przyszyć małą kieszonkę do wewnętrznej części mojego płaszcza. Takie... zabezpieczenie. Miejsce, gdzie mogę ukryć jakieś monety i nie martwić się o złodziei albo... schować coś ostrego.

Praca szła mi powoli. Nie jestem jakimś bardzo uzdolnionym krawcem, ale... wyjątkowo mi nie szło. Nawet nawleczenie głupiej nitki na igłę. Męczyłem się chyba z dziesięć minut. Musiałem też się przesiąść, bo na zewnątrz zrobiło się już ciemno i jedynym źródłem światła był ogień w palenisku.

Męczyłem się z całością kilkadziesiąt minut. Szło mi źle i wolno a fakt, że w pomieszczeniu zrobiło się gorąco i duszno nie pomagał. W końcu z frustracją rzuciłem płaszcz na drewniany blat i wstałem, prawie przewracając przy tym krzesło.

Musiałem się przewietrzyć. Odetchnąć świeżym powietrzem i trochę się uspokoić.

Wyszedłem przed dom i mocno zaciągnąłem się rześkim leśnym powietrzem, a ilość i intensywność zapachów lekko mnie oszołomiła. Czy las zawsze pachniał aż tak ładnie?

Delikatny wiaterek przyjemnie chłodził moją rozgrzaną skórę. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się nim chwilę. Uniosłem twarz ku górze, by poczuć na niej ten przyjemny chłód. A gdy otworzyłem oczy... księżyc jawił się przede mną w swojej całej okazałości.

Piękny... Nie byłem w stanie oderwać wzroku od srebrzystej tarczy. Moje serce zabiło mocniej, a oddech stał się szybszy. Mimo zimna panującego wokół we wnętrzu mojego ciała czułem gorąco, jakby płonął we mnie ogień. Wielokrotnie patrzyłem w księżyc i zawsze uważałem, że jest piękny, ale jeszcze nigdy... nigdy nie czułem czegoś... czegoś takiego. Jakby... jakby wzywał mnie do siebie. Nagle zapragnąłem biegać... krzyczeć... zrzucić ubrania i być całkowicie wolnym jak... jak... Nasir, gdy z euforią biegł w głąb lasu... Cholerny księżyc.

Oderwałem oczy od srebrnej tarczy i niemal poczułem fizyczny ból. Zignorowałem go i szybko wszedłem do domu. Od razu udałem się do sypialni i zwinąłem w kłębek na łóżku.

Nie jestem cholernym zwierzęciem, nie będę... nie będę podążał za jakimś głupim księżycem. Co to w ogóle miało być? To... pozbawione sensu. Jak moje ciało mogło tak zareagować? Już dawno postanowiłem, że nie dam jakiemuś wilkowi się kontrolować, chociażby miałby być on gdzieś we mnie. To moje ciało. Mój umysł. Tylko ja będę je kontrolował.

Dlatego zwalczyłem pokusę wyjścia na zewnątrz. Nie byłem jednak w stanie zasnąć. Nie byłem bowiem senny, a wręcz odwrotnie miałem wrażenie, że rozsadza mnie energia. Nie mogłem uleżeć w miejscu. Kręciłem się i co chwilę zmieniałem pozycję. Nic to nie dawało.

Mimo że była noc to w pokoju wydawało się być za jasno. Każdy najcichszy dźwięk mnie irytował i dekoncentrował. I jeszcze te zapachy. Bolał mnie wręcz nos. Nieprzyjemna woń kurzu, mimo że dzisiaj sprzątałem. Tak... to był najgorsze. Przebijał się przez nią delikatny zapach sosny, ale... był za słaby, by uspokoić moje zmysły. Jednak... tak jakby... był gdzieś tutaj...

Powęszyłem odrobinę w powietrzu i zupełnie jakbym... wyczuł jego źródło, powędrowałem wzrokiem w stronę otwartej szafy, na której drzwiczkach powiesiłem ubrania Nasira. To one pachniały sosną... i żywicą i... i czymś jeszcze.

Nim się zorientowałem, trzymałem w dłoniach jego koszulę. Drżącymi rękoma przysunąłem ją bliżej twarzy i mocno odetchnąłem nosem. To było, jakby poraził mnie piorun. Ten zapach był taki intensywny, jakby mężczyzna stał tuż przede mną. Nie czułem już kurzu i brudu tylko tę przyjemną woń.

Rzuciłem się z powrotem na łóżku i skuliłem z materiałem przy twarzy. Oddychałem tym przyjemnym zapachem i cała irytacja oraz napięcie znikły jak za dotykiem magii.

Czułem się taki... rozluźniony. Zrobiło mi się przyjemni ciepło jak w te noce podczas naszej podróży tutaj, gdy owijał się wokół mnie w swojej wilczej postaci. Czułem wtedy takie samo ciepło... ten sam zapach...

Przeszedł mnie delikatny dreszcz. Coś było nie tak, ale nie do końca mogłem stwierdzić co. Było mi przecież przyjemnie. Zamknąłem oczy i pogrążyłem się w ciemności. Odcinając jeden zmysł, wzmocniłem inne. A w mojej głowie pojawiły się obrazy. Czarnych włosów... przenikliwych złotych oczu...

I wtedy... wtedy usłyszałem wycie. Długie, przepełnione euforią i dzikością. Wszędzie rozpoznałbym to wycie. Tym razem dreszcze wstrząsnęły moim ciałem, a ja mocniej wtuliłem się w materiał koszuli.

Otworzyłem oczy i... i zrozumiałem, co teraz czuję. To nie było nowe doświadczenie... Znałem to ale nigdy... nigdy nie w takim stopniu. Nie tak... intensywnie.

To było pożądanie. W swoim niemal osiemnastoletnim życiu czułem je niejednokrotnie. Zazwyczaj do przystojnych młodych kupców z południa. Ale... to było nic, w porównaniu do tego, co czuję teraz.

Gdy wyobrażam sobie te gęste ciemne włosy... chciałbym wpleść w nie swoje palce... dotknąć tej ciemnej skóry... posmakować... i... stracić resztki zdrowego rozsądku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top