Rozdział XXVI


Powoli zaczynałem przyzwyczajać się do nowego otoczenia. Jeśli chodzi o sypialnię, to poszliśmy na kompromis. Ja spałem na łóżku a Nasir na podłodze... ale przynajmniej w sypialni. Ponadto upierał się, że mu to nie przeszkadza i po prostu zwijał się w kłębek przy szafie, zazwyczaj w postaci wilka.

Zwiedziłem też okolicę. Okazało się, że zaledwie godzinę drogi stąd płynie rzeka. Najprawdopodobniej odnoga tej, wzdłuż której szliśmy zaledwie kilka dni temu.

Wilkołak pomógł mi trochę w sprzątaniu. On przynosił wodę, a ja wszystko szorowałem. Pochodziłem też trochę w poszukiwaniu czegoś nadającego się do jedzenia. Nie znalazłem nic oprócz jagód i kilku rodzajów ziół. Nic dziwnego w końcu to środek zimy.

Jednak... okazało się, że jest nadzieja. Nasir pokazał mi niewielką spiżarnie za chatą. A tam... sidła i wędki. Więc... jest nadzieja na rybę. Niestety wilkołak nie miał żadnych zapasów innego jedzenia, bo to nie było mu potrzebne... no ale chociaż odrobina urozmaicenia mnie uszczęśliwi.

I tak minęło kilka dni. Moja noga była już niemal całkowicie wyleczona. Udało mi się doprowadzić chatę do względnego porządku i zacząłem jakoś urozmaicać sobie posiłki. Sarnina w jagodach jest lepsza od spalonego królika. Jako że to Nasir polował, to dla niego też gotowałem. Nie narzekał... wydawał się nawet zadowolony.

I tak to jakoś trwało. Już nawet przyzwyczaiłem się do tego spokoju. Wilkołak szybko przywrócił mnie na stały grunt.

Siedziałem przy stole i wiązałem uzbierane zioła w drobne pęki, gdy nagle mężczyzna usiadł naprzeciwko. Na początku go zignorowałem, ale wtedy położył przede mną czerwoną książeczkę.

- Po co mi to tu kładziesz?

- Dyara... niedługo pełnia. Za dwa dni.

- ... I w związku z tym.

- Pełnia to dla nas wyjątkowy czas.

Nie mogłem się nadziwić jakie postępy zrobił w tak krótkim czasie. Nadal popełnia podstawowe błędy, ale czasem potrafi powiedzieć bezbłędnie kilka zdań z rzędu. I jego słownictwo trochę się poszerzyło. Wydaje mi się, że wiele słów podłapał ode mnie, ale większość pewnie pochodzi z książek.

- To znaczy, że... czy powtórzy się to... to co...

- Nie. Jeszcze nie. Ten i przyszły miesiąc będą prostsze, ale nadal... powinieneś być przygotowany na to, co się wydarzy.

- A co się wydarzy?

- Więc... ta książka... może i kłamie w wielu rzeczach, ale... opisuje też nasze zachowania podczas pełni. Całkiem... dobrze. Myślę, że łatwiej będzie Dyarze to przeczytać.

- ... Wolę, żebyś mi po prostu powiedział.

- Cóż mogę, ale... wydaje mi się, że Dyara może nie lubić tego, co usłyszy. Może lepiej będzie, jeśli...

- Po prostu mi powiedz!

Nasir zmarszczył delikatnie brwi i spojrzał na leżącą na stole książkę. Przechylił lekko głowę, po czym wbił we mnie spojrzenie swoich przenikliwych złotych oczu. Zapanował długa chwila ciszy, a ja nie śmiałem nawet drgnąć, gdy te ślepia były skierowane na mnie. Nagle mężczyzna otworzył książkę i podsunął bliżej mnie.

- Spójrz chociaż. Jeśli nie rozumiesz i wolisz, abym ci wytłumaczył, to zrobię tak.

Moja irytacja sięgnęła już zenitu. Dla świętego spokoju wziąłem tę książkę i przesunąłem wzrokiem po pierwszych kilku linijkach, po czym gwałtownie przesunąłem ją w jego stronę.

- Zadowolony? Po przeczytaniu stwierdzam, że wolę, abyś ty mi to wyjaśnił.

Wilkołak wpatrywał się we mnie bez słowa. Zacząłem wręcz czuć się odrobinę... niepewnie.

- O co ci chodzi?

- ... Czemu Dyara kłamie?

- Co?

Nasir w końcu opuścił wzrok na otwarte stronice książki. Patrzyłem, jak powolnym ruchem obraca ją o sto osiemdziesiąt stopni.

- Więc Dyara czytał odwrotnie?

- ... Ja...

Mężczyzna przechylił delikatnie głowę i ponownie wpatrywał się we mnie z uwagą. W końcu wypowiedział te słowa, których się spodziewałem.

- Dyara nie potrafi czytać.

- ... Nie. Nie potrafię.

- Dlaczego Dyara nic nie mówił?

- Bo nie ma o czym.

- ... Naprawdę?

- Nie potrafię czytać, bo nikt mnie nie nauczył. Moja matka pochodziła ze wschodu. Ledwie potrafiła mówić w tutejszym języku. Więc tym bardziej nie potrafiła w nim czytać i pisać. Nie było osoby, która mogłaby nas nauczyć, a moja matka nie widziała potrzeby, by uczyć mnie, chociażby naszego wschodniego alfabetu. Zresztą... i tak nie byłoby nas stać na książki. Potrafię liczyć. To mi wystarcza. Znam się też na ziołach. Czytanie nie jest potrzebne do przeżycia... jest dla tych, którzy mogą sobie na nie pozwolić, bo nie muszą o życie walczyć.

- Chciałbyś potrafić?

- ... Być może.

- Mogę nauczyć.

- Nie potrzebuję twojego współczucia. Nie jestem idiotą. Może i nie potrafię czytać, ale... nie jestem głupi.

- Wiem. Dyara nie jest głupi. Jest bardzo mądry. Zna słowa, których ja nie znam. Potrafi znajdować różne rośliny i używać ich na sposoby, o których ja bym nawet nie pomyślał. Dlatego wiem, że jeśli Dyara chce nauczyć się czytać, to może się nauczyć. A ja mogę pomóc, jeśli tylko Dyara się na to zgodzi.

- ... Tak myślisz? Myślisz, że... dałbym radę?

- Ja wiem. Dyara może wszystko, jeśli tylko dostanie szansę.

Pierwszy raz ktoś patrzył na mnie z... z wiarą w oczach.

Ludzie traktowali mnie jak śmiecia. Niczego ode mnie nie oczekiwali, bo dla nich byłem nieudacznikiem. Uchodźcą z obcego kraju, który przez kilka lat nie potrafił nawet z nimi rozmawiać, gdyż nie znał języka. Patrzyli na mnie z litością a czasem niesmakiem, bo byli przekonani, że jedyne co potrafię to sprzedawać swoje ciało jak moja matka.

Nikt nigdy tak naprawdę niczego ode mnie nie oczekiwał. Nikt nigdy nie powiedział, że... że jestem w stanie coś zrobić. Nawet kobieta, która uczyła mnie o zielarstwie, nigdy nie zaproponowała, że nauczy mnie czytać. Uważała, że byłaby to strata czasu.

Do tej pory nie przeszkadzało mi to tak bardzo. Starałem się ignorować ukłucia wstydu, gdy nie byłem w stanie czegoś przeczytać, mimo że nawet w małych wioskach ludzie posiadają tę podstawową umiejętność. A gdy okazało się, że nawet on... żyjący w środku lasu to potrafi... Jak miałem nie czuć się jak skończony kretyn. Jak jakiś... gorszy.

Ale on... nie śmieje się ze mnie. Nie wywyższa się. Chce... chce mi pomóc i... nikt nigdy nie... nie pochwalił mnie tak jak on.

Jest mi tak bardzo wstyd, że nie potrafię czytać... ale... chciałbym potrafić...

- Naprawdę mnie nauczysz?

Mężczyzna w odpowiedzi pokiwał delikatnie głową. Spojrzałem jeszcze raz na stronice pokryte czarnym atramentem. Tyle słów... tyle znaków, które dla mnie są pozbawionymi sensu gryzmołami. Nie potrafię nawet stwierdzić, kiedy zaczyna się jeden, a kończy drugi. Więc... mam nauczyć się składać te znaki w słowa... a później w zdania... Ale jest ich tak wiele... ja...

- Powoli. Będziemy uczyć się powoli aż Dyara będzie czytał lepiej ode mnie.

- ... To może potrwać.

- Mamy dużo czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top