Rozdział VII

Oczywiście nic nie może iść według planu. Następnego dnia obudziłem się z suchym kaszlem. To przez ten przeklęty deszcz. Nie chciałem, by przerodziło się to w coś poważniejszego, a jeśli zamierzałem kurować się w mojej niewielkiej chatce, potrzebowałem więcej ziół. To przez moją chciwość sprzedałem więcej, niż powinienem i nie zostawiłem niemal nic dla siebie. Dlatego o wschodzie słońca ubrałem się ciepło i szybkim krokiem ruszyłem do lasu.

Śnieg się rozpuścił, jednak przez to leśne poszycie było pełne błota. Zapewne za kilka dni napada go, tyle że będzie sięgał mi do kolan. Już nie raz tak było. Teraz jednak byłem bardzo wdzięczny, takiemu obrotowi zdarzeń bowiem nic nie przysłaniało poszukiwanych przeze mnie roślin. Dlatego wszystko poszło dość sprawnie. Po jakichś dwóch może trzech godzinach uzbierałem zaskakująco wiele.

Postanowiłem wracać. W końcu lepiej nie ryzykować za bardzo. Zrobiłem kilka kroków, po czym zamarłem. Było strasznie... cicho. Doświadczyłem dziwnego... ale znajomego uczucia. Ponownie miałem wrażenie, że ktoś... lub coś mnie obserwuje. Tak jak, wtedy gdy uwolniłem złapanego w sidła wilka. Tylko tym razem moje ciało zareagowało na to mocniej. Moje serce przyśpieszyło a mięśnie napięły się. Jednak nie ze strachu. To było specyficzne uczucie. Po chwili jednak osłabło. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę wioski i po jakimś czasie to dziwne uczucie całkowicie zniknęło.

Bez problemów dostałem się do mojego domu. Po drodze nie wydarzyło się nic niespotykanego. Nie napotkałem też Grimma ku mojej wielkiej uldze. Zamknąłem drzwi na klucz i wziąłem się do segregowania i przeglądania ziół. Gdy skończyłem wiązać je w niewielkie pęki i wieszać do uschnięcia zapadał już zmrok.

Postanowiłem położyć się spać. Wcześniej zaparzyłem sobie jednak napar ziołowy. Gdy go wypiłem, od razu poczułem się lepiej. Chociażby dlatego, że dawał przyjemne ciepło. Zasnąłem wyjątkowo szybko.

***

Przebudziłem się w środku nocy. Tym razem nie z powodu bólu brzucha czy gorączki. Nie miałem pojęcia, co przerwało mój sen. Przez chwilę siedziałem na łóżku w pełnym skupieniu, próbując zrozumieć, co może się dziać. W izbie nikogo nie było. Jednak... czułem... coś zbliżonego do tego, co wydarzyło się w lesie.

Niepewnie wstałem i podszedłem do okna. Wyjrzałem na zewnątrz, jednak nie dostrzegłem niczego niezwykłego. Jedynie zarys lasu. Mimo wszystko podszedłem do drzwi i upewniłem się, że są zamknięte. Gdy przekonałem się, że zaiste są, wróciłem do łóżka.

Leżałem tak dłuższą chwilę. Nie wiem, ile to mogło trwać. Piętnaście minut... pół godziny... może więcej. W końcu jednak dziwne uczucie zniknęło. Mimo to jeszcze przez długi czas nie mogłem zasnąć.

***

Obudziłem się dość późno. Słońce dawno już wstało. Przeliczyłem, ile pieniędzy mi zostało i stwierdziłem, że nie jest tak źle. Planowałem udać się w kilka miejsc i kupić jedzenie na najbliższe kilka dni. Przede wszystkim wypadałoby zaopatrzyć się w suszone mięso.

Tak też zrobiłem. Wziąłem swój jedyny wiklinowy koszyk i udałem się na rynek znajdujący się w centrum wioski. Moja chata znajdowała się na jej obrzeżach, mimo to dystans nie był zbyt duży.

Oprócz mięsa kupiłem kilka jaj, ser i świeży chleb. Kaszel nie wydawał się pogarszać. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że mój organizm dobrze radzi sobie w zwalczaniu choroby. Mimo wszystko porządne śniadanie na pewno mu nie zaszkodzi.

Poranek był zimny, dlatego ubrałem się ciepło. Śnieg nie padał, ale szadź pokrywała niemal wszystko. Mimo to pogoda była dość ładna. Niebo było niemal bezchmurne. Tym razem byłem niemal pewien, że kolejnego deszczu nie będzie. Kwestią czasu są jednak opady śniegu a pewnie nawet śnieżyce.

Gdy miałem już wszystko, czego potrzebowałem, ruszyłem w drogę powrotną do domu. Poczułem niemal ulgę, gdy zobaczyłem moja małą chatkę. Ulga szybko zmieniła się w strach, gdy zobaczyłem, że drzwi są uchylone.

Przebiegłem resztę drogi i wściekły otworzyłem szeroko drzwi. Wewnątrz zobaczyłem Grimma... i jego czterech towarzyszy. Wywrócili mój dom do góry nogami. Wyrzucili wszystkie ubrania z kufra. Przetrząsnęli szafki. Wywrócili łóżko. Gniew natomiast równie szybko przerodził się w strach.

Szukają czegoś. Kosz wypadł mi z ręki, a spojrzenia mężczyzn zwróciły się na mnie. To mój dom... To mój pieprzony dom! Nie pozwolę im... nie pozwolę panoszyć się w moim domu!

- Wynoście się... JUŻ!

- Dyara... miło cię widzieć.

- Jak śmiecie!?

- Strasznie się denerwujesz... czyżbyś coś ukrywał?

Mówiąc to, Grimm uniósł niewielką buteleczkę do połowy wypełnioną czarnym płynem. Poczułem lodowate zimno. Nie... to nie jest żaden dowód... Ja nie jestem wilkiem. Nie udowodnią mi tego... bo nim nie jestem.

- Co cię obchodzi, jak dbam o swój wygląd?

- Ależ obchodzi mnie. Bo nie robisz tego z próżności. Prawda?

Chciałem coś powiedzieć, ale wtedy jeden z mężczyzn poruszył się, zwracając na siebie moją uwagę. Dostrzegłem broń. Wiatrówka... Po co im ona?

Niepewnie zrobiłem krok w tył. Nie było to zamierzone. Po prostu moje ciało samo zareagowało. Grimm zauważył to i zaczął się do mnie zbliżać. Powoli zacząłem wycofywać się na zewnątrz.

- Czego ode mnie chcecie?

- Chyba świetnie zdajesz sobie sprawę z tego, czego od ciebie chcemy.

- Nic wam nie zrobiłem... Zostawcie mnie!

Grimm i jego towarzysze kolejno wyszli z mojej chaty. Nie mogłem uciec. Nie miałem gdzie. Poza tym, jeśli to zrobię... wszyscy uznają mnie za winnego. Nawet jeśli niczego nie zrobiłem.

Mężczyzna z wiatrówką pewniej chwycił broń a mnie przeszły dreszcze.

- Włamujecie się do mojego domu... demolujecie go... Może i nie jestem tu lubiany, ale nie macie prawa! Powiem wszystkim. To przestępstwo.

- Zamknij się. Ciebie prawo już nie chroni... potworze.

- O czym ty...

- Znaleźliśmy je.

- C-co?

- Ślady wilczych łap za twoim domem. Prowadzą od okna prosto do lasu. Były znacznie większe od śladów przeciętnego wilka.

Co... jakie ślady... Nie... to niemożliwe. Jednak pozostali mężczyźni... wpatrywali się we mnie z nienawiścią. Nie uwierzyliby Grimmowi na słowo. Musieli widzieć te ślady, ale... ale to nie ja. Ja nie... On musiał mnie wrobić. Musiał mnie jakoś wrobić...

- Poddaj się... to zakończymy to szybko.

Nie... nie chcę ginąć... nie dam się zabić... Nie chcę... Nie chcę... Poczułem łzy napływające mi do oczu. To wszystko na nic. Walczyłem tyle lat na próżno... dzisiaj zginę. Mimo że nic złego nie uczyniłem... zginę... Nie chcę umierać. Nie chcę...

Spojrzałem Grimmowi prosto w oczy. Pierwszy raz tak bardzo wprost pozwoliłem mu zobaczyć mój strach. Uśmiechnął się.

Zacząłem biec. Z całych sił pędziłem w stronę lasu. Usłyszałem jeszcze głos Grimma za moimi plecami.

- Czekaj! Nie strzelaj. Jeszcze nie. Zabawimy się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top