Rozdział VI
Dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły. Niemal nie mogłem w to uwierzyć. Przecież zima zbliża się nieubłaganie. Jednak mimo wysokiej temperatury raczej nie przyjdzie nam nacieszyć się dobrą pogodą zbyt długo.
Z południa nadciągały ciemne chmury. Wygląda na to, że zanim zima na dobre tutaj zagości, czeka nas jeszcze ostatnia jesienna ulewa. Na północy niemal zawsze jest zimno, dlatego cieszymy się każdą falą ciepła, która przychodzi z południa, nawet jeśli ciągnie za sobą ciemne chmury.
Odwiedziłem dzisiaj Floris, by sprawdzić stan jej młodszej córeczki. Wczoraj późnym wieczorem kobieta przyszła do mnie, prosząc o jakieś zioła pomagające na ból gardła. Przestraszyła się też, że może być to coś poważniejszego. Obiecałem, że przyjdę rano z odpowiednimi ziołami i zerknę na jej córkę.
Dziewczynce nic nie było. Najprawdopodobniej to nie choroba była powodem bólu gardła. Mimo wszystko zostawiłem kobiecie nieco rumianku, by ulżyć jej córeczce w bólu. Rozumiem, dlaczego Floris tak bardzo się martwi. Cieszyłem się, że mogłem ją uspokoić i całkowicie rozwiać obawy. Chociaż... pewnie i tak będzie się zamartwiać, dopóki córka nie powie, że ból zniknął całkowicie.
Gdy wyszedłem z ciepłego wnętrza gospody nad Trevtown wisiała już owa ciemna chmura. Deszcz nie był zbyt silny. Wiatr był o wiele gorszy. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę domu, a każdy silniejszy podmuch zwiewał kaptur z mojej głowy. Po chwili odpuściłem sobie nakładanie go ponownie. Odrobina wody nic mi nie zrobi, a już niedługo będę pod dachem.
Naprawdę miałem nadzieję, że tak właśnie będzie. Zamarłem, gdy nagle drogę zagrodził mi Grimm.
- Dyara... takie egzotyczne imię. Nasze są prostsze niż te wschodnie.
- Zejdź mi z drogi.
- Zastanawiam się, co może znaczyć. Ponoć tam każde imię ma znaczenie.
- Owszem.
- Zdradzisz mi je?
- Nie.
- ... Zawsze wszystko utrudniasz.
Mężczyzna zrobił kilka powolnych kroków w moim kierunku. Dzieliło nas zaledwie parę metrów.
- Jeśli mnie tkniesz, zacznę krzyczeć.
- Myślisz, że ktoś usłyszy? Deszcz... wiatr... A nawet jeśli usłyszą... Myślisz, że ktoś stanie w twojej obronie?
Nie. Raczej nie. Nie ma co liczyć na pomoc tutejszych. Gdybym był jednym z nich, może by mi pomogli. Ale nie jestem. Mieszkam tu od ponad dziesięciu lat... ale nigdy nie potraktują mnie jak jednego z nich. Nawet Floris, która okazuje mi pewną sympatię, zapewne udawałaby, że nie słyszy moich krzyków.
Grimm szybkim krokiem podszedł do mnie i złapał mnie za ramię. Odepchnąłem go i próbowałem wyminąć, ale chwycił mnie za włosy i przyciągnął do siebie.
- No dalej... krzycz.
Nasze twarze dzieliły centymetry. Uśmiechał się z wyższością i zadowoleniem. Zupełnie jakby miał mnie w garści.
- Nie muszę.
Przycisnąłem ostrze noża do jego brzucha. Tylko na tyle by je poczuł. Zamarł w bezruchu i tym razem to ja posłałem mu zwycięski uśmiech.
- Spróbuj krzyczeć. Może jednak ktoś usłyszy. A teraz. Puszczaj mnie.
Zrobił to, a ja szybko wycofałem się, zwiększając odległość między nami.
- Nie uciekniesz mi. W końcu i tak cię dopadnę.
- Możesz próbować.
Biegiem zerwałem się w stronę mojej chaty. Gdy jednak obejrzałem się przez ramię, Grimm stał w miejscu i przyglądał się swojej dłoni. Nie obchodziło mnie, co robi, dopóki daje mi szansę na ucieczkę.
Po chwili byłem już w domu i zamykałem drzwi na klucz. Gdy upewniłem się, że na pewno się zamknęły, oparłem się o nie i odetchnąłem głęboko z ulgą. Wiedziałem, że w końcu przyjdzie. Dlatego gdziekolwiek nie szedłem, zawsze zabierałem ze sobą nóż. Ukryty, ale łatwo dostępny. Niech Grimm wie, że potrafię ugryźć.
Moje imię... pytał o moje imię. Mam nadzieję, że nie ciekawi go to aż tak bardzo. Zresztą... tutaj nikt nie zna języka wschodnich plemion, z których pochodziłem. Gdyby jednak jakoś się dowiedział, mógłbym mieć problem. Nie wiem, co moja matka myślała, nadając mi takie imię. Może na wschodzie nie było to nic niezwykłego jednak tutaj... i w dodatku w takich okolicznościach... mogło mi jedynie zaszkodzić. Dyara. Dya Ra. Biały Wilk.
Powoli doszedłem do siebie. Przeczesałem dłonią mokre włosy i wszedłem w głąb izby. Miałem tu tylko jeden duży pokój jednak w zupełności mi to wystarczało. Łatwiej było go ogrzać. Postanowiłem to właśnie zrobić. Rozpalić ogień w kominku.
Właśnie sięgałem po kawałek drewna, gdy dostrzegłem coś dziwnego. Przyjrzałem się wewnętrznej stronie mojej prawej dłoni. Było na niej coś czarnego... Sadza? Ale jeszcze nie dotykałem kominka...
Nagle to do mnie dotarło. Szybko przeciągnąłem lewą dłonią po moich włosach. To samo. Farba... farba schodzi... tak po prostu. Oszukał mnie... Sukinsyn mnie oszukał!
Grimm... czy zauważył? Cholera! Jak mogłem dać się tak oszukać... Kolor zejdzie pewnie całkowicie po dwóch... może trzech razach. Gdyby nie ten poprzedni barwnik zapewne już widać by było biel.
Może... może nie zauważy... nie domyśli się. Przecież w farbowaniu włosów nie ma niczego złego. Nie wie, jaki jest ich naturalny kolor. Nawet brwi przyciemniam, by nie kontrastowały z czernią. Równie dobrze mogę być blondynem i farbować się na czerń. W końcu jestem ze wschodu. Mogę powiedzieć, że chciałem dopasować się do ludzi północy. Tutaj mają głównie ciemne włosy. Moja matka była blondynką... mogę powiedzieć, że odziedziczyłem włosy po niej, ale wolę nie wyróżniać się tak jak ona.
Tak... mogę tak powiedzieć. Poza tym... nawet jeśli farbuję włosy... nie ma to nic do rzeczy. Nie powinien powiązać tego ze swoimi podejrzeniami... prawda?
Spokojnie... Może nawet nie zauważył. Może niepotrzebnie panikuję. Wszystko będzie w porządku. Do tej pory byłem ostrożny. Jeśli nie dam mu więcej powodów do podejrzeń... odpuści. Muszę tylko bardziej uważać. Przez jakiś czas nie wychylać się za bardzo. Zostało mi jeszcze kilka miedziaków. Może kupię nieco zapasów i zaszyję się na jakiś czas. Tak... to niegłupi pomysł. Wszystko się jakoś ułoży. Wszystko się jakoś ułoży...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top