Rozdział LXXVII

Wracaliśmy do domu. To była przyjemna podróż. Głównie dlatego, że czułem się wyjątkowo... lekko. Jakbym zrzucił z siebie ciężar, który towarzyszył mi całe życie. Miałem wrażenie, że dopiero teraz mogłem ruszyć do przodu, zacząć wszystko od nowa i po prostu... żyć. Tak jakbym na stałe zamknął jakiś rozdział w swoim życiu.

Nie spieszyliśmy się z powrotem. Wędrowaliśmy w niespiesznym tempie, często robiliśmy postoje czy zatrzymywaliśmy się, aby upolować porządny obiad. Tak naprawdę po prostu miło spędzaliśmy czas. Uśmiechałem się, a nawet śmiałem. Już dawno tego nie robiłem. Za pierwszym razem to wydawało się dziwne i nienaturalne. Jakbym zapomniał, jak to jest. Teraz jednak... czułem się lepiej. Czułem się na powrót żywy. Wciąż coś wewnątrz mnie czasami wywoływało nagle przygnębienie. Takie rany nie goją się szybko. Zapewne, nawet gdy fizyczne rany w pełni się zagoją, ja nadal będę cierpieć. Jednak już nie zatracę się w tym cierpieniu.

Po kilku dniach podróży w końcu dotarliśmy do celu. Najpierw powitały nas wilki. Mirra był pierwszy. Wciąż znajdowaliśmy się jakieś piętnaście minut od domu, gdy wybiegł zza drzew jak rozweselony na widok pana psiak. Ucieszyłem się, gdy go zobaczyłem. Poczułem nie tyle nostalgię ile po prostu czystą radość. Mirra był członkiem mojej rodziny. Jak zresztą i reszta wilków, które dołączały do nas, w miarę jak zbliżaliśmy się do domu.

A gdy w końcu zobaczyłem jego zarys wśród drzew... poczułem ulgę. To był mój dom. Mój prawdziwy dom. Gdy stanąłem przed nim, przez chwilę po prostu wpatrywałem się w jego front. Napawałem się tym widokiem. Chłonąłem go całym sobą. Wszystko się zgadzało. Wszystko było takie... właściwe. Zapach... taki znajomy i przyjemny. Zapach żywicy i leśnej, pokrytej igliwiem ściółki. Zapach domu.

Gdy wszedłem do środka, musiałem dotknąć każdego mebla. Oczywiście już po chwili zauważyłem, że zebrało się trochę kurzu. Nasir pewnie stwierdziłby, że przesadzam i że jest czysto. Ja jednak widziałem ten kurz. Czułem go i strasznie drażnił mój nos. Ale to nic. Zaraz tu posprzątam. Wywietrzę pokoje, powycieram meble, zamiotę podłogę... no i może coś ugotuję. Po tylu dniach obozowania mam ochotę na zjedzenie porządnego posiłku przy stole. Najpierw jednak zajmę się zwierzętami. Później może zajmę się sprzątaniem a na końcu gotowaniem. Tak... to dobry plan. No i może zmienię zasłony... Przydałoby się też jakieś kwiaty do wazonu...

- O czym tak rozmyślasz?

Nasir podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Swoją głowę ułożył wygodnie we wgłębieniu mojego ramienia.

- Rozmyślam o tym, ile czeka mnie pracy.

- Na początek może po prostu odpocznijmy i...

- Pff. Chyba żartujesz. Bierz wiadro i zmykaj nad rzekę. Muszę tu posprzątać.

- Sprzątałeś, gdy wychodziliśmy. Nikogo tu nie było od tej pory, więc jest czysto.

- Nasir?

- Tak?

- Mamy inne definicje słowa czysto. To po pierwsze. Po drugie jak już będziesz nad rzeką, to do niej wskocz, bo śmierdzisz.

Mężczyzna prychnął, ale czułem jego rozbawienie. Lubię mu czasem trochę podokuczać, a on o tym wie. Chociaż prawda była taka, że lubię jego zapach. No ale przecież nie powiem mu tego.

- Jesteś okropny. Ja zawsze cię komplementuje. A ty mówisz, że śmierdzę.

- Też chcesz komplementów? Mam ci powiedzieć, że jesteś dobrym chłopcem? Przykro mi, ale ten tytuł należy do Mirry.

- Kiedyś go przejmę.

- No nie wiem... jeszcze ci do niego daleko.

- Hmmm... na początek spróbuję wkupić się w łaski.

- To byłby dobry początek.

Nasir objął mnie mocniej i pocałował delikatnie w szyję. To było tylko muśnięcie, ale wywołało u mnie dreszcze.

- No dobrze... to, co jeszcze poza bieganiem z wiadrem mogę zrobić dla mojej pięknej, łaskawej i wspaniałomyślnej omegi?

- Hmmm... poproszę więcej epitetów.

- ... Czego?

Nie udało mi się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. A gdy wyobraziłem sobie reakcję Nasira (bo nie mogłem zobaczyć jego twarzy) nie powstrzymałem śmiechu. Byłem bowiem niemal w stu procentach pewien, że właśnie marszczy brwi i spogląda na mnie z wyrzutem.

- Chcę usłyszeć więcej opisujących mnie słów.

- Hmm... moja ukochana, bystra, śmiała i odrobinę arogancka omega.

- Hmm... mój silny... odważny... odrobinę przygłupi... ale ukochany alfa.

- Nie jestem głupi. Tylko prosty.

- O tak. Jak budowa cepa.

- No bez przesady...

- Ach tak?

Obróciłem się i objąłem go za szyję.

- Weź wiaderko, a jak przyniesiesz mi wodę czyściutki i pachnący, to kto wie... może wpuszczę cię do łóżka.

Nasir zaśmiał się i dołączył do gry.

- Do mojego łóżka?

- Tak. Jak będziesz grzeczny, to może wpuszczę cię do twojego łóżka.

- Hmmm... No nie wiem. Ciekawa propozycja, ale nie wiem, czy warta wskoczenia do zimnej wody.

Wsunąłem palce we włosy, które opadały mu na kark. Były już dosyć długie. Zazwyczaj skracał je, gdy odrastały do tej długości.

- To nie wszystko.

- Naprawdę? Jest coś jeszcze? Niech zgadnę... Pozwolisz mi siedzieć przy moim stole?

- Aż tak bym się nie zapędzał... Myślałem raczej o tym, że... skoro moja rana już właściwie się prawie zagoiła... moglibyśmy... odrobinkę poszaleć.

- Czy to... jakaś sugestia?

- Sugestia, że mam ochotę się z tobą kochać.

Nasir wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, jakby analizując moje słowa. Spodziewałem się jakiegoś żartobliwego komentarza z jego strony, ale nie. On po prostu nagle złapał mnie w pasie, uniósł do góry i zaczął nieść w stronę sypialni.

- Nasir! Puszczaj! Zły Nasir!

Starałem się brzmieć groźnie, ale nie mogłem powstrzymać śmiechu.

- Tak się kończy prowokowanie swojego alfy.

- Głupie alfy!

Brunet położył mnie delikatnie na łóżko, a ja spróbowałem posłać mu oburzone spojrzenie, ale musiało wyjść mało przekonująco, bo mężczyzna się zaśmiał.

- Uroczy. Gdy opisywałem Dyarę zapomniałem o tym wspomnieć. Dyara jest bardzo uroczy.

- A Nasir jest bardzo niewychowany. Kto to widział porywać swoją omegę i tak brutalnie rzucać ją na łóżko?

- Dyara to lubi.

- Nie twierdzę, że nie. Mówię tylko, że powszechnie mogłoby to być uznane za objaw złego wychowania.

- Hmm... wychowałem się w lesie.

- To wszystko wyjaśnia.

Uniosłem się nieco by objąć Nasira i przyciągnąć do siebie. Pocałowałem go delikatnie, jednak on niemal od razu pogłębił ten pocałunek. Już po chwili czułem jego dłonie na swojej skórze. Brakowało mi takiego dotyku. Przez ostatnie tygodnie Nasir był taki czuły... taki delikatny. Jednak nie kochaliśmy się. Nasir nawet niczego nie sugerował. Rozumiał, że nie byłbym w stanie. Nie myślałem wtedy o takich rzeczach.

Jednak teraz... teraz rozpoczynam nowe życie z moim alfą. Chcę wrócić do normalności. Kocham go nad życie i pragnę go jak nigdy. Chcę poczuć, że jest mój i tylko mój. I chcę pokazać mu, że należę tylko do niego.

***

Nasir obejmował mnie delikatnie swoim ramieniem. Przebudziłem się dość późnym rankiem i przez chwilę tylko wsłuchiwałem się w jego oddech. Słońce już wschodziło, oświetlając pokój pierwszymi promieniami. Był to już jednak ten okres, gdy słońce wschodziło dość późno.

Obaj byliśmy zmęczeni podróżą i musieliśmy to odespać. Byłem jednak bardzo spragniony, więc musiałem odpuścić sobie dalsze wylegiwanie się.

Ostrożnie, tak by nie obudzić Nasira wstałem z łóżka i udałem się do głównej izby. Nalałem sobie trochę wody i wypiłem wszystko duszkiem. A gdy wróciłem do sypialni, mój alfa oczywiście siedział na brzegu łóżka i spoglądał na mnie z tą mieszaniną podejrzliwego zaniepokojenia.

- Nie patrz tak. Pić mi się chciało. Spokojnie, w kuchni nie grozi mi nic poza napadem kichania, bo ktoś nie dał mi wczoraj posprzątać.

- Martwię się za każdym razem, gdy znikasz mi z oczu.

- Więc lepiej nie mrugaj.

Nasir zaśmiał się, ale odpuścił sobie dalszy komentarz. Ja natomiast zająłem się ogarnięciem bałaganu. Oczywiście nie zabrałem się za porządne sprzątanie. Na początek chciałem tylko podnieść z podłogi ubrania, które Nasir tam rzucił. Były to zarówno jego, jak i moje ubrania.

Gdy podnosiłem płaszcz, przypomniałem sobie o czymś, powiesiłem go w szafie i wyciągnąłem z jego kieszeni drewnianą figurkę. Przez chwilę przyglądałem się jej z delikatnym uśmiechem na twarzy. W końcu zebrałem się w sobie i podszedłem do półki.

Nasir naprawił ją już dzień po tym, jak zniszczył ją w przypływie złości. Ja natomiast na powrót ustawiłem na niej książki według własnego upodobania. No i... stał na niej drewniany wilczek.

Po chwili wahania tuż obok postawiłem drewnianego konika. Były niemal tego samego rozmiaru. Nim się zorientowałem Nasir stał obok mnie i obejmował mnie w pasie. Przyglądał się zabawkom.

- Przyjrzyj się Nasir. To nasza przyszłość.

- Koń i wilk... Sugerujesz, że mam ci kupić konia? Kozy ci już nie wystarczają?

Wiedziałem, że próbuje żartować, więc nie wahałem się przed daniem mu kuksańca pod żebra.

- Nie głupiutki alfo. Dzieci to nasza przyszłość. Może jeszcze nie teraz... ale kiedyś.

Nasir chciał coś powiedzieć, ale nim zdążył, na zewnątrz rozległo się wilcze wycie. Spojrzałem pytająco na Nasira, ale ten wzruszył tylko ramionami. Cokolwiek się działo nie było to nic niepokojącego. To dziwne, że byłem w stanie rozpoznać to po wyciu. Po prostu wiedziałem, że nie było to ostrzeżenie. Nasir też ewidentnie był spokojny a on jeszcze lepiej rozumie wilki. On w sumie z nimi niemal rozmawia. A przynajmniej takie odnoszę czasem wrażenie. Pamiętam, jak kiedyś siedział na ławce i narzekał na mnie do Etala, a stary wilk wzdychał i prychał, jakby doskonale rozumiał ból bycia w związku z apodyktyczną omegą.

W każdym razie, mimo że odgłos nie był niepokojący, postanowiliśmy to sprawdzić. Wyszliśmy na zewnątrz i na początku wszystko wydawało się normalne. Do momentu, gdy coś zimnego nie spadło mi na czubek nosa. Dopiero po chwili zorientowałem się, co to jest.

- Śnieg.

- Tak. Pierwszy śnieg tej zimy.

Z każdą sekundą białych płatków było coraz więcej. Wyciągnąłem dłoń i przyglądałem się, jak opadają na nią, a później błyskawicznie znikają roztopione przez ciepło mojego ciała.

- Zima... nadeszła.

- Na to wygląda.

- ... To dobrze.

- Naprawdę?

- Tak. Wszystko zaczęło się od zimy. Skończy się na zimie. I ponownie zacznie podczas zimy.

- ... Powiedziałbym, że nie rozumiem, ale boje się, że znów zostanę nazwany niemądrym.

- Nie zwracaj na mnie uwagi. I tak nie zrozumiesz.

- Pewnie nie. Omegi są...

- Dziwne.

- Czy jeśli potwierdzę, to znów mnie uderzysz?

- To słodkie jak dobrze mnie znasz.

- ... Zdążyliśmy wrócić tuż przed zimą.

- Tak. Jesteśmy w domu...

Spoglądałem na białe płatki, których już setki opadały na ziemię. Ziego skakał i kłapał pyskiem, próbując je złapać. Niedługo śnieg pokryje drzewa i ziemię.

Czekają mnie długie, zimowe wieczory spędzone w domu przy rozpalonym palenisku. Już nie mogłem się ich doczekać. Zawsze nienawidziłem zimy, gdyż w samotności i biedzie była ona jedynie kolejnym utrudnieniem i zagrożeniem. Teraz... teraz to tylko kolejna pora roku, którą spędzę z moją drugą połową. To kolejne dni wypełnione szczęściem.



[KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ]

Kontynuacja tego opowiadania pojawi się... kiedyś. Po krótkiej przerwie. No i powróci pewnie pod innym tytułem. Będzie nowym rozdziałem w życiu bohaterów... no ale trochę jeszcze ich czeka, więc to nie jest jeszcze 'happy end'.

Dziękuję za komentarze, gwiazdki i ogólnie zainteresowanie tym opowiadaniem. Szczerze mówiąc, na początku miało być krótkie... ale spodobała mi się wizja pokazania zmian zachodzących w życiu bohaterów.

Postanowiłam podzielić to opowiadanie na dwie części ze względu na jego długość. A ten moment wydawał się doskonały na zakończenie, gdyż zamyka cały rok zmagań głównych bohaterów, a przy okazji otwiera przed nimi zupełnie nowe drzwi. Tak więc zapraszam do kolejnej części, jak już się pojawi. ^^

Mogę tylko zapewnić, że już pracuję nad drugą częścią. Napisałam kilka pierwszych rozdziałów i... myślę, że nie będziecie nimi zawiedzeni 😉😏

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top