Rozdział LX

[Do wszystkich tych, którzy pisali, że jak wrócą do domu, to stanie się coś złego... Szach mat kurwa! Nie zdążyli wrócić do domu 😎😈]



- Nie ruszaj się... leż spokojnie...

Słyszałem głos Nasira. Był niski i ciepły jak zawsze, ale wyczuwałem w nim zmartwienie.

Czułem ból. Rozchodził się od brzucha po całym ciele. Chciałem unieść rękę, ale ktoś delikatnie przytrzymał ją w miejscu. Poczułem coś zimnego i mokrego na czole. Przyniosło to nieco ulgi, nim z powrotem zapadłem się w nicość.

***

Cichy przyjazny głos. Czyjaś dłoń gładząca moje włosy w kojącym geście.

Nadal czułem ból. Był nieco... przytłumiony. Wszystko było dziwnie przytłumione.

***

- Już dobrze... Śpij spokojnie.

Mocniej ścisnąłem jego dłoń. Czułem jego zapach i on... uspokajał mnie. Było mi przyjemnie ciepło.

***

- Dyara?

Moje powieki były ciężkie, ale zmusiłem się do otworzenia oczu. Potrzebowałem dłuższej chwili, nim rozmyte plamy przed moimi oczami zaczęły nabierać ostrzejszych kształtów.

Rozpoznałem to miejsce. Byłem w domu. Leżałem w naszym łóżku. Nasir siedział na jego brzegu. Odsunął pasma włosów z mojej twarzy i uśmiechnął się delikatnie. Jego twarz była zatroskana, ale jednocześnie spoglądał na mnie z czułością.

- Dyara kochanie... Pomogę ci się napić. Dasz radę?

Dopiero teraz zauważyłem kubek w jego dłoni. Pomógł mi nieco się podnieść z pozycji leżącej do półsiedzącej.

Każdy nawet najmniejszy ruch wywoływał kaskady bólu. Nie byłem w stanie powstrzymać jęków. Czułem suchość w ustach i metaliczny posmak krwi.

Nasir przysunął kubek do moich ust, a ja powoli piłem ciepły, słodki płyn o ziołowym posmaku.

- Powoli...

Wypiłem mniej więcej połowę, gdy brunet zabrał kubek. Płyn przyniósł nieco ulgi mojemu gardłu.

- Dyara kochany... Może spróbujesz coś zjeść?

Nie byłem pewien, co się dzieje. Moje ciało bolało i czułem się... źle to mało powiedziane.

Nie pamiętam zbyt wiele, ale wiem, że... że coś mi umknęło. Pamiętam tylko urywki. Pamiętam las i dwójkę mężczyzn. A później była tylko ciemność i krótkie chwile świadomości. Pamiętam głos Nasira. Jego dotyk. Ból. Ogromny ból i te krótkie chwile, gdy coś przynosiło mi ulgę. Zimne okłady. Czyjaś ciepła dłoń głaszcząca moją.

Dopiero teraz byłem w stanie otworzyć oczy i zobaczyć co się wokół mnie dzieje. Jakoś znalazłem się w domu. Z jakiegoś powodu... wciąż żyję.

Chciałem zapytać o to Nasira. Chciałem zapytać, co się stało, ale z mojego gardła nie wyszły słowa a jakiś bliżej nieokreślony charczący dźwięk.

- Spokojnie. Napij się jeszcze.

Wypiłem kilka łyków, ale nie wyobrażałem sobie, bym mógł cokolwiek zjeść. Przymknąłem na chwilę oczy. Tylko na chwilę.

***

Zasnął. Na szczęście jego oddech był spokojny i równomierny. To był dobry sen.

Przez ostatnie pięć dni niemal nie zmrużyłem oka. Za bardzo bałem się, że gdy zasnę... przestanie oddychać.

Gorączka minęła. Krwawienie ustało. Powoli wszytko zaczynało zmierzać ku dobremu.

Niemniej ostatnie pięć dni było ciągłym koszmarem. Od chwili, w której zobaczyłem go w kałuży krwi.

Zatamowałem krwawienie i przyniosłem go tutaj. Niejednokrotnie widziałem ranę postrzałową. W stadach często ktoś kończył ranny po spotkaniu z ludźmi. Niejednokrotnie wyciągałem kule z ciał towarzyszy.

Ale to była moja omega. Moja druga połówka. Jej życie było w moich rękach. Nigdy nie czułem tak panicznego strachu.

Położyłem go na stole, a gdy zobaczyłem jego ranne ciało, załkałem. Musiałem wyciągnąć kulę. Krzyczał z bólu. Tracił coraz więcej krwi, gdy próbowałem wyjąć z niego ten przeklęty kawałek metalu.

"Wilk by to przeżył. Jeśli tylko nie trafili w ważne organy... jego organizm powinien to wytrzymać. Jest wilkołakiem. Jest... silny. Moja omega jest silna. Da radę. Przetrwa to." Powtarzałem to w kółko, by nie oszaleć.

Wciąż to powtarzam. Gdy patrzę na niego. Takiego słabego. Jego cera jest taka blada. Pod oczami odznaczają się ciemne cienie. Stracił także wyraźnie na wadze.

Od pięciu dni nic nie jadł. Byłem w stanie jedynie podawać mu płyny. Wodę a z czasem próbowałem użyć ziół. Nie znam się na nich tak jak Dyara, ale pytałem go kiedyś o nie. Zapamiętałem, co niektóre z nich robią. Miałem nadzieję, że jakkolwiek pomogą. Choć odrobinę mu to ułatwią. Wydaje mi się, że te na sen działały. Lepiej, żeby spał. Gdy śpi nie stresuje się. A teraz to mogłoby jedynie zaszkodzić.

W końcu odzyskał przytomność. Na krótką chwilę, ale jednak. Wyglądał teraz tak spokojnie. To chyba dobry moment, by zacząć podawać mu posiłki.

Z bólem serca puściłem jego dłoń i udałem się do głównej izby. Musiałem coś dla niego przygotować. Na początek coś lekkiego. Jego żołądek nie przyjmie od razu czegoś treściwego. Ugotowałem trochę warzyw, aż stały się miękkie, po czym dodatkowo rozgniotłem je, tworząc coś, co nie wyglądało na jadalne, ale nie wymagało przeżuwania.

Gdy skończyłem Dyara wciąż spał. Usiadłem obok niego i wziąłem jego drobną dłoń w swoje. Miałem wrażenie, że wystarczy jeden nieuważny ruch i jego kości roztrzaskają się pod moim dotykiem.

Był taki... wątły... blady... cichy... Gdy tylko odzyskiwał choć strzępy świadomości, jego śliczną twarzyczkę wykrzywiał ból.

A to wszystko moja wina. Nigdy nie powinienem zostawiać go samego. Zawiodłem jako alfa. Zawiodłem moją omegę. Był tam zupełnie sam. Przerażony. Na łasce tych ludzi... na łasce tych potworów. Moja delikatna, bezbronna omega. Moja lepsza połówka. Jak mogli go skrzywdzić? Nie mógł z nimi walczyć. Nigdy by nikogo nie skrzywdził. Zrozumiałbym, gdyby zrobili to mnie... ale on niczym nie zawinił. Nie mój Dyara.

Dlaczego zginęli tak szybko? Powinni cierpieć. Cierpieć jak mój ukochany. Nie... Powinni cierpieć bardziej.

Ci głupi ludzie... Mogli żyć. Mogli żyć w spokoju. Gdyby tylko trzymali się od nas z daleka... ale nie.

A przecież usunęliśmy się w cień. Pozwoliliśmy im zająć nasze ziemie i ukryliśmy się głębiej w lasach by nie stać im na drodze. By nie przelewać więcej krwi. Jednak oni są chciwi. Chcą więcej i więcej. Nie rozumieją nas, ale to nie strach nimi kieruje. Nazywają nas potworami i bestiami, ale to ONI są żądni krwi. To ONI polują na nas. To ONI nie znają litości. Zabijają bezbronnych, omegi, kobiety i dzieci. A kiedy znajdujemy nasze rodziny martwe i szukamy zemsty to MY jesteśmy nazywani potworami.

Ludzie... jedyne co muszą robić to nie wchodzić na nasze ziemie, nie zagrażać naszym rodzinom, nie prowokować nas... Tylko tyle. Tylko tego chcemy, a w zamian uszanujemy ich teren, nie zagrozimy ich rodzinom, nie będziemy interweniować w ich egzystencję.

Chcemy tylko żyć spokojnie w naszych lasach. Jednak to niemożliwe. Ludzie są zbyt samolubni. Zniszczą lasy dla własnej przyjemności, wybiją nas wszystkich, bo zabijanie się nawzajem im nie wystarcza.

Od stu lat trzymamy się swoich ziem... a oni wysyłają za nami łowców. Doskonale. Niech przyślą ich więcej. Zawieszę ich czaszki jako trofea.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top