Rozdział LVII
Rankiem opuściliśmy karczmę i już mieliśmy udać się do domu. Ja jednak zastanawiałem się, czy nie powinienem kupić czegoś jeszcze. W końcu w najbliższym czasie nie będzie okazji by tu przyjść. Po chwili wahania wskazałem Nasirowi na jedno ze stoisk.
- Weź od tego mężczyzny worek ziarna. Któryś z tych mniejszych. Przyda się dla kur. W końcu w najbliższym czasie tu nie przyjdziemy.
- A ty?
- A ja będę dosłownie w zasięgu twojego wzroku. Widzisz tamten wóz? Ostatnio wpadł mi tam w oko ciepły, zimowy płaszcz. Może jeszcze tam jest. Jeszcze jest jesień więc powinien sprzedać go za mniej. A skoro spędzę ponad pół roku w domu, to nie będę miał okazji, by kupić coś przed zimą. Poradzisz sobie? Jeden worek. Nie bierz dużego, bo to ty będziesz dźwigał.
- ... A nie możemy...
- Nasir... Naprawdę? Tracimy czas. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej wrócimy do domu.
- ... No dobrze. Niech ci będzie.
Wilkołak stanął przy stoisku i naburmuszony czekał na swoją kolej. Ja natomiast zajrzałem do wozu, który ostatnio upatrzyłem. Teraz mężczyzna sprzedawał głównie lekkie, cienkie ubrania, ale gdy zapytałem o płaszcz, to skądś go wygrzebał. Był ciemnoszary i wyszywany ciepłym futrem. Miał kaptur i był wystarczająco długi. Trochę się potargowałem i byłem zadowolony z ceny, na której stanęło. Już po chwili byłem szczęśliwym właścicielem płaszcza.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu Nasira i ten właśnie rozmawiał ze sprzedawcą. Chciałem ruszyć w jego stronę, ale wtedy akurat ktoś na mnie wpadł. Mężczyzna przeprosił i podniósł płaszcz, który przez niego upuściłem. Oddał mi go i jeszcze raz przepraszając, prędko odszedł.
Gdy tylko na powrót skupiłem się na stoisku, mój alfa już zmierzał w moją stronę szybkim krokiem i ciskał gromami z oczu. No ale przynajmniej kupił to, co miał kupić. Złapałem go za ramię, nim ten ruszył w pościg za biednym pechowym przechodniem.
- No już, już. Wstrzymaj wierzchowca mój ty rycerzu.
- Kto to był? Czego chciał?
- Po prostu gdzieś się śpieszył i na mnie wpadł. Wiem, że to okropny czyn, ale okaż mu łaskę.
- Jesteś pewien, że nic ci się nie stało?
- Nie. Nie uderzył we mnie mocno. Tylko lekko barkiem. Jego szczęście, że płaszcz się nie pobrudził. Wtedy kazałbym ci przynieść mi jego głowę na tacy.
- Zrobiłbym to.
- No oczywiści mój alfo. A teraz mam dla ciebie dobrą wiadomość. Idziemy do domu.
Tak jak się spodziewałem, brunetowi od razu się humor poprawił. Jednak jeśli mam być szczerym... mi także. Było miło. Norwitch to ładne miasteczko. Jednak... To nie dom.
***
Byliśmy w drodze od czterech godzin, gdy zauważyłem, że coś jest nie tak. Na początku było to dziwne uczucie, że o czymś zapomniałem. Czegoś mi brakowało. Zastanawiałem się, czy nie zostawiłem czegoś w karczmie, ale jedyna rzecz, która przychodziła mi na myśl to moja czerwona chusta a ją miałem przecież na głowie.
Dotarło to do mnie, gdy zamykałem manierkę z wodą. Stanąłem jak wryty i gapiłem się na moją dłoń. Nasir pytał, co się dzieje, ale dopiero po dłuższej chwili byłem w stanie coś z siebie wykrztusić.
- Nie ma jej!
- Słucham?
- Obrączki! Nie ma!
Mój palec serdeczny był... pusty. To było jak cios prosto w serce. Po chwili strachu przyszła wściekłość.
- Ten sukinsyn...
- Zgubiłeś ją?
- Nie! Oczywiście, że nie!
- Dyara kochany... nic się nie stało. To tylko błyskotka. Kupię ci nową.
- Nie! Nie chcę nowej! Chcę tamtą! I nie zgubiłem jej! Ten sukinsyn ją ukradł!
- Słucham?
- Ten koleś, który na mnie wpadł... Ukradł ją! Cholera jak mogłem być taki głupi?! Jak mogłem nie zauważyć?!
- Skąd wiesz, że to on?
- Wpadł na mnie, co już jest podejrzanym zbiegiem okoliczności. Strasznie się śpieszył lub po prostu nie chciał, bym zbyt długo skupiał na nim uwagę. Poza tym podał mi płaszcz, który spadł na ziemię. Włożył mi go prosto w dłonie. Na pewno poczułem jego dłoń na swojej, ale byłem pewny, że było to wynikiem jego pośpiechu. Łajza jest dobry... nawet się nie zorientowałem, że coś jest nie tak.
- Cóż...
- Zawracamy natychmiast.
- Co?
- Idziemy odebrać moją obrączkę.
- Dyara musisz teraz częściej odpoczywać. Nie możemy się wrócić. To conajmniej osiem godzin starty. Kupię ci nową obrączkę.
- Nie.
- ... Dyara...
- W takim razie... zrobimy postój. Ja zostanę i przez ten czas odpocznę. Ty sam dotrzesz do Norwitch dwa razy szybciej prawda? Niecałe dwie godziny w jedną stronę. W cztery zdążysz tam dotrzeć, znaleźć tego gościa i wrócić. Ja i tak nie byłbym w stanie nic zrobić. Ale wiem, że ty go znajdziesz. Po zapachu. Przyznaj, że znasz jego zapach. Tylko nie kłam.
- ... Tak. Było go trochę na tobie po tym, jak na ciebie wpadł. Jednak trudno będzie znaleźć go tylko z pamięci.
- ... Mój płaszcz. Dotykał go.
Nasir chyba dostrzegł determinację w moich oczach, bo sięgnął do plecaka i wyciągnął stamtąd zwinięty płaszcz. Powąchał go i po wyrazie zrezygnowania na jego twarzy domyśliłem się, że miałem rację.
- Tak... zapach jest słaby... ale jest.
- Ten dupek mnie okradł Nasir. Nikt mnie nie będzie okradał... A już na pewno nie z symbolu naszej miłości!
- Dyara... naprawdę to tylko...
Wilkołak nie dokończył, bo... rozpłakałem się. Nie wiem do końca dlaczego... Tak jakoś wyszło. Schowałem twarz w dłoniach i łkałem, podczas gdy spanikowany Nasir próbował mnie jakoś... pocieszyć. Chociaż on też chyba nie był pewien skąd ten nagły wybuch rozpaczy, podczas gdy dwadzieścia sekund wcześniej kipiałem z wściekłości, aż mi para z uszu szła.
- No dobrze. Już dobrze. Nie płacz kochany... Dyara... ukochany nie płacz. Znajdę tego tchórza i wyrwę mu wszystkie flaki.
- Nie możesz!
- No dobrze. Co tylko zechcesz. Poobijam go lekko i odzyskam to, co twoje. Tylko już nie smuć się.
Pociągnąłem nosem i przestałem płakać. Nasir widząc, że się uspokoiłem, odetchnął z wyraźną ulgą.
- Będę biec w wilczej formie, najdłużej jak się da. Obiecuję, że nie zajmie to więcej niż cztery godziny. Zaraz znajdziemy dobre miejsce na obóz i od razu wyruszę. Użyję nawet skrótu.
- Dlaczego nie chodzimy skrótem, skoro jakiś istnieje?
- Bo jest odrobinę niebezpieczny dla kogoś, kto nie przywykł do trudnych terenów. Poza tym znacznie łatwiej jest z niego skorzystać w wilczej formie niż w ludzkiej.
- No dobrze. Tylko... uważaj na siebie. I odzyskaj naszą obrączkę. Możesz połamać mu ręce. Albo chociaż jedną. Najlepiej prawą.
- Dobrze. A teraz chodź... Wydaje mi się, że znam dobre miejsce, gdzie będziesz mógł zaczekać.
Nasir poprowadził mnie w głąb lasu jakieś dziesięć minut od ścieżki, którą się poruszaliśmy do tej pory. W oddali słyszałem szum rzeki. Zostawił mnie na niewielkiej polance i zmienił się w wilka. Spakowałem jego ubrania do plecaka, ten złapał go w zęby i popędził do Norwitch.
Oczywiście jeszcze zanim zrobił to wszystko, musiał się ze mną pożegnać, tuzin razy powiedzieć bym na siebie uważał i jeszcze gadał do mojego brzucha, a na koniec go pocałował. Z czasem będzie pewnie jeszcze bardziej upierdliwy.
Miałem cztery godziny dla siebie i musiałem czymś się zająć. Poszukałem więc ziół lub jakichś innych pożytecznych leśnych roślin. Nawet taka niepozorna pokrzywy jest przydatna. Na początku obszedłem polankę. Później wyszedłem trochę poza nią. Nie chciałem oddalać się za daleko. W końcu usiadłem na pieńku i siedziałem przez chwilę, ostrożnie wkładając do torby to, co znalazłem. Nie było tego wiele. Kilka kwiatów o przydatnych właściwościach, jakieś jadalne grzyby i to w sumie tyle.
Siedziałem jeszcze chwilę. Nudziłem się. Popijałem wodę... Jednak w pewnym momencie, gdy podniosłem bukłak do ust, okazał się pusty. No kto by pomyślał, że woda może się... skończyć.
Westchnąłem ciężko, bo naprawdę byłem spragniony. Zastanawiałem się, jak długo już tak siedzę i po chwili doszedłem do wniosku, że to już co najmniej trzy godziny. Po chwili wahania założyłem torbę na ramię i ruszyłem w stronę, z której dobiegał znajomy szum płynącej wody.
Słońce grzało nawet przez korony drzew. Może i była jesień ale dzisiejszy dzień był wyjątkowo ładny. Rzeka jest blisko. Nie zgubię się. Tam wcale nie będzie mniej bezpiecznie niż tutaj. A co ważniejsze słońce plus brak wody to złe połączenie. Nie mogę sobie pozwolić na zasłabnięcie. Nie, kiedy pod moim sercem jest inne życie. Dlatego pewnym krokiem ruszyłem w stronę rzeki, by napełnić bukłak i przy okazji trochę się ochłodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top