Rozdział L
Poprzedniego dnia trochę się załamałem. To było bardzo... niespodziewane. Czułem się dobrze. Naprawdę. Obudziłem się i wszystko było w porządku. Zająłem się zwierzętami i ładna pogoda wprawiła mnie w dobry nastrój. Zacząłem gotować obiad i byłem w tak dobrym humorze, że nuciłem podczas obierania ziemniaków. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Nasir pochwalił zupę, którą zrobiłem. Mnie także smakowała. Aż w pewnym momencie coś po prostu... pękło. A ja byłem równie zaskoczony co siedzący naprzeciw mnie Nasir.
W jednej chwili jadłem zupę... w następnej zanosiłem się płaczem. Zostały dwa dni do pełni, a więc minął już niemal miesiąc od mojej rui. Jeśli którekolwiek z nas wciąż miało jakieś nadzieje na dziecko, to właśnie się rozwiały. Być może to stąd mój wybuch. Miałem wrażenie, że radzę sobie z tym wyjątkowo dobrze, a może po prostu dusiłem w sobie wszystkie emocje i w tamtym momencie one po prostu... wybuchły.
W każdym razie Nasir otrząsnął się dość szybko i jak na dobrego alfę przystało, pomógł mi się pozbierać do kupy. Gdy się uspokoiłem, nie potrafiłem nawet stwierdzić, dlaczego płakałem. Po prostu nagle zrobiło mi się bardzo... przykro. Siedzieliśmy przy tym stole tylko we dwójkę i możliwe, że... po prostu czegoś mi brakowało. Na szczęście dojście do siebie nie zajęło mi dużo czasu. Po tym wszystkim posprzątałem i poczytałem książkę, nakarmiłem zwierzęta i nie miałem już żadnych emocjonalnych wybuchów. Byłem jednak dość zmęczony, więc poszedłem wcześniej spać i wyszło mi to na dobre.
Właśnie się obudziłem i czułem się dobrze. Wstałem, przeciągnąłem się i przebrałem. Wyszczotkowałem włosy i nawet zawiązałem je w ładny warkocz. Obudziłem się w dobrym nastroju i jakoś tak miałem ochotę ładnie dzisiaj wyglądać. Gdy wyszedłem z sypialni nie zastałem Nasira w głównej izbie, domyśliłem się więc, że zapewne poszedł po wodę. Nie słyszałem żadnych odgłosów pracy na zewnątrz, a wilkołak nie należał do tych, co siedzieliby bezczynnie. Lubił być przydatny.
Miałem od razu wyjść na zewnątrz, ale coś przykuło moją uwagę. Podszedłem do stołu i podniosłem drewnianą figurkę, która na niej stała. Nigdy nie zwróciłem uwagi na to, co właściwie rzeźbi Nasir w tym kawałku drewna. Gdy ostatnio zerknąłem, co robi, wciąż widziałem tylko niekształtny kawał drewna.
Teraz miałem w dłoniach wilka. Drewno było wypolerowane i gładkie, bez żadnych ostrych krawędzi. Mogłem go chwycić bez obawy, że wbiję sobie drzazgę. Nie był zbyt realistyczny ale zdecydowanie przyjemny dla oka. Prosta drewniana zabawka.
Poczułem, jak łzy napływają mi do oczu i jak ściska mnie w gardle. Przypomniałem sobie mojego małego drewnianego konika... i wyobraziłem sobie nasze dziecko z drewnianym wilczkiem w dłoni. Mocniej chwyciłem zabawkę i przyłożyłem ją do serca. Wziąłem kilka głębokich oddechów, by się uspokoić i nie rozkleić do końca. Po chwili mi się udało. Otarłem rękawem pojedynczą łzę, która jakoś się wymknęła i odłożyłem wilczka na jego poprzednie miejsce. Dopiero po chwili zorientowałem się, że się uśmiecham. Ten przygłupi alfa... mój kochany alfa.
Wziąłem ostatni głęboki wdech i już w pełni opanowany wyszedłem na zewnątrz. Przywitały mnie podekscytowane wilki. Ziego i Mirra zawsze byli bardzo... wylewni i uczuciowi. A ja ich rozpieszczałem. Od razu na powitanie dostali porządną porcję uścisków i drapania za uszami.
- To drapieżniki. Robisz z nich mięczaków.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem rozbawionego Nasira z dwoma wiadrami wypełnionymi po brzegi wodą. Muszę przyznać, że mi zaimponował. Ja zazwyczaj gubiłem po drodze jedną trzecią zawartości. No ale oczywiście mu tego nie powiem.
- Coś mi mówi, że jesteś zazdrosny.
- Rozgryzłeś mnie. Czuję się zagrożony jako alfa tego stada. Powinienem chyba jakoś okazać swoją dominację.
- Zrób przewrót i podaj łapę.
Brunet roześmiał się głośno i pokiwał głową z udawaną rezygnacją.
- Wybrałem sobie omegę to teraz mam. Zero szacunku. Zero jakiejkolwiek uległości.
- Chodź Mirra, od teraz ty ze mną śpisz, przynajmniej nie zrzędzisz.
- I jeszcze sprowadza innych facetów do mojego łóżka.
- Zazdrosny?
- Przede wszystkim czuję się w obowiązku uprzedzić biednego Mirrę, że chrapiesz.
Udałem ogromny szok i urazę, po czym wskazałem na bruneta palcem.
- Odszczekaj to.
- Hau, hau.
- Dobry chłopiec.
Wilkołak dalej szczerząc się jak idiota, podszedł do beczki i przelał do środka wodę z obu wiader, podczas gdy ja dokończyłem rozpieszczanie moich zwierzaczków. W końcu dałem im do zrozumienia, że koniec tego dobrego, a gdy odbiegli zastąpił ich kolejny szukający atencji. Ten był znacznie większy i przylepił się do moich pleców.
- Też chcę być rozpieszczany.
- O nie... ty masz być twardzielem. Jak i ciebie rozpieszczę to, kto będzie dla nas polował i odstraszał niedźwiedzie?
- Myślę, że możemy się żywić tymi korzonkami, które hodujesz, a co do niedźwiedzi to będzie mi ich nawet szkoda, jak trafią na jakiś twój gorszy dzień. Biedne będą tak sterroryzowane, że pewnie nie będą w stanie zasnąć na zimę.
- Ha, ha. Uważaj, bo jak mnie wkurzysz, to będziesz musiał dogadać się z niedźwiedziami czy podzielą się z tobą gawrą.
- Ale jesteś okrutny... Wysłałbyś swojego kochanego alfę do niedźwiedzi?
- Hmmm...
Udawałem, że poważnie się nad tym zastanawiam a w odpowiedzi Nasir objął mnie mocniej.
- Okrutna omega. A podobno macie mieć takie dobre serduszka. Czuję się sterroryzowany. A przecież jestem takim dobrym partnerem...
- Insynuujesz, że chrapię.
- Masz rację kochany. Kłamałem. Nie chrapiesz.
- Oczywiście, że nie.
- Ale czasem wydajesz urocze dźwięki przez sen.
- Niby jakie?
- Różne. Trudno określić. Jednak są wyjątkowo rozkoszne. Czasem chyba nawet coś mówisz, ale nie rozumiem. Tylko raz byłem pewien, że powiedziałeś "jagnięcina".
- ... Niby dlaczego miałbym mówić "jagnięcina"?
- Zastanawiałem się nad tym całą noc. No ale jak się obudziłeś, to pierwsze co zrobiłeś, to rzuciłeś się na nasze zapasy mięsa więc... zaryzykuję stwierdzenie, że byłeś głodny.
- ... Zjadłbym jagnięcinę.
- ... Następnym razem jak wybierzemy się do ludzkiej osady, to kupię ci jagnięcinę.
- Hmm... zjadłbym teraz. Poza tym i tak w najbliższym czasie nie będziemy w miasteczku, więc do tego czasu mi się odechce.
- Właściwie to...
- Co?
- Chciałem wybrać się do miasteczka.
- Przecież niedawno tam byliśmy?
- Tak... i... zamówiłem coś. Teraz chciałbym to odebrać.
- ... Co takiego?
- To niespodzianka.
- No dobrze... A kiedy chcesz się tam wybrać?
- Cóż... wszystko miało być uzależnione od tego, czy... rozumiesz... czy będziesz w stanie iść ze mną.
- Cóż jak widzisz, nic nie stoi na przeszkodzie byśmy się tam przeszli. Matka Natura i tym razem stwierdziła, że to jeszcze nie czas.
- A czy... wszystko w porządku? Wczoraj...
- Tak. Wszystko w jak najlepszym porządku. Wczoraj miałem chwilę słabości, ale to wszystko. Z chęcią się stąd wyrwę.
- No dobrze... W takim razie po pełni. Co ty na to?
- Doskonale. No i pamiętaj o jagnięcinie.
- Oczywiście. Zapytamy, gdzie podają najlepszą jagnięcinę.
- Najlepszą? No, no... jak mnie za bardzo rozpieścisz, to zrobię się nieznośny.
- Jeszcze bardziej?
Stuknąłem wilkołaka łokciem, a gdy ten puścił mnie i chciał odejść, wypiąłem mu jeszcze język, na co zareagował śmiechem. Ja swój jakoś powstrzymałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top