We can get a little crazy, just for fun, just for fun...

Pokutuję za czas, jaki oczekiwaliście na ten rozdział. Mea kulpa, mea kulpa, mea maxima kulpa...

Z okazji święta kobiet, finał ,,Samotności" dedykuję wszystkim przedstawicielkom płci pięknej.

Zaczynajmy!

********

Sen nadszedł niespodziewanie, sklejając dwie pary oczu - te toksycznie zielone i te ciepłe, brązowe - swoimi mackami.

Zanim Loki zdążył się zorientować juz dryfował. Z rozmyślań i zgorzkniałych wyrzutów, czynionych samemu sobie przeniósł się w sen. W jedyną przestrzeń, gdzie nikt nigdy nie uzyskał pełni władzy. A Laufeyson nie był wyjątkiem.

Zanim Tony Stark skończył udoskonalać system awaryjny hełmu, poddał się Morfeuszowi, nawet nie będąc tego świadomym. Śnił, bo wyczerpanie i praca go przeciążyły.

***

Szybki, urywany oddech przeszedł w szloch, a potem głos wydał z siebie przeciągły jęk i ucichł. Tony zamarł w bezruchu z policzkiem i dłońmi przyciśniętymi do zimnych kostek, jakimi był wyłożony dziedziniec, na którym się znalazł. Nasłuchiwał.

Cisza raniła jego uszy. Było tak cicho, że nie można było usłyszeć niczego. Tony miał wrażenie, że zaraz eksploduje mu głowa, a poza tym drobne kamyczki zaczynały boleśnie wbijać mu się w twarz. Od długiego wyczekiwania ścierpły mu ramiona. Postanowił zaryzykować i podniósł się.

Znajdował się za dość wysokim murkiem i głos, który słyszał wcześniej, dobiegał właśnie zza niego. Powoli, starając się nie wydawać najmniejszego odgłosu Tony podszedł do jego krawędzi i wyjrzał.

Znajdował się na dziedzińcu jakiegoś pałacu. Plac był okrągły i otoczony bogato rzeźbionymi krużgankami, poza fragmentem przy urwisku. Wyżej, nad krużgankami, znajdowały się ogromne okna, przy budowie których również nie szczędzono środków. Nawet miliarder Tony Stark odczuł dostojność i bogactwo tego miejsca. Na środku placu znajdował się niski, masywny, kamienny zegar słoneczny, zza którego wystawała czarna czupryna. Osoba tam siedząca była niska i drobna - dziecko.

Iron Man zamarł, gdy z jednego z licznych korytarzy dało się słyszeć śmiechy i pokrzykiwania, jednak głosy przebiegły i ucichły tak nagle, jak się pojawiły. Już miał się wycofać, wrócić za murek i spróbować znaleźć wyjście, informacje o tym gdzie i dlaczego się znalazł, cokolwiek, gdy znowu rozbrzmiał szloch. Tym razem Tony miał już stuprocentową pewność - płakał chłopiec, skulony za zegarem. W nagłym przypływie wspomnień i sentymentów Tony postanowił podejść do chłopca. Wyszedł na oświetlony słońcem dziedziniec z pełną świadomością lekkomyślności jakiej się dopuszcza i podszedł do zegara. Chłopiec musiał usłyszeć jego kroki, bo zerwał się na równe nogi i wycelował w jego kierunku dłoń, w której dzierżył miały, trójkątny sztylet. Mężczyzna zamarł. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego czyje, kilkuletnie, załzawione oczy wpatrywały się w niego ze zdziwieniem i gniewem.

- Przysłał cię? Tak? - głos, pomimo tego, że dziecięcy, bez wątpienia należał do Lokiego.

- Ja...

Ręka z ostrzem niebezpiecznie drgnęła. Te oczy...

- Nie pójdę. Nie przeproszę jej - w głos Lokiego wkradła się pogarda. - Niech cierpi, bo na to, żmija, zasłużyła.

Tony podniósł ręce w geście poddania i juz miał się wycofać, gdy oczy młodego Lokiego rozszerzyły się, a on sam odwrócił się i uciekł do krawędzi placu.

- Zaczekaj! - krzyknął za nim Tony, jednak młody psotnik nic sobie z tego nie zrobił i po prostu skoczył w dół, w przepaść.

Iron Man zerwał się do biegu, jednak nagle coś na niego wpadło i zwaliło go na kostki. Powietrze uciekło z płuc Tony'ego i nim ten zdążył chociażby zaczerpnąć powietrza i spróbować oszacować rany, został gwałtownie podniesiony do góry i przyparty do muru.

Tony Stark nigdy, w całym swoim życiu, nie widział takiej furii w oczach, jak wtedy w oczach Lokiego.

- Hej, Lokes - udało mu się wychrypieć, zanim Loki uderzył nim o ścianę.

- Ty idioto! Ty parszywa, zdradziecka jaszczurko! - wargi Kłamcy były posiniałe, a źrenice rozszerzone.

- Loki ja...

Tym razem po spotkaniu z brukiem pociemniało mu przed oczami. Nie odnotował tego, kiedy Loki znalazł się nad nim i przyłożył mu ostrze do gardła.

- Jak to zrobiłeś?! Jak?!

- O co chodzi? - metaliczny posmak w ustach nie pomagał w sklejaniu wypowiedzi.

- Jak tu trafiłeś? Jaki rodzaj magii poznałeś? Czego ten mój zdradziecki brat cię nauczył? Co?!

- Nie wiem o czym mówisz.

- Du lyver!

- Uspokój się!

- Zabiję cię, jeg rive ut guts!

Zabrzmiało groźnie, chociaż mogło znaczyć wszystko. Diabli niech wezmą Lokiego i ten jego srebrny język.

- Loki, proszę. Ja nic nie wiem. Musiałem zasnąć i to wszystko to zły sen. Śnisz mi się tylko, sen, sen, sen...

Niespodziewanie ciężar zelżał i Tony mógł znowu normalnie oddychać. Oparł się na łokciach, przewrócił na bok i wypluł krew. Niepewnie uniósł wzrok. Loki stał nad nim i przyciskał dłonie do skroni.

- Nei, nei, nei...

- Lokes..?

W ułamku sekundy Loki znalazł się nad nim i zacisnął dłoń na jego gardle:

- Jeśli teraz skłamiesz, zniszczę cię.

Tony nie miał jak potwierdzić, że zrozumiał.

- Zasnąłeś i znalazłeś się tutaj?

Skinięcie głową, chociaż nieznaczne, najwyraźniej wystarczyło.

Loki opadł na ziemię, jakby wyzuty z życia.

- På Helheim.

- Co się stało? Dlaczego tu jestem i czemu ty tu byłeś i...

- Nie za dużo pytań jak na raz?

Tony nie odpowiedział.

- Zacznę od początku, ale powiem tylko raz. Śnisz i cokolwiek widzisz nie dzieje się to naprawdę.

- To czemu nie śnię o cycatych blondynkach, tylko o tobie i w dodatku nie mogę się po prostu obudzić?

- Bo to mój sen, idioto! - warknął w odpowiedzi Loki.

- Więc co ja tu robię?

- Też się zastanawiam. W każdym razie, obudzisz się dopiero, gdy przejdę przez cały sen.

- Czyli kiedy? Czekaj, co?

- Tego nigdy nie wiadomo.

- Świetnie. No normalnie zajebiście.

Loki westchnął i podniósł się. Na tle księżyca, gwiazd i słońca wydawał się nie na miejscu, odziany w czarne skóry. Tony również wstał i jęknął, gdy ziemia zafalowała.

- A, no tak - na twarzy Kłamcy pojawił się paskudny uśmieszek - uważaj, bo jeszcze zginiesz i zostaniesz tu na zawsze. Wśród mar i cieni przeszłości. Ze mną.

***

Po tym jak obaj wkroczyli w jeden z korytarzy znaleźli się w ogromnej, wielopiętrowej bibliotece. Młody, lecz teraz już kilkunastoletni Loki siedział sam nad ogromnym tomiszczem i szeptał pod nosem czytane słowa. Potem wziął do ręki patyk, który leżał obok, na blacie i zamknął oczy. Drewno zajęło się zielonym ogniem, a w oczach dziecka pojawił się tryumf.

Po chwili zza jednej z półek wyszedł Thor, miał może z trzynaście lat, ale już widać było po nim władczość i królewskie pochodzenie. Podszedł do Lokiego i poklepał go po plecach:

- Ładnie!

Na twarzy młodszego z chłopców odmalowało się uwielbienie.

- Tak sądzisz?

Thor uśmiechnął się:

- Oczywiście! Chociaż i tak uważam, że powinieneś zacząć w końcu trenować z prawdziwą bronią. Sztuczki są fajne, ale nie obronią cię w bitwie.

Stojący obok Tony'ego Loki nie okazał żadnych emocji. Zacisnął tylko pięści tak, że, gdy sen rozmył się w kolejną scenkę, na jego bladych dłoniach pozostały ślady po paznokciach.

***

Gorące, afgańskie powietrze okryło Tony'ego i Lokiego w kolejnym wspomnieniu. Loki klęknął i przesypał piasek przez palce. Zmarszczył czoło:

- Nie rozumiem... - przyznał.

- Za to ja owszem - odparł Stark, który z szokiem widocznym na twarzy wpatrywał się w oddalony o kilkadziesiąt metrów punkt. - Padnij!

Padli i obserwowali jak miliarder obrywa własnym pociskiem.

Zanim Tony skończył opanowywać mdłości, wywołane tą sceną, sen rozmył się i ponownie znaleźli się w Asgardzie.

- Co to było?! - krzyknął Tony. - Co ja robiłem w twoich koszmarach?

Loki uderzył głową w ścianę i zaklął niezrozumiale.

- Najwyraźniej jesteśmy Połączonymi.

- Połączonymi.

- Tak - pogardliwy grymas wpełzł na usta boga. - Czytałem o takich przypadkach. Są to skutki uboczne nieudanego zaklęcia podporządkowania, a ty jako jedyny oparłeś mi się w Midgardzie. Najwyraźniej musimy przejść przez nasze koszmary wspólnie.

Nie żeby Tony'emu uśmiechała się wizja odsłaniania sekretów i lęków przed niestabilnym psychicznie cholernym bogiem, lub zaglądania do jego porypanej czaszki.

- Cudownie. Czyli kiedy się wreszcie od ciebie uwolnię?

Loki wzruszył ramionami.

- Gdy współpracując pokonamy lęki.

- Nie mam lęków, Rogatku.

Wąska brew wygięła się:

- Nie? Śmiem twierdzić, ze jeszcze zobaczymy, panie Stark.

Ciężka gula strachu uniemożliwiła Tony'emu możliwość riposty.

***

Następne sny nie były straszne, ale upokarzające i oboje woleli ich nie komentować. Wspomnienia Tony'ego z dzieciństwa, pozbawionego ojca i koszmary Lokiego, w których ojciec, zawsze go potępiał i ganił.

Oboje woleli milczeć

***

W późniejszych snach byli starsi.

Gdy Tony zauważył, że Loki rumieni się, rozpoznając miejsce, w którym się znaleźli, chciał się śmiać, bo czerwieniący się bóg psot był w istocie komicznych widokiem, ale potem dostrzegł sytuację.

Obserwowali małą altankę, znajdującą się pośrodku ogrodu różanego, w której siedziały dwie osoby. Dziewczyna o gęstych, czarnych jak atrament włosach i bladej cerze opierała głowę na ramieniu Lokiego, którego szczupła twarz pozbawiona była jeszcze ostrych rysów i można ją było wziąć za przystojną. Dziewczyna raz po raz wybuchała śmiechem, a Loki szeptał coś do niej, bawiąc się długimi lokami. Ku zdumieniu Starka, wyglądał na szczęśliwego i, cholera niech go weźmie jeśli zaprzeczy, szczęśliwy Loki miał w sobie to coś, co przyciągało do niego.

Mężczyzna poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Zielone oczy przecinały go wzrokiem:

- Chodźmy stąd.

- Ale to chyba dobre wspomnienie...

Nacisk na ramię zwiększył się, lecz Tony zignorował to i odwrócił się, akurat by zobaczyć, jak do ogrodu wchodzi grupka młodych wojowników i zauważa Lokiego całującego się z tą dziewczyną o nienaturalnych włosach. ,,Potwór!" - zaczęli krzyczeć. ,,Dziwadła, dziwadła!".

Loki odwrócił się i ruszył z dala od tej sceny. Stark miał problem, by go dogonić:

- Co to było? Dlaczego tak cię zgnoili? Przecież laska była ładna.

- Była inna.

- Ładniejsza od tej wojowniczki, która cię wtedy zwyzywała.

Loki parsknął śmiechem, który jednak szybko umilkł.

- Amora była inna, tak jak ja. Rozumiała magię, była sierotą i miała dar. Umiała rozmawiać z duchami, tych, którzy odeszli. Bali się jej, bo moc rozmawiania z tymi po drugiej stronie to w takim samym stopniu dar, jak przekleństwo.

- Ty nie.

- Nie - Loki pokręcił głową. - Rozumiałem ją, a ona mnie. Po roku mieszkania na dworze Odyna byłem jedyną osobą, z którą rozmawiała. To czyniło z nas jeszcze większych dziwaków.

- I dlatego się w niej zakochałeś.

Spojrzenie, jakim Loki obrzucił Tony'ego sprawiło, że ten zapragnął umrzeć. Zamilkł i przyśpieszył kroku. Miał problem, by dogonić długonogiego towarzysza.

Nagle do nosa Tony'ego dotarł smród zgnilizny, krwi i dymu.

Znaleźli się na szczycie wzgórza. Poniżej widzieli pole bitwy. Niedobitkowie krążyli wśród połamanych chorągwi i trupów wołając, szukając.

Loki ruszył w dół wzgórza.

- Gdzie idziemy?

- Jeśli mam się kiedykolwiek od ciebie uwolnić musisz to zobaczyć.

Idąc, minęli ciało, w którym Tony rozpoznał jednego z członków bandy naśmiewających się wcześniej. Wyglądał niewinnie i młodo pośród pola śmierci. Zbyt młodo.

Loki zatrzymał się i Tony usłyszał szloch. Od razu wiedział kto płacze: podszedł bliżej i zobaczył Lokiego, w ubrudzonej i zakrwawionej kolczej zbroi. Włosy, krótsze niż te jakie Kłamca nosił teraz, wysunęły mu się zza rzemyka, jakim były przewiązane. Klęczał na ziemi tuląc do siebie dziewczynę o ciemnych włosach, odzianą w taką samą zbroję jak on. Na szczupłej twarzy malowało się cierpienie.

- Tu jesteś! - Thor, dzierżąc swój młot, podszedł do Lokiego i widząc co zaszło, klęknął obok brata i przytulił go. Trwali tak w ciszy, dopóki nie podeszła do nich włóczniczka. Loki natychmiast odskoczył od brata.

- O! - Dziewczyna nie wyglądała na zdziwioną widokiem martwej Amory. Przestąpiła przez jej ciało. - A więc to prawda. Czarownica nie żyje.

Loki, ten stojący za Tonym, zawył wściekle. Włoski na karku zjeżyły się Tony'emu od nieludzkości tego odgłosu.

- Ty suko - wyszeptał Loki ze wspomnień.

- Loki!

- Ty szmato. Ty wywłoko. Miałaś ją ochraniać Każdy z magów miał mieć ochronę, by móc się wycofać, gdy dojdzie do rzezi. Jak mogłaś! Ona ci ufała!

- Gdybyś nauczył się walczyć, to może byś ją ocalił! Ja nie zamierzałam się dla niej poświęcać.

Loki wyciągnął zza pasa sztylet:

- To był twój psi obowiązek, zapewnić Magowi powrót do obozu, a ty go zignorowałaś! Jak śmiesz patrzeć mi w oczy?!

- Loki! - Thor podniósł głos. - Nie wiemy jak było. Sif mogła nie mieć możliwości ochrony Amory.

- Widziałem jak dette hore ją chroniła. Wcale.

Loki rzucił się na Sif, jednak Thor zdążył go złapać:

- Uspokój się, bracie!

Loki splunął pod nogi Sif:

- Zapłacisz mi za to, dziwko.

- Loki! - Thor podniósł głos, wzburzony, jednak nie próbował zatrzymać brata.

Nawet jeśli Kłamca go usłyszał nie dał tego po sobie znać. Opadł na kolano przy martwej dziewczynie i odpiął broszę ze srebrnym wężem, którą miała przy kołnierzu. Nikt inny poza dwoma postaciami stojącymi nad nim nie mógł dostrzec łzy spływającej po bladym policzku.

***

Tony był w takim szoku, w jakim nie był do dawna. Scena, jakiej właśnie był świadkiem sprawiła, że realnie współczuł Asgardczykowi. Czuł żal i zamierzał coś powiedzieć, jednak gdy tylko odwrócił się do Lokiego i zobaczył cień, zaledwie smugę nigdy nie odbytej żałoby, zdurniał i zapomniał co chciał zrobić. Widok obnażonego Kłamcy sprawił, że Stark poczuł się jak podglądacz, intruz. Dlatego stał tam, pośrodku zmieniającej się rzeczywistości i wpatrywał w profil drugiego mężczyzny, jak sroka w gnat. Sterczał tak i totalnie nie odnotował faktu, że znaleźli się w Stark Tower.

Na widok znajomego pomieszczenia otrząsnął się:

- Loki! - zawołał, jako, że Kłamca zniknął mu z pola widzenia.

- Jestem tutaj, Stark.

Loki siedział na kanapie i obserwował Tony'ego ze wspomnień, uwijającego się za barem.

- Zaproponowałeś mi wtedy drinka.

Tony usiadł naprzeciwko Kłamcy i przyłączył się do obserwowania samego siebie:

- Owszem. Zaproponowałbym i teraz, no ale jako, że śnimy to...

Kłamca podniósł się i sięgnął po butelkę whiskey, która stała metr od nich na niskim, szklanym stoliku. Uniósł alkohol do ust i napił się. Sporo. Nawet bardzo sporo.

- Więc jestem twoim koszmarem - zauważył.

IronMan nie odpowiedział. Nie pamiętał, by Loki jako Loki nawiedzał go w snach. Owszem, często budził się zlany potem i jedynym co pamiętał były zielone, napełnione furią oczy, ale miliarder dałby sobie za to rękę uciąć, to nie one były tym, co naprawdę napawało go przerażeniem w tych snach.

- Lokes...

- Nie nazywaj mnie tak, śmiertelniku.

- Okej, Rogatku, nie wiem, czemu to śnimy, bo nie boję się ciebie. Nie jesteś moim koszmarem.

Gdy tylko skończył mówić, Anthony Stark wiedział, że popełnił monstrualny błąd. Nie zdążył nawet zakląć, gdy blada, koścista dłoń zaciskała się na jego karku, a on sam unosił się w powietrzu.

- Nie boisz się mnie - syk, jaki wydobywał się z ust Lokiego przywodził na myśl pełznącego węża. - Nie boisz, a mimo to śnisz mnie, jako twój koszmar. Katujesz się wspomnieniem o tym, jak to uczyłem cię latać. Ale ty nie boisz się.

Tony spróbował się wyrwać, jednak Loki miał w sobie więcej siły, niżby można się było po nim spodziewać.

- Nie, Stark, ty się nie boisz, bo jesteś za głupi, by się bać. Ty po prostu jesteś aroganckim gnojem, a wiesz czym gardzę bardziej, niż zdradą? Głupotą i arogancją.

Przez ułamek sekundy Tony miał deja vu. Znowu leciał w tył, w pustkę, widząc oddalającą się postać bóstwa, jednak tym razem nie wypadł za okno. Nigdy nie był tak wdzięczny podłodze za to, że istnieje.

***

Gdy otworzył oczy nadal leżał, ale ktoś - tutaj nie pomylił się obstawiając Lokiego - przeniósł go na kanapę.

Powoli otworzył oczy i gdy tylko wyciągnął rękę, by się podeprzeć, została mu weń wciśnięta butelka whiskey. Jęknął przeciągle i napił się. Tego mu było trzeba.

- Ty to naprawdę masz wachania nastrojów, skarbie - wyciągnął oskarżycielsko palec w stronę chudego mężczyzny naprzeciwko.

Loki prychnął i płynnym gestem poprawił włosy. Stark musiał przyznać, że w połączeniu z długimi nogami, które Kłamca wywalił przed siebie, na szklany stoliczek, gest ten wyglądał na conajmniej dwuznaczny i, cholera niech weźmie jego tytuł playboya roku, pociągający.

- Zdenerwowałeś mnie.

- Obudziłem smoka?

- Co?

- Nieważne, nie zrozumiałbyś - Tony machnął ręką i nagle doznał oświecenia. - Wiem!

- Co ty znowu wiesz?

- O co miałem cię zapytać?

Z taką kontrolą twarzy Loki byłby świetnym pokerzystą. Tym rozbieranym pewnie też - swoją drogą. Uniósł dłoń w królewskim geście łaskawego zezwolenia na mówienie.

Tony skrzyżował ramiona na piersi:

- Dlaczego mnie wtedy od razu nie zabiłeś? Hm?

- Wtedy masz na myśli, to - Loki wykonał niejasny gest rękami.

Stark skinął potakująco głową.

- Zaintrygowałeś mnie.

Poziom adrenaliny w ciele miliardera skoczył prawie powodując u niego zawał.

- Powiedziałbym to samo - odparł bez zastanowienia - no ale jesteś pogibanym na czaszce bogiem kłamstw, więc oszczędzę sobie podobnych rewelacji. Bo jeszcze cię nie daj boże, urażę.

- O tym mówię.

- Przepraszam?

- Zaproponowałeś mi drinka.

- A ten znowu o tym; co ty, chorobę alkoholową masz?

- Dlaczego..?

- Dlaczego co, drinka? Bo grałem na czas i próbowałem użyć nieocenionego uroku osobistego do ratowania planety.

- A gdybym o niego poprosił?

Stark niemalże opluł się whiskey.

- To... Nie wiem. Dostałbyś go? W celi, przed teleportacją, czy jak wy to jednorożce z innej planety, nazywacie.

- A gdybyśmy razem wypili?

Tony Stark bał się tej rozmowy i kierunku, w którym według jego spaczonego umysły, zmierzała i dlatego nie odpowiedział. Siedział, milcząc, aż Loki wstał i stanął za nim. Dłonie położył mu na ramionach. Następnie nachylił się tak, by usta mieć przy uchu człowieka:

- Co wtedy? Co, Stark? Jak sprawy mogłyby się potoczyć? I nie mów, że rozprasza cię mój oddech, na twojej skórze, bo taki jest cel. Rozkojarzeni mówicie prawdę. A zatem dette er målet...

- Cytujesz kamasutrę? - palnął Stark i poczuł rumieniec powoli wpływający na kark i uszy.

Loki roześmiał się. Czysto i dźwięcznie (choć nie bez nutki szaleństwa).

- Jeg snakket om dette!

- Możesz po angielsku..?

- Nie. Wolę, gdy pozostaję niezrozumiany, a i niektóre rzeczy muszą pozostać w domyśle. Tak jest po prostu lepiej.

- Jesteś szalony.

- Ty będziesz prawił mi kazania..? Po tym, co widziałem, czego byłem świadkiem. O nie, panie Stark - Loki zabrał dłonie z ciała miliardera i zniżył głos, podczas szeptania prosto do jego ucha. - Pan jest ostatnią osobą do prawienia mi morałów. Zabijałeś w białych rękawiczkach, ale krew i tak cię splamiła. I wiesz o tym. To dlatego jesteśmy tutaj, w naszych samotniach, w których karzemy się za błędy.

- A ty co, grasz świętego - miliarder wstał nagle, i wbił zdenerwowane spojrzenie w Lokiego. Serce biło mu jak oszalałe. - Zabijałeś, kłamałeś i chciałeś podbić Ziemię. Knułeś, przeciwko własnej rodzinie!

Loki w zadziwiająco szybkim czasie znalazł się przed nim. Wycelował długi, szczupły palec w świecący krąg, przebijający przez czarną koszulkę.

- To nie jest moja rodzina. Okłamywali mnie całe życie i gdy już wydawało mi się, że zadowoliłem ojca, zasłużyłem na jego szacunek, okazało się, że do końca moich dni będę zmuszony żyć w cieniu tego półgłówka Thora. Więc owszem - zabijałem - ale robiłem to, bo było słuszne i nigdy nie miałem wyrzutów sumienia. Musiałem się taki stać, to było jedyne wyjście. Musiałem im udowodnić moc i potęgę, którą zlekceważyli!

Tony powoli, delikatnie zabrał dłoń Psotnika z przed jego drugiego serca. Czuł dyskomfort, gdy ktokolwiek majstrował przy jego życiu, a zwłaszcza gdy był to nieobliczalny nordycki bóg kłamstwa.

Dłoń Lokiego była przeraźliwie zimna, pomimo tego, że on sam wyglądał na gorączkującego.

- A ty zabijałeś, bo chciałeś mieć środki na zabawki. Na nowe, szybsze pojazdy i ubrania z większą liczbą zer na cenie. Który z nas, w ostatecznym rachunku, wypada gorzej, panie Stark? - pomimo całego jadu, jaki Loki zaczął sączyć w uszy Tony'ego nie wyrwał dłoni.

Iron Man nie odpowiedział. Zamknął oczy i pokręcił głową; nie można było odmówić Lokiemu umiejętności mieszania ludziom w głowach. Tony miał wrażenie, że gdyby Asgardczyk chciał, to byłby wstanie namówić go do pomocy, przejścia na ciemną stronę mocy. Oczyma wyobraźni już to widział: Loki - majestatyczny w swoim zielonym płaszczu i on - Tony Stark - w lśniącej, srebrnozielonej zbroi Iron Mana u jego boku. Obaj władczy i niebezpieczni. Wizja ta przerażała i podniecała go jednocześnie, a Stark nie mógł zdecydować, które uczucie niepokoi go bardziej.

- Anthony - Loki zabrał rękę i Stark otworzył oczy.

Znajdowali się w garażu Stark Tower. Przed nimi stały dwie postacie.

- Pepper.

- I ty - zgodził się Loki.

- Och - wyrwało się mężczyźnie, gdy uświadomił sobie, czego zaraz będą świadkami. - Chciałem o tym zapomnieć.

Wirtuoz kłamstw posłał miliarderowi nieprzeniknione spojrzenie.

Tymczasem Stark obserwował jak Pepper mówi do niego słowa, które od ciągłego powtarzania - swego rodzaju mantrę - znał na pamięć. ,,Liczyłam na coś więcej, ale ty tego nie chcesz. Nie wiem, czy boisz się, czy nie umiesz otworzyć, ale Tony, o to chodzi w związkach. O zaufanie, o wsparcie. Odkąd wyleciałeś z dziury w niebie jesteś inny. Nie jesz, nie rozmawiasz ze mną, tylko pracujesz. Remont, ulepszanie zbroi, położyłeś nawet te pieprzone kafelki w magazynie! Nie śpisz, a jak już, to krzyczysz, rzucasz się i nie mówisz o tym, co cię prześladuje! Ja nie mogę żyć z kimś, kogo już nawet nie znam. Przepraszam, ale do czasu, gdy uznasz, że mnie potrzebujesz i zaczniesz zachowywać się normalnie, nie mogę z tobą być. Wybacz i zrozum."

Powiedziała i odeszła.

- Potrzebuję cię! - Chciał wtedy za nią krzyknąć. Chciał opaść na kolana, znaleźć się w jej ramionach, poczuć znajomy zapach i zapomnieć o wszystkim. Chciał, by istniała tylko ona i on - mały, bezpieczny świat.

- Rozumiem, Pep - odrzekł jednak tylko. - Rozumiem... - a potem stał i obserwował jej oddalającą się sylwetkę. Sterczał tam, aż ucichł nawet odgłos jej kroków. Potem zaczął wrzeszczeć, bo nic innego nie mógł zrobić.

Tony odwrócił wzrok, miał dość oglądania swoich chwil słabości.

- Nie lubiłem jej - Loki podszedł do miliardera i złapał go za ramię.

- Co robisz?

- To, co musimy, by to się wreszcie skończyło. I to, czego zawsze ci brakowało. W końcu zrozumiałem.

- Jeśli chcesz mnie przelecieć, to postaw mi najpierw drinka... - Tony nie skończył, bo Loki... po prostu go przytulił. Był zadziwiająco delikatny i ciepły, jak na arcyzłoczyńcę.

Tony zdębiał, ale również przytulił Lokiego. Było to całkiem miłe uczucie - odkąd stracił ojca, nie był przytulany przez mężczyznę, tak po prostu, bez oczekiwań, czy liczenia na więcej. Przez głowę przeleciała mu durna myśl, czy Odyn przytulał Lokiego.

- Co teraz? - zapytał lekko, gdy Loki odsunął się.

- Nie wiem. Myślałem, że to wystarczy.

- Do czego?

- Jesteś głupi, czy tępy? - twarz Lokiego wyrażała wyraz głębokiego zatroskania. - Nie zauważyłeś tego, prawda?

- Twojego borderline?

- Czyli głupi. Myśl! W każdym naszym wspomnieniu przeważa jedna rzecz, którą musimy zniwelować, by móc się obudzić.

- Mam zabić swój urok osobisty?

- Anthony Stark, jak to możliwe, że nazywają cię geniuszem?

- I playboyem.

- Czym?

- Niczym ważnym - Stark machnął ręką. - Zapraszam na prywatne korepetycje z ziemiańskiego.

- Przestań i skup się! W każdym naszym wspomnieniu była obecna samotność. Zawsze byliśmy sami. Odrzuceni i niezrozumieni. Dziwacy. Musimy to pokonać.

- Powodzenia, ja postoję, ale z chęcią popatrzę jak walczysz z samotnością, prinsesse ty moje. Mogę dostać popcorn?

- Du er idiot! - warknął Loki, podszedł do Tony'ego, położył dłonie na jego szyi i pocałował go.

***

Upadł.

Upadł.

Upadli obaj.

W ciemność.

Świat zaczął wirować, ciemność ogarnęła wszystko - wciągnęła rzeczywistość: parking i światło - aż zostali tylko oni - mityczny bóg i człowiek. Połączeni w geście zdrady i lojalności.

- Co się dzieje? - zapytał Stark.

Rozbiegany oczy Lokiego skupiły się na nim.

- Udało się.

- Co się udało? Loki! - Pomimo krzyku, głos nie istniał.

Ciemność zabrała czas i miejsce. Delikatne wargi, smak drugich ust, ten głód bliskości, desperacja, czerpanie ciepła, póki było.

A potem się obudzili.

***

Stark wstaje nagle i uderza głową o stół. Musiał zsunąć się z krzesła, gdy spał. Klnie i zaczyna masować bolące miejsce. Zaczyna myśleć.

Miał taki dziwny sen, nie pamiętał co się wydarzyło ani co tym razem jego dziwny umysł sobie wyśnił, jednym co pamiętał, były oczy. Toksycznie zielone oczy. I usta; blade, wygięte w drwiącym uśmiechu, a delikatne. Ciepłe i miękkie.

Dzwoni telefon, Jarvis informuje go, że dzwoni panna Pots. Piąty raz w ciągu doby. Stark klnie jeszcze raz, gdy pyta o godzinę i datę. Nigdy tyle nie spał. Nawet na wykładach z matematyki. Bierze do ręki kubek zimnej, wczorajszej kawy i sięga po komórkę. Tęsknił za Pepper. Może teraz uda mu się wszystko naprawić.

Odbiera telefon.

Zapomina o zieleni.

********

WELL... I co sądzicie?

Ja mam do powiedzenia w temacie tej pracy tylko tyle:

No więc ten, troszku więcej słów, niż przy poprzednich częściach, nie? Mam nadzieję, że wam się podobało, zboczuszki wy moje małe.

Całuski,

JazzBane

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top