6

Hidan i Kakuzu aktualnie nie mieli żadnej misji od swojego lidera, którym był Painem. Zamiast więc wrócić do siedziby Akatsuki korzystali z okazji i zarabiali. Kakuzu choć bardziej zdolny od swojego towarzysza, często wykorzystywał go do walki ze swoim celem.  Starszy shinobi miał mu za złe jego spadek zysku. "Zdecydowanie jest zbyt wolny, za głośny i nie odpowiedzialny", ta myśl co jakiś czas do niego wracała ilekroć przyglądał się staraniom Jashinisty.  Dlatego wolał chociażby wykorzystać jego jedyny atut a zarazem przekleństwo - nieśmiertelność. Niejednokrotnie chciałby się raz na zawsze pozbyć młodzieńca. Żałował, że pozabijał swoich poprzednich partnerów w rezultacie przyszło mu się użerać z fanatykiem.  Wykorzystywał go też jako tragarza zwłok, w zamian za odprawienie rytuału przez Hidana. Kakuzu uważał religię za dziecinną fanaberię i stratę czasu kiedy można zarabiać. W życiu wieloletniego shinobi liczyło się bowiem dobro materialne. Wiedziony doświadczeniem przestał ufać wszystkiemu co wiązało się z abstrakcyjnymi rzeczami.  Emocje, przywiązanie, rodzina, wiara były czymś nieosiągalnym. "Skończony absurd i strata czasu", w ten sposób miał w zwyczaju kończyć wszystko, co było sprzeczne z jego przekonaniami. 
Hidan natomiast uparcie nie mógł pogodzić się z bezbożnym Kakuzu. Dawno ofiarowałby go w ofierze Jashinowi, gdyby nie fakt, że mają względem siebie różne interesy. Wprawdzie ciemnoskóry shinobi był jedyną znaną mu osobą, która przyszyłaby jego głowę z powrotem do tułowia pozwalając znów się poruszać. Ciężko było go też zabić, wszak posiadał oprócz swojego serca, jeszcze cztery inne utrudniając tym samym zadanie nieśmiertelnemu. Był przez to zły, ponieważ zatracił się w tej religii bez końca. Od małego ciągnęło go do walki, wszelkiego bólu. Wychowany przez okropnych rodziców Jashinistów, nauczył się wartości jakiej mu wpajano od zawsze. Ból dawał zbawienie, zbawienie dawało radość, a radość była czymś czego pragnął zaznać. Jako maleńkie dziecko zaznał szczęścia, mimo dość napiętej sytuacji politycznej. Z czasem brutalnie mu je odebrali pozwalając mu zatracić się w wierze w stu procentach. On i Jashin stali się jednością. A oprócz zabijania nie znał innej definicji szczęścia. 

Dzień wyglądał podobnie tak jak zwykle. Może oprócz tego, iż tym razem Hidan nie dał sobie odciąć głowy, w rezultacie Kakuzu nie musiał fatygować swoich nici. Białowłosy niósł zwłoki przeklinając idącego obok niego mężczyznę. Wyzywał starszego shinobi grożąc mu, że poświęci go Jashinowi. 

-Przysięgam, że kiedyś cię zabiję -odparł wreszcie poważnym, niskim głosem Kakuzu, który do tej pory ignorował swojego towarzysza. 

-Oh... ależ proszę bardzo! Tylko jest pewien problem, pieprzony bezbożniku. Ja jestem nieśmiertelny! - wycharczał poprawiając martwą kobietę na swoich plecach. -Dlaczego ona jest taka ciężka? Wypchałeś ją kamieni czy kurwa jak? -warknął obrzucając shinobi wściekłym spojrzeniem. 

Gdy dotarli do punktu wymiany, Hidan rzucił kobietę pod nogi Zangeia by samemu jak najszybciej się stąd wydostać. Chciał usiąść, odpocząć. Mógł służyć Jashinowi całe swoje życie, ale nadal pozostawał człowiekiem i chciał trochę zregenerować swoje siły. Kto wie, czy ten stary dziad znów go nie wrzuci w niebezpieczną misję? Brzydził się pieniędzmi i aktualnie był w beznadziejnym nastroju. Nie mógł tak po prostu pójść i ofiarować kolejnej osoby. Miał pewne wytyczne, których chciał lub nie ale musiał się trzymać. Kątem oka zobaczył na jednej z gałęzi tę samą dziewczynę co ostatnio. Charakterystyczne kimono, maska i to samo upięcie włosów: ciemnogranatowe opalizujące na fioletowy odcień. Od połowy włosów były upięte w ciasnego kucyka, w którego wbite miała 4 szpikulce. Pozostałe włosy swobodnie opadały na plecy sięgając łopatek. Z przodu miała jeszcze dwa, krótsze kosmyki sięgające jej podbródka. 
Ta dziewczyna miała czelność tutaj tak zwyczajnie siedzieć i machając nogami wpatrywać się w białowłosego mężczyznę. 

-To znowu ty! - wrzasnął wskazując na nią kosą. Kobieta przechyliła głowę na bok, a włosy powiał delikatny wiatr, rozwiewając na boki. 

-Znowu ja - odparła wzruszając ramionami. Wydawała się być bardziej rozluźniona niż ostatnio. -Chyba los tak chciał.

-Zgadza się. Los chciał aby ofiarował cię Jashin-sama! -machnął kosą. -Znieważyłaś mnie i moją religię, ale mam dla ciebie rozwiązanie! - wykrzyknął tryumfalnie lubieżnie oblizując usta. On już czuł smak jej krwi. 

-Oh, skończ już. Znam tę religię wystarczająco by wiedzieć, że jesteś jednym z nielicznych, który może odprawiać rytuał w ten sposób - machnęła dłonią. -Jednak naprawdę nie spodziewałam się, że akurat ty będziesz należał do tego grona - podparła głowę zamierając w bezruchu. 

-Suko, jak śmiesz! Jestem wybrańcem, który został specjalnym wysłannikiem Jashin-sama! Dzięki niemu zyskałem nieśmiertelność! -ryknął w stronę kobiety zaskakując jej słowa.

-Więc się udało, tak? - całkowicie zignorowała wulgaryzm, jakim rzucił shinobi. Spojrzała się w stronę nieba. 

-Ty...! - nic więcej nie mówiąc z wrzaskiem rzucił się na kobietę. 

Przypuszczała, że i tak ją zaatakuje. Kompletnie nie rozpoznawał jej ubioru i sposobu, w jaki się do niego zwracała. Tylko Yugakure byli najgorliwsi wyznawcy Jashina. Saeko zgrabnie zeskoczyła z gałęzi unikając kosy mężczyzny. Hidan, jakby ucząc się trochę na błędach zaczął nacierać na swoją przeciwniczkę. Jego ruchy były bardziej agresywne i spotęgowane złością fanatyka. Kobieta była pod wrażeniem jego mocy i siły. Dorównywał jej, choć dzieliło ich aż pięć lat różnicy. "Ta technika musi być naprawdę niebezpieczna. Musieli ją w pełni udoskonalić skoro jest nieśmiertelny. Ba, z pewnością jest teraz gorszym przeciwnikiem niż ja", skarciła siebie w duchu. Od momentu udzielenia pomocy Konan i rozmowy z tą kunoichi, jakby zmieniła trochę swoje podejście. Jej ukochany, matka... oni nigdy nie chcieliby aby zaprzestała walki. Wierzyli w nią, a odrzucenie broni było niczym chowanie głowy w piasek. Przez cały ten czas raczej obawiała się swoich umiejętności. Niczego więcej. 
Nie spodziewała się, by ta walka była naprawdę wyrównana. W pewnym momencie poczuła strach lecz walczyła sama ze sobą by nie pokazać mu swojego jutsu. Unikała go, od czasu do czasu zauważając luki w jego atakach by wykorzystać i sama zaatakować. Taijutsu miała opanowane do perfekcji, lecz Hidan również umiał posługiwać się swoją nieporęczną bronią. Saeko krótko wzdychając postanowiła jednak nastawić się na 'zabicie' nieśmiertelnego. 

-Chyba cię nie doceniłam - wycedziła szybko uchylając się od kolejnego ciosu. 

Wolną ręką chwyciła za sznur, który połączony był z kosą i mocnym szarpnięciem pociągnęła do siebie zaskakując samego Hidana. Nikt nie odważył się na ten ruch, gdyby jego przeciwnicy tak zrobili, skończyłoby to się obdarciem. A przecież ona wie na czym polega jego wiara! Uśmiechnął się tryumfalne ale zaraz jego uśmiech zbladł widząc, że nie ma żadnej rany na wewnętrznej stronie dłoni. 

-Kim ty do cholery jesteś? - zapytał kompletnie nic nie rozumiejąc. Narastała w nim złość coraz bardziej. Musiał ją zabić. Wystarczy jeśli ją draśnie, czyż nie? 

-Powinieneś dawno się tego domyśleć - zrzuciła z siebie kimono, które i tak było poszarpane przez ostrza kosy. - Ale rozumiem, że możesz na to nie wpaść. Rozumiem. 

Tym razem to ona rzuciła się do ataku. Podczas biegu wykonała odpowiednie pieczęcie i wykonała technikę Doton: Doryu Taiga. Pod Hidanem utworzyła się rzeka błota, by po chwili przeniosło Hidana kawałek dalej. "Co jest?!", krzyczał w swoich myślach. Nikt nie wykonałby tej techniki biegnąc na swojego przeciwnika! Jednak Saeko użyła jej by odwrócić na moment uwagę Jashinisty i ukształtować broń ze stali, którą nieustannie nosiła na swoich przedramionach. Hidan stanął w miejscu lustrując postać kobiety. Mimo że nie należał do osób inteligentnych spostrzegł, że stal zniknęła i pojawiły się zwykłe sztylety. Jeśli dobrze pamiętał, przy sobie nie miała żadnej broni. Ta umiejętność złudnie mu kogoś przypominała ale to było niemożliwe. "Przecież ona nie żyje", zmarszczył brwi nadal w bezruchu. 

-Ale chyba nie tylko mi brakuje sprytu. Podszywanie się za zmarłych nie jest uczciwe. Jashin-sama i tak ci nie wybaczy -odparł wykrzywiając kąciki ust w nieprzyjemny grymas. 

-Podszywanie? A kto tutaj się za kogo podszywa? Więc kim jestem? -skrzyżowała ręce na piersi wyczekując odpowiedzi jasnowłosego. 

-A bo ja wiem? To jest jakiś teleturniej? Kakuzu by ci za to nie zapłacił, a ja nigdzie się nie zgłaszałem - burknął mężczyzna machając swoją kosą. 

-Teleturniej? Hidan, bardzo się zmieniłeś od ostatniego razu i szkoda, że nie możemy zawalczyć tak na poważnie. Nie jestem w stanie cię pokonać już - uniosła do góry ręce w geście poddańczym chociaż nadal trzymała w swoich dłoniach ukształtowane sztylety. 

Zamarł w bezruchu, a kosa bezwładnie opadła na ziemie ze zdziwienia. 
"Kiedyś z pewnością ze sobą zawalczymy. A wtedy się przekonamy kto jest silniejszy. Tylko nie zgiń po drodze, to ja mam cię ewentualnie zabić."
Te słowa odbijały się echem, wracając do niego z najgłębszych czeluści jego wspomnień. Pokręcił głową i chciał coś powiedzieć, ale ta pobiegła na niego. Jashinista odskoczył jednak kobieta zdążyła drasnąć jego odkryty bok. 

-I wciąż dajesz się odwrócić swojej uwadze. Byłbyś jeszcze lepszym wysłannikiem, gdybyś miał to na uwadze - pomachała lekko ubrudzonym ostrzem ale zaraz otrzymała potężnego kopniaka w bok. 

Wstrzymała oddech czując jak ból rozlewa się po całym jej ciele. Nie spodziewała się tego ataku. Kątem oka zobaczyła jak kosa wisi nad nią w powietrzu. Bez zastanowienia złożyła jedną pieczęć do tego jutsu i zaraz jej ciało pokryła Nieprzenikliwa Zbroja. Czarna stal objęła nogi w samą porę, ponieważ ostrze akurat w tym momencie odbiło się od łydki Saeko. Upadła na ziemie ale zaraz przyjęła postawę gotowej do wykonania kolejnego uniku. 

-Klan Watari nie żyję! Skąd masz to jebane uwolnienie!? -krzyknął sfrustrowany. Był pewien jej uwolnienia, ale jedynymi osobami będącymi w stanie je posiadać był przed chwilą wspomniany klan. 

-Jak to nie żyje? -spytała zbita z tropu. Nie spodziewała się takiej informacji. "Moja rodzina nie istnieje? Dobrze wiedzieć", stwierdziła ironicznie w duchu. 

-Zginęli, a niedobitków, którzy byli za zmianą polityki Yugakure sam wykończyłem! Złożyłem ich w ofierze Jashin-sama! -zrobił krok w jej stronę dumnie wypinając pierś do przodu. 

-A jednak ktoś żyje! -wykrzyknęła z determinacją w głosie. -I nie pokonasz mnie, choćbyś tego chciał! -wykrzyknęła. 

Straciła kontrolę nad swoim ciałem. Jedyną osobę, którą uważała za wzór była matka z klanu Uzumaki ale to nie sprawiało by pozostałej części rodziny nie kochała. Owszem, nie poświęcała im tyle uwagi co swojej matce, ale byli dla niej ważni. Razem z nią doskonalili swoje kekkei genkai kształtując się na wpływową rodzinę. Widocznie zabrakło jej w tym czasie w Wiosce by zapobiec tej tragedii. Nie chciała też znać szczegółów. Pragnęły zemsty i bólu. 
Rzuciła ostrzem w jego stronę pozornie z zamiarem jego trafienia. Uniosła jednak dwa palce, wykonując ten sam ruch do Deidara. "Koton: Katsu". Hidan otworzył szerzej oczy. Wybuch lecącej stali odepchnął go kawałek dalej, ale dodatkowo pozostałości po sztylecie powbijały się w ciało shinobi. Stal bowiem była materiałem, który podczas wybuchu nie niszczył się doszczętnie, a rozrywał na większe kawałki zadając dodatkowe obrażenia.  

-Dziwka! - wycharczał spluwając krwią. 

Nie zdążył popatrzeć na swoje ciało, gdy z powstałego obłoku po wybuchu wyłoniła się postać zamaskowanej kobiety. Tym jednym sztyletem znów zaorała bok Jashinisty, tym razem wbijając głębiej ostrze. Mężczyzna krzyknął czując okropny ból pod żebrami. Nie znosił tego rodzaju cierpienia. Instynktownie chciał złapać ją za twarz, ta jednak mu umknęła zdejmując maskę z twarzy kobiety. Klęcząc przed nią podniósł swój wzrok na zaciekłą twarz kobiety. 

-Miałaś nie żyć! - wykrzyknął zdzierając sobie przy tym okropnie gardło. 

Choć klan Watari nie miał żadnego charakterystycznego jutsu wzrokowego, to właśnie kolor tęczówek zdradzał pochodzenie. Zimny kolor, stalowoniebieski przypominał właśnie uwolnienie klanu. Delikatna twarz i cienkie, ciemne brwi wykrzywiały normalnie dość piękną buzie w grymas wściekłości. Wzięła parę głębszych oddechów. Jej twarz nagle przybrała surowego wyrazu, niemo karcąc swojego dawnego przyjaciela. 

-Tak witasz się ze mną po tylu latach? -ostry ton głosu ostudził zapał młodego Jashinisty do dalszej walki. Języka jednak nie. 

-A jak mam cie witać do cholery, skoro zniknęłaś bez śladu i mieli cię za zmarłą!? Jak kurwa!? -warknął. -Chyba nie sądziłaś, że jak gdyby nigdy nic wpadnę w twoje ramiona i będzie tak jak zawsze? Zmieniłem się i bardzo mnie to, kurwa, cieszy - wycedził trzymając się za zraniony bok. 

-Gdybyś nie był nieśmiertelny, dotrzymałabym swojej obietnicy. W walce ze mną nie masz najmniejszych szans - rzuciła oschle. 

-A wypieprzaj mi stąd! Jeżeli tylko o to ci chodziło, Sae, to masz czego chciałaś. Pamiętaj, że mój Bóg i tak cię dopadnie. Za te wszystkie czyny,  które zrobiłaś wcześniej by cię wychwalił, lecz teraz lekceważąc jego wiernego sługę skazujesz siebie na potępienie - zaśmiał się ignorując ból. Syknął krótko, kiedy na wyciągnięcie dłoni kobiety, odłamki stali wydostały się z ciała i w ciekłej postaci pojawił się przed wierzchem dłoni. 

-Nie o to całkiem mi chodziło, ale nie dałeś mi wyboru. Zabiłeś moją rodzinę. To normalne, że w ten sposób zareagowałam - westchnęła bawiąc się płynną stalą w jej dłoni. "Brudna", stwierdziła krótko. 

-Nie mogłem już dłużej tego wytrzymać. O ile pogodziłem się z twoim odejściem, o tyle nie mogłem pogodzić się na to, by zapomnieć o tym kim jesteśmy. Jesteśmy cholernymi shinobi. Żyjemy by zabijać, a nie po to, by wyświadczać jakieś usługi. Zwłaszcza kiedy to twój klan wyrażał największą aprobatę -wyjaśnił Hidan marszcząc czoło. Nie mógł się długo na nią złościć, choć uczucie zdrady pozostawało w jego sercu. 

-Nie dziwię im się. Nasz klan ma krwawą historię podobnie jak Uzumaki, Uchicha. Chcieli uniknąć dalszego rozlewu krwi. Podobnie jak ja, dlatego uznali mnie za zmarłą. Nie miałam celu w zabijaniu, więc przestałam - wzruszyła ramionami, a je twarz już całkiem złagodniała. Nieufnie podeszła do Hidana biorąc maskę, którą jej ściągnął. 

-Ty? Jaja sobie robisz, prawda? Prędzej Kakuzu zacznie wierzyć w Jashin-sama niż ty miałabyś przestać walczyć - zaśmiał się wniebogłosy zasłaniając przy tym dłonią pół twarzy. 

-Cóż, wydaje mi się, że muszę już wracać. Nie wiem kim jest twój Kakuzu, ale wolałabym tego nie sprawdzać. W razie co, nie wiesz, że w ogóle tutaj byłam. A wpierdol spuściła ci niewinna dziewczynka - sama posłała mu drwiący uśmiech i zakładając na siebie maskę odbiegła. 

-Kurwa! - wrzasnął Hidan rzucając swoją kosę na bok, a sam skulił się na ziemi zaciskając dłonie w pięści. 

Ten ogromny szok sparaliżował ciało Jashinisty, a nawet umysł gdy zniknęła mu z pola widzenia. Zastanawiał się czy Jashin był dla niego łaskawy i zesłał mu ten cud? Tak, to musiało być to! Dlaczego jednak nie mógł zrobić tego w inny sposób? Jak grom z jasnego nieba. Powstała z martwych i żyje. Dziewczynka, która go trenowała i pokazywała podstawy taijutsu, przed chwilą przed nim stała. Tyle czasu chodziła swoimi ścieżkami, tyle czasu tak blisko niego i ona jej nie odnalazł? Nawet nie próbował jej szukać. Przyzwyczaił się do tego, że ludzie znikali. Wychowanie w wierze Jashina wyraźnie mówiło o tym, by się nie przywiązywać. Kiedy był dzieckiem złamał tę zasadę zaprzyjaźniając się wtedy z Saeko i jej matką. Nigdy też nie przepadał za jej bratem i cieszył się, że on jednak nadal nie żyje. 

Kiedy Kakuzu wreszcie odnalazł swojego towarzysza, nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem złośliwej uwagi w stronę masochisty. Wyglądał okropnie, a jego włosy nie chciały się układać. Na uwagę starszego shinobi, Hidan kazał się po prostu mu zamknąć. Był milczący kiedy doszli do miejsca, w którym mieli spać. Nie musieli płacić, ponieważ właściciel był dłużnikiem Kakuzu. Siedząc w pokoju pomiędzy nimi trwała cisza. Ciemnoskóry mężczyzna utkwił swój wzrok w broni, która stała oparta o ścianę. Białowłosy był również wyjątkowo milczący tego wieczora.

-Nie zamierzasz nikogo złożyć w ofierze? -spytał podejrzliwie starszy z nich przerzucając swoje spojrzenie na Hidana.- Ah, zapomniałem. Musisz przeprosić tego swojego Boga za to, że ofiara ci zbiegła - przymrużył oczy. Normalnie już by się zaczęli kłócić ale Jashinista obarczył go wrogim spojrzeniem. 

-Czekam na moment, aż zdechną twoje wszystkie serca i to ciebie ofiaruję wreszcie Jashinowi- warknął w odpowiedzi i zaraz wyszedł z pomieszczenia zostawiając Kakuzu samego. Ciemnoskóry zdziwił się jego postawą ale zaraz przypomniał sobie, że pewnie poszedł poszukać cichego miejsca na swoją modlitwę. I tak, i nie. Po modlitwie, w której przepraszał ale również dziękował za dar Saeko, poszedł się najzwyczajniej w świecie najebać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top