-22-
Moje drogie pulpeciki i inne mięska <3
Długo się z tym męczyłam, oj długo, za co uniżenie przepraszam, zwłaszcza, że obiecałam coś wrzucić już blisko miesiąc temu.
I czuję się w obowiązku napisać parę słów wyjaśnienia, dlaczego tak się porobiło.
Żyćko w ostatnich latach mnie nie rozpieszcza, co w sposób adekwatny odbija się na moim zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Jednakże, pod koniec swoich wakacji, napędzana niepoprawnie optymistyczną myślą, że „jakoś to będzie" i „dam radę", podjęłam skrajnie głupią decyzję o odstawianiu swoich antydepresantów, czego efekty właśnie wszyscy możemy podziwiać.
Ciężko mi mówić coś takiego, zwłaszcza teraz, kiedy to opko dostało od Was już ponad 600 gwiazdek, za co jestem Wam bardzo wdzięczna, ale muszę zrobić sobie małą przerwę i zwolnić z pisaniem żeby się pozbierać z powrotem do kupy i wrócić do świata żywych, bo wegetacja, którą aktualnie prowadzę, nie zasługuje na miano życia. Chciałabym możliwie najszybciej wrócić do pisania z taką częstotliwością, jak to było jeszcze parę miesięcy temu. Ciężko mi powiedzieć, ile to potrwa, mam nadzieję, że jak najkrócej.
Dobra, koniec biadolenia, przechodzimy do konkretów. Rozdział, który rodziłam przez ostatnie tygodnie chyba idealnie odzwierciedla mój ogólny stan, szczególnie ostatnie zdanie, więc proszę się czegoś mocno złapać.
I bawcie się dobrze <3
~Charlie
***
Drzwi nagle cicho zaskrzypiały. W lustrze zobaczyłem najwyraźniej zaniepokojonego moją przedłużającą się nieobecnością amanta.
- W porządku? - zapytał podejrzliwie.
- Tak już wychodzę - odparłem, uśmiechając się sztucznie.
- To zaczekaj jeszcze chwilkę. - Mrugnął do mnie i zniknął w jednej z kabin.
Oczywiście nie zaczekałem. Niemal wybiegłem z pomieszczenia i wróciłem na główną salę, gdzie rozpaczliwie próbowałem wypatrzeć w tłumie Hidana. Okazało się to być zadanie bardzo proste. Mój kolega został bezdyskusyjnym królem parkietu, na którym tańczył w chmurze złotego brokatu. Sprawnie przecisnąłem się przez rozgrzany tłum i dorwałem swojego towarzysza, wyraźnie niezadowolonego z przerwania jego godowych pląsów.
- Hidan, zmieniamy lokal - poinformowałem kolegę, ciągnąc już go za ramię w stronę szatni.
- Tak szybko? Ja chcę jeszcze chlać i tańczyć! - oburzył się.
- Musimy stąd spierdalać, chłop mi nie da spokoju.
- To już nie chcesz się z nim ruchać?
- Nigdy nie chciałem - burknąłem.
- Ech, czyli jednak... Twoje serduszko i dupsko należą do Akasuny na wieki wieków, amen...
- Zamknij się! - wykrzyknąłem na skraju szału.
Hidan wywrócił wymownie oczami. Staliśmy już przy okienku, przy którym oddaliśmy przy wejściu płaszcze. W myślach modliłem się, żeby szatniarka szybko odnalazła odpowiednie numerki na wieszakach, zanim nachalny absztyfikant wyjdzie z łazienki i zacznie mnie szukać.
- Miłego wieczoru. Do widzenia - Suche pożegnanie padło dokładnie w momencie, kiedy na końcu korytarza mignęła połyskująca, fioletowa koszula.
- Spierdalamy! - rzuciłem w odpowiedzi i wyszarpałem kompana za drzwi, zanim którykolwiek z nas zdążył się ubrać.
Na zewnątrz temperatura odczuwalna wynosiła minus milion stopni. Nawet gdy opatuliłem się ciepłym materiałem, było mi zimno jak na Syberii. Zgrzytając zębami, odwróciłem się w stronę Hidana. Wyglądał na skrajnie niepocieszonego.
- Deiuś, ja cię bardzo lubię, ale przez swoje nieogarnięcie dupy zjebałeś mi chlanie - obwieścił po chwili namysłu - Nie mamy już hajsu... W żadnym innym klubie nikt nam nie postawi...
Zawodzenie przyjaciela poruszyło najgłębsze odmęty mojego sumienia. Rzeczywiście, noc była młoda, a ja przez źle podjęte decyzje doprowadziłem nas do utraty jedynego źródła alkoholu. Podróż do domu Kakuzu nie wchodziła w grę, podobnie jak i wycieczka do mojego mieszkania pilnowanego przez Akasunę. Zmusiłem swój ostatni neuron do zwiększonego wysiłku. A był to neuron najwspanialszy z całego mózgu.
- Wiem! - wykrzyknąłem, klaszcząc w dłonie - Pójdziemy do mojej ciotki.
- Jakiej ciotki? - Hidan zmarszczył brwi w głębokim zamyśle.
- No do mojej matki chrzestnej - wzruszyłem ramionami - Zawsze powtarzała, że jestem mile widziany o każdej porze i mogę czuć się jak u siebie.
- Deidara... - westchnął ciężko - Przecież to jest burdel...
- Ale jest tam darmowy alkohol. I weź nie przesadzaj, jak byłem takim małym srocem, to mnie tam mama zabierała i jakoś żyję.
- Właśnie widzę jak żyjesz... - prychnął - Ale kurcze, alkohol za darmo... Przekonałeś.
Uniosłem ramiona w geście zachwytu i obraliśmy odpowiedni kurs. Zakład pracy mojej świętej pamięci matki znajdował się raptem trzy przecznice dalej. Popędzani chłodem dotarliśmy pod niesławną kamienicę w niecałe pięć minut. Wszystko w okolicy wyglądało dokładnie tak samo, gdy przychodziłem tutaj za rączkę z mamą, albo tak przynajmniej mi się wydawało na podstawie szczątkowych wspomnień wygrzebanych z odmętów pamięci.
Po plecach przeszedł mnie dziwny dreszcz. Przez bramę przeszliśmy już zdecydowanie wolniejszym i mniej pewnym krokiem. W nosie zawiercił mi charakterystyczny zapach, jaki wydzielały z siebie porzucone w rynsztoku zawilgłe pety. Przed oczami na krótką chwilę zamigotał mi obraz mojej upodlonej przez życie matki, która w każdy weekend ciągnęła mnie w to miejsce, nieumyślnie zmuszając też do biernego palenia papierosów, których w drodze z naszego biednego mieszkania do zakładu pracy wypalała po pięć sztuk.
Rozglądnąłem się po dziedzińcu. Kilka ustawionych stolików przysypanych było śniegiem. Kamienny murek, przez który przeskakiwałem w ramach przedszkolnej rozrywki i na którym notorycznie rozbijałem sobie kolana, za co mama fundowała mi adekwatny do wieku ochrzan i szlaban na dobranocki, dalej stał, tak jak stał od zawsze. Nie zmieniło się nic. Miejsce to jakby zostało zamrożone w czasoprzestrzeni i było zupełnie niewrażliwe na upływ lat. Jedyną nowością był ochroniarz.
- A wy czego tu, gówniarze? - Łysa kupa mięcha rzuciła nieuprzejmie w naszą stronę.
- My do szefowej - odparłem dystyngowanie.
- Szefowej nie ma. - Otrzymaliśmy z Hidanem burkliwą odpowiedź.
- Widzę przecież, że pali się światło - stwierdziłem tym samym, spokojnym tonem, pokazując palcem na jedno z okien na trzecim piętrze.
- Kim wy w ogóle jesteście, co? Wypieprzać stąd! - Bramkarzowi najwyraźniej przepalił się już mózg od stopnia złożoności procesów myślowych, czego wyrazem był podniesiony ton i podwinięcie rękawów w opiętym polarze.
- Grzeczniej! Nie wiesz, kolego, z kim rozmawiasz... - Hidan wczuł się w rolę mojego bodyguarda i napiął klatkę piersiową, przyjmując pozycję wyjściową do ewentualnego ataku.
- Z dwójką gówniarzy - stwierdził w ciemno.
- Stoi przed tobą syn Niny Kurnushkiny, a ty chłopie nie chcesz nas tutaj wpuścić?! - wyraziłem swoje oburzenie niedorzecznością całej sytuacji.
Cerber od razu spuścił gardę, a jego twarz przybrała wyraz wielkiego zakłopotania. Spoglądał na zmianę to na mnie, to na mojego kompana, trwającego konsekwentnie w pełnej gotowości do rzucenia się na potencjalnego agresora.
- Proszę wybaczyć, nie wiedziałem, że to pan... - mężczyzna zaczął się nam niemal kłaniać, równocześnie odsuwając się od otwartych drzwi.
- Spoko, ziomeczku. Skąd mogłeś wiedzieć? - Hidan poklepał wyższego od siebie bramkarza po ramieniu, gdy przechodziliśmy już przez próg.
Z trudem powstrzymałem się od wybuchu śmiechu. Chociaż w gruncie rzeczy wcale nie było to zabawne, to absurd był tak wielki, że mógł już tylko wzbudzić we mnie prostą wesołość. Byliśmy w domu publicznym, którego współzałożycielką była moja rodzicielka, co mnie samego czyniło burdelowym infantem. Doprawdy mógłbym porównać się do księcia. Ciotka sprawowała władzę nad przybytkiem na wzór monarchii, u boku miałem swojego rycerza gotowego złamać szczękę każdemu, kto mi ubliżył, bram pałacu strzegł gwardzista, a skąpo ubrane i pachnące tanimi perfumami prostytutki na mój widok uśmiechały się i lekko pochylały czoła jak damy dworu.
- Deiuś, to nie był dobry pomysł... - Hidan szepnął, niemal przyklejając się do mojego ramienia.
- Daj spokój, jestem u siebie - prychnąłem, dalej pewnie krocząc w kierunku schodów.
- Niby tak, ale pamiętasz, co mówiła ci ostatnio...
- Oj tam, to tylko były takie luźne żarty - machnąłem ręką, w gruncie rzeczy oszukując chyba samego siebie.
Drewniane stopnie skrzypiały cicho pod naporem moich stóp. Z każdą chwilą czułem się coraz dziwniej. Jako mały dzieciak z wyszczerzonymi szeroko mleczakami zjeżdżałem po poręczy, na której teraz opierałem się drżącą ręką. Wtedy jednak nie do końca rozumiałem, dlaczego po drewnianej konstrukcji przemieszczają się również panowie w wymiętych koszulach, których twarze często rozpoznawałem jeszcze po dziś dzień na ulicy czy pod własną szkołą jako ojców swoich kolegów ze szkoły a nawet klasy.
Wdrapaliśmy się w końcu na trzecie piętro kamienicy. Wymieniliśmy z Hidanem porozumiewawcze spojrzenia i zastukałem w ciężkie drzwi, po czym lekko je uchyliłem.
- Dobry wieczór, ja w sprawie oferty pracy - odezwałem się, usiłując zachować pewny i poważny ton.
Obrotowy fotel zaskrzypiał cicho. Ciemnowłosa, nieco już podstarzała kobieta podniosła na mnie swoje przymrużone oczy. Jej wymalowane intensywną czerwienią usta zmieniły kształt z prostej kreski na wygięty w górę łuk.
- Synku! Aleś wyrósł! - zawołała, podnosząc się z krzesła i rozkładając do mnie ramiona.
Nie zastanawiając się długo, padłem w jej niemal matczyne objęcia. Dokładnie tak samo, jak miała to w zwyczaju kiedy byłem jeszcze dzieckiem, obcałowała moje policzki, odciskając na nich swoją szminkę. Podobny los spotkał też Hidana.
- Co was do mnie sprowadza, chłopcy? Skończyło ci się kieszonkowe, Dei?- zapytała, podchodząc na powrót do biurka i wyciągając z szuflady butelkę szkarłatnej nalewki i trzy kieliszki.
- A, byliśmy niedaleko i tak pomyślałem, że może warto by było wpaść w rodzinne strony - zaśmiałem się, obserwując, jak ciocia rozlewa alkohol w szkło i nieudolnie starając ukryć prawdziwe intencje, które mnie tutaj sprowadziły.
- W tym gejbarze za skrzyżowaniem? - dopytała, krzywo się uśmiechając - Gnojki chcą mi zgarnąć część klientów. Ogłosili nabór na tancerzy, wyobrażasz to sobie? - burknęła oburzona.
- To chłopcy też tutaj, em, pracują? - mój towarzysz zapytał, niespokojnie poruszając się w skórzanym fotelu, w którym tyle co ulokował swoje cielsko.
- Dbam o swoich klientów i ich różnorodne potrzeby - zaśmiała się sugestywnie - A co? Szukacie jakiejś roboty na boku? - dopytała, podsuwając mi kieliszek.
- W sumie niedługo będę potrzebował gotówki... - odparłem, sięgając po zaoferowaną porcję alkoholu - A żadna praca nie hańbi - dodałem i zalałem gardło słodką nalewką.
Cukier niemal całkowicie zabił smak etanolu. Ciotka uśmiechnęła się gorzko i zastukała palcami w mahoniowy blat. Chwilę przyglądała mi się w głębokim zamyśle.
- Ech synku...- westchnęła ciężko - Z pewnością świetnie byś mi się tutaj sprawdził, ale twoja matka by wstała z grobu i mnie zadusiła, gdym cię zrekrutowała. Nawet jak cię zatrudnię za barem, to tylko kwestią czasu będzie zanim...
Dalszą część wywodu mojej chrzestnej przerwał burczący w kieszeni telefon. Wciągnąłem głośno powietrze, domyślając się, kto zapewne się do mnie o takiej porze dobija. Sięgnąłem do płaszcza i przystawiłem ekran do oczu. Nie pomyliłem się. Mimowolnie wykrzywiłem wargi w nieprzyjemny grymas i odrzuciłem połączenie od rudzielca.
- Akasuna już wydzwania? - Hidan zapytał, poruszając sugestywnie brwiami - Nie wróciłeś na dobranockę, tatuś się niepokoi - zarżał, wyciągając łapsko po nowo napełniony kieliszek.
Zanim zdążyłem coś odburczeć, aparat zawibrował ponownie.
- Pyta, gdzie jestem i kiedy wrócę - odczytałem na głos otrzymaną właśnie wiadomość.
- No to napisz, że w burdelu. Ciekawe, co zrobi.
Przez wzrastające od jakiegoś czasu stężenie alkoholu w ustroju, jak i uzasadnioną złość skierowaną na patologicznie zatroskanego o mnie osobnika, szybko uległem sugestii kolegi i odpisałem zgodnie z prawdą gdzie aktualnie się znajdowałem. Odpowiedź przyszła z prędkością światła.
- Już jadę - przeczytałem, dławiąc się wrednym śmiechem.
- Ciekawe tylko, skąd wie, gdzie jest dom publiczny. - Hidan, udając detektywa, zrobił zamyśloną minę.
- Bo tu pracował - czarnowłosa wtrąciła się, wyraźnie znudzona naszymi wybrykami - Za barem, rzecz jasna - uściśliła, gdy zauważyła postępującą na mojej twarzy bladość, a mój siwy kompan wykonał ruch tak gwałtowny, że oblał się pełnym kieliszkiem klejącej nalewki.
- To pani go zna osobiście? - chłopak niemal wykrzyknął podekscytowany.
- Znam - prychnęła, jakby to była oczywista oczywistość - W ogóle znam wielu ludzi i dużo wiem. W sypialni ludzie robią się wyjątkowo rozmowni - dodała, ściszając głos i przystawiła kieliszek do wygiętych w delikatny łuk warg.
- Szkoda, że ciocia nie wie tylko, kto jest moim ojcem - burknąłem smętnie.
- A pytałeś kiedykolwiek, czy wiem? - zaśmiała się ponownie.
Zamrugałem szybko kilka razy, wlepiając w nią swoje pełne niedowierzania spojrzenie. Owszem, nigdy nie pytałem wprost, czy zna dane osobowe mojego współautora, ale nigdy nie pomyślałbym, że gdyby tylko moja chrzestna taką wiedzę posiadała, to czekałaby z przekazaniem mi jej, dopóki sam o to nie poproszę. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Moje serce niemal łamało mi żebra. W niezmienionej pozycji siedziałem na krześle i gapiłem się na rozbawioną, pokrytą grubą warstwą jasnego pudru kobiecą twarz.
- No to kto to jest, do chuja pana? - Zamiast mnie odezwał się Hidan, obserwujący zaistniałą scenkę jak telewizyjne show wenezuelskiej produkcji.
- Cóż, nie wiem dokładnie, ale... - Kobieta wstała od biurka i wzdychając ciężko, odwróciła się do szafy, zza których drzwiczek wyciągnęła gruby notes - Nie powinnam absolutnie nikomu tego udostępniać, zwłaszcza tobie, ale z drugiej strony jesteś już dorosły i pewnych rzeczy powinieneś był się dowiedzieć... - oznajmiła poważnym tonem, rzucając na blat wymięty brulion - Tylko pamiętaj, że nie ma nic za darmo, zwłaszcza tutaj.
Bez zastanowienia złapałem papierowy twór i otworzyłem go na pierwszej lepszej stronie. Na pożółkłych kartkach i równych rządkach wypisane były daty, nazwiska i adresy, a przy niektórych wierszach też numery telefonów.
- Co to jest? - zapytałem, dalej wertując zeszyt.
- Powiedzmy, pamiętnik twojej mamusi. Ze względów bezpieczeństwa robiłyśmy takie rejestry - odpowiedziała i bez dalszych dywagacji wyciągnęła do mnie obciążoną pierścionkami rękę, abym oddał jej święty tekst.
Posłusznie zamknąłem okładkę i z nietęgą miną popatrzyłem w duże, czarne, pobłyskujące chytrze oczy.
- Jak mogę ci się odwdzięczyć, jeśli mi to dasz? - zapytałem, samemu sobie nalewając kolejną porcję alkoholu.
Zanim otrzymałem odpowiedź od samej zainteresowanej, Hidan pod biurkiem dyskretnie kopnął mnie w kostkę, najpewniej chcąc tym wymownym gestem powstrzymać mnie przed podjęciem jakichkolwiek z nią negocjacji, bo w końcu co miałem takiego do zaoferowania? Wciąż jednak miałem nadzieję, że ciotka przez wzgląd na łączące nas niemal rodzinne więzy i jej przyjaźń z moją rodzicielką zażąda co najwyżej pomocy przy zmywaniu podłóg i ścieleniu łóżek w jej przytulnym hoteliku na godziny.
- Już mi się odwdzięczyłeś - odparła z demonicznym wręcz uśmiechem.
Nie zdążyłem jednak zapytać, co dokładnie ma przez to na myśli, bo nie było już sposobności do dalszej dyskusji. Po pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie do drwi, a następnie pełne irytacji proszę szefowej przybytku. Zawiasy zaskrzypiały i w progu pojawiła się prześliczna, ciemnowłosa dziewczyna. Mogła być co najwyżej kilka lat ode mnie starsza. Przyjaciółka mojej świętej pamięci matki zmierzyła ją wzrokiem z góry na dół, swoją mimiką dając jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie, aby jej akurat teraz przeszkadzano.
- Szefowo, przyszła nasza ruda primabalerina i strasznie się pluje o dzieciaka. Wygraża policją - dziewka oznajmiła krótko i rzeczowo, sprawiając wrażenie nieludzko znudzonej i zmęczonej.
- Niech dzwoni. Ostatnio bardzo mu pomogli - ciotka roześmiała się gromko - Przekaż mu, żeby tu przyszedł, ale niech najpierw się uspokoi.
- Jasne - szatynka mruknęła w odpowiedzi i odwróciła się na pięcie, trzaskając drzwiami.
- Ile ona ma lat? - zapytałem, gdy pozostaliśmy bez świadków.
- Wystarczająco dużo - kobieta odparła enigmatycznie i wyciągnęła z szuflady posrebrzaną papierośnicę.
Trzask zapalniczki poprzedził dochodzące z korytarza odgłosy tupania i wytłumione, nerwowe pokrzykiwanie. Absolutnie nie żałowałem, że dałem się namówić koledze na popełnienie takiego małego żarciku znerwicowanemu rudzielcowi. Uważałem, że mu się należało. Oczami wyobraźni widziałem jego zmarszczone w gniewie brwi, niemal zlewające się w jedną kreskę i trzęsące się ręce, które najchętniej zacisnąłby na czyiś tętnicach szyjnych. Jedyne czego mi było szkoda, to że nie zdążę w spokoju dokończyć jakże istotnej rozmowy.
- Dlaczego akurat primabalerina? - Hidan zapytał, nieudolnie próbując rozładować napiętą atmosferę.
- Zapytajcie go - prychnęła ciotka, wypuszczając nosem tytoniowy dym.
Drzwi, pchnięte energicznie, otwarły się na oścież. Najpierw zobaczyłem płonące nienawiścią do całego świata piwne oczy, potem rudą, potarganą czuprynę, a dopiero potem resztę Sasoriego. Uśmiechnąłem się podle, gdy zmierzył już nas wszystkich rozwścieczonym spojrzeniem.
- Deidara - wysyczał przez zagryzione wargi - Do domu.
- A jak nie, to co? - odpyszczyłem, ostentacyjnie zakładając nogę na nogę.
- Właśnie, Sasori - moja chrzestna zaczęła karcącym tonem - Wchodzisz tutaj jak do obory, wszczynasz burdę, sam grozisz policją... Butów nawet nie wytarłeś - kpiła sobie w najlepsze, strącając leniwie popiół z papierosa i wskazując wzorkiem na odpadające z jego podeszwy grudki śniegu.
Napięcie wzrastało geometrycznie. Przeskakiwałem szybko wzrokiem to na niego, to na przybraną ciotkę. O ile mężczyzna mową swojego ciała wyrażał tylko ledwo zduszany szał, to kobieta uśmiechała się triumfalnie. Mogłem tylko się domyślać, gdzie leżała jej przewaga i jakie dokładnie łączyły ich stosunki, skoro zwracała się do niego po imieniu, a on czuł się na tyle swobodnie, że, jak to zostało powiedziane, wszedł tutaj jak do obory.
Akasuna wyburczał kilka niewybrednych słów i odsunął sobie wolne krzesło, na którym następnie z impetem usiadł. Wpatrywał się chwilę ze zmarszczonymi brwiami w kobietę spokojną jak tafla jeziora przy bezwietrznej pogodzie.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, wiedźmo? - wywarczał w końcu.
- I po co ta agresja? - zapytała, ciężko wzdychając - Niezmiennie tego samego. Może się czegoś napijesz na poprawę humorku?
- Dziękuję, przejechałem samochodem - burknął nieuprzejmie.
- Szkoda, że nie na białym koniu, rycerzyku - prychnęła, dmuchając mu dymem w twarz - Cały ty... Wybawca uciśnionych, obrońca honoru dziewic, gotowy do położenia na szali nawet własnej godności.
- Przestań.
Burdelmama i jej, jakby nie patrzeć, były pracownik zdawali się średnio przejmować moją i Hidana obecnością. Wymieniliśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia, próbując pomóc sobie wzajemnie w ustaleniu, co takiego właśnie się odpierdziela. Atmosfera była napięta jak guma w gaciach o poranku i w gruncie rzeczy nie chciałem być świadkiem dalszego toku skrajnie innej niż przyjacielska pogawędki. Wskazałem więc głową na drzwi i obaj wstaliśmy z zamiarem opuszczenia pokoju.
- O nie, nie, nie. Siadać. Zostajecie tu - kobieta nakazała despotycznie.
Osłupiały zamrugałem dwa razy i jak sterowana sznurkami laleczka ponownie klapnąłem na krzesło. Czarnowłosa przesunęła spis moich potencjalnych ojców na skraj blatu, tuż pod nos zastygłego z miną pokerzysty Akasuny.
- Wiesz, co to jest? - zapytała go i zaciągnęła się mocno dymem.
- Wiem - stwierdził beznamiętnie.
- Doskonale - prychnęła - Dzieciak wyjdzie stąd albo z tobą, albo z tym. Słucham twoich propozycji.
- Co to do cholery ma znaczyć?! - oburzyłem się.
- Cicho, gówniarzu - ciotka machnęła na mnie ręką, jakby chciała uciszyć szczekającego psa - Z tego co udało mi się dowiedzieć, to chyba się z Sasorim bardzo lubicie i jesteście ze sobą blisko. Odwoził cię przecież do domu, rysowaliście sobie jakieś pejzaże w parku, wracaliście razem z bankietu u Uchihów... Kabuto porobił bardzo ładne zdjęcia. Chcesz zobaczyć, Sasori? - zaśmiała się podle, wyciągając ze stosiku papierów na biurku szarą kopertę i rzucając ją rozmówcy.
- Pieprzony sprzedawczyk - mruknął, wyciągając ze środka odbitki i pospiesznie je przeglądając.
Rzeczywiście na karteluszkach uwieczniony został obraz mój i Akasuny w różnych sytuacjach życia codziennego, jak wysiadamy razem z jego auta pod marketem budowlanym, siedzimy obok siebie na parkowej ławce, czy w stanie mocno wskazującym ładujemy się do nocnej taryfy.
- Z czegoś trzeba żyć. Kto jak kto, ale ty akurat coś o tym wiesz – prychnęła i strąciła popiół z papierosa - Ciekawe, co by powiedziała twoja babcia, jakby się dowiedziała. Jak myślisz, jakie warunki postawi ci tym razem? - zapytała.
- Musisz o tym mówić przy nich? - Sasori wepchnął niewygodne zdjęcia do koperty i mało dyskretnie wskazał wzrokiem na mnie i Hidana.
Kobieta uśmiechnęła się podle i wstała z fotela. Powoli stawiała kolejne kroki. Zatrzymała się za plecami rudzielca i położyła dłonie na jego barkach.
- Więc wolisz porozmawiać tylko w cztery oczy, tak? - zapytała obrzydliwie obślizgłym tonem, pochylając się nad jego uchem.
Mężczyzna w trudem wziął następny wdech. O ile wcześniej był bordowy ze złości, to teraz stał się blady jak ściana. Chociaż oczywistym było, do czego to wszystko zmierza, wciąż miałem nadzieję, że po prostu jestem przewrażliwiony. Wszelkich złudzeń pozbawił mnie dalszy ciąg rozmowy.
- Dziesięć minut - Sasori mruknął beznamiętnie.
- No nie bądź taki chytry. Pół godziny - ciotka szepnęła rozbawiona.
- Kwadrans. - Targowali się dalej.
- Dwadzieścia minut i nie testuj dłużej mojej cierpliwości, synku. To ty masz kłopoty, nie ja.
Mój mózg mimo faktu, iż był nasączony alkoholem jak gąbka, pracował na najwyższych obrotach, próbując połączyć dostarczone bodźce w spójny i logiczny obraz. Proponowane tropy były jednak zupełnie nieakceptowalne, bo każdy z nich zakładał, że podstarzała kierowniczka burdelu planowała dosłownie zgwałcić Sasoriego. Mojego Sasoriego. Coś drgnęło w moim środeczku, przywracając moje ciało do pozycji stojącej.
- Przestań! Natychmiast przestań! - niemal zawyłem, kiedy wyszminkowane usta oderwały się od bladej szyi, na której przebijały się drgające od przyspieszonej częstości serca tętnice.
- Nie chcesz już wiedzieć, kto cię zrobił? - ciotka zapytała, prostując się i zerkając na osikany zeszyt.
Nie patrzyłem na nią. Gdybym to zrobił, najpewniej puściłbym pawia przytłoczony obrzydzeniem jej osobą. Moje oczy były wlepione w profil na wpół przytomnego rudzielca, który pustym wzrokiem wpatrywał się w leżące przed nim notes i kopertę.
- Urocze... - kobieta mruknęła, jakby to wszystko ją bawiło i poczochrała rude włosy swojej niedoszłej ofiary - Zabieraj więc swojego kochasia i nie przychodź tutaj więcej, chyba że z poważną ofertą - warknęła, kopiąc w nogę krzesła i porywając wiadomy zeszyt z blatu, zanim któremuś z nas to samo przyszłoby do głowy - A, zdjęcia możesz sobie zatrzymać, tancereczko. Będziecie mieć do rodzinnego albumu - prychnęła do rudzielca.
Posłałem jej nienawistne spojrzenie i pociągnąłem Akasunę za ramię. Pospiesznie całą trójką wyszliśmy za próg.
- Pozdrówcie koniecznie resztę, zwłaszcza młodych rodziców. Mam nadzieję, że dzieci urodzą się zdrowe po tym wszystkim czego się naćpali za młodu - ciotka krzyknęła jeszcze w nasza stronę, zanim zatrzasnęliśmy drzwi.
Bez wymiany choćby pół słowa zbiegliśmy po schodach na dół. Nie pożegnaliśmy się też z ochroniarzem ani z żadną z gapiących się na nas prostytutek. Po prostu wsiedliśmy do samochodu najszybciej jak to możliwe.
Nikt nie miał odwagi skomentować na głos tego, czego byliśmy właśnie uczestnikami. Sasori mechanicznie odpalił silnik i wyjechał z burdelowego parkingu. Hidan nieśmiało poprosił o podwózkę na najbliższy przystanek, z którego mógłby dojechać do domu. Życzenie zostało spełnione należycie, został wysadzony pod tą samą wiatą, pod którą wysiedliśmy kilka godzin wcześniej z wesołego autobusu. Na pożegnanie wymieniliśmy się tylko porozumiewawczymi, nieludzko smutnymi spojrzeniami i obietnicą wysłania stosownych wiadomości, gdy już wszyscy bezpiecznie dotrzemy do naszych domostw.
Oparłem skroń o szybę, próbując znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania w obrazie przesuwających się szybko kamienic. Dlaczego to wszystko się stało? Co dokładnie miała na myśli moja ciotka? Jakie powody miał Akasuna, żeby ulec jej bez nawet drgnięcia powieki? Jedno było pewne. To absolutnie nie był pierwszy raz, kiedy położyła nie nim swoje brudne, kurewskie łapska. Łzy do oczu zaczęły pchać mi się same z siebie.
- Nie rycz - rudzielec burknął chłodno, agresywnie trącając wajchę kierunkowskazu.
Żądanie przyniosło efekt zupełnie odwrotny. Rozkleiłem się jak małe dziecko. Rozmazany tusz i brokatowy cień pociekły mi po policzkach. Sasori przeklął pod nosem, włączył światła awaryjne i zjechał na pobocze.
- O co ci, dziecko drogie, chodzi? - zapytał zirytowany - Już przecież wszystko dobrze, tak? Wracamy do domu, więc się uspokój i przestań płakać - mruknął, szperając w schowku w poszukiwaniu chusteczek, które ostatecznie rzucił mi na kolana.
- Prze-przepra-asza-am - zawyłem, chowając twarz w dłoniach.
Mężczyzna westchnął boleśnie i zaczął rozmasowywać swoje skronie. Spojrzał na mnie bezradnie i przez chwilę trwał tak w bezruchu, zapewne zastanawiając się, co zrobić z moją histerią.
- Po cholerę ty żeś tam w ogóle szedł? - szepnął jakby sam do siebie.
W odpowiedzi wzruszyłem bezrozumnie ramionami.
- Jeśli masz problemy, to zwróć się do mnie, do Konan i Paina, do kogokolwiek z naszych, a nie do burdelu - burknął rozzłoszczony.
- To nie tak... - mruknąłem, wywracając oczami - To moja przybrana ciotka, moją mamę...
- Co twoją mamę? - wszedł mi w zdanie - Zrobiła z niej kurwę. To ma być przyjaźń i wsparcie? Też chcesz tak skończyć? Na ulicy pod latarnią? - Jego dłonie zaczęły niespokojnie drżeć, a głos niekontrolowanie się łamać.
- Poszliśmy tam z Hidanem, bo... Musieliśmy zmienić lokal... - oznajmiłem pokrętnie, chcąc wyjaśnić, że nie wybrałem się do ciotki z prośbą o zatrudnienie czy nawet pożyczkę pieniędzy.
- A co się wam w poprzednim nie podobało? - mruknął, patrząc na mnie spod byka.
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego spuściłem wzrok na swoje buty i zasłoniłem się prowizoryczną kurtyną z włosów. Niestety ciepła dłoń prędko odgarnęła je z mojej twarzy, zakładając niesforne pasma za ucho.
- Zaczepiali cię? - zapytał, czule głaskając mnie po głowie.
Z miną zbitego psa pokiwałem twierdząco pustym łbem. Spodziewałem się rychłego komentarza na temat mojej ogólnej aparycji, że skoro nosze długie włosy, ładuję na siebie tony brokatu, mam ciągoty do alkoholu, jestem wyjątkowo towarzyski, nie kryję się zbytnio ze swoimi ciągotami do osobników tej samej płci i mam odziedziczony po matce gen prostytucji, to nie mam się czemu dziwić i powinienem się liczyć z tym, że mój tyłek będzie klepany przez przypadkowych mężczyzn co pięć minut.
Zamiast tego usłyszałem tylko ciężkie westchnienie i poczułem na skroni krótkie, delikatne muśnięcie czegoś ciepłego i miękkiego.
- Nie myśl o tym teraz. Wrócimy do mieszkania, położysz się i porozmawiamy jutro, dobrze? - Sasori szepnął tuż przy moim uchu, dalej tuląc mnie do siebie z graniczącą z matczyną czułością.
- Nie - zaprotestowałem wstrząsany płaczem - Chcę wiedzieć teraz, co to wszystko ma znaczyć. Czego ona od ciebie chciała, co? - niemal zawyłem.
- To nie jest dobry pomysł - rudzielec mruknął, puszczając nagle moje rozdygotane ciało i odsuwając się nieco.
- Trzymanie wszystkiego w tajemnicy jest według ciebie lepsze? - burknąłem, w końcu podnosząc na niego wzrok - Czego ona od ciebie chciała?
Akasuna spojrzał na mnie z miną Jezusa Frasobliwego i wypuścił powoli przetrzymane w płucach powietrze nosem.
- Porozmawiamy o tym jutro, nie teraz - mruknął z nutą irytacji w głosie i ponownie odpalił silnik.
- Ale ja chcę teraz! - krzyknąłem, na co nie otrzymałem żadnej odpowiedzi - Chcę wiedzieć, który to już raz - niemal wypłakałem, nieprzerwanie wiercąc wzrokiem jego profil.
Sasori zupełnie niewzruszony zerknął w lusterka i zjechał z powrotem na drogę. Trwał w stoickim spokoju, obserwując pustą drogę za przednią szybą. Dopiero na skrzyżowaniu, gdzie zatrzymało nas czerwone światło, podrapał się po czole i nabrał więcej powietrza, aby wypowiedzieć parę słów.
- Nie pierwszy i na pewno nie ostatni - stwierdził obojętnie.
Chociaż nie wydobyłem z siebie żadnego dźwięku, to w środku krzyczałem. Darłem się, jakby obdzierano mnie ze skóry. Rozrywała mnie od środka chęć mordu, nie wiedziałem tylko, czy chcę zabić ciotkę, siebie, Akasunę czy może całą naszą trójkę.
- I ty nic z tym nie robisz? - zapytałem, starając się brzmieć na spokojnego.
- A co mam zrobić? Nie dzieje mi się przecież żadna krzywda. - Wzruszył ramionami.
- Żadna krzywda? - powtórzyłem zszokowany - Sasori! Jakaś baba najzwyczajniej w świecie cię gwałci, a ty to nazywasz "żadną krzywdą"?!
- Nie dramatyzuj! Jestem przecież facetem – zaprotestował agresywnie.
- I co z tego? Jak chłopa się zmusza, to już według ciebie nie jest przemoc?
Rudzielec wzdrygnął się, jakbym dał mu do powąchania psią kupę, taką zamkniętą w słoiku na dwa dni i zostawioną przy włączonym grzejniku.
- Koniec dyskusji – warknął, naciskając stopą hamulec.
Dopiero kiedy silnik zamilkł, zorientowałem się, że jesteśmy pod blokiem. Akasuna zupełnie mnie olewając, wyszedł z auta i zatrzasnął za sobą drzwi. Zanim zdążyłem rozpiąć pasy drżącymi rękami i wygramolić się z obsranego passata, on doczłapał już pod klatkę schodową. Spod wejścia zamknął pilotem zamek centralny i upewniwszy się, że nie zdążę przebiec parkingu na czas, wlazł do środka. Gdy dotarłem pod windę, ta jechała już w górę. Miałem blisko minutę na obmyślenie wszystkich wyzwisk, którymi pragnąłem obsmarować tego chorego psychicznie rudzielca. Zyskałem też okazję do starcia spod oczu rozmazanego tuszu i przywrócenia sobie tym samem godnego człowiekowi wyglądu. Gdy dojechałem na ostatnie piętro, szybkim krokiem, niemal biegiem, dopadłem do drzwi, w które zacząłem walić jakbym był antyterrorystą, a w środku znajdował się podejrzany o dystrybucję dziecięcej pornografii.
- Otwieraj, kutasie! Natychmiast! - wrzeszczałem jak najęty.
- Odjeb się! - Otrzymałem stłumioną przez ścianę odpowiedź.
Zagotowałem się w środku. Z zagryzionymi wargami otworzyłem swoje mieszkanie, o mało nie wyłamując przy tym zamka, po czym samodzielnie, nadwyrężając znacznie mięśnie, odsunąłem regał oddzielający dwa lokale. Nie pytając o nic, wparowałem na teren posesji Akasuny, złapałem pierwszy przedmiot, jaki zlokalizowałem i rzuciłem nim wściekle w kierunku stojącego przy lodówce rudzielca. Gdy zorientowałem się, co robię, książka wylądowała już oblana piwem na posadzce, a Sasori patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić wytrąconą z ręki butelką po alkoholowym napoju. Nie musiałem długo czekać, aby szkło poleciało w moją stronę. Szczęśliwie uderzyło ono o ścianę, a ostre odłamki spadły mi pod stopy.
- Zachowujesz się teraz jak jakiś pojeb! - obwieściłem podniesionym głosem.
- Ty za to zawsze jesteś debilem! - Usłyszałem jakże dojrzałą i rzeczową ripostę.
- Ja już nie proszę, ja żądam od ciebie, żebyś mi natychmiast wszystko wyjaśnił! - Darłem się dalej, podchodząc bliżej i krusząc pod podeszwami potłuczoną butelkę.
- Co chcesz jeszcze wiedzieć? Z kim jeszcze się rucham? - zapytał, wściekle trzaskając drzwiami lodówki – Jak ci to potrzebne do szczęścia, to mogę ci nawet zrobić listę. Będziesz miał co czytać przez następne parę dni.
- A ruchasz się chociaż za pieniądze, czy tak charytatywnie? - prychnąłem – Bo po tym, co odwaliłeś z moją ciotką, to nie mam pewności.
- To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje, gówniarzu – wywarczał, podchodząc do mnie niebezpiecznie blisko.
- Mówiła, że dla niej pracowałeś. Niby się zarzekała, że tylko za barem, ale nie zdziwiłbym się, jakby wyszło, że obsługiwałeś nalewak do piwa chujem. - Wypowiadałem na głos swoje podejrzenia, energicznie przy tym gestykulując.
- Od razu dupą – wrzasnął, również zaczynając machać łapskami – I stul pizdę, bo pobudzisz sąsiadów – dodał, gdy obaj usłyszeliśmy charakterystyczne pukanie rozlegające się gdzieś od strony podłogi.
- W chuju mam sąsiadów. Niech wiedzą, jaka wspaniała osobistość rezyduje nad ich głowami! - darłem się nadal, machając ramionami i fotografią na wszystkie strony w geście oburzenia - I ty mi mówisz, ty, że ja wyglądam i zachowuję się jak dziwka? Po tym, co ty sam robisz?!
- Zamknij się! Do kurwy nędzy, zamilcz! - huknął, łapiąc mnie mocno za ramiona i potrząsając moim ciałem – Jak chcesz mi coś przekazać, to napisz to na kartce, obiecuję że przeczytam, ale kurwa, nie zmuszaj mnie do słuchania tego jazgotu, bo ocipieję! - darł się tak głośno, że aż rozbolały mnie uszy.
- Już jesteś cipa! - odpyszczyłem.
Kolejne wyzwisko mojego autorstwa naszło na dźwięk wibrującego w kieszeni Akasuny telefonu. Kiedy wyciągnął go przed oczy, jego brwi, o ile to możliwe, zmarszczyły się jeszcze bardziej. Wziął jeden głębszy wdech i dopiero odebrał. Oprócz wyrażeń „czego?" i „po chuj?", upomniał osobę po drugiej stronie, że ta powinna teraz spać, a nie zajmować się cudzymi problemami. Rozmówca jednak, wnioskując po tonie, w jakim dyskusja była prowadzona, mało się przejął takimi argumentami, co nasuwało mi pewne podejrzenia, że Sasori rozmawiał właśnie z Konan.
- A tego siwego imbecyla zabić to mało – warknął, gdy zakończył rozmowę – Możecie sobie obaj pogratulować, skończeni debile... - burknął już tylko pod nosem, bezwładnie siadając na sofie i chowając twarz w dłoniach.
- Co się dzieje? - zapytałem zdezorientowany.
- Gówno – zaszczekał – Ferajna tu jedzie udzielić nam wsparcia w trudnych chwilach, jakby mi jeszcze brakowało problemów – westchnął boleśnie.
- W sensie, że nasi?
- Hidan, Pain, Konan, nawet Itachi, więc możesz sobie pogratulować, że przez ciebie ciężarna się gdzieś włóczy po nocach, zamiast spać – prychnął.
- Przeze mnie?! - oburzyłem się – To ty zacząłeś odpierdalać manianę, nie ja!
- To ty żeś się szlajał po kurwidołkach, bo cię w dupie swędzi.
Wmurowało mnie. Może nie była to odzywka wysublimowana, ale nie miałem już pomysłów, jak werbalnie odpowiedzieć. Uznałem więc, że to najlepszy moment, aby przejść do czynów. Z naburmuszoną miną odwróciłem się na pięcie i pchnąłem drzwi do cuchnącej lakierem kanciapy. Z gotowym planem ułożonym w głowie ściągnąłem pierwszą marionetkę ze stojaka. Piwnooki zdawał się nawet nie zauważyć, jak przechodzę metr od niego z drewnianą kukłą zawieszoną na plecach. Dopiero gdy otworzyłem drzwi balkonowe i doleciało do niego zimne powietrze, zwrócił na mnie uwagę.
- Deidara, co ty u licha robisz? - zapytał nieco zaniepokojony, najwyraźniej dalej nie domyślając się, co zamierzam.
- Sztukę - odparłem dumnie i przerzuciłem lalkę wystrojoną w ręcznie szytą kiecę przez barierki.
Arcydzieło Sasoriego leciało w dół zgodnie z prawami fizyki, czemu przyglądałem się z zaciekawieniem pięciolatka, przewieszony przez metalową poręcz. Złote włosy i purpurowa tkanina wdzięcznie poddawały się pędowi powietrza. Gdy twór sięgnął bruku, dało się usłyszeć trzask łamanego drewna. Ogarnęło mnie nieopisane uczucie ulgi, satysfakcji i dumy. Nasyciłem oczy pięknym widokiem i odwróciłem się w stronę lalkarza, który to niemal przeteleportował się na balkon, gdy zorientował się, co czynię.
- Dei, coś ty narobił... - wyszeptał niemal niesłyszalnie.
Palce trzymał zaciśnięte na czerwonych kosmykach, jego twarz przybrała odcień kredy, oczy były szeroko otwarte i wypełnione pustką. Mógłbym przysiąc, że słyszałem jego łopoczące serce. Wtedy dopiero do mnie dotarło, jak bardzo skrzywdziłem tę rudą istotkę. Jednak moja sztuka wymagała poświęceń. Z ciężkim sercem wyminąłem go w wejściu do mieszkania, zgarnąłem z pracowni stojącą przy drzwiach butelkę rozpuszczalnika i upewniwszy się, że mam w kieszeni zapałki, wybiegłem na klatkę schodową. Gnałem ile tchu, aby jak najprędzej dokończyć dzieła zniszczenia.
Na zewnątrz było cholernie zimno. Ignorując ryzyko nabawienia się zapalenia płuc na tym mrozie przeszedłem kilkanaście metrów pod balkony, gdzie leżała znacznie uszkodzona marionetka. Oblałem ją sowicie rozpuszczalnikiem, odpaliłem jedną z zapałek i upuściłem ją na drewnianą baletnicę. Całość stanęła w płomieniach, które przyjemnie grzały mnie w twarz i dłonie. Osiągnąłem artystyczne spełnienie wpatrując się w płonącą niczym czarownica na stosie kukłę.
- Deidara! Uważaj, on cię zabije! - z transu wyrwało mnie znajome nawoływanie.
Odwróciłem się w stronę parkingu, gdzie przy gruchocie będącym własnością Hidana stali on sam i Konan, która próbowała mnie ustrzec. Nieco dalej dostrzegłem rozprawiających o czymś Paina i Itachiego. Następnie w kadrze mignęła mi czerwona, rozmyta plama, którą zidentyfikowałem jako Sasoriego. W tempie specjalistycznego zespołu ratownictwa medycznego podbiegł do samochodu, wydobył z niego małą gaśnicę i rozpoczął w zasadzie bezcelowe próby uchronienia swojej lalki przed całkowitym spaleniem. Mały pożar został zażegnany po raptem kilku psiknięciach białą pianą. Mężczyzna z wyjątkowo rozeźloną miną patrzył przez chwilę na zgliszcza, a potem posłał mi spojrzenie takie, że poczułem się winny za wszystkie nieszczęścia tego Świata, nawet za trzęsienia Ziemi, gradobicie i koklusz. Następnie Sasori wycelował we mnie gaśnicą i potraktował pianą od stóp aż po rozdwojone końcówki włosów. Kolejnym posunięciem było wściekłe rzucenie pustą metalowa butlą pod moje stopy.
- Co do cholery jest z tobą nie tak?! - zaczął się na mnie drzeć tak głośno, że aż zadrżał mi mózg.
Szczęśliwie miałem oczy zasnute białą gaśniczą substancją, dlatego miałem jedynie odbiór audio. Doprawdy, wolałbym raczej nie widzieć Akasuny w takim szale, w jakim się znajdował właśnie teraz. Liczyłem się nawet z tym, że mnie zastrzeli albo udusi gołymi rękoma. Kiedy nieludzki wrzask ustał, zacząłem ścierać pianę z twarzy. Z niektórych mieszkań zaczęli wyglądać zaniepokojeni dziwnymi, trwającymi już od jakiegoś czasu odgłosami sąsiedzi.
- Jeśli natychmiast panowie się nie uspokoją, to dzwonię po policję! - wychylona z okna postać zaczęła nam wygrażać, na dowód swojej prawdomówności potrząsając trzymaną słuchawką telefonu.
-Wnieś.... Moją marionetkę... Na górę. Rozmówimy się w mieszkaniu – Sasori wysapał przez ściśnięte gardło.
Na granicy konwulsji wrócił do bloku. Ja natomiast pokusiłem się o wypalenie jednego papieroska w ramach ostatniej używki przed śmiercią.
***
OFFTOP
Przepraszam, że wtrącam się w takim momencie, no ale musiałam. Kochani, ogłaszam konkurs. A więc, pytanie konkursowe brzmi: W jaki sposób Sasori zabije Deidarę za zniszczenie marionetki? Wygrywa odpowiedź, od której najgłośniej brechnę. Stawka się zamyka, powiedzmy, za dwa tygodnie. Nagrodą główną jest talon na balon i trzy recepty na dowolnie wybrane leki podbite moją pieczątka z ziemniaka. Fundatorem nagród są Bigpharma i Loża Masońska. Zachowajcie olimpijskie zasady rywalizacji!
***
- Dei, coś ty najlepszego narobił..? - Hidan odezwał się jako pierwszy ze świadków zajścia.
- Sztukę – odparłem uczenie, wpatrując się w zgliszcza.
Jego nierozumne westchnięcie zagłuszył stukot obcasów. Gdy tylko podniosłem spojrzenie na kroczącą w moim kierunku Konan, ta zamachnęła się ręką i boleśnie trzasnęła mnie w policzek, wytrącając mi tym samym z warg zapalonego papierosa.
- Jesteś... - zaczęła rozzłoszczona – Ja nawet nie wiem jak to skomentować.
Ja również nie wiedziałem jak siebie skomentować, co właściwie chciałem osiągnąć. Westchnąłem ciężko i bez zamiany choćby pół słowa z kimkolwiek, zarzuciłem zwęgloną drewnianą masę na plecy. Nikt ze świadków nie próbował mnie zatrzymać, ani dowiedzieć się co właściwie się stało.
Podróż windą wyjątkowo mi się dłużyła. Czułem potrzebę jak najszybszego rozmówienia się z Sasorim, chociaż niekoniecznie po to, żeby go błagać na kolanach o przebaczenie. Nawet nie pukałem do drzwi. Samowolnie wszedłem do mieszkania skrzywdzonego marionetkarza i czym prędzej odłożyłem spaloną kukiełkę do pracowni, w to samo miejsce, w którym stała pierwotnie. Samego pana artystę zastałem w pokoju. Siedział na sofie wpatrując się w obrazki wywieszone na ścianach i mieszając ręką w misce pełnej jego ulubionych płatków do mleka. Cynamonowe kwadraciki, które zjadały się nawzajem w reklamach, idealnie pasowały do jego aktualnego nastroju.
- Sasori... - zacząłem prawdziwie skruszony.
- Wynoś się stąd i nie pokazuj mi więcej na oczy – odpowiedział, nawet nie racząc mnie spojrzeniem – To nie jest prośba, tylko ostrzeżenie, Deidara.
Jedynie przytaknąłem grzecznie i zgodnie z rozkazem opuściłem lokum rudzielca. Kotka przez swój wrodzony instynkt wyczuła ze znowu coś naskrobałem, więc już od progu zaczęła na mnie miauczeć.
- Ty też nie rozumiesz mojej sztuki, Księżniczko? - zapytałem puszystego stworzenia, biorąc je na ręce.
Kicia nie odpowiedziała mi ludzkim głosem, ale zamiast tego wdrapała się na mój bark, a potem na głowę, gdzie zaczęła boleśnie miętosić moje włosy, dalej wydając z siebie odgłosy dezaprobaty.
- Okej, rozumiem... - westchnąłem ciężko – Myślisz, że mi kiedyś wybaczy?
Kicia zeskoczyła na siedzisko sofy, przewróciła się na grzbiet, rozłożyła szeroko wszystkie łapki i machnęła nimi kilka razy.
- Spasłaś się...- mruknąłem, widząc zdecydowanie większy niż jeszcze kilka tygodni wcześniej brzuszek.
- Miau!
Kotka poruszyła łapkami jeszcze raz, co oznaczało rozkaz, abym ją głaskał. Zatopiłem palce w mięciutkiej sierści. Zamiast znaleźć w tym ukojenie, znalazłem jednak kolejne źródło niepokoju. Na gładkiej jak dotąd powierzchni wyczułem kilka, regularnie ułożonych twardych grudek. Księżniczka zareagowała nie najlepiej na ich drażnienie. Zeskoczyła nieco pokracznie na podłogę i podeszła do miski. Z przerażeniem patrzyłem, jak opróżnia ją do spodu, a następnie, pomiaukując, zaczyna drapać po drzwiach szafki, w której trzymałem karmę. Kotka, co nie ulegało już wątpliwości, była w stanie błogosławionym.
- Boże... - wydusiłem ciężko.
Niestety, mi już nawet sam Stwórca nie mógł pomóc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top