-21-

Ahoj!

Siła wyższa okazała się być łaskawa i obdarowała mnie luźniejszym weekendem, czego efekt można podziwiać poniżej. Jak na mój standard krótko, ale za to intensywnie.

Also, jak już swego razu wspominałam, pod koniec września obchodzę swoje pierwsze urodzinki na wattpadzie i z tej okazji ogłosiłam koncert życzeń. Temat wciąż jest otwarty, więc no, dawajcie znać, co chcecie.

I to by było na tyle słowem wstępu, endżoj <3

~Charlie

***

- Dlaczego, do cholery, nie możesz zamówić tej paczki do siebie? - zapytałem o to samo już po raz setny w ciągu tej samej telefonicznej rozmowy.

- Och, Dei, po prostu nie mogę... Nie chcę, żeby rodzice to otworzyli przez przypadek czy coś - Ino odpowiedziała z identyczną manierą co za każdym wcześniejszym razem.

- Co takiego tam jest? Narkotyki? Wibrator? - zacząłem rzucać co bardziej sensownymi pomysłami.

- Boże, chłopie... - westchnęła ciężko - Wytłumaczę ci wszystko, jak się zobaczymy. Proszę cię, zgódź się... - zawodziła słodkim głosem.

- Ech, wy kobiety i te wasze pomysły... - mruknąłem, po raz ostatni przejeżdżając pędzelkiem umazianym granatowym lakierem po paznokciu - Zaraz ci wyślę adres, tylko uprzedź kuriera, żeby sobie nie pojebał numerów mieszkań, bo nie chcę świecić oczami przed Akasuną, jeśli to akurat do niego trafi twoje jebadło - burknąłem, machając energicznie dłońmi, aby przyspieszyć proces schnięcia połyskującej emalii.

- Może mu się zrobi żal i osobiście cię wydupczy z litości? - Ino warknęła z wyraźną irytacją.

- Marzę o tym - prychnąłem, pakując w swoje słowa wszelkie pokłady sarkazmu, jakimi dysponowałem.

- Wiem, dzióbeczku. Było po tobie widać, jak się podnieciłeś, kiedy rypał cię na pierwszej lekcji.

- Ino, jesteś kochana - skomentowałem sztucznie milutkim głosem - Chętnie bym z tobą jeszcze poplotkował, ale się spieszę na miasto.

- No to baw się dobrze i bezpiecznie. Pamiętaj wysłać ten adres - przypomniała mi jeszcze raz.

- Oczywiście, kochanie - zapewniłem, odruchowo przykładając rękę do serca - Pa pa.

- Pa... - odpowiedziała nieco smętnie i rozłączyła się.

Lakier zdążył już wyschnąć. Szybko wystukałem dane dostawy podejrzanej paczki Ino i modląc się w myślach, aby kurier nie był umysłową amebą, wysłałem je do dziewczyny. W krótkiej odpowiedzi posłała mi tęczowe serduszko i informację, że wybrała opcję ekspresowej dostawy, więc przesyłka powinna przyjść już w poniedziałek.

Nie miałem zbytnio czasu, aby zastanawiać się, cóż takiego jest jej tak pilnie potrzebne. Byłem już spóźniony. Z Hidanem na przystanku mieliśmy się spotkać kwadrans temu, a ja jeszcze siedziałem w mieszkaniu. Wystroiłem się w imprezowe ciuszki jak paw w piórka, narysowałem sobie kreski na powiekach, włosy podkręciłem na lokówce, wypsikałem się perfumami, które dostałem dawno temu od Kuro na urodziny i tak oto zamierzałem wyruszyć na poszukiwania innego typa, do którego będę wzdychał.

Moja kotka zapewne instynktownie wyczuwała, co się święci, więc głośnym miauczeniem próbowała powstrzymać mnie przed doprowadzeniem do własnego moralnego upadku. Zignorowałem jej protesty. Ubrałem płaszcz i buty, a następnie wystosowałem wiadomość do kumpla, że już wychodzę.

Podobny instynkt co Księżniczka posiadał chyba też mój sąsiad, bo gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi i zacząłem grzebać kluczami w zamkach, wychylił się przez próg swojego mieszkania z marsową miną. Zmierzył mnie dokładnie wzrokiem, co starałem się zignorować.

- Wyglądasz jak twoja matka w drodze do pracy - prychnął w końcu, opierając się o framugę.

- A ty jak żul spod sklepu - warknąłem i skinąłem na jego robocze ubranie obsypane drewnianymi wiórami i ochlapane lakierami.

- Dokąd się wybierasz? - zapytał, zbywając moją uwagę.

- Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz - odparłem chłodno.

- Gdzie?

- Do pracy - wyburczałem bezczelnie, chowając pęk kluczy do kieszeni i ruszyłem energicznym krokiem do windy.

Szybko musiałem się jednak zatrzymać, ponieważ mój osobisty, rudy wrzód na dupie złapał mnie za ramię.

- Gdzie i z kim idziesz? - powtórzył powoli zapytanie, niemal zabijając mnie swoim lodowatym spojrzeniem.

- Czy to przesłuchanie? - prychnąłem zirytowany i wyszarpałem rękę z jego uścisku - Nie jestem dzieckiem. Chyba mam prawo raz od wielkiego dzwonu wyjść wieczorem i się zabawić.

- Najpóźniej o pierwszej masz być w domu - zaordynował.

- A co ja jestem? Twój syn?!

- Wszystkie dzieci nasze są - odparł z wredną manierą - Zastanów się, co ty w ogóle robisz ze swoim życiem. Szukasz guza, dziecino - zaczął protekcjonalny tonem.

- Dobrze, tato - warknąłem, odwracając się na pięcie.

- Deidara - zawołał jeszcze za mną - Gdybyś jednak zabalował za bardzo i potrzebował, żeby po ciebie przyjechać, to zadzwoń... - oznajmił zdecydowanie spokojniejszym tonem niż ten, którego używał do tej pory.

- Dzięki, nie będzie takiej potrzeby - mruknąłem, wchodząc już do windy.

Całą drogę na parter wypowiadałem pod nosem co bardziej wymyślne obelgi pod adresem Akasuny. Miałem go serdecznie dość. Znowu, tak samo jak na samym początku naszej znajomości, pragnąłem podłożyć ogień pod jego mieszkanie albo przeciąć przewody hamulcowe w passacie. Na jego własne życzenie znowu go znienawidziłem.

Cóż by go to kosztowało, dać się wtedy ponieść chwili? Jakie straty by poniósł?

Żadne.

Nie byłbym pierwszą osobą, z którą poszedł do łóżka i pewnie też nie ostatnią. Obudziłby się rano, wziął prysznic, ubrał się, wypił piwo zamiast zjeść śniadanie i zachowywałby się względem mnie dokładnie tak samo, jak zachowywał się teraz. Też by mnie ignorował, unikał, udawał, że nic między nami nie było i nie ma. Ja za to miałbym przynajmniej piękne wspomnienie na resztę życia, byłbym szczęśliwy chociaż przez kilka godzin i miał poczucie, że zrobiłem coś z miłości. Zamiast tego pozostały mi tylko rozczarowanie i frustracja, którą musiałem gdzieś rozładować, aby być w stanie w ogóle egzystować.

Na zewnątrz było tak zimno, że szczerze obawiałem się, iż mój mózg zamarznie, zanim zdążę wejść do ogrzewanego autobusu. Również Hidan, pomimo swojego niebywałego zahartowania, trząsł się na przystanku.

- Lepiej przyjść spóźnionym, niż brzydkim - zawołałem już z odległości kilkunastu metrów, ubiegając jego komentarze dotyczące mojego spóźnialstwa.

- Deiuś, wyglądasz jak ekskluzywna prostytutka - Chłopak przytulił mnie w powitalnym geście, nie szczędząc sobie pełnego rozbawienia komentarza.

- Nie zepsuj mi fryzury - upomniałem go w pierwszym odruchu, aby jego łapska nie naruszyły moich idealnych loków - Akasuna też stwierdził, że wyglądam jak kurwa - westchnąłem i odpaliłem podarowanego przez kompana papierosa.

- Widział cię?

- Yhm, wylazł z mieszkania akurat jak czekałem na windę.

- I coś jeszcze powiedział? - dopytywał zaintrygowany.

- Że mam wrócić o pierwszej - zaśmiałem się dziko - I że jeśli będę potrzebował, to po mnie przyjedzie w środku nocy.

- Martwi się... - Domorosły psycholog zagwizdał rozbawiony i wystawił w moim kierunku plastikową butelkę z, jak mi się wydawało, sokiem pomarańczowym.

- Co to jest? - zapytałem, zanim pociągnąłem pierwszy łyk.

- Tequila sunrise - Otrzymałem rzeczową odpowiedź.

Upiłem mały łyk, a potem drugi, zdecydowanie większy. Po wódce zabarwionej sokiem z pomarańczy kac był paskudny, ale za to był to drink bardzo tani, czyli w sam raz na moje możliwości finansowe. Sączyliśmy nasz napój bogów całą drogę do centrum, umilając sobie czas również opowiadaniem chamskich żartów, nic więc dziwnego, że z autobusu wyszliśmy nieco zaprawieni i wyjątkowo rozweseleni.

Kroki skierowaliśmy do dobrze znanego nam baru, tęczowego przylądka na mapie naszego zaplutego miasta. Przybytek z poziomu ulicy wyglądał bardzo niepozornie. Aby dostać się pod żeliwne, nieco przyrdzewiałe drzwi trzeba było zjeść do suteren. Zaraz przy schodach czatował bramkarz, który nawet nie próbował tuszować faktu, że był niegdyś związany z mafią. Z dumą prezentował swoje wytatuowane ramiona i prawą dłoń, w której odcięty miał mały palec. Typ o złowrogiej aparycji skądś wiedział, że Hidan ma za sobą pobyt w areszcie śledczym i z tego też tytułu, jako swemu bratu niedoli, odpuścił mu opłatę za wstęp. Ja również, dzięki swojej rozpoznawalnej słodkiej buźce, otrzymałem stuprocentowy rabat i ładnie odbitą na nadgarstku pieczątkę z logiem przybytku.

Aby otępić zmysły i odłączyć się od wyższych ośrodków mózgu od razu dopadliśmy do baru. Ze względu na ograniczone fundusze wzięliśmy po najtańszym piwie. Z bezpiecznej przystani przy ladzie obserwowałem zgromadzonych w lokalu potencjalnych kandydatów na mój nowy obiekt westchnień, uważnie słuchając porad doświadczonego w dziedzinie romansów przyjaciela.

- O, a ten bolec przy stoliku na lewo? - szepnął, machając równocześnie do barmana w celu domówienia kolejnych browarów.

- Tak nisko mnie cenisz? - prychnąłem, krytycznie oceniając wskazanego blondyna - Zbyt pipkowaty. Bardziej już ten typ obok... - oznajmiłem lubieżnie, uważniej przyglądając się uroczemu brunetowi.

Jegomość wyglądał na dwadzieścia parę, góra trzydzieści lat. Nie powiem, podobał mi się, oczywiście nie tak bardzo jak pewien wiadomy rudzielec, jednak jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Był już chyba troszkę zaprawiony alkoholem, podobnie jak i my, w lekko wymiętej, pobłyskującej fioletowej koszuli rozpięte miał aż trzy guziczki. Niemal od razu złapaliśmy ze sobą wzrokowy kontakt. Nie przerywając oględzin mojej fizyczności, dopił to, co miał w szklance, oblizał szybko wargi i wstał od stolika. Przechodząc koło nas, jedynie zaczepnie do mnie mrugnął, za co otrzymał mój najsłodszy ze słodkich uśmiechów. Zanim rozpłynął się w ciemnym korytarzu prowadzącym do palarni, odwrócił się jeszcze raz, jakby chciał się upewnić, że nadal na niego patrzę.

- No, powiem ci, grasz wysokimi stawkami - Hidan rzucił swoim poetyckim porównaniem - Podobny nawet do Sasoriego.

- Nie wypowiadaj przy mnie tego imienia na głos ani nawet w myślach - warknąłem, wymieniając pusty kufel i pieniądze na pół litra zimnego piwa - I w którym miejscu on niby jest podobny?

- Na ryjcu. W gaciach może też, ale to tylko ty możesz ocenić - zarechotał i zalał gardło kolejną porcją złocistego trunku.

- Hidan, mój drogi przyjacielu, jeszcze jeden taki tekst i stracisz zęby - odparłem słodko, dalej patrząc w stronę, gdzie znikł względnie interesujący mnie osobnik.

- Skoro ich nie straciłem po tym, jak wyjebałem się na łóżko w sierocińcu, to mogę śmiało nawet pogryźć beton.

Niefortunnie mój towarzysz wspomniał o swoim wypadku akurat w momencie, kiedy nabrałem piwska w usta, przez co oczywiście prychnąłem i oplułem siebie, jego oraz ladę baru. Przywołany w pamięci obraz jego zakrwawionej gęby z jednej strony był przerażający, ale z drugiej cholernie zabawny, zwłaszcza, że z pomocą tej samej gęby tuż przed nieszczęsnym upadkiem wypowiadał pod moim adresem niewybredne epitety, za które ostatecznie został zepchnięty z góry piętrowego łóżka na podłogę. Istnym cudem było, że przez te niemal dziesięć lat dzielenia ze sobą pokoju w domu dziecka żaden z nas nie zginął ani nie został kaleką, chyba że rozpatrywane byłyby również sprawność intelektualna i zdrowie psychiczne.

- A pamiętasz, jak ci wsypałem kredę do butelki po szamponie? - kontynuował wspominki, doprowadzając mnie do kolejnej salwy prostackiego śmiechu.

- A jak ja wrzuciłem ci twoje brudne, cuchnące skarpety do plecaka i wychowawczyni kazała ci wypierdalać z klasy, jak go otworzyłeś?

Hidan wyszczerzył swoje niezniszczalne uzębienie i upił kilka dużych łyków taniego piwa. Wbił zamyślone spojrzenie w kufel i podrapał się po skroni.

- Fajnie nam się razem mieszkało... - westchnął z nostalgią - Powiedz mi, zacząłeś się rozglądać już za jakimś mieszkaniem na studia? - zapytał nieco spięty.

- Jeszcze nie... W ogóle chyba będę musiał sobie znaleźć jakąś robotę, żeby się utrzymać.

- Ze współlokatorem będzie taniej - zauważył słusznie.

- Z pewnością, tylko gdzie ja znajdę desperata, który chciałby dzielić ze mną lokal?

- Ja bym mógł - Wyszczerzył się szeroko.

- Przecież ty masz już mieszkanie u Kakuzu - przypomniałem mu, poważnie martwiąc się, że opił się niecałymi dwoma browarami do tego stopnia, że nie pamięta swojego adresu.

- No właśnie... To może ulec niebawem zmianie - westchnął i duszkiem wypił resztkę zawartości kufla - Chyba się rozejdziemy.

Zamrugałem szybko kilka razy, będąc święcie przekonanym, że się przesłyszałem. Wyznanie kumpla było przez swój dramatyzm całkowicie do niego niepodobne.

- Stary, co ty pierdolisz? - zapytałem dosadnie, nie mogąc znaleźć bardziej odpowiednich słów - Przecież wy jesteście parą jak z bajki. Słodzicie sobie, tulicie się... Jeszcze przez święta wszystko było w porządku.

- Nic nie było w porządku - mruknął smętnie - W domu już nie jest tak uroczo. Co chwila ma jakiś dyżur, a teraz jeszcze chce siedzieć więcej w swoim gabinecie. Jak wraca z roboty, to tylko ciepła micha i do spania. Czasem nawet mnie nie przytuli na dobranoc...

- Hidan... - szepnąłem, kładąc w czułym geście rękę na jego plecach - Nie robi tego specjalnie, taki ma zawód. Przecież cię kocha...

- I z tej miłości dobiera dodatkowe dyżury, przez co nie rozmawiamy ze sobą i po kilka dni pod rząd, a jak już to robimy, to opowiada o tym, kto mu ostatnio umarł na stole? - zapytał retorycznie - Ja już nie mam do tego siły. Na początku był cud miód, ale coś się zaczęło sypać. To chyba po prostu nie to.

- Kuzu wie?

- Wie doskonale. Już nie raz i nie dwa dochodziło przez to w domu do ekscesów - Hidan westchnął ciężko i zatopił wzrok we wnętrzu swojego pustego portfela - Postawisz mi piwo? - zapytał błagalnym tonem.

- Pewnie - odparłem i sięgnąłem do kieszeni po pieniądze - Tyle, że nie starczy nam nawet na pół shota - jęknąłem, gdy przeliczyłem szybko kwotę, jaka mi pozostała.

- Może twój lowelas by ci coś postawił?

Ponieważ obaj czuliśmy znaczny alkoholowy niedosyt, pomysł ten wydawał się nam być genialnym. Jegomość, który tak nachalnie mi się przyglądał, stał sobie akurat przy barze. Płacił kartą. Na widok kawałka plastiku, z którego środki płatnicze płynęły niczym browar z nalewaków, w moich oczach zapłonęły dwa ogniki.

- Zaraz nam coś ogarnę - oznajmiłem i ruszyłem na podboje.

Przyszły sponsor mojej i Hidana imprezy od razu zauważył, że idę w jego stronę. Ja za to w mig spostrzegłem jego sugestywny uśmieszek.

- Cześć - rzuciłem, opierając się łokciami o ladę i zalotnie zatrzepotałem rzęsami.

- Hej - chłopak odpowiedział, prężąc się jakby miał za moment wykonać taniec godowy - Mam nadzieję, że to nie jest twój facet, co? - zapytał, zerkając w stronę upodlonego Hidana.

- Nie przynosi się drewna do lasu - zaśmiałem się i założyłem kosmyk za ucho - To tylko mój kolega. Przechlał mi wszystko, co miałem w portfelu i teraz muszę siedzieć tu o suchym pysku... - westchnąłem z boleścią nad swoim losem.

- Może coś wam postawić? - zaproponował szarmancko.

- Nie trzeba... - odpowiedziałem przeciągle, stwarzając jeszcze pozory, że nie chodzi mi jedynie o wyłudzenie alkoholu.

- Nalegam.

- No to może piwo... - udawałem, że się zastanawiam, przeglądając obklejoną, leżącą na barze kartę.

- Trzy razy kamikaze - jegomość zwrócił się do barmanki.

Terminal zapiszczał wesoło, a ja przywołałem gestem ręki swojego kompana do nowo otwartego wodopoju. Nie trzeba było namawiać go dwa razy. Z tysiącem odcieni radości na twarzy podszedł do nas i nie pytając o nic, wychylił pierwszego postawionego na ladzie shota.

- Przyjaciele Deiusia są też moimi przyjaciółmi - oznajmił z powagą i otarł usta wierzchem dłoni.

- Hidan, daj spokój... - mruknąłem w obawie, że patologiczna gadatliwość mojego towarzysza doprowadzi do obdarcia mnie z godności - Idź potańczyć, albo co...

Kolega puścił mi oczko, uśmiechnął się porozumiewawczo i na odchodne wlał w siebie jeszcze jedną porcję kolorowego alkoholu. Zostałem z nowym znajomym sam. Chłopak wydał się być niczego sobie. Gawędziliśmy o mało znaczących pierdołach, czym się zajmujemy i czy często bywamy w tym o to przybytku. Dowiedziałem się, że jegomość studiuje na tym samym wydziale co Akasuna, darowałem sobie jednak pytania, czy się znają. Nie chciałem psuć sobie z trudem poprawionego nastroju wspomnieniem tego rudego gbura.

Kolejne kieliszki pojawiały się na ladzie, a ich zawartość znikała z czeluściach mojego żołądka, skąd błogosławieństwo procentów przenikało do krwiobiegu. Czułem się coraz bardziej rozluźniony i beztroski, co akurat tego dnia, po wszystkich dotychczasowych przejściach, było mi potrzebne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

- Pójdziemy zapalić? - Mój towarzysz uśmiechnął się szelmowsko i poklepał ręką po kieszeni, w której schowaną miał paczkę papierosów.

- Chętnie - odparłem bez zastanowienia i dałem objąć się wyciągniętym do mnie ramieniem.

Dopiero kiedy postawiłem pierwszy krok w kierunku palarni zrozumiałem, że shoty przysłowiowo weszły jak słowo boże. Niezamierzenie wtuliłem się mocniej w podtrzymujące mnie ciepłe ciało intensywnie pachnące tanimi, ale mocnymi męskimi perfumami.

- Porobiłeś się troszkę, gwiazdeczko - chłopak się zaśmiał, zsuwając swoją rękę na moje lędźwie.

- To źle? - zapytałem, uśmiechając się słodko jak ostatnie niewiniątko.

- Absolutnie... - zamruczał i parę metrów przed drzwiami palarni pociągnął mnie w kierunku wąskiego korytarza prowadzącego do toalet.

Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, opierałem się już o zimną ścianę, a mój absztyfikant dodatkowo dociskał mnie do niej swoim ciałem.

- Nie spieszy ci się za bardzo? - zapytałem, gdy jedna z jego dłoni znalazła się na moim biodrze a druga na policzku.

- Nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało - wyszeptał niebezpiecznie blisko mojej twarzy i mocniej zacisnął palce.

Zrobiło mi się nagle gorąco, a serce zabiło szybciej. Czułem się dziwnie obezwładniony. Nie byłem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy nie robię nic dlatego, że nie mam na to siły, czy zwyczajnie nie chcę tego przerywać. W pijackiej logice doszedłem do wniosku, że wypadałoby się jakoś odwdzięczyć za zafundowane drinki, dlatego też ostatecznie zarzuciłem lekko zwiotczałe ramiona na barki swojego adoratora. Prędko poczułem na ustach rozbrajającą ciepłą wilgoć. Było mi przyjemnie i o niczym innym nie miałem zamiaru myśleć. Pozwalałem brać od siebie to, na co tylko poznany przed chwilą chłopak miał ochotę, a ewentualnymi konsekwencjami postanowiłem martwić się później.

Pijacka pieszczota z każdą chwilą stawała się agresywniejsza i mniej delikatna. Chłopak się nie patyczkował. Bez pardonu zjechał dłońmi na moje pośladki i mocno je ścisnął, ciągnąc moje biodra do siebie. Z Sasorim było inaczej. Całował w zupełnie inny sposób, bardziej czule, nie spieszył się tak, ostrożniej mnie dotykał. Robił to po prostu lepiej.

- Sasori - stęknąłem bezwiednie, gdy gorące usta przywarły do mojej szyi.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że imię rudzielca wypowiedziałem na głos, a nie w myślach. Pochylony nade mną brunet zamarł w bezruchu, z wargami dalej przyciśniętymi do mojej skóry.

- Co powiedziałeś? - zapytał zdezorientowany.

- Żebyś się tak nie spieszył, tygrysie - zamruczałem, grając niczym aktor z reklamy - Daj mi chwilkę, zaraz do ciebie wrócę - obiecałem, wyślizgując się zręcznie z cudzych ramion i pognałem do toalety.

Zatrzasnąłem za sobą drzwi i wsadziłem ręce pod lodowatą wodę, po czym tak schłodzone dłonie przycisnąłem do rozpalonych policzków.

- Deidara, dziecko drogie, co ty najlepszego wyrabiasz? - zapytałem sam siebie, wpatrując się w lustrzane odbicie i powtarzając sobie w głowie to samo zdanie głosem Akasuny.

Miałem istny mętlik w głowie. Ze wszystkich sił pragnąłem wyrzucić z pamięci obraz błyszczących się piwnych oczu przysłoniętych rudą, potarganą grzywką, rumianych policzków i drżących ust. Chciałem przestać w końcu myśleć o ciepłych dłoniach niepewnie błądzących po moim ciele. Ale nie mogłem. Im bardziej upierałem się, że nie chcę mieć z Sasorim nic więcej wspólnego, tym bardziej natarczywe były związane z nim wspomnienia. Nie mogłem o nim ot tak zapomnieć. Przyczyna tego była banalnie prosta i zarazem nadzwyczaj skomplikowana. Byłem w tym gnojku beznadziejnie zakochany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top