-18-

Szalom!

Oto i notka. Notka specjalna, po podwójna, długa jak rolka papieru Velvet, superchłonnego i miękkiego niczym aksamit, którego producent jest sponsorem dzisiejszego odcinka.

Ze względu na zbliżającą się nieuchronnie sesję i praktykę na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym (mam nadzieję, że ją przeżyję ;_;) jestem zmuszona zawiesić swoją wesołą twórczość do połowy lipca, albo przynajmniej ją mocno ograniczyć.

Przed tym przykrym wydarzeniem bardzo chciałam dokończyć pewien wątek i Was, moje misie pysie, ukontentować, stąd też nierozsądna liczba słów, ponoć 10 494, z czego raptem 454 daje taki porządny, pełny zawał serca z uniesieniem odcinka ST.

Proszę sobie przygotować: chusteczki, śliniaczek i leki nasercowe.

Z góry przepraszam za błędy, na pewno jakieś są.

Bawcie się dobrze. <3

A, i żeby nie było, bo dostałam jednoznaczne upomnienie od pewnej dziewoi i pytanie, co ja biorę, kiedy to piszę: nEI ZAchĘCam Do SpOŻyWaniA aLkoHOlU anI iNNycH ŚrodKÓw PSYcHOtroPoWych. To moje oficjalne oświadczenie. Pozdrawiam Sosnowiec.

~Charlie

***

-Tradycję trzeba uszanować - stwierdziłem, rozkładając bezradnie ręce.

Sasori zaśmiał się pod nosem i z niedowierzaniem pokręcił głową. W impulsie chwili i wielkiej wierze w magię świąt, stanąłem na palcach i cmoknąłem go szybko w policzek.

-Drogie dziecko... - zaczął tym swoim pobłażliwym tonem.

-Ty mi tak zrobiłeś już dwa razy! - zastrzegłem.

Zmrużył lekko oczy i spojrzał na mnie z niemałym rozbawieniem. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, a nad czym dokładnie, przekonałem się chwilę później.

Sasori ostrożnie się nade mną pochylił, odgarnął mi włosy z czoła i delikatnie je ucałował. Był to gest tak słodki, rozkoszny i kochany, że aż oczy mi się zeszkliły, a moje serce roztopiło się niczym masło na gorącej patelni.

-No to mamy trzy do jednego - stwierdził beztrosko - Chodźmy już na dół.

Jedyne, co zrobiłem, to przytaknąłem grzecznie i posłusznie ruszyłem w stronę schodów. Patrzyłem w plecy swojej sympatii i zastanawiałem się, co to wszystko w ogóle miało znaczyć. Odniosłem wrażenie, że resztki dystansu między nami bezdyskusyjnie przestały już istnieć. Jednak mimo tych wszystkich czułych gestów wciąż nie czułem się na tyle pewny, aby zagrać w otwarte karty i powiedzieć wprost, czego oczekuję. Zbyt gwałtowne działanie mogło wszystko zniweczyć. Musiałem naszą relację potraktować jak partię szachów rozgrywaną ze światowej klasy mistrzem defensywy. Każdy ruch musiał być dokładnie przemyślany, wyważony i dyskretny, niby niewinny. Tutaj potrzeba było czasu. Jak to mówią, króliczka się goni, a nie łapie.

Brzaskowa familia tłoczyła się już wokół stołu. Przaśny sweter miał na sobie jeszcze tylko Zetsu, reszta wystroiła się należycie w koszule i spodnie od garnituru. Miejsca wyznaczał Hidan, nic więc dziwnego, że mi przypadło to zaraz obok gospodarza i to jeszcze po jego prawej stronie. Zajmując honorową pozycję, mrugnąłem porozumiewawczo do kolegi, jakbym chciał dać mu znać, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Stół niemal uginał się pod ciężarem wszelakich pyszności, które, ryzykując perforacją przewodu pokarmowego, mieliśmy zamiar pochłonąć niczym odkurzacz. Był barszcz, były pierogi, była gąska, sałatka jarzynowa, kapusta, ziemniaki z grochem, ciasta na deser i masa innych, ciężkostrawnych potraw, po których moja dupa zapewne zmieniłaby rozmiar z wielkiej jak Rosja na wielką jak Związek Radziecki.

-No, panie gospodarzu, rąbnij jakimś przemówieniem - Kisame zaproponował, kiedy już wszyscy usiedliśmy, ale jeszcze nie zdążyliśmy rzucić się na jedzenie.

Sasori nieco niechętnie wstał, poprawił sweter i chrząknął, dając sobie ostatnie sekundy na wymyślenie odpowiednich słów.

-Na samym początku chciałbym wam wszystkim podziękować za niebywałe zaangażowanie w przygotowania do tej kolacji - zaczął wymownie, na co otrzymał odpowiedź w formie głośnych chichotów - Co ja mogę wam powiedzieć? - zapytał retorycznie, patrząc po kolei na nasze uśmiechnięte mordki - No, kocham was bardzo, jesteśmy rodziną, może trochę dysfunkcyjną, ale zawsze.

-Och... - Konan westchnęła wzruszona, wstała z krzesła i cmoknęła swojego drugiego ulubionego rudzielca w policzek - Też cię bardzo kochamy - oznajmiła, tuląc się mocno do kolegi.

-Zaraz dojdzie do rękoczynów - Kisame zaśmiał się, wskazując ruchem głowy na Paina, który raczej nie podzielał entuzjazmu swojej narzeczonej.

-Dlaczego niby? My tutaj też się bardzo kochamy - Zetsu, jak zwykle zaprawiony zielskiem, odparł, robiąc słodką minę, przysunął się do szefa naszej familii i objął go ramionami.

-Nie straszcie dziecka... - chirurg, który zdawał się być najnormalniejszą osobą z całego towarzystwa, wskazał na mnie wzrokiem - Jedzmy, bo pierożki stygną - zalecił, sięgając po półmisek ze wspomnianym kulinarnym arcydziełem.

Scenka, choć trochę dziwaczna, miała w sobie coś uroczego, zwłaszcza emocjonalne wyznanie Akasuny, na którego najwyraźniej zadziałała magia świąt i ujawniła jego wewnętrzną, słodką kluskę oblaną masełkiem, którą był w dzieciństwie. Wydawał się być trochę zakłopotany, ale też i szczęśliwy. Najchętniej, tak samo jak Konan, utuliłbym go do serca i powiedział, nie zważając na świadków, że ja kocham go szczególnie mocno.

Ciepło rodzinnej atmosfery udzieliło się też kotom, które przyszły z sobie tylko znanych zakamarków domu i zaczęły kręcić się pod stołem, wyłudzając od co bardziej wrażliwych osób tłuste kawałki gęsi. Księżniczka, gdy mięso jej zbrzydło, weszła mi na kolana, oparła łapki o brzeg blatu i zamoczyła pyszczek w talerzu z resztkami barszczu, który, o dziwo, zjadła. Pimpek, być może jeszcze odczuwając wstyd z powodu swojego haniebnego występku, pozostał w ukryciu pod krzesłem swojego właściciela.

Na święta, jak to na święta, trzeba się nażreć do oporu. W trakcie tego festiwalu konsumpcji musiałem poluzować pasek aż dwa razy. Kiedy w końcu, po blisko półtorej godzinie jedzenia przerywanego głupkowatymi żartami i opowiastkami Kuzu o jego przygodach z pacjentami pełnych czarnego humoru, ze stołu zniknęło wszystko, co było jadalne. I wtedy ktoś rzucił hasło, że zjadłby jeszcze pierożków ze śliwką albo ciasta.

Przenieśliśmy się więc do salonu pod choinkę, gdzie grzejąc się przy kominku, mieliśmy zamiar kontynuować obżarstwo. Nie było, że boli, trzeba było wpierdalać dalej. Udało mi się zmieścić tylko jednego śliwkowego pieroga i pół kawałka szarlotki. Ogłosiłem swoją kapitulację i położyłem się na sofie, chcąc oddać się tylko i wyłącznie trawieniu.

-Na pewno nie chcesz jeszcze? - Sasori zapytał z niedowierzaniem, machając mi przed oczami paterą z pierniczkami.

-Zlituj się... - jęknąłem, kładąc rękę na swoim przepełnionym brzuchu - Czuję się, jakbym był w ciąży.

-Ty też? - zaśmiał się, akurat kiedy Księżniczka wlazła mi na głowę i zamiauczała głośno.

-Tak, niestety nie wiem, kto jest matką - burknąłem, wystawiając mu język.

-Skorpionku ty mój, weź mi podaj jeszcze tych pierożków - Konan jeszcze nie skończyła przeżuwać poprzedniej porcji, a już wyciągnęła talerz z prośbą o dokładkę.

-Ech, kobietom się nie odmawia... - Akasuna odparł bezsilnie - Jedzcie i rośnijcie zdrowo - przemówił głosem swojej babci i nawalił koleżance sowitą porcję pustych kalorii.

-A czy ja mogę prosić o otwarcie tego twojego wina? - z pytaniem, o wadze większej niż być albo nie być, odezwał się chirurg.

Brzaskowa familia wymieniła się porozumiewawczymi spojrzeniami i gospodarz opuścił na moment towarzystwo. Powrócić po chwili, wnosząc dwie ciemne, odkorkowane butelki niczym znicz olimpijski. Kieliszki wyciągnęliśmy sobie sami.

-Tylko nie pijmy za dużo... Słabo się urżnąć w święta - Pain zasugerował, korzystając ze swojej przywódczej funkcji.

-Odezwał się ten, co po pijaku śpiewa najgłośniej... - dziewczyna zachichotała i klasnęła w dłonie -To Last Christmas z zeszłego roku było genialne. Wy chłopaki w chórkach, skorpionek przy pianinie, ty, misiu, leżący pod choinką...

-A potem czołganie się po schodach na czworakach... - Itachi westchnął ciężko - Tak mnie kolana bolały, że chodzić nie mogłem.

Konan tak roześmiała się ze swoich myśli, że aż przykrztusiła się kawą.

-Sasori, może zagrasz już coś na rozgrzewkę? - poprosiła, robiąc maślane oczka, gdy odzyskała zdolność brania normalnym wdechów.

-Jestem zbyt trzeźwy, żeby słuchać waszego wycia.

-Sam mówiłeś, że kobietom się nie odmawia - przypomniała mu jego własne słowa z triumfalnym uśmiechem na ustach.

Pokonany w dyskusji podniósł się z trudem z sofy, rozsiadł się przy pianinie i strzelił głośno palcami.

-To ty umiesz grać? - zapytałem, wychylając się ze swojego legowiska, gdy usłyszałem pierwsze akordy Cichej Nocy.

-Tylko w święta i na weselach - prychnął, nieprzerwanie uderzając palcami w klawisze - A ty umiesz śpiewać? - zapytał nieco prześmiewczo.

-Tylko pod prysznicem - odpowiedziałem w ten sam ton.

-Mogę cię oblać wodą z wiadra, żeby ci lepiej szło.

-Goń się.

-Wiem, Dei! - Hidan ożywił się nagle, co zwiastowało kłopoty - Wiem, co powinieneś zaśpiewać!

-Co? - zapytałem, starając się dać mu do zrozumienia, że ma podać tytuł łatwej i krótkiej piosenki, albo jeszcze lepiej, żadnej.

-All I want for Christmas! - wykrzyknął radośnie.

O zgrozo, jego propozycja spotkała się z aprobatą rodzinnego zgromadzenia, a Sasori zaczął wygrywać pierwsze dźwięki świątecznego hitu.

-O nie, nie zrobię tego! - zaoponowałem.

-Deiuś, zaśpiewaj, proszę... - kumpel jęknął przeciągle, składając ręce w błagalnym geście.

-Nie! To jest niemożliwe do zaśpiewania.

-Dasz radę - wyszczerzył się - Z resztą, on już gra!

-Chłopaki... - jęknąłem.

-Deiuś, za późno, już masz podkład... - wyszczerzył się zwycięsko.

Westchnąłem ciężko i nabrałem powietrza. Nie miałem wyboru. Musiałem się skompromitować swoim wyciem.

-I don't want a lot for Christmas, there's just one thing I need... - zacząłem, z trudem wbijając się w dobrą tonację.

Dopiero w trakcie uświadomiłem sobie, że Hidan nie wybrał akurat tego tytułu tylko ze względu na poziom technicznej trudności. Największym problemem był tekst. Mój wymarzony, rudy i apatyczny prezent świąteczny znajdował się przecież kilka metrów ode mnie. Całe szczęście, że siedział przy pianinie i śledził wzrokiem swoje palce, przez co nie widział moich płonących policzków.

-All I want for Christmas...

-Deiuś, odwagi! - siwowłosy zawołał z fotela, co zamiast dodać otuchy, jeszcze mi jej ujęło.

-Is you...

Miałem ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Śpiewanie przy świadkach w wysokiej tonacji kiczowatego utworu o miłości było czymś, co upokarzało bardziej niż nawet moje poalkoholowe występki. Najchętniej naciągnął bym sobie koc na głowę i tak dotrwał do końca wieczoru.

Ratunek przyszedł od strony Konan, która wsparła mnie drugim głosem przy, chyba, najgorszym z wersów.

-I just want you for my own more than you could ever know.

Dalej już jakoś poszło i koniec refrenu został zagłuszony przez zbiorowy fałsz zainspirowanych winem chłopaków. Kolejne zwrotki również były grupowym wyciem, w którym mój głos szczęśliwie się zakamuflował. Akasuna w istocie miał rację. Tego nie dało się robić na trzeźwo. Długie arpeggio zakończyło oficjalnie moją mękę.

-Boże, w końcu jakiś chłop, który nie fałszuje! - jedyna w Brzasku kobieta zawołała zachwycona -Ty masz jakieś doświadczenia ze śpiewaniem? - zapytała z zaciekawieniem i oparła się o ramię swojego narzeczonego, przyjmując wygodniejszą, półleżącą pozycję.

-No niezbyt...

-Już nie bądź taki skromny, Deiuś. Nawet na jakieś tam konkursy jeździł! - Hidan wtrącił się z odpowiedzią za mnie.

-E tam, nie ma o czym w ogóle mówić... - mruknąłem, przypominając sobie niechętnie swoją wokalną karierę.

-My chętnie posłuchamy - Akasuna oznajmił, wyginając wargi w swój firmowy, wredny uśmieszek.

-Zanim zacząłem szkołę średnią, marzyłem, żeby zostać gwiazdą rocka - zaśmiałem się - Próbowałem się dostać do szkoły muzycznej, ale nie było mnie stać na lekcje... - westchnąłem ciężko, przypominając sobie mimowolnie ten okres mojego nędznego żywota, kiedy wierzyłem, że mam talent.

-No to chodź, będziesz miał przyspieszony kurs gry na pianinie - rudzielec oznajmił zachęcająco i przywołał mnie do siebie ruchem ręki.

-Chyba sobie żartujesz... - mruknąłem, obserwując, jak Sasori przesuwa się na wąskiej ławeczce, robiąc mi miejsce.

-Absolutnie nie. To jest naprawdę łatwe.

Z niemałym wahaniem zwlokłem się ze swojej ciepłej gawry i przysiadłem się obok pana muzykanta.

-No i co mam robić? - zapytałem bezradnie, próbując ogarnąć mieniące mi się w oczach białe i czarne klawisze.

-Połóż ręce na klawiaturze - polecił mi.

Jak kazał, tak też zrobiłem. Żałowałem tylko, że nie wypiłem wcześniej więcej wina, bo kolejne wydarzenia ciężko było mi znieść na trzeźwo. Sasori jakby nigdy nic, położył swoje dłonie na moich i delikatnie je pogładził, dając mi do zrozumienia, że mam rozluźnić palce.

-Znasz Beethovena?

-Nie osobiście - rzuciłem suchym żartem.

-Ech, dziecko drogie... - rudzielec westchnął ciężko, tak samo, jak za każdym innym razem, gdy mówiłem albo robiłem coś żałosnego - Patrz na ręce i staraj się zapamiętać, jak się poruszają - mruknął.

-Ale...

Dalsza dyskusja nie nastąpiła. Mój nauczyciel trącał powoli moje palce, a te z kolei przemieszczały się po klawiaturze. Mógłbym śmiało porównać to działanie do operowania marionetką, tylko tutaj brak było dystansu zapewnionego przez sznurki, był bezpośredni kontakt skóra do skóry. Z zapamiętywania sekwencji naciskanych klawiszy niewiele mi wyszło. Mój mózg zamienił się w różową pulpę i przetwarzał jeden tylko komunikat: on dotyka moich dłoni, on dotyka moich dłoni, Boże, niech ktoś zadzwoni po karetkę! Odcięło mnie tak bardzo, że dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, co właściwie gram, o ile można było mówić o mnie jako o wykonawcy tej czynności. Dla Elizy w wersji dla ułomnych cichutko rozbrzmiewało spod drewnianej obudowy.

-No, to teraz spróbuj sam - polecenie zostało wypowiedziane dokładnie w momencie, kiedy Sasori puścił moje ręce.

Przez nagłe odjęcie ciepłego dotyku zrobiło mi się w nie nieprzyjemnie zimno. Bezradnie popatrzyłem na swoje drżące paliczki i ich biało-czarne tło.

-Nie umiem... - jęknąłem pokonany i zrobiłem minę zbitego psa - Ja jestem muzycznym antytalentem. Sam przecież mówiłeś, że to moje wycie pod prysznicem...

-Ej, ej, ej - Sasori wszedł mi wpół zdania i trącił lekko czubek mojego nosa - Nie chodziło mi oto, że śpiewasz źle, tylko o złych porach - zaznaczył - Miło się słucha twojego głosu, ale na miłość boską, nie o szóstej rano...

-Naprawdę? - zapytałem, mocno nie dowierzając, że zostałem uraczony takim komplementem.

-Nie, mówię tak tylko dlatego, że są święta i żeby było ci miło.

-Och, doceniam ten gest - zaśmiałem się głośno i szturchnąłem rude ucieleśnienie wredności w bok.

-Naprawdę zajmowałeś się tym na poważnie, tak jak mówi Hidan? - zapytał po chwili namysłu.

-Jakiś czas tak... No ale było, minęło, nie udało się... - westchnąłem, starając się wyprzeć z myśli flashbacki z pewnej sromotnej kłótni stoczonej z czarnowłosą dziewoją.

-Czemu? - męczył niestety dalej.

-Jakoś tak wyszło... - wzruszyłem ramionami.

-Przez Kurotsuchi - siwy kumpel, niczym Judasz, zdradził mnie i ujawniał dalej fakty, których wolałbym nie wspominać - Akurat jak miał mieć finał czegoś tam, to Kuro miała urodziny i chciała koniecznie wtedy jechać do ciepłych krajów. No i dupa, Deiuś uległ czarowi wiedźmy i popierdzielił konkurs w cholerę. A szkoda. Niektórzy uczestnicy to nawet płyty ponagrywali.

Klapa pianina zatrzasnęła się z łoskotem. Sasori patrzył na mnie tak, jakbym rozbił jego ulubiony kubeczek i jeszcze naszczał na ceramiczne szczątki.

-Deidara - wypowiedział moje imię po chwili grobowej ciszy - Jesteś arcymistrzem zaprzepaszczania swoich talentów.

-No, też tak uważam - siwowłosy potwierdził stanowczo.

-I ty, Brutusie, przeciwko mnie... - westchnąłem ciężko.

-Deiuś, mogłeś być kimś!

Ostatkami silnej woli powstrzymałem się przed pełnym pretensji pytaniem, czy teraz uważa, że jestem nikim, skoro szansę na bycie kimś zmarnotrawiłem.

-O, my też mogliśmy... - Kuzu prychnął i na jego twarzy pojawił się pełen nostalgii grymas.

-Ta... Byliśmy herosami - zawtórował mu Kisame i dolał sobie wina - Panta rhei, ubi sunt i takie tam.

-Zestarzeliśmy się, pora umierać - Sasori dołączył do depresyjnego trio.

-Dobra, tylko najpierw otwórzmy prezenty, bo nie po to walczyłam z tymi wstążkami, żebyście sobie teraz umarli ze zgryzoty - Konan upomniała swoich kolegów przedwcześnie wkraczających w kryzys wieku średniego - Skorpionku mój kochany, czyń honory.

Z racji tego, że kobietom się nie odmawia, gospodarz podszedł pod choinkę i po chwili namysłu wyciągnął pierwszy prezent spod drzewka.

-No to pierwszym grzecznym dzieckiem jest... Miś - przeczytał głośno treść etykietki i wręczył pudełko Painowi.

-Ciekawe, co mi tam dałaś, kochanie - uśmiechnął się do dziewczyny rozrywając papier.

-Zobaczysz... - odparła wesoło.

W kartonie znajdowało się kolejne, mniejsze pudełko, owinięte dodatkowo folią bąbelkową. Na twarzy naszego przewodniczącego pojawił się dziwny, lekki grymas zawodu. Mimo to, kontynuował walkę z opakowaniami, ku uciesze swojej dowcipnej partnerki. W kolejnym papierowym zawiniątku znajdowało się coś, co odebrało nam wszystkim mowę. Pomarańczowy śliniaczek i test ciążowy, na które Pain patrzył z otwartymi ustami i całkowitą dezorientacją.

-Wesołych świąt, tatusiu - Konan powiedziała ciepło i spokojnie.

Narzeczony z trudem odwrócił twarz w jej stronę. Swoją mimiką wyrażał szok i niedowierzanie. Nawet uszczypnął się w udo, najwyraźniej w przekonaniu, że to tylko mu się śni. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, chociaż, gdy zacząłem się nad tym zastanawiać, to nie był to żaden grom z jasnego nieba. Konan przez cały pobyt w rodzinnym domu Akasuny nie sięgała po alkohol, dużo jadła, a do tego jeszcze narzekała na poranne mdłości, z których ratowała się ziołowymi herbatkami. No i jeszcze jej reakcja na to, że moja kotka najpewniej będzie miała młode...

-Jesteś w ciąży? - zapytał, choć odpowiedź była oczywista.

-Tak, głuptasie.

-Ze mną?

-Nie, ze mną - Sasori prychnął, łapiąc się pod boki - Będziecie mieli dzidziusia. Moje gratulacje.

Pierwsze przerażenie zaczęło opuszczać młodego ojca i ustąpiło miejsca euforii. Objął mocno Konan, podniósł ją i zrobił z nią trzy piruety.

-Kocham cię! Kocham, kocham, kocham! - wykrzykiwał w nieludzkiej radości, która udzieliła się również i nam - Ale jak to się stało?

-Uprawialiście seks bez zabezpieczenia w czasie dni płodnych, stary - Kuzu, jako lekarz, wyjaśnił tajemnicę istnienia swojemu koledze.

Po salwie zbiorowego chichotu przyszedł czas na składanie gratulacji i ciepłe uściski. Jak się okazało, o ciąży Konan wiedział wcześniej tylko Sasori. Ustalili, że jak już sprawca dziecka dowie się o swoim dziele, pójdziemy zobaczyć wspólnie całą rodziną, co słychać u bobaska za pomocą starego ultrasonografu, który należał jeszcze do ojca Akasuny. Gospodarz wyciągnął klucz z szuflady w kredensie i wparowaliśmy razem z przyszłą mamą do tajemnego pokoju.

Gdybym nie wiedział, że znajduję się w wiejskim gabinecie ginekologicznym, pomyślałbym, że trafiłem do jakiejś średniowiecznej sali tortur. Na środku, niedbale przysłonięty parawanem, dalej stał rachityczny fotel ze złowrogo wyglądającymi metalowymi podpórkami na uda. Zaraz obok znajdował się stolik przykryty zieloną płachtą, leżanka i jakieś dziwaczne ustrojstwo, które, jak wyjaśnił mi chirurg, było aparatem do badań ultrasonograficznych, o dziwo, jeszcze sprawnym. Nie raz i nie dwa, przy okazji alkoholowych imprez w tym domu, przedstawiciele Brzasku kolejno przykładali sobie głowicę do ciała i obserwowali, jak w ich żołądkach przelewają się wypita wóda i przeżute krakersy.

Dziewczyna położyła się wygodnie na kozetcece i podwinęła bluzkę, odsłaniając lekko zaokrąglony brzuch. Kakuzu, jako obeznany z medycznymi procedurami, umaział jej skórę żelem i przyłożył głowicę tuż pod pępkiem.

-Proszę bardzo i mamy cud życia... - westchnął i włączył odsłuch echa małego serduszka.

Nawet ja się wzruszyłem, słuchając miarowego, rytmicznego szumu, a co dopiero przyszli rodzice. Wszystkim zakręciła się łezka w oku, jedynie Sasori w głębokim zamyśle mrużył oczy.

-Coś nie tak? - Konan zapytała go, gdy dalej drapał się po skroni.

Ten tylko westchnął ciężko i pokazał palcem w monitor, do którego zaraz przysunął się też chirurg. Białe ustrojstwo przesunęło się delikatnie po brzuchu ciężarnej.

-Skorpionku ty mój, powiedz, że wszystko jest w porządku... - wymamrotała cichym głosem.

-To bliźniaki...

Głos Kakuzu poniósł się echem po małym pomieszczeniu. Konan zasłoniła usta dłońmi, żeby nie krzyczeć. Pain za to całkiem zamarł i jak zahipnotyzowany patrzył w dwa migoczące na ekranie punkty. A my, jak to my, pobiegliśmy do kuchni po flaszkę nalewki i kieliszki. Zbiorowa euforia przybrała takich rozmiarów, że gdy przyszła mama wytarła się z żelu i poprawiła bluzkę, musiała gonić dumnego ojca, którego koledzy wynieśli na rękach do salonu i, jak odgadłem po dobiegających stamtąd dźwiękach, podrzucali go pod sufit. W magicznym pokoju został tylko chirurg, jego partner, ja i prawowity dziedzic aparatu USG.

-Jak to działa? - zapytałem zaciekawiony, przyglądając się brzęczącemu jeszcze ustrojstwu.

-Zobacz, tutaj masz zabudowane kryształy piezoelektryczne. Gdy przyłoży się do nich napięcie, to wtedy... - Kuzu zaczął swój wywód.

-Jakie kryształy?

-Wysyła takie jakby wibracje, a potem odbiera, jak wibrują tkanki i przetwarza to na obraz - rudzielec wtrącił się z wyjaśnieniem, które miałem szansę zrozumieć - Jak chcesz, to możemy ci zrobić na szybko. Zobaczymy, jak trawisz.

-Boże, Deiuś, zgódź się! - Hidan zawył, pchając mnie w stronę podejrzanej aparatury.

-Zostaw mnie, durna kupo mięcha! - zdążyłem tylko krzyknąć, zanim moje ciało nie wylądowało na kozetce.

-Ekhm, to który to według pani tydzień ciąży? - Kakuzu ze wszystkich sił starał się brzmieć poważnie przy podwijaniu mi swetra.

-Zabiję was, jak tylko stąd zejdę - warknąłem - Boże, jakie to zimne... - jęknąłem, kiedy solidna porcja żelu wylądowała na moim brzuchu.

-Nie wyj. Ciesz się, że robię ci to convexem, a nie głowicą endokawitarną... - mruknął, wpatrując się w czarno-biały, migoczący obraz na małym monitorze.

-Mów do mnie w ludzkim języku - poprosiłem.

-Przez brzuch, a nie przez dupę - odpowiedział spokojnie.

Zacisnąłem mocno wargi, na samą tylko myśl, jak coś takiego mogłoby wyglądać i momentalnie moje lędźwie objął mocny, obronny skurcz.

-I co, będziecie mieć z Sasorim dzidziusia? - Hidan zapytał, czym wzbudził we mnie jeszcze silniejszą chęć mordu.

-Te kocie już w zupełności wystarczą - rudzielec westchnął boleśnie - Nic nie widać przez ten tłuszcz... - mruknął do chirurga i zaczął majstrować coś przy panelu sterowania - O, zobacz, to jest twoja wątroba - obwieścił, obracając ekran w moją stronę i pokazując mi na nim jedną z plam.

-I co z nią? - zapytałem zaciekawiony.

-Przy tym, ile chlejesz, to cud, że jeszcze jest - odparł uszczypliwie.

Kuzu pokręcił głowa z pobłażliwym uśmieszkiem i przeciągnął głowicę niżej.

-Dwunastnica okej, trzustka, o dziwo, dobra, naczynia bez zwężeń, jelita drożne... - komentował na bieżąco oglądane obrazy.

-A to co to? - Hidan zapytał zainteresowany, wskazując na migoczące, podłużne zaciemnienie, kiedy zimne ustrojstwo znajdowało się tuż nad moim paskiem od spodni.

-O cholera... - chirurg wydusił słabym głosem - Sasori, widzisz to co ja?

Rudzielec zmarszczył brwi i wpatrzył się w dziwny obraz.

-Co? Też jestem w ciąży? - zażartowałem.

Ale żaden ze stojących nade mną mężczyzn się nie zaśmiał. Wszyscy zatrwożeni patrzyli to na ekran, to na mój umaziany żelem brzuch. Coś złego wisiało w powietrzu. Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

-Hidan, obróć go na brzuch i przytrzymaj - Kuzu nakazał stanowczo i wyciągnął z szuflady coś, co zapewne było tą legendarną głowicą endokawitarną.

-O nie! Zostawcie mnie wy popaprańcy! - zawyłem, próbując podnieść się z leżanki, co skutecznie uniemożliwił mi mój siwy kolega.

-Deidara, zdrowie jest najważniejsze - chirurg upomniał mnie, równocześnie naciągając lateksową osłonę na narzędzie tortur i wylewając na nie żel - Sasori, ściągaj mu portki i szykuj wziernik, ale ten metalowy, chirurgiczny.

-Tak jest! - rudzielec, zakładając rękawiczki na obie ręce, odparł zdecydowanym tonem i bez pardonu szarpnął za klamrę mojego paska.

-Sasori, zlituj się! - zawyłem.

Naprawdę byłem spanikowany. Po pierwsze dlatego, że trójka kolegów chciała włożyć mi w wiadomy otwór ciała jakieś ustrojstwo, a po drugie, że coś nie tak działo się w środku mojego brzucha. Szczerze bałem się, że lada moment spod mojej bluzy wylezie jakiś obcy. Dlatego też miałem ochotę zatłuc ich wszystkich tą przeklętą głowicą, gdy rudzielec zaczął się głupio podśmiechiwać i zabrał ręce z mojego rozdygotanego ciała.

-Żałuj młody, że się nie widziałeś... - Kuzu wydusił przez śmiech, ocierając wolną ręką łezki spod oczu.

-Jaja sobie ze mnie robicie?! - warknąłem rozwścieczony - Zabiję was...

-Nie denerwuj się tak, bo się zesikasz - upomniał mnie i ponownie przyłożył głowicę, tą normalną, do mojego podbrzusza- To tylko pęcherz, a to, co się tutaj rusza, to mocz spływający wartkim strumieniem z moczowodów. Chcieliśmy tylko zrobić ci taki mały żarcik. Nawet piasku nie masz.

-Nieśmieszny - burknąłem, nieudolnie próbując się podnieść do pionu - Ciekawe, czy byście tak śmieszkowali, jakby to wam trzech kolegów się dobierało do tyłka.

-Pomóc ci się wytrzeć? - rudzielec zaproponował szarmancko, widząc, jak się męczę z przedzierającymi się papierowymi ręcznikami.

-Wal się, zboku - warknąłem agresywnie.

Mimo to Akasuna podwinął mi sweter wyżej i powolnym ruchem starł lepkie mazidło z mojego brzucha. Wściekły na cały świat, podniosłem się z leżanki i kopnąłem w łydkę siwego kumpla, który miał największy ubaw ze wszystkich.

-Co to za wrzaski? - do pokoju zaglądnęła Konan, przegryzając pierniczka.

-Nic takiego...

-Ci powaleńcy chcieli mi wsadzić to w dupę! - przerwałem zbulwersowany Hidanowi, wskazując palcem na wiadomą głowicę.

Kobieta popatrzyła na nas wszystkich jak na ciężko upośledzonych i tylko machnęła ręką.

-Ech, chłopcy... Wy i te wasze zabawy... - westchnęła - Chodźcie, bo wam zaraz prezentów zabraknie.

Jak kazała, tak też zrobiliśmy, ale najpierw posprzątaliśmy bajzel, który popełniliśmy.

W salonie chłopaki już czerpali dziecięcą radość z tego, co znaleźli pod choinką. Prawnik niemal podskakiwał wokół otrzymanego zestawu małego akwarysty, Zetsu zagłębił się w lekturze atlasu roślin ozdobnych, Uchiha ze łzami w oczach patrzył na kolekcjonerskie wydanie wszystkich dotychczas nakręconych sezonów Gry o Tron, a Pain dalej tępo wpatrywał się w plastikowy dowód swojego ojcostwa. Nawet moja kotka znalazła coś dla siebie, śliczną, błękitną obróżkę z dzwoneczkiem.

-No, skorpionku, nurkuj pod choinkę i zobacz, co tam nam gwiazdka przyniosła - Konan klepnęła kolegę w plecy, lekko popychając go w stronę wspomnianego drzewka.

-Kobietom się nie odmawia - powtórzył swoją dewizę i zaczął wyciągać kolejne pakunki.

Dopiero kiedy, jak na porządnego gospodarza przystało, rozdał wszystkim dzieciom prezenty, zabrał się za rozparcelowywanie swoich. Pierwsze pudełko było sprawką jego starych współlokatorów, czego dowiedziałem się dzięki cichym uwagom Hidana. Sasori z pełnym pobłażania uśmieszkiem wyciągnął z folii bąbelkowej mały słoiczek.

-Serum na... Kurwa mać, pierwsze oznaki starzenia - wywarczał, czytając etykietkę - Który z was mi to dał? - zapytał, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w Kisame i Kakuzu, którzy to wzajemnie wskazywali na siebie paluchami.

-Nasmaruj sobie tą zmarszczkę na czole - Konan rzuciła, prezentując otrzymany kremik na rozstępy.

-Kochająca się rodzina - siedząca koło mnie nieskończona masa mięśniowa zarechotała, samemu wyciągając ze swojego pakunku czerwone skarpetki w zielone choinki.

-Nawijałeś o tych skarpetach, to uznałem, że to jakaś twoja ukryta fantazja - prychnąłem, kiedy kumpel skierował na mnie swoje wymowne spojrzenie.

-Jak już mówisz o fantazjach, to otwórz ten różowy - uśmiechnął się demonicznie i wskazał na leżące obok mnie pudełko.

Otworzyłem i równie szybko je zamknąłem, absolutnie nie mając zamiaru upubliczniać jego zawartości. Mój najlepszy kumpel z okazji świąt postanowił dać mi coś w swoim stylu, mianowicie roczny zapas lubrykantu. Szczerze wolałbym już bokserki albo krawat.

-Bawcie się dobrze i nie wychlapcie wszystkiego za pierwszym razem - szepnął lubieżnie i wrócił do swojego ukochanego, z którym na pewno dobrze się bawił, skoro miał ciągle taką uhahaną gębę.

-O, skorpionku, to ode mnie! - Konan zawołała, gdy Sasori zaczął zrywać papier z kolejnego pudełka.

Wbił nienawistne spojrzenie w zawartość prezentu. W dużą kopertę zapakowane były dwa zdjęcia, które dziewczyna wykonała przy okazji pamiętnego przedstawienia w studenckim teatrze. O ile jedno było przyzwoite i przedstawiało Akasunę operującego swoją lalką, o tyle drugie upokarzającą scenkę z sukienką. Ujęty został dokładnie moment, kiedy Sasori włożył mi łeb pod spódnicę, a ja w uczuciu upodlenia zacisnąłem powieki i wargi. Wyglądało to co najmniej dwuznacznie.

-Nie wyraziłem zgody na wykorzystanie wizerunku! - oburzyłem się.

-Ech, może tutaj będzie lepiej... - rudzielec westchnął, otwierając prezent, w którym widziałem swoje dzieło - O, oprawię sobie i powieszę nad łóżkiem - zaśmiał się, wyciągając niebieskie ramki.

Szybko jednak spoważniał. Przystawił trzymany tomik bliżej oczu, aby upewnić się, że wzrok go nie myli. Zastukał palcami w okładkę i po chwili kontemplacji otworzył wolumin na pierwszej stronie. Uśmiechnął się pod nosem, gdy przeczytał nieco patetyczną dedykację, Mistrzowi od Ucznia.

-Wiedziałeś? - zapytał, patrząc na mnie z rozbawieniem.

-O czym? - odpowiedziałem pytaniem, przechylając lekko głowę w bok.

-Otwórz - polecił mi, wskazując skinieniem na mały pakunek obklejony bordowym papierem.

Rozwiązałem wstążkę i wyciągnąłem na światło dzienne otrzymany podarunek, zbiór bajek Puszkina.

-Przeczytasz mi na dobranoc? - zaśmiałem się i z ekscytacją przedszkolaka zacząłem wertować kartki zadrukowane cyrylicą i okraszone w niektórych miejscach kolorowymi ilustracjami, będącymi istnymi małymi dziełami sztuki.

-Ech, są święta, niech ci będzie... - westchnął, przesunął się na skraj sofy i gestem ręki nakazał mi, żebym usiadł obok niego z książką.

-To był żart, ale skoro tak szybko się zgodziłeś, to aż żal nie skorzystać - odparłem rozbawiony i zająłem wskazane miejsce.

Sasori, jak przystało na troskliwego rodzica pięcioletniego dziecka, przykrył mnie ciepłym kocykiem i objął ramionami tak, że trzymał przede mną otwartą książkę, a ja mogłem oprzeć się o jego klatkę piersiową.

-Stary, może ci wystawić na młodego papiery adopcyjne ze wsteczną datą? - Kisame zarżał, zamykając swoje pudło z wystrojem akwarium.

-Pewnie. Marzę o tym, żeby z dnia na dzień stać się samotnym ojcem niezrównoważonego psychicznie nastolatka - oświadczył tonem ociekającym sarkazmem.

-Tato, daj mi pieniądze na nową bluzę...

W odpowiedzi dostałem lekkiego pstryczka w ucho.

-Jejciu, wy tak słodko wyglądacie... - Konan westchnęła rozczulona, sięgając już po swój przeklęty aparat - Skorpionku, jak już urodzę, to będę ci czasem zostawiać nasze bąbelki pod opieką, dobrze?

-A mogę odmówić?

-Nie - zaśmiała się, naciskając spust migawki.

Akasuna westchnął ciężko i przewrócił kilka kartek do przodu.

-Żył starik so swojemu staruchoju samogo siniego moria...- zaczął czytać melodyjnym głosem.

Mocno zacisnąłem wargi, żeby nie zacząć ryczeć ze wzruszenia. Bajkę znałem i to dość dobrze. Historię o złotej rybce opowiadała mi jeszcze świętej pamięci rodzicielka. Czułem się tak, jakbym cofnął się w czasie o kilkanaście lat i znowu siedział na jej kolanach. Co prawda fizycznego podobieństwa między nią, a moim obecnym piastunem nie było absolutnie żadnego, ale bił od nich ten sam rodzaj ciepła i wielce specyficznie wyrażanej troski. Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy jednak nie powinienem zmienić kluczowych założeń w mojej relacji z Sasorim, bo choć siedziałem z tyłkiem przyciśniętym do jego bioder, a w szyję łaskotały mnie jego włosy, to ta bliskość wydawała mi się całkowicie wypruta z jakichkolwiek podtekstów.

-Oni żyli w wietchoj ziemlankierowno tridcat let i tri goda.

Wsłuchując się w miły dla ucha głos, oparłem skroń o ramię rudzielca i przymknąłem oczy. Moje serce rozpływało się od kojącego ciepła. Trzask drewna w kominku i ciche dzwonienie dzwoneczka Księżniczki było usypiające na tyle, że bajka rzeczywiście okazała się być na dobranoc.

***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top