-16-
Witam ponownie <3
Prosto z pieca, jeszcze ciepłe.
Pewien wątek jest z kosmosu, ale jest mi potrzebny. xD
Jak zawsze, bawcie się dobrze i Wesołych Świąt misie. <3
~Charlie
***
-Kuźwa, jak nas złapie policja, to będzie przypał - Hidan oznajmił przejęty jak nie on, uchylając okno po stronie kierowcy.
-Siwy, wyluzuj... - Itachi westchnął, wypuszczając dym z płuc.
-Zaraz mi spizgacie kota! - zwróciłem uwagę, zaglądając przez kratki transportera do mojej Księżniczki.
-Dei, weź też se spal wąsa - Zetsu przechylił się do przodu i przytknął mi skręta do warg.
Chcąc nie chcąc, pociągnąłem trzy machy, uchyliłem szybę i wydmuchałem wszystko na zewnątrz. I tak niewiele to dało, bo zielarz-hobbysta i młody Uchiha, siedzący na tylnej kanapie, kopcili na całego.
-Kurwa mać, ja już nie wiem, czy tutaj jest tak najarane, czy to mgła na zewnątrz! - o dziwo nawet Hidan zaczął tracić cierpliwość do wesołych pasażerów - Deiuś, ile jeszcze zostało?
-Pięć kilometrów do zjazdu z autostrady i dwadzieścia przez wiochy - odparłem, wpatrując się w nawigację.
-Boże, daj mi cierpliwość... - srebrnowłosy wyszeptał osobistą modlitwę i włączył kierunkowskaz.
Mój kumpel z wyraźnym cierpieniem zdjął nogę z gazu i zwolnił do rozsądnej prędkości po pożegnaniu z trasą szybkiego ruchu. Asfalt był przyprószony świeżym śniegiem. Do tego nawigacja prowadziła nas na drogi, które były coraz bardziej kręte i strome.
Gdyby ktoś nagrał naszą podróż do rodzinnej wioski Akasuny oraz nasze przygotowania do tego wyjazdu, mógłby śmiało pójść z uzyskanym filmem do telewizji i zareklamować go jako przezabawną, świąteczną komedię.
Postronny obserwator już przy mojej wyprawie z Hidanem do galerii handlowej miałby ubaw po pachy. Tułaliśmy się po sklepach aż do zamknięcia. Musiałem podjąć jakiś wybór, chociaż z żadnej z opcji nie byłem do końca zadowolony. Ostateczny wybór padł na znaleziony w antykwariacie zbiór poezji Puszkina wydany w oryginale. Ze wszystkich pomysłów ten chyba był najbardziej adekwatny, cóż mogłoby się kojarzyć rudzielcowi ze mną bardziej, niż twórczość porywczego, rosyjskiego poety, który poniósł śmierć z własnego braku rozsądku? Do tego dorzuciłem jeszcze, poniekąd w ramach odkupienia szkód, dwie ramki na zdjęcia, rzecz jasna w jego ulubionym kolorze. Oczami wyobraźni już widziałem ten wymuszony, pełny zawodu uśmiech przy rozrywaniu papieru.
Starszyzna Brzasku, czyli Kisame, Kakuzu i samozwańczy lider ze swoją partnerką, wyruszyła dwa dni wcześniej, aby, jak to tłumaczyli, przygotować swoje wątroby do tempa, które my, młodzi, będziemy narzucać od poniedziałku. Obiecali przy tym, że ze wszystkimi świątecznymi rytuałami, jak wieszaniem nad każdym progiem jemioły czy ozdabianiem choinki, poczekają aż przyjedziemy. Gotowanie taż nam zostawili.
Jechaliśmy już blisko dwie godziny. Podróż należała, przynajmniej dla kierowcy i mnie, jako jednego niezjaranego pasażera, do wyjątkowo stresujących. Nie było to spowodowane jednak warunkami na drodze. Problem tkwił w tym, co przewoziliśmy w bagażniku pod naszymi torbami. Zetsu, jak to on, nie wyobrażał sobie świąt, ani w sumie żadnego innego dnia, bez solidnej, gęstej chmury wciągniętej z bonga prosto do płuc. Ponieważ dobry z niego kolega, oprócz zapasów zielska dla siebie, przewidział również porcję dla każdego z uczestników imprezy. A że to były święta, a w święta trzeba mieć gest, sypnął nam tak od serca. Koniec końców, pod walizkami leżał karton po pomidorach pełen tłuściutkich topów, których intensywny zapach wypełniał cały kokpit. Nawet zwykła kontrola trzeźwości, której, ze względu na intensywne bierne palenie, Hidan wcale nie musiał przejść pomyślnie, mogła się dla nas wszystkich skończyć tragicznie.
-Przekroczyliśmy już granicę administracyjną - poinformowałem kierowcę, szczerze ciesząc się, że zbliża się kres tej niebywałej rozrywki.
-Kuźwa, nie wiedziałem, że to jest aż takie zadupie... - kumpel westchnął ciężko.
Po obu stronach szosy był tylko gęsty las, przez który nie było widać nawet nieba. Kiedy biegi ponownie zostały zredukowane, tym razem już do dwójki, a silnik dalej złowrogo warczał, w oczach Hidana tkwił tylko najprawdziwszy strach.
-Kochana, ostatnia górka... - szepnął czule do swojego samochodu przy ostatnich dziesięciu metrach wzniesienia.
Z trudem jak przy porodzie, ale wtoczyliśmy się. Wyjechaliśmy z ciemnej gęstwiny i widok, jaki rozpostarł się za przednią szybą aż zapierał dech w piersiach. Pierwszy raz w życiu byłem w górach. Co prawda widziałem w podręczniku do geografii zdjęcia ośnieżonych i porośniętych lasami szczytów, ale znaleźć się osobiście w takim miejscu, odciętym od reszty świata przez zimne skały i zielone drzewa, było przeżyciem wręcz transcendentalnym. Siedziałem przylepiony do szyby jak glonojad do akwarium i próbowałem nasycić oczy dziką naturą. Mógłbym śmiało nazwać tą scenerię bajkową, tak skrajnie inną od krajobrazu, w którym przyszło mi przewegetować całe życie.
Hidan z głośnych, pełnym ulgi westchnięciem zaparkował swoje rozklekotane auto pod stodołą i wypełzliśmy na zewnątrz. Zimne powietrze przyjemnie pachniało żywicą. Poczułem się aż dziwnie z tym, że nie było słychać miejskiego gwaru, a jedynie szum drzew, skrzypienie śniegu pod butami i rytmiczny stukot drewna o drewno.
Z torbami przeszliśmy na drugą stronę podwórka, gdzie pan gospodarz, wystrojony w roboczą, flanelową koszulę, wyżywał się na suchych, sosnowych kłodach. Pod ścianą domu leżała już spora sterta porąbanych kawałków, które miały dopełnić żywota w kominku.
-Cześć rudzielcu! - Itachi wykrzyknął wielce rozradowany na widok starszego kolegi.
Sasori wbił siekierę w pieniek, czego obserwacja przyprawiła mnie o mały zawał, i wyszedł nam na powitanie. Kotka od razu zaczęła drapać pazurkami po kratce transportera, gdy tylko go wyczuła. O zgrozo, podobnie jak ona, czułem się też i ja. Miałem ochotę rzucić mu się w ramiona i go wyściskać.
-Jest i moja miłość - powiedział w moją stronę i rozłożył szeroko ręce.
Myślałem, że rzucę się na ziemię, kiedy nachylił się do klatki z kicią i podsunął jej palec do obwąchania.
-Cześć Dei - rzucił mi tak zwyczajnie, że zwyczajniej się nie da i wymienił uściski z resztą wesołej gromadki.
-Masz coś do jedzenia? Zaraz zdechnę z głodu - Zetsu wyraził swą największą bolączkę.
-Zeżarliśmy wczoraj wszystko na gastro - Akasuna odparł z zawadiackim uśmiechem - Daj to, przedźwigniesz się - odezwał się do mnie,
Nie pytając o nic, zabrał moją torbę i przewiesił ją sobie przez ramię, pozostawiając mi do noszenia tylko kotkę. No i poszliśmy za gospodarzem.
Dom miał w sobie coś z bajki. Drewniana chatka miała w sumie trzy kondygnacje, parter, piętro i poddasze. Z zasypanym śniegiem, spadzistym dachem wyglądała nieco jak domek z piernika obsypany grubą warstwą cukru pudru. Zaraz obok znajdował się ogród z małym sadem, również przykrytym białą pierzynką. Na jednym z drzew zamontowana była huśtawka.
Oczami wyobraźni zobaczyłem to miejsce latem, z kilkuletnim Sasorim biegającym wśród jabłonek, próbującym wdrapać się na huśtawkę i zapatrzonym słodkimi, piwnymi oczami w poszarpane górskie granie. Pomyślałem, że musiał mieć naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Przynajmniej do pewnego momentu...
Weszliśmy do środka. Już w przedpokoju doleciał mnie cudowny zapach, zapach domu. Czułem pieczonym ciastem, świeżym praniem, drewnem, no i nim. Kojące ciepło ogarnęło moje serce.
-A kurom to ty nasypałeś? - usłyszałem gdzieś z głębi domostwa lekko przychrypnięty kobiecy głos.
-Nasypałem... - Sasori odpowiedział z wyraźnym zniecierpliwieniem.
-Ściółkę zmieniłeś?
-Wyrzuciłem.
Nasłuchałem się trochę od Akasuny o matce jego ojca. Starsza pani była niezniszczalna. Przetrwała dwa zawały, nowotwór piersi, burzliwy rozwód i największą życiową tragedię - pogrzeby wszystkich trzech synów. Sasori darzył ją należytym szacunkiem, to nie podlegało żadnej dyskusji, ale nie było między nimi emocjonalnej więzi. Rodziną byli tylko genetycznie i na papierze. Ponoć podobna relacja łączyła ją z pozostałymi wnukami, z wyjątkiem jednego, najmłodszego bajgla, za którym poszłaby w ogień.
Akasuna dał mi kilka rad, co do tego, jak się zachowywać przy jego babci: przytakiwać na wszystko, nie zaprzeczać żadnym jej stwierdzeniom, nawet gdyby powiedziała, że Ziemia jest płaska, a ewolucja to wymysł masonów, odpowiadać posłusznie na zadane pytania, nie wchodzić w polemikę, zwłaszcza, jeśli w grę wchodziła polityka i inne kwestie światopoglądowe, oraz, najważniejsze, zjeść obiad. Tylko tyle i aż tyle potrzeba było, aby wkupić się w jej łaski. W razie jakichkolwiek problemów, tylko on, jako zaprawiony w dysputach ze starszą panią, mógł czynić za mediatora, albo raczej za żywą tarczę.
-Jak dobrze was widzieć, serdelki! - babcia Chiyo zawołała radośnie na widok Itachiego i Zetsu, szczypiąc ich po policzkach - Pewnie jesteście głodni. Ja już wam nie zdążę przygrzać, bo się z Sasorim śpieszymy na pociąg, ale jak wróci, to wam da zupę. Na własnej kurze ugotowałam. Już tak słabo niosła... Jeszcze głupia się szarpnęła pod siekieszką i...
-Babciu, a to są Deidara i Hidan - rudzielec przedstawił nas nieco nerwowo, najpewniej chcąc nam oszczędzić szczegółów opisu uboju.
Staruszka zmierzyła spojrzeniem od stóp do głów w pierwszej kolejności Hidana.
-Co ty mi za zakazane mordy do domu sprowadzasz? - warknęła na wnuka - Do kryminału powinni zamykać za taką gębę.
Sam zainteresowany zacisnął pięści i aż po jego twarzy było widać, że ostatnimi resztkami silnej woli i chęci uniknięcia ponownej wizyty w areszcie śledczym powstrzymuje się przed wyprowadzeniem ciosu podbródkowego.
Następnie ja zostałem poddany wnikliwej ocenie. Starsza pani, mrużąc oczy, uważnie przyglądnęła się mojej fizyczności i uśmiechnęła się serdecznie.
-No, Sasori, już się bałam, że ty mi nigdy kobity do domu nie przyprowadzisz, a tutaj proszę, jeszcze aryjka! Tylko biodra trochę takie nie do rodzenia, szczypcami będzie trzeba wyciągać... Ale dobrze, że nie poszedłeś w ślady swojego ojca... - kobieta nie pozwalała sobie przerwać, mimo pełnych niepokoju gestów swojego wnuka, jak i mojej skrzywionej miny - Uwiodła go ta semicka wiedźma. Dał sobie jej wejść na głowę, w ogóle się nie liczył z moim zdaniem. Przez te jej, pożal się Boże, metody wychowawcze żeś wyrósł na takiego... Ech, szkoda gadać... - westchnęła, najwidoczniej już sama topiąc się we własnej żółci - Skąd pochodzisz, perełko? Kim są twoi rodzice? - zapytała mnie nagle, wykrzywiając usta w uśmiech podobny do tego, który widziałem już u pani Kamizuru.
Czułem się nieswojo, jakbym był przesłuchiwany. Do tego, co dobiło mnie zupełnie, znowu byłem brany przez rodzinę Akasuny za kobietę. Chętnie zaprezentowałbym dobitne dowody swojej męskości, ale w głowie echem odbijały mi się zalecenia rudzielca: nie dyskutować, przytakiwać, nie wyprowadzać z błędu, odpowiadać.
-Cóż... Moja mama była Rosjanką...
-Tfu, bolszewicy! - starsza pani krzyknęła z najprawdziwszym obrzydzeniem i splunęła na bok.
Prewencyjnie zrobiłem dwa kroki w tył. Szczerze bałem się, że lada moment w najlepszym wypadku zostanę wyrzucony razem z kotką na śnieg, a w najgorszym, zamordowany na miejscu.
-Babciu, Deidara jest chłopakiem - Akasuna wykorzystał chwilę, aby ujawnić przed nestorką moją przyrodzoną płeć.
Absolutnie nie poprawiło to sytuacji. Zapanowało kilka sekund wyjątkowo niezręcznej ciszy, którą przerwało dopiero miauknięcie kotki. Patrząc na marszczące się brwi babci Chiyo, dowiedziałem się, po kim Sasori ma tą zmarszczkę na czole.
-Trzeba mu obciąć włosy - kobieta obwieściła, szarpiąc pasmo mojej największej ozdoby - Sasori, weź mi przynieś nożyczki, leżą nad zlewem.
-Babciu, daj spokój...
-Chłop to jak chłop ma wyglądać! Ty z resztą też powinieneś sobie o tu przyciąć. I tutaj zaczesać - starowinka szczęśliwie zmieniła swoją ofiarę i zaczęła palcami układać rude kosmyki wedle swojego zamysłu.
-Babciu... - mężczyzna westchnął ciężko - Spóźnimy się na pociąg...
Kobieta fuknęła coś pod nosem w niezrozumiałym dla mnie języku i ubrała płaszcz. Wnuczek zabrał jej walizkę i ku uciesze wszystkich, wyszli. My za to mogliśmy wkroczyć wgłąb domostwa. Nikt nie komentował zachowania starszej pani. Za pewne można było przyjąć, że wszyscy odebraliśmy ją za oderwaną z choinki. Ja i Hidan poszliśmy do salonu, a zjarani koledzy - prosto do kuchni, gdzie rozpoczęli desant na lodówkę i znajdujący się w niej gar rosołu.
Wystrój domu był, najprościej mówiąc, swojski. W kominku tlił się wątły ogień, podłoga była trochę krzywa, obicia na sofach i fotelach nieco przetarte i wyblakłe. Na ścianach, tak samo jak w mieszkaniu Sasoriego, wisiały oprawione rodzinne zdjęcia. Tyle, że na tych tutaj, nie było ani jednej fotografii, na której znajdowałaby się jego matka. Lwią część odbitek stanowiły portrety dalszych krewnych, niektóre jeszcze, jak się domyśliłem po wojskowych mundurach, z czasów wojny. O, jak mi się wydawało, barwną historię rodu planowałem dokładnie wypytać gospodarza zaraz po jego powrocie.
-Kuzu! - Hidan zawołał radośnie i rzucił się całym swoim cielskiem na ukochanego.
-Puszku, zgnieciesz mnie... - mężczyzna wydusił słabym głosem.
Reszty starszyzny Brzasku nie było w salonie. Po podkrążonych oczach chirurga i jego generalnej słabej kondycji wywnioskowałem, że poprzedniego wieczora wypili wszyscy tak dużo, że reszta jeszcze śpi i metabolizuje etanol.
Kotka zdawała się być coraz bardziej zniecierpliwiona. Mocno drapała pazurkami po kratce. Nie mając innego wyjścia, wypuściłem ją z tymczasowego aresztu. Nieco niepewnie wyszła na zewnątrz. Wyciągnęła przednie łapki i mocno wygięła grzbiet, głośno przy tym miaucząc. Z wrodzoną kocią gracją przeszła niby leniwie w róg salonu, gdzie blisko schodów wiodących na wyższe kondygnacje ustawione było czarne, wysłużone pianino, z przetartym w niektórych miejscach lakierem. I dla mnie instrument stanowił pewną atrakcję. Ostrożnie podniosłem klapę i nacisnąłem jeden z pożółkłych klawiszy.
Dopiero wtedy zauważyłem, że na czarnej powierzchni leżał równie czarny kot. Zwierzę zbudzone wysokim dźwiękiem otworzyło błyszczące ślepia i leniwie zeskoczyło na dywan. Księżniczka, nieco zaskoczona, że na świecie istnieją jakieś inne koty, miauknęła złowrogo na swojego pobratymca. Ten jednak, w swej bezpośredniości, postanowił bez pardonu dokładnie obwąchać nową koleżankę. Za wetknięcie jej nosa pod ogon został natychmiast zdzielony łapką po głowie.
-Co za agresja... - Hidan skomentował rozbawiony kocimi zabawami - Właścicieli też bije?
-Księżniczka ma tylko jednego właściciela, mnie - burknąłem, rozsiadając się na kanapie - Gdzie reszta ferajny? - zapytałem.
-Kisame strasznie się schlał, a Konan z Painem... No dorosły jesteś, co ja będę ci tłumaczył - Kuzu odparł, tuląc już do siebie swojego najdroższego Puszka.
Stanowili najdziwniejszą parę, o jakiej kiedykolwiek słyszałem. Byli z zupełnie różnych światów, poważny, wykształcony pan chirurg i nieco prostacki w swym zachowaniu miłośnik białka i siłowni. Kiedy Hidan po raz pierwszy wyjawił mi, z kim się umawia po nocach, wyśmiałem go, uznając, że robi sobie ze mnie jaja. Za to doznałem przysłowiowego opadu szczęki, kiedy na jedno ze spotkań w barze przyprowadził za rękę lekarza, który kilka tygodni wcześniej szył mu łuk brwiowy, a mi zalecił pobyt w ośrodku odwykowym.
-Jak dzielimy pokoje? - zapytałem, chcąc oszczędzić sobie widoku, jak zakochani się całują.
-My razem, szef z Konan, chłopaki i Kisame dostaną pokój starej prukwy na parterze, no a ty z Sasorim na poddaszu - Hidan obwieścił, na koniec dyskretnie puszczając mi oczko - Z całego naszego towarzystwa najlepiej znosicie alkohol, więc nie powinniście mieć problemu wyjść po wszystkich schodach.
-No nie wiem, w zeszłym roku rudy dotarł tylko na piętro i to też na czworakach... - Kuzu wtrącił się z nad wyraz interesującą uwagą.
-To mu Dei pomoże - chłopak zaśmiał się cicho i podniósł swoje ciężkie cielsko z kolan partnera - Chodź, Deiuś, obejrzymy sobie dom.
Udaliśmy się więc na rekonesans. Przy okazji kumpel pomógł wtachać mi torbę na poddasze. Gdy byliśmy przez chwilę na osobności, wyjawił mi, że ma silne przeczucie, iż z pomocą dobroczynnego działania alkoholu i zielska, a obu mieliśmy pod dostatkiem, Sasori wyląduje razem ze mną w łóżku. Skomentowałem te wróżby jedynie ciężkim westchnięciem, doskonale wiedząc, że tym razem Hidan nie będzie dobrym prorokiem.
Zwiedzaliśmy dom dalej. Zerknęliśmy na strych zawalony gratami, gdzie dostrzegłem interesujące artefakty, jak chociażby zakurzoną perkusję, czy rozkręcony na części teleskop. Oglądnęliśmy też dokładnie kuchnię, z naciskiem na zawartość spiżarni opływającą w rarytasy i zapoznaliśmy się pobieżnie ze zbiorami małej, domowej biblioteczki, której znakomita większość stanowiły medyczne podręczniki. Na koniec dotarliśmy pod drzwi pomieszczenia znajdującego się zaraz przy przedpokoju.
-Kuzu, a tutaj co jest? - Hidan z zaaferowaniem pięciolatka zapytał swojego narzeczonego, równocześnie naciskając klamkę.
Drzwi były zamknięte.
-A to kiedyś był gabinet starego Akasuny. Często przyjmował pacjentki w domu, bo do szpitala daleko - odparł - Lepiej tam nie wchodźcie, bo zrobicie sobie jeszcze krzywdę - prychnął pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę, jaki genialny duet stanowimy.
Zawiedzeni oddaliliśmy się od osobliwej Komnaty Tajemnic i grzecznie wróciliśmy do salonu. Akurat po schodach zeszła zaspana Konan. Jej włosy były potargane na wszystkie strony, nad obojczykiem miała małego siniaczka, ale uśmiech za to od ucha do ucha.
-Cześć chłopaki - przywitała się ciepło - Jak podróż?
-Reszta ferajny tak najarała mi w aucie, że musiałem jechać na przeciwmgielnych - Hidan odparł rozbawiony - A ty jak się bawiłaś, kwiatuszku?
Dziewczyna, o ile to możliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Cóż, wiejski klimat służył swawolom, o czym dowiedziałem się boleśnie kilka chwil później.
Drzwi wejściowe głośno zaskrzypiały. Gospodarz powrócił z wojaży. Jeszcze w obklejonych śniegiem butach i w koszuli z powbijanymi trocinami wszedł do salonu z koszem drewna do napalenia w kominku oraz pewnym śmiertelnie ważnym komunikatem.
-Dei, na śmierć zapomniałem ci powiedzieć. Jak wypuścisz Księżniczkę, to koniecznie zamknij Pimpka u mnie w pokoju. Kocur został niedawno przygarnięty i nie jest jeszcze wys...
Nie dokończył. Przerwał mu dobiegający z góry głośny, przeraźliwy wręcz koci skowyt, seria szybkich, miękkich uderzeń o podłogę i złowrogie trzaski. Pimpek z zawrotną prędkością zbiegł po schodach, niemal wpadając na końcu w ścianę i schował się roztrzęsiony za nogami Akasuny. Księżniczka natomiast, wciąż pomiaukując, powoli i z majestatem stawiała łapki na kolejnych stopniach.
-No i pokrył ją... - Sasori westchnął ciężko, odstawiając tobół na ziemię i biorąc kota na ręce - Ale go podrapała - mruknął, oglądając lekko zakrwawiony pyszczek swojego podopiecznego.
-Jak to pokrył? - powtórzyłem słabym głosem.
-Będziesz miał małe kotki, jej! - Konan zawołała radośnie i klasnęła w dłonie.
Zamarłem. Miałem ochotę udusić kocura wraz z właścicielem, który zamiast przejmować się prawdziwą poszkodowaną, z niebywałym współczuciem i troską tulił kociego amanta. Wziąłem w ramiona moją biedną kotkę.
-Boże... Księżniczko, co ci narobił ten dachowiec?
-Miau! - odpowiedziała mi przeciągle i wyszczerzyła ostre ząbki do swojego oprawcy.
-Widziałeś, jak go zlała? - Sasori burknął oburzony, wskazując na przygryzione ucho Pimpka.
-I dobrze, szkoda tylko, że po, a nie przed - warknąłem - Co ja teraz zrobię? Biedna sierota z ciężarną kotką, a potem gromadką kocich bobasków... - lamentowałem nad swym losem.
-Pozwij Skorpiona o alimenty - dziwnie rozbawiona Konan podsunęła mi genialne rozwiązanie.
-No rzeczywiście, tak zrobię. Dzięki - burknąłem - Kuzu, jesteś lekarzem. Można tutaj jeszcze coś zrobić? - zapytałem załamany, łapiąc się ostatniej deski ratunku.
Mężczyzna spojrzał na mnie, jak na skończonego debila.
-Teraz to już tylko można jej zmienić karmę na wysokobiałkową, żeby się kociaki zdrowo rozwijały - prychnął.
-Dei, trzeba się cieszyć. To jest cud życia - dziewczyna z poziomu półpiętra przypominała mi w tamtym momencie klechę prawiącego z ambony, jak należy żyć - Dzieci to wielkie szczęście, kocie też.
-Ciekawe, czy jak ty zaliczysz wpadkę ze swoim chłopem, to też będziesz taka zadowolona - jako jedyny po mojej stronie opowiedział się Hidan.
-Pilnuj swojej dupy, baryło - Konan fuknęła na młodszego kolegę - Skorpionku mój kochany, jak już cię widzę, to mam pytanie - zwróciła się ciepło do rudzielca, dalej ubolewającego nad czarnym kotem - O której będzie obiad? Bo się zastanawiamy z misiem, czy jest sens jeść śniadanie...
-W sumie to możemy już zacząć. A co byście chcieli? - Sasori zapytał jak na dobrego gospodarza przystało.
-Coś na słodko - Konan odpowiedziała bez namysłu.
-Naleśniki?
Odpowiedział mu głośny, zbiorowy, euforyczny okrzyk, z wyłączeniem mnie i kotki, bo my nadal manifestowaliśmy obrazę naszego majestatu.
-Dei, pomożesz mi? - zapytał, odstawiając młodego ojca na podłogę.
-Puszczasz go wolno? - zdziwiłem się.
-A co mam zrobić? Utopić go w studni? - burknął.
-A jak znowu się dorwie do mojej kotki?
-Po cholerę miałby? Koty to nie ludzie, nie robią tego dla przyjemności, tylko po to, żeby się rozmnożyć - westchnął, wyraźnie nie pojmując moich rozterek - Weź ją wypuść, to zobaczysz, że się będą olewać.
Z nietęgą miną, ale zaryzykowałem. Odstawiłem kicię na ziemię. Poszła w dokładnie przeciwnym kierunku niż jej mąż. Do tego jeszcze Pimpek, najwyraźniej wykończony wypełnianiem swoich obowiązków względem Matki Natury, zwinął się pod ławą w kłębek i zasnął.
-To jak, pomożesz, czy mam sam się zarobić po łokcie w kuchni?
-Dobrze wiesz, że nie umiem gotować... - przypomniałem mu.
-Nauczysz się.
Dyskusja skończyła się równie szybko, co zaczęła. Zetsu i Itachi byli zbyt zjarani, żeby dopuścić ich do ostrych narzędzi i otwartego ognia, więc zostali wyeksmitowani z kuchni. Hidan i Kuzu, jak to określili, chcieli się sobą nacieszyć, Konan stwierdziła, że "nie czuje się na siłach", a reszta wymigała się od pracy ciężkim kacem. Do kuchni trafiliśmy zatem tylko we dwójkę. Kulinarny dramat wziął swój początek, gdy tylko Sasori przebrał się z umorusanych, roboczych ciuchów.
-Powiem ci coś, co kiedyś sam usłyszałem od swojego ojca - Sasori oznajmił wyjątkowo poważnym tonem, wyciągając mleko i jajka z lodówki - Prawdziwy mężczyzna powinien potrafić robić trzy rzeczy: naprawić cieknący kran, prowadzić samochód i smażyć naleśniki. I ja cię tego wszystkiego nauczę - dodał dumnie, rzucając we mnie kuchennym fartuszkiem.
-Chyba sobie żartujesz... - odparłem, marszcząc brwi.
Rudzielec jednak nie żartował. Sugestywnie spojrzał na miejsce przy blacie, wyraźnie oczekując, że wezmę się za pichcenie. Westchnąłem głęboko i posłusznie stawiłem się na stanowisku pracy.
-Masz jakiś przepis na te naleśniki? - zapytałem, spinając włosy w wysoka kitkę.
-Wbij do miski sześć jajek, wlej mniej więcej trzy szklanki mleka i trochę oleju - poinstruował mnie - Tylko nie wrzucaj skorupek.
Uwaga była wyjątkowo cenna, zważywszy na fakt, jak pokracznie rozbijałem nieszczęsne jajka. Wapniowe odłamki leciały wszędzie. Sasori z pobłażliwym uśmiechem wyciągał nożem te, które wpadły do miski.
-Ile mąki? - zapytałem, gdy wszystkie płynne składniki i sól były już wymieszane.
-Musisz patrzeć, kiedy ciasto zgęstnieje.
Otrzymałem szczegółowy instruktaż, ile oleju nalać na patelnię i po jakim czasie wylać ciasto. Jak kazał, tak też robiłem. Kiedy płynna masa ścięła się z wierzchu, naleśnik należało obrócić łopatką. Sasori pochwalił mi się, że jego ojciec nie bawił się w takie pierdoły, tylko podrzucał placuszek w powietrze, a ten sam obracał się w locie. Czasami jednak dolatywał aż do sufitu, na dowód czego rudzielec pokazał mi na białej farbie kilka plam.
-Tata brał mnie wtedy na ręce, podnosił wysoko i kazał mi zeskrobywać ciasto z sufitu. Zawsze przy tym powtarzał "tylko nie mów mamie" - opowiadał z lekkim rozbawieniem i rozczuleniem - Jak mu wpadłem do przerębla, albo jak się wywróciłem na sklepowym wózku, to też było "nie mów mamie". Potem obaj rżnęliśmy głupa, jak się lekarz na SORze pytał, jak złamałem nogę.
-No nieźle, istny z niego wzór odpowiedzialności - zaśmiałem się, obracając naleśnika - Kurcze, rozerwał się... - jęknąłem zawiedziony, patrząc na podziurawiony placuszek.
-Nie martw się, ojciec mówił, że z naleśnikami, jak z dziećmi, pierwszy zawsze na straty - oznajmił, a potem zaśmiał się serdecznie - Przy podejściu moich rodziców to prawdziwy cud, że dzisiaj mam wszystkie kończyny sprawne i że w ogóle żyję...
-Boże, co oni takiego robili? - zapytałem z niemałym przejęciem.
-Pokażę ci później zdjęcia - obiecał, dalej rozbawiony - Zaraz przypalisz.
-Ajć! - syknąłem, przewracając cienkie ciasto na drugą stronę, tym razem z pełnym sukcesem.
Smażenie naleśników szło mi coraz lepiej, za co otrzymałem oficjalną pochwałę. Stosik placuszków odkładanych na talerz piętrzył się powoli, a boski zapach zwiódł pierwszego z głodomorów.
-O Boże! Dei przy kuchence! Dzwonić po straż pożarną? - Hidan zarżał głośno, opierając się o futrynę.
-Paszoł won! - odkrzyknąłem, celując łopatką w jego stronę.
-Rajuśku, czy to naprawdę są naleśniki? I to jeszcze nie spalone?- zapytał w euforii, patrząc na tłuste placuszki.
-Chcesz jednego? - Sasori zaproponował, roszcząc sobie prawo do dysponowania moim gastronomicznym arcydziełem.
-Nie otruję się?
-Nie chcesz, to nie żryj - warknąłem, wylewając kolejną porcję ciasta na gorącą patelnię.
-Ładnie ci w tym fartuszku, taka pani gospodyni... - cmoknął, porywając z talerza jeden z naleśników.
Akasuna prychnął pod nosem, wyraźnie rozbawiony uwagą Hidana i sam również drapnął jeden z placuszków.
-Jeszcze jeden taki tekst i obaj skończycie jako farsz do krokietów - zastrzegłem, mierząc wzrokiem obu śmieszków.
-Chyba dawno się nie widziałeś z panem domu, bo jakiś taki nerwowy jesteś - mój kumpel ciągnął dalej i rzucał tymi swoimi sugestywnymi tekstami.
-Dobre ci wyszły te naleśniki - Sasori dramatycznie zmienił temat, za co byłem mu niebotycznie wdzięczny.
-Dostanę order patelni? - zapytałem, uśmiechając się dumnie.
-Może buzi od męża? - Hidan poruszył sugestywnie brwiami.
Już miałem do niego podejść i uderzyć go gorącą patelnią w twarz, kiedy poczułem delikatne muśnięcie na policzku.
-Jesteś kontent? - rudzielec mruknął do siedzącego aktualnie przy stole mięśniaka.
-Jak jeszcze nigdy - zaśmiał się donośnie.
Odruchowo dotknąłem miejsca na swojej twarzy, które tyle co miało bezpośredni kontakt z miękkimi wargami Akasuny. On naprawdę pocałował mnie w policzek. Straciłem na moment łączność między mózgiem, a resztą układu nerwowego.
-Deidara, przypali się - Sasori stwierdził chłodno, szturchając mnie łokciem i wskazując wzrokiem na brązowiejący placuszek.
-Cholera... - mruknąłem, obracając szybko ciasto łopatką - Rozpraszacie mnie - burknąłem rozeźlony.
-Misiu, chodź szybko, są naleśniki! - usłyszałem donośny okrzyk Konan, która również dopadła do ciastowego stosiku.
Powoli zeszła się też i reszta brzaskowej familii. Oni żarli, siedząc wygodnie wokół stołu, a ja stałem przy kuchence i na naleśniki mogłem co najwyżej popatrzeć. Zostawili mi tylko dwa z nich i masę pochwał dla moich kulinarnych umiejętności. Tyle chociaż, że nie musiałem po wszystkim zmywać. Tym przykrym obowiązkiem zajął się Sasori. Kiedy zbierałem ze stołu brudne z konfitury łyżeczki i otłuszczone talerze, zainicjowałem kolejną pogawędkę.
-Sasori, nie żebym się wtrącał czy coś... - zacząłem, starając się brzmieć łagodnie.
-Ale?
-Ale twoja babcia ma zryty beret - oznajmiłem, dając sobie spokój z wyszukanym słownictwem.
-Dzisiaj i tak była w lepszym humorze, bo się nie może doczekać wieczorków tanecznych i gry w bingo - mężczyzna westchnął ciężko.
-Mogę o coś spytać?
-Najwyżej nie odpowiem... - wzruszył ramionami, nieprzerwanie szorując brudną patelnię.
-Dlaczego ona tak strasznie jeździ po twojej świętej pamięci mamie? - zapytałem, chociaż widziałem wyraźnie bolesny grymas na twarzy rudzielca.
-Powiedziała przecież, bo była semicką wiedźmą, która uwiodła jej ukochanego synka - prychnął - Moja mama była Żydówką, jeszcze wymieszaną z rosyjską krwią, a tych dwóch nacji moja babka nienawidzi.
-Twoja mama serio była Żydówką? - powtórzyłem z niemałym zdziwieniem - Ej, w sumie masz trochę krzywy nos - zaśmiałem się.
Akasuna spojrzał na mnie spod byka, tak, jakby chciał uderzyć trzymanym mokrym talerzem w mój nos i drastycznie zmienić jego kształt.
-Skąd w tej drobnej starowince tyle jadu i niechęci do ludzi? - zapytałem, dorzucając do zlewu kolejne naczynia - I czemu akurat Żydzi i Rosjanie?
-Pewnie dlatego, że jej ojciec, którego osobę otacza wręcz boską czcią, był oficerem Wehrmachtu - odparł z miną taką, jakby ktoś podsunął mu do powąchania obornik - Jego zdjęcia dalej wiszą w salonie.
Zamrugałem szybko, jeszcze raz analizując to, co usłyszałem.
-Czekaj... - myślałem na głos - Czyli twoja mama była Żydówką, a twoja babcia miała ojca nazistę? - zapytałem dla pewności.
-Co więcej, ona sama też jest nazistką - mruknął, opłukując ręce z mydlin - Potrafiła wypalić do mojej mamy z tekstem, że najchętniej wysłałaby ją do gazu ze wszystkimi bachorami, które wydała i wyda na świat... - westchnął ciężko - Ale już wtedy była stara i zdemenciała, nie wiedziała, co mówi. Trzeba jej to wybaczyć - skwitował, wycierając dłonie w kuchenną szmatkę i rzucając ją na blat.
Dosłownie odjęło mi mowę. Nie wiedziałem, jak te rewelacje skomentować. Babka Akasuny już w pierwszym kontakcie sprawiała wrażenie niezrównoważonej psychicznie, ale nie aż tak, abym posądził ją o to, że kiedykolwiek jawnie wyraziła chęć mordu na własnych wnuczętach i synowej. Osłabiony do granic możliwości osunąłem się na krzesło i oparłem czoło o splecione dłonie.
-Sasori, to jest jakiś kosmos... - wymamrotałem, nie znajdując żadnych lepszych słów - Ta baba jest jebnięta. Dziwię ci się, że ty się nią w ogóle zajmujesz. Ja bym ją zepchnął najchętniej ze schodów. Albo wysadził w powietrze razem ze zdjęciami tatusia.
-Dei, to jest mimo wszystko moja babcia! - zrugał mnie za zbyt drastyczne zapędy.
-Chłopie, ona cię chciała, albo i dalej chce, zagazować! Ty się nie boisz spać pod tym samym dachem co ona?!
Nie odpowiedział mi na moje emocjonalne wrzaski i kompulsywne machanie ramionami na wszystkie strony. Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej dwie butelki piwa, z czego jedną wraz z otwieraczem wcisnął mi do ręki. Upił nieco gorzkiego, ciemnego trunku, westchnął ciężko i spojrzał na mnie ze skruchą.
-Mogę być z tobą szczery? - zapytał ściszonym głosem.
-Oczywiście. Zamieniam się w słuch - odparłem, gdy tylko otworzyłem sobie browar.
-Jak miałem dziesięć lat, to podpiłowałem jej laskę. Wywróciła się na schodach i spadła z półpiętra, złamała piszczel i obojczyk. Boże, wybacz mi... - wyznał skruszony i uniósł oczy ku górze.
-Szkoda, że nie kark.
-Deidara!
Uśmiechnąłem się podle i wzruszyłem ramionami. Sasori wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale skutecznie uniemożliwili mu to Kisame i Kakuzu. Wpadli do kuchni i z dziecięcym entuzjazmem dorwali się do lodówki, z której to wyciągnęli schłodzoną flaszkę wódki.
-Kończ to piwo i idziemy grzać - prawnik pochylił się nad umęczonym rudzielcem i zamruczał, jakby chciał poderwać jakąś dziewczynę w barze.
-Dzisiaj nie piję, jutro muszę być żywy. Robota jest - odparł stanowczo, ale na jego twarzy malował się lekki zawód.
-A ty młody? - propozycja padła i pod moim adresem.
-Integruję się z bratem niedoli - stwierdziłem, puszczając oko do Akasuny.
-Boże, co z wami? Konan też praktykuje abstynencję od początku przyjazdu, bo to niby tak nie wypada urżnąć się w święty czas - prawnik wyraził swoje niezadowolenie z faktu, że alkoholowe kółeczko szczupleje w oczach.
-Ma rację - lekarz stwierdził po chwili zamysły.
-Zróbcie w końcu te wybuchy, będzie jakaś atrakcja - Kisame mruknął, uderzając łokciem w dno butelki.
-O to pytaj pana artystę - Sasori prychnął kpiąco, wskazując na mnie wzrokiem.
-A o co chodzi? - zapytałem zagubiony w akcji.
-Mówiłem ci przecież, że będziesz mógł sobie tutaj coś wysadzić w powietrze - rudzielec wzruszył ramionami, po czym podniósł się z krzesła i poklepał mnie lekko po włosach.
Jak się niebawem przekonałem, w tym roku gwiazdka przyniosła mi coś naprawdę specjalnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top