-14-
Nie wiem...
Rozpisałam się za bardzo i okazało się, że nijak nie jestem w stanie podzielić otrzymanego tasiemca w sensowny sposób, więc póki co, macie to, a resztę wrzucę jutro, bo dzisiaj już najzwyczajniej w świecie nie mam siły przedzierać się przez kolejne osiem stron w poszukiwaniu błędów.
Z góry przepraszam za jakieś literówki i generalny brak logiki xD Osobiście nie jestem z siebie zadowolona. Jak podzielicie moją opinię, to idk, napiszę jeszcze raz..?
~Charlie, dzisiaj w nie najlepszej formie.
***
Nie rozumiałem kobiet. Były dla mnie, jakby przyleciały z kosmosu. Powód, dla którego Ino przez cały dzień trzymała mnie w napięciu i utrzymywała dziwaczną konspirację, był dla mnie zagadką. Gdy tylko dotarliśmy do jej domu, przyznała wprost, że po prostu potrzebowała pomocy z nauką do egzaminów, a ja wydawałem się jej być najlepszym możliwym korepetytorem. Szybko jednak, jak to się zdarza, gdy stężenie naturalnego blondu w środowisku jest zbyt duże, rzuciliśmy książki na bok i poświęciliśmy się chrupaniu ciasteczek i obgadywaniu każdej możliwej osoby, zwłaszcza Sakury, którą trwale ochrzciliśmy już różowym mopem.
-A widziałeś, jakie ona ma czoło?
-Mogłaby na nim zmieścić drugą twarz - zaśmiałem się złowieszczo, wpinając spinki z motylkami we włosy koleżanki.
Dziewczyna zachichotała równie podle i podniosła się na moment z łóżka zawalonego poduszkami i pluszowymi misiami. Poszperała chwilę w szufladach toaletki i wyciągnęła w końcu małą buteleczkę.
-Zobacz, jaki ładny lakier sobie kupiłam - zawołała, łapiąc mnie za rękę i przejeżdżając pędzelkiem po moim paznokciu.
-Wow, taki indygo... I jeszcze szybko schnie - skomentowałem, obserwując, jak kolejne paznokcie przybierały intensywnie niebieskie zabarwienie - If I can't be beautiful, I'd rather just die - zacytowałem, prezentując piękny manicure na tle swojej jeszcze piękniejszej twarzy.
-Myślisz, że mi też by pasował? - zapytała, dalej bawiąc się w kosmetyczkę - Podobno Sai lubi takie ciemne kolorki na pazurkach u dziewczyn.
-To ten taki blady, co lata na wychowaniu fizycznym z brzuchem na wierzchu?
-Obczajasz brzuchy kolegów? - blondynka zapytała sugestywnie, robiąc wycieczkę do mojego oficjalnego coming outu sprzed pół godziny.
-Oczywiście! - zawołałem, robiąc słodką minę - A on to akurat ma taki niczego sobie...
-Lepszy niż twój Ah-kasuna? - zaśmiała się, kładąc się na boku.
-Goń się - burknąłem, posyłając jej groźne spojrzenie.
-Mój gejradar przy was wariuje - oznajmiła, rzucając we mnie poduszką.
Nie mogłem zareagować na ten komentarz inaczej, niż tylko kolejną salwą śmiechu. Nic więc dziwnego, że żadne z nas nie usłyszało samochodu wjeżdżającego do garażu i tupania po schodach. Gdy do naszej świadomości dotarło, że ktoś wszedł do domu, było za późno. Ojciec Ino stał już w progu drzwi z bardzo zabawną miną.
-Hej tatku! - dziewczyna zawołała wesoło, podrywając się z łóżka - To mój kolega z klasy, Deidara - przedstawiła mnie, odgarniając sobie włosy z twarzy.
-Dzień dobry - dygnąłem uprzejmie, z trudem powstrzymując się przed atakiem głupawki na widok wytrzeszczonych oczu gospodarza.
-Nie będę wam przeszkadzał... - mężczyzna odparł powoli, jeszcze wolniej zamykając za sobą drzwi.
Blondynka padła ponownie na łóżko, przycisnęła jaśka do twarzy i tylko po jej trzęsącym się ciele rozpoznałem, że się śmieje.
-Dobrze, że mnie nie zabił - zarżałem, kłując koleżankę palcem w bok - Nakryć swoją ukochaną córeczkę w łóżku z kolegą, no, podziwiam go za zachowanie równowagi.
-Daj spokój... Bardziej wyglądasz na moją koleżankę niż kolegę.
-Albo i na siostrę - zachichotałem, zbierając włosy w kucyk taki, jaki na co dzień nosiła Yamanaka.
-Może sobie przypomniał o jakimś swoim romansie i dlatego tak zamarł? - dziewczyna zażartowała, wyciągając telefon i odpalając przedni aparat.
Wykonane zdjęcie zaopatrzyła w tęczowy podpis siostry z wyboru oraz filtr z gwiazdkami i dodała do swojej relacji na znienawidzonym przeze mnie portalu.
-Chcę pownerwiać te tępe dzidy, niech wiedzą, że świetnie się bez nich bawię - wyjaśniła prędko, dlaczego podzieliła się moją podobizną ze swoim gronem dalszych i bliższych znajomych - O, piszą nam już, że wyglądamy jak bliźniaczki. I Shika pyta o numer tej ślicznotki - zawyła, łapiąc się za brzuch.
-A różowy mopik jakoś skomentował bijący od nas blask?
-Wysłała mi uśmiech nienawiści.
Oboje wydaliśmy z siebie dziwaczny dźwięk, przypominający złowieszczy skowyt. Mój telefon zaburczał głośno w kieszeni. Zasłaniając ekran przed wścibskim spojrzeniem Ino, odczytałem pełną troski wiadomość.
Dei, gdzie jesteś? Obiad stygnie.
Odpisałem szybko, że będę w mieszkaniu do pół godziny.
-Jakieś romanse, że się tak rumienisz?
Nie odpowiedziałem werbalnie, jedynie wystawiłem koleżance język. Ino wykonała ten sam gest i rzuciła jeszcze we mnie miśkiem.
-Muszę się zbierać... - westchnąłem ciężko.
-No dobrze... Odprowadzę cię chociaż do bramki - obwieściła, zwlekając się z łóżka.
Musieliśmy wyglądać komicznie, ja z pomalowanymi paznokciami, a ona z tuzinem motylków we włosach, dlatego jakoś szczególnie nie dziwiło mnie nachalne spojrzenie ojca dziewczyny, gdy przechodziliśmy przez salon do wyjścia.
-Daj znać, jak będziesz w domu, siostrzyczko - Ino poprosiła, w ramach pożegnania tuląc mnie mocno.
-Dobrze siostra, napiszę - obiecałem - Do jutra.
-Do jutra! - zawołała, kiedy stałem już za furtką.
Dalej nie posiadałem szalika, więc wykorzystałem włosy jako jego substytut. Szybko przebierałem nogami, aby jak najkrócej przebywać na zimnie. Mimo to, już po pięciu minutach szczękałem zębami. Ciepła zupa ugotowana i zaserwowana przez najprzystojniejszego rudzielca pod słońcem - tylko to powstrzymywało mnie przed położeniem się na chodniku i wydaniem ostatniego tchnienia. Sama świadomość, że lada moment go zobaczę i będę mógł wymienić z nim kilka zdań, napawała mnie dziwną radością.
Stojąc już w windzie, napisałem do Ino zgodnie z obietnicą, że dotarłem cały i zdrowy do mieszkania. Wewnętrzny imperatyw kazał mi do tego prostego zdania dodać tuzin uśmieszków i serduszek.
-Wróciłem! - zawołałem, gdy tylko przekroczyłem próg.
-W samą porę - Sasori odkrzyknął mi z salonu - Który lepiej pasuje? - zapytał, wychylając się do przedpokoju z dwoma krawatami w rękach, jednym granatowym w cętki i drugim jednolicie bordowym.
-Wychodzisz gdzieś? - zapytałem, podejrzliwie przyglądając się reszcie jego eleganckiej garderoby.
-Umówiłem się. Obiad masz na kuchence, podgrzej sobie - powiedział prędko i jeszcze raz potrząsnął krawatami - Który ubrać?
-A z kim się umówiłeś? - męczyłem dalej jak wścibska przekupka.
-Z koleżanką z wydziału. Mamy parę spraw do obgadania - odparł niezbyt chętnie.
-Granatowy - wskazałem palcem na ten w moim odczuciu brzydszy - O której wrócisz?
-Ciężko powiedzieć... Raczej późno. Jak nam długo zejdzie, to może i rano - odpowiedział, wiążąc skomplikowany supeł pod kołnierzem i ostatni raz przejrzał się w lustrze.
Nieprzyjemny skurcz objął mój żołądek. Nabrałem chęci zwymiotowania na podłogę, mając pewne podejrzenia co do tego, gdzie i po co wybierał się Sasori.
-Yhm, to bawcie się dobrze - burknąłem, nie mając już chęci zadawać więcej pytań.
Rudzielec rzucił mi w pośpiechu tylko krótkie pożegnanie i jak na skrzydłach wybiegł z mieszkania. Kiedy drzwi się zatrzasnęły, moja rozpacz i frustracja osiągnęły zenitu. Wściekle rąbnąłem pięścią w ścianę, boleśnie tłukąc sobie mały palec. Potrzebowałem pogotowia psychologicznego na cito, inaczej mógłbym trwale się uszkodzić, jeśli zbyt dużo bym myślał o tym, że obiekt moich westchnień, za którego jeden pocałunek dałbym się pokroić, był właśnie bezwstydnie obmacywany przez jakieś wredne babsko. Wyciągnąłem telefon i wybrałem odpowiedni numer.
-Hidan... Sytuacja kryzysowa... - wymamrotałem słabym głosem.
-Brzmisz, jakbyś obudził się po tygodniowym ciągu alkoholowym. Będę za pół godziny - najbliższy memu sercu przyjaciel nie zawiódł mnie.
Kolejne kilkadziesiąt minut przesiedziałem przy stole, bezmyślnie gapiąc się na zostawioną na blacie filiżankę. Mój mózg po biochemicznym szoku, jakiego doznał w związku ze stanem skrajnej depresji, wyłączył się zupełnie. Nawet na bodźce reagował ze sporym opóźnieniem, czego dowiedziałem się zaraz po otwarciu drzwi.
-Stary, dzwoniłem chyba z dziesięć razy, już się bałem, że się utopiłeś w kiblu - przyjaciel ochrzanił mnie na dzień dobry.
Nie byłem w stanie odpowiedzieć w składny sposób. Po prostu przepuściłem go w progu do mieszkania.
-Deiuś, pazurki masz dzisiaj ładne, ale tak ogólnie, to wyglądasz tragicznie... - przyznał szczerze - Sasori dawno pojechał?
-Zadzwoniłem do ciebie jak tylko wyszedł - odparłem przybity.
-Aż tak za nim tęsknisz, że nawet po minucie bez niego potrzebujesz wsparcia? - zarechotał, najwyraźniej nie pojmując tragizmu mojego położenia.
-To nie jest śmieszne, debilu - warknąłem.
Hidan spojrzał na mnie wymownie. Dokładnie zbadał wzrokiem moją wątłą fizyczność i podrapał się po skroni.
-Zakochałeś się w nim..? - bardziej stwierdził niż zapytał.
-Nie! - zaprzeczyłem natychmiast.
-Ta, jasne. Wmawiaj sobie i innym dalej, świetnie ci idzie - westchnął głośno, obejmując mnie ramieniem - Weź już tak nie kozacz, Dei. Otwórz to swoje małe, kurewskie serduszko. Kto inny zatroszczy się o ciebie lepiej, niż ten wycofany rudzielec, co? - zapytał, przytulając mnie mocniej do swojego napakowanego cielska.
Chciałem zaprzeczyć wszelkim insynuacjom w pierwszym odruchu, ale Hidan miał w gruncie rzeczy rację. Nikt nie troszczył się o mnie tak jak Sasori. Z drugiej jednak strony, jakiekolwiek próby wykroczenia z nim poza granice przyjaźni były z górę skazane na porażkę z pewnego wyjątkowo prozaicznego powodu.
-Ja nie chcę... - wybełkotałem z twarzą przyciśniętą do materiału bluzy kolegi.
-Jakie, do cholery, nie chcę? Czemu? Co ci nie pasuje? Że rudy?
-Wiesz, czemu go nie ma? – zapytałem retorycznie, ocierając szybko oczy rękawem – Pojechał do jakiejś dupy – obwieściłem skrajnie niepocieszony.
-O której dokładnie wyszedł?
-Jakieś dwadzieścia po szóstej... - strzeliłem mniej więcej.
-Czyli z tą laską umówił się na dziewiętnastą...- mruknął i zrobił swoją uczoną minę, którą ostatnimi czasy miałem okazję widzieć nader często.
Podrapał się po podbródku i ze zmarszczonym czołem wszedł do łazienki. Rozglądnął się po pomieszczeniu, podłubał palcem w nosie i zerknął jeszcze do brodzika pod prysznicem, po czym uśmiechnął się triumfalnie.
-Nie ma włosów w odpływie - stwierdził po zakończonych oględzinach - Twój ukochany jest ci wierny.
-Stary, ja nie rozumiem tych twoich konkluzji... - westchnąłem boleśnie i wywróciłem oczami.
-Jakbyś kiedykolwiek był na randce, to byś wiedział, jak to działa. Na to potrzeba czasu. Na randkę z babą przychodzisz odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału i gładki jak niemowlę – wyjaśnił mi spokojnym tonem- Skoro wyszedł tak wcześnie i nie zgolił sobie futra, to na pewno nie chodzi tu o ruchańsko.
-Tak myślisz?
-Deiuś, ja to wiem! – Hidan stwierdził pewnie i w czułym geście poczochrał mi włosy - I już ci mówiłem, on na ciebie leci jak stonka na łęcinę.
-Jakoś nie zauważyłem – burknąłem.
-Bo się wstydzi to okazać, a ty wstydzisz się go podpuścić. Ale nie martw się, wujek Hidan już ma plan, wezmę was z zaskoczenia... - oznajmił z chytrym uśmieszkiem i potarł dłońmi o spodnie.
-Dorzucisz nam coś do piwa, czy co?
-Tajemnica – odpowiedział, ściszając głos i kładąc palec na ustach.
-Hidan, serio zaczynam się bać. Nie rób nic głupiego, proszę... - jęknąłem boleśnie, w głowie pisząc najczarniejsze scenariusze co do tajemnego planu.
-Okej, okej... - mruknął, machając ręką – Masz już dla niego jakiś prezent? – zapytał nagle.
-Jaki prezent? – powtórzyłem, robiąc wyjątkowo głupią minę.
-Pod choinkę, debilu. Jedziemy do niego na święta na kilka dni. Choinka, prezenty, jemioła, śpiewanie Last Christmas po pijaku. Zapomniałeś?
Zapomniałem, a dowodem tego była nagła zmiana koloru mojej twarzy z różu na kredową biel. Jak to przystało na mnie, dość istotny szczegół uleciał mojej świadomości.
-Kuźwa, co ja mu mogę dać?
-Dupy mu daj. Ucieszy się – kumpel zarżał prostacko, szturchając mnie w bok.
-Bardzo śmieszne – warknąłem.
-Krawat, bokserki, zegarek, książka... - zaczął rzucać co bardziej bzdurnymi pomysłami.
-Ta, może sweter w renifery?
-W sumie... Jeśli lubisz go też w swetrach... - odparł, rozkładając ręce.
Przez kolejną godzinę Hidan rzucał pomysłami, a ja z miną, jakbym wąchał gówno, odpowiadałem na nie krytycznie. Zjedliśmy pozostawiony na kuchence obiad, przekopaliśmy pół internetu w poszukiwaniu inspiracji i dalej tkwiliśmy w martwym punkcie. Nawet Księżniczka zaangażowała się w wybór prezentów. Energicznie uderzała łapką w losowe klawisze klawiatury w laptopie. Mimo jej pomocy, nie doszliśmy do żadnych wniosków. Wymyśliliśmy za to, co można by rzucić pod choinkę innym członkom naszej dysfunkcyjnej, brzaskowej rodzinki. Dla każdego miałem jakąś koncepcję, ale dla Akasuny, żadnej. Ostatnią deską ratunku była wyprawa do centrum handlowego w najbliższą sobotę.
-Strasznie jesteś wybredny. Co złego jest w tych skarpetach? - kumpel zapytał z wyrzutem, kierując się już w stronę wyjścia.
-A na cholerę mu skarpety? To musi być coś takiego wiesz, od serca... - westchnąłem ciężko.
-A wiesz chociaż, jaki jest jego ulubiony kolor, żebyśmy mieli jakąś podpowiedź?
-Błękitny...
-To obwiąż się błękitną wstążką i siup do łóżka - zaśmiał się wrednie.
Posłałem mu spojrzenie, którym mógłbym zabić. I omal nie popełniłem tego czynu telepatią. Hidan postawił jeszcze jeden krok w stronę drzwi i nagle padał całą swoją nieskończoną masą na przesuwne drzwi szafy w przedpokoju. Uniosły się tumany kurzu, przysłaniające mi na moment całkowicie pole widzenia. Dopiero gdy pył nieco opadł, zobaczyłem rzecz straszną. Moja kotka, z nieznanych mi przyczyn, naszczała na posadzkę i na tej też kałuży mój przyjaciel się poślizgnął. Szafa była spisana na straty, to pewne, bo jej drzwi się wyłamały. Ale tego, że kupa mięśni wybije dziurę w ścianie i wpadnie do sąsiedniego mieszkania, nie spodziewałbym się nigdy.
-Stary, żyjesz? - zapytałem zaniepokojony leżącego na szczątkach gipsowej płyty chłopaka.
-Deiuś, jeszcze żyję, ale jak twój mąż zobaczy ten gnój, to może to ulec dramatycznej zmianie - wymamrotał, z trudem się podnosząc i otrzepując z siebie kawałki tynku.
Wychyliłem się przez wybitą dziurę i rozejrzałem po lokalu będącym własnością miłośnika porządku, czy żadne sprzęty, zdjęcia lub roślinki nie uległy zniszczeniu. Niestety, przynajmniej kilka ramek roztrzaskało się w drobny mak, a dwa krzaczki konopi dokonały żywota pod ciężarem Hidana. Nie miałem czasu zastanowić się nad sposobem na naprawienie szkód, bo oto klucz strzelił głośno w zamku i w progu stanął drugi po mnie gospodarz. Najpierw spojrzał na mnie, potem na dziurę w ścianie, a na samym końcu na siedzącego w gruzie srebrnowłosego. Z każdą sekundą jego brwi zbliżały się do siebie w złowrogim grymasie.
-Co tutaj się stało? - zapytał, resztkami silnej woli powstrzymując się przed wściekłym wrzaskiem.
-Tak wcześnie wróciłeś? Jest dopiero dwudziesta pierwsza... - podjąłem nieudolną próbę zmiany tematu.
-Mówiłem, że nie idzie na randkę - Hidan odezwał się w najgorszym możliwym momencie z najgorszą możliwą uwagą.
-Dlaczego, do cholery, nie ma ściany między naszymi mieszkaniami?! - rudzielec, rozeźlony już do granic możliwości naszym bezsensownym gadaniem, huknął na mnie tak głośno, że aż zadrżałem i zrobiłem dwa kroki do tyłu.
-Bo Księżniczka się zlała na podłogę, Hidan się poślizgnął i wpadł na szafę... - wybełkotałem, modląc się tylko, aby moje słowa brzmiały wiarygodnie.
Sasori zlustrował posadzkę w poszukiwaniu kałuży. Skrzywił się, gdy zauważył, że sam w niej stoi swoimi wypolerowanymi na wysoki połysk skórzanymi butami.
-Rozpuściłeś tego sierściucha jak dziadowski bicz - burknął.
-Ja? To ty ją cały czas miziasz i się cieszysz jak głupi do sera, jak wyżera nam coś z talerzy! - zaprotestowałem zbulwersowany.
-Brzmicie jak rodzice kłócący się o swojego bachora... - chłopak wtrącił, podnosząc się już do pionu i wybierając ostatnie kawałki tynku z włosów.
-Zamknij się! - równocześnie z Sasorim warknęliśmy na gadatliwego kolegę.
Akasuna westchnął ciężko i machnął ze zrezygnowaniem ręką na cały ten syf. Zabrał z kuchni miotłę, którą wręczył mi bez słowa, a sam wziął się za zmywanie kociego moczu z płytek. Hidan natomiast podjął bardzo nieudolne próby zasłonięcia dziury szczątkami drzwi od szafy. Po kilku minutach w akompaniamencie cichych przekleństw bajzel udało się jako tako zażegnać, ale niekonwencjonalne przejście między dwoma mieszkaniami istniało dalej.
-To co teraz zrobimy? - zapytałem nieśmiało, patrząc na wybitą dziurę.
-Jak to co? Znowu będę musiał coś po tobie naprawiać, bachorze - Akasuna warknął, posyłając mi rozwścieczone spojrzenie - Jutro o tym pomyślę - westchnął i przetarł dłońmi zmęczoną twarz.
-To ja może już pójdę... - Hidan odezwał się cicho, ostrożnie wycofując się do wyjścia.
-A idź i nie wracaj - rudzielec warknął na niego nieprzyjaźnie.
-Co złego, to nie ja - siwowłosy rzucił na pożegnanie z krzywym uśmieszkiem - To trzymaj się Dei - puścił do mnie oczko, zanim zniknął za drzwiami.
Sasori nie odezwał się już ani słowem. Wyglądał na potwornie zmęczonego. Na stół w kuchni rzucił kilka teczek wyciągniętych z torby i ku mojemu przerażeniu odpalił ekspres.
-Co ty? Kawa tak późno? - zapytałem, opierając się o futrynę.
-Muszę sprawdzić na jutro blisko setkę arkuszy - rudzielec westchnął ciężko, otwierając pierwszy ze skoroszytów.
-Nie wyśpisz się...
-Zdarza się... - wzruszył ramionami i zaczął kreślić czerwonym długopisem po wypełnionym teście.
-Może ci pomogę? - zaproponowałem, szacując czas niezbędny do sprawdzenia takiej ilości sprawdzianów na co najmniej cztery godziny.
-Idź spać, Dei. Jutro musisz wstać do szkoły.
-I kto to mówi? W czwartki nie dość, że masz praktyki, to jeszcze też jakiś wykład. Dawaj klucz odpowiedzi i długopis - zażądałem i przysiadłem się obok - O, to mój test! - zawołałem, łapiąc w ręce swoją wypocinę.
-O nie, tego nie ruszaj - mruknął, wyrywając mi plik kartek - Możesz pobawić się w szkołę z tymi, jeśli bardzo chcesz - dodał, wybierając ze stosu kilkanaście testów.
Wziąłem pierwszy z nich i od razu uśmiechnąłem się niczym psychopata. Pod nazwiskami nielubianych współuczniów rysowałem kolejne okrągłe zera. Sasori miał za to skrajnie inny wyraz twarzy. Z każdym następnym machnięciem czerwonego długopisu jego czoło marszczyło się coraz mocniej. Przy ocenie ostatniego testu z niskiego stosiku, okraszonego moim podpisem, cienkie brwi niemal się ze sobą złączyły w jedną linię.
-Jest bardzo źle? - zapytałem niepewnie, kiedy postawił daszek przy ostatnim pytaniu i zaczął podliczać mi punkty.
-Tak - burknął w odpowiedzi - Stać cię na dużo więcej. Musisz się zacząć uczyć. To jest jakaś popierdówa, co napisałeś. Jak ty tak będziesz dalej pracował, to skończysz w najlepszym wypadku pod mostem, a nie na uczelni - zmieszał mnie z błotem i rzucił mi pokreślany test pod nos.
-Przepraszam... - szepnąłem w poczuciu wielkiego wstydu.
-Nie przepraszaj, tylko weź się w końcu do roboty- mruknął i otworzył drugą teczkę pełną zapisanych kartek - Przejrzyj to, żebyś wiedział, z czym masz największy problem.
Spojrzałem na pierwszą kartkę i przetarłem oczy, żeby upewnić się, że dobrze odczytałem zapisane cyfry.
-Ej, przecież ja to napisałem na ponad dziewięćdziesiąt procent! - oburzyłem się, machając arkuszem w powietrzu.
-Ale nie na sto.
-Inni to napisali na raptem połowę!
-Ty nie jesteś inni - warknął.
-Brzmisz jak stereotypowa matka - mruknąłem obrażony i splotłem ramiona na piersi.
-Słuchaj, Dei. Jesteś moim uczniem i wymagam od ciebie perfekcji - mówił powoli, przeszywając mnie na wskroś swoim spojrzeniem - Jeśli nie znajdziesz się na liście najlepszych dziesięciu laureatów, będzie to również moja osobista porażka, rozumiesz?
-Tak... - burknąłem, lekko kiwając głową.
-Fantastycznie. W takim razie idź już spać, a od jutra bierzesz się za poważną naukę.
-Dobrze, mamo - warknąłem, wstając od stołu.
-Dobranoc, drogie dziecko - odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku znad sprawdzanych testów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top