-11-
Witam ponownie!
Kocham swoją uczelnię i cudowne plany zajęć, które układa tak, że mam w tym semestrze cztery dni weekendu. Oto i efekt. Enjoy.
***
Jeśli moje życie miałoby kiedykolwiek posłużyć komuś za podstawę do scenariusza filmu, to uzyskane dzieło byłoby kasowym hitem z gatunku czarnych komedii.
W małej kawalerce za ścianą panował tropikalny klimat, optymalny dla rozwoju znajdujących się tam roślin, ale równocześnie absolutnie nieznośny dla człowieka. Sasori z prostych względów nie mógł tam mieszkać, spać, a nawet po wejściu do lokalu po tylko najpotrzebniejsze rzeczy, co zajmowało mniej niż pięć minut, wyglądał tak, jakby właśnie wyszedł z sauny.
Brzask, którego wszyscy członkowie, jak się dowiedziałem, czerpali jakieś profity z pasji Zetsu, większością głosów zdecydował, że Akasuna najbliższe tygodnie spędzi u mnie. Co z tego, że sami zainteresowani, czyli ja i on, mieliśmy ku temu obiekcje?
Tylko Księżniczka była w pełni zachwycona i dostała najprawdziwszego kociokwiku, gdy zobaczyła swojego rudego ulubieńca wnoszącego kolejne rzeczy do mojego salonu. Gdybym w swojej artystycznej fantazji nie przerobił jednego z pokoi na pracownię, a w drugim nie wyburzył gipsowej ściany, żeby uzyskać więcej przestrzeni i światła, mógłbym ulokować gościa w oddzielnej sypialni. Niestety, musiał pogodzić się ze spaniem na sofie.
Cała ta sytuacja była mi trochę nie na rękę, ale miałem jednak też z tego pewną korzyść. Jedzenie.
-To jest przepyszne - powiedziałem szybko między kolejnymi kęsami domowego ciasta.
-Może i tak, ale co ja zrobię z dwoma blachami szarlotki? - Sasori westchnął ciężko, lustrując okruszki na swoim talerzyku.
Babcia, jak to babcia, nie wypuściłaby wnuka, jeszcze studiującego, bez całego bagażnika wypchanego wałówką. Akasuna powrócił z sześcioma słoikami rosołu, dwoma blachami szarlotki, dziesięcioma słoikami ogórków, dwudziestoma słoiczkami konfitur i dwoma setkami pierogów z różnymi farszami. Zamrażalnik trzeba było dopychać nogą. Jak też się dowiedziałem, Sasori jako dobry wnuczek brał czynny udział w procesie powstania wszystkich tych pyszności.
-Chętnie się zajmę tym palącym problemem - oznajmiłem, z dziecięcą radością krojąc sobie trzeci, wielki kawałek domowego wypieku.
-Nie jedz tyle na noc - rudzielec udzielił mi reprymendy.
-Czemu niby? Sam mówiłeś, że jestem chucherkiem, które może porwać wiatr.
-Niestety jestem zmuszony to odwołać. Twoja tłusta, wielka jak Rosja dupa utrzyma cię na ziemi nawet podczas huraganu - burknął, patrząc na mnie z niesmakiem.
Zmarszczyłem brwi, ale nie potrafiłem ukryć lekkiego uśmiechu. Przez ostatni tydzień brakowało mi tych jego dosadnych, kąśliwych uwag.
-Przynajmniej nie jestem rudy - burknąłem, uderzając w jego czuły punkt.
-A jak ci poszła nauka? Na pewno udało ci się dużo zrobić przez ten czas. Odpytam cię, co ty na to?
-Tak późno? - jęknąłem i zapchałem usta kruchym ciastem z jabłkami, solidną warstwą bezy i kruszonką.
-Na rozmowę o sztuce nigdy nie jest zbyt późno... - Sasori wygiął wargi w uśmieszek pełen psychopatii.
-O tym możemy pogadać, ale nie w kontekście nauki na konkurs. Jestem wykończony po tym tygodniu - westchnąłem i oparłem się całym ciężarem ciała o krzesło.
-Poczyniłeś jakieś postępy w kwestii swojej spaczonej artystycznej wizji? - zapytał po krótkiej chwili namysłu.
Pokręciłem przecząco głową.
-Tak myślałem... - mruknął kpiąco - Mam pewien pomysł, gdzie mógłbyś przetestować swoją sztukę.
-Na poligonie? - zaśmiałem się, patrząc na rozmówcę spod byka.
-U mnie w domu - odparł zdecydowanym tonem.
-U ciebie w domu? - powtórzyłem, otwierając szeroko oczy.
-W przerwie noworocznej moja babka jedzie na rehabilitację. Dom będzie stał pusty przez blisko dwa tygodnie. W pobliżu nie ma żadnych sąsiadów, ewentualne wybuchy nie będą nikomu przeszkadzać - podał wielce logiczne argumenty - Rozmawiałem już z Painem, jedziemy z całym Brzaskiem na kilka dni. Przy okazji poświętujemy przy choince.
W pierwszym odruchu uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Święta były chyba moim jedynym pozytywnym wspomnieniem z okresu wczesnego dzieciństwa. Moja matka była, jaka była, ale pod koniec grudnia w naszym obskurnym, dwupokojowym mieszkaniu zawsze pachniało sosną, pieczoną rybą i kwaśnym barszczem. Wizja, jakobym znowu miał okazję wleźć pod przystrojone błyszczącymi ozdobami drzewko w poszukiwaniu skarpet w przaśny wzorek, przyprawiała mnie o stan graniczący z euforią.
Był tylko jeden problem. Ten cudowny czas w roku został mi już zagospodarowany. Miałem jechać z rodzinką Adamsów na zimowisko i pełnić funkcję nałożnicy Kuro.
-Nie mogę... - jęknąłem boleśnie.
-Jak to nie możesz? - Akasuna zapytał naburmuszony, marszcząc brwi.
Mimo całego towarzyszącego tragizmu, jego reakcja miała w sobie coś komicznego, a nawet uroczego. Wyglądał jak dziecko, któremu odmówiono spełnienia jakiejś zachcianki.
-Wyjeżdżam z Kurotsuchi i jej rodzicami do Europy.
-Aha. Fajnie, bawcie się tam dobrze - mruknął, z dalej tym samym wyrazem twarzy.
-Uwierz mi, wolałbym siedzieć z wami i rzeczywiście się dobrze bawić, niż... Ech, szkoda słów... - jęknąłem zrezygnowany.
-To czemu jedziesz z nimi, skoro tego nie chcesz?
-Bo muszę...
Zapadła między nami chwila ciszy. Sasori zmrużył oczy, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W jego zachowaniu, gestach, tonie głosu było coś dziwnego, coś, co nie do końca rozumiałem.
-Powiedz, że zgubiłeś paszport, a bez niego nie przekroczysz granicy - powiedział nagle tak głośno, że omal nie spadłem z krzesła na podłogę.
-Nie mogę tak kłamać!
-A oni mogą cię do czegoś zmuszać?
Uśmiechnąłem się krzywo. W tym szalonym pomyśle istniała żelazna logika. Raptem kilka sekund patrzenia w piwne oczy wystarczyło, abym odrzucił wszelkie ewentualne wyrzuty sumienia.
-Sasori, jesteś geniuszem.
***
Cała tęsknota, która zżerała mnie przez ostatnie dni rozpłynęła się jak we mgle. Wystarczyło tylko, że spędziłem z introwertycznym rudzielcem dwa dni na stosunkowo małej przestrzeni.
Samą swoją obecnością nie sprawiał mi problemów, nawet powiedziałbym, że przez większość czasu czułem się tak, jakby go wcale nie było. Siedział przy książkach i jedynie skrobiąc długopisem w notatniku, sygnalizował swoją egzystencję. Spodziewałem się, że będzie bardziej absorbujący, że będziemy się co chwila zagadywać. Tymczasem Sasori na moje zapytanie w formie zdania wielokrotnie podrzędnie złożonego potrafił odpowiedzieć w jednym słowie, a najczęściej było to nie albo tak. Jedynie odpytywanie do konkursu stanowiło bardziej rozwiniętą konwersację. Nie ukrywam, że było to dla mnie źródłem frustracji.
To, co bolało mnie jednak najbardziej, to patologiczna dbałość Akasuny o szczegóły. Zwracał mi uwagę na masę pierdół, które go mierziły do tego stopnia, że nie doczekawszy się ich poprawy z mojej strony, sam zabierał się za porządki zgodnie z własnym zamysłem. Zdziwiłem się, gdy za którymś razem po wejściu do łazienki zobaczyłem, że wszystkie moje kosmetyki, które do tej pory leżały sobie wymieszane wszystkie w koszyku na pralce, zostały ułożone na półce równo jak od linijki i jeszcze podzielone według kategorii jak na regałach w drogerii. Kolejnego szoku doznałem, otwierając szufladę ze sztućcami, gdzie od zawsze panował chaos. To, że mojemu nowemu współlokatorowi chciało się rozdzielać łyżki, noże i widelce, nie było jednak niepokojące aż tak, jak posegregowanie przez niego herbatek w szafce.
Tak oto idealny ład panował nawet w lodówce. Wszelkie granice zostały przekroczone w poniedziałkowy poranek, gdy rudzielec zaczął ustawiać kubki w taki sposób, żeby te stojące zaraz obok siebie nie gryzły się kolorami.
-Do cholery, Sasori, co jeszcze?! Ułożysz mi przyprawy w alfabetycznym porządku?! - zawyłem, wymachując przy nim ramionami.
W odpowiedzi posłał mi mordercze spojrzenie i dalej ustawiał kubeczki w odpowiadającej mu sekwencji.
-Aż tak ci to przeszkadza? - zapytałem z pretensją.
-Tak - mruknął, w dalszym ciągu nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego.
-Zachowujesz się jak dziecko z autyzmem - rzuciłem zirytowany.
Drzwiczki szafki trzasnęły tak głośno, że aż się wzdrygnąłem. Akasuna wyminął mnie bez słowa i szybkim krokiem wyszedł z kuchni. Poszedłbym za nim, ale musiałem pospieszyć się do szkoły. Zrzucając jego obecność na drugi plan, spakowałem torbę i właściwie bez konkretnego pożegnania wyszedłem z mieszkania.
Na zewnątrz było cholernie zimno. Silny wiatr wymrażał moją twarz i targał włosami na wszystkie strony. Na bieżący tydzień zapowiedziane były opady śniegu i to dość obfite jak na tak wczesną porę. Musiałem pilnie zaopatrzyć się w grube rękawiczki i cieplejszy szalik.
Gdy przekroczyłem próg szkoły, było już zdecydowanie lepiej, ale do temperatury dla mnie komfortowej dalej było daleko. W zapiętej pod szyję bluzie wdrapałem się po schodach pod salę, w której tłoczyła się już mała grupka. Usiadłem na swoim miejscu i wyłożyłem książki na ławkę. Nie zdążyłem jednak żadnej otworzyć, bo oto przysiadł się do mnie Itachi.
-Jak tam się trzymasz? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Fantastycznie - mruknąłem, wywracając oczami - Wcisnęliście mi dziwacznego współlokatora i jeszcze masz czelność zadawać mi takie idiotyczne pytania? - burknąłem, ściszając głos, aby nikt niepowołany nie zainteresował się naszą pogawędką.
-A co? Odwala coś? - Uchiha brzmiał na nieco zaniepokojonego.
-Przestawia mi rzeczy w domu.
Czarnowłosy prychnął cicho pod nosem, potem westchnął i wyjrzał za okno.
-Wiesz co, Deidara? Pogadaj z nim o tym. Dialog pomaga rozwiązać wiele problemów.
-Mam z nim gadać o tym, jak są ustawione kubki w mojej szafce?
Chłopak pokiwał powoli głową. Potem westchnął głośno i w zamyśle spojrzał za okno. Wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu brzęczący dzwonek. Z tajemniczym uśmieszkiem wrócił na swoje miejsce. Do końca dnia nie poruszył już ze mną tego tematu, ani żadnego innego.
Na dłużących się w nieskończoność lekcjach, które nudziły mnie śmiertelnie, rozmyślałem, jakie zmiany wystroju zajdą w moim mieszkaniu, kiedy wrócę do niego popołudniu. Akasuna był zdolny nawet do przemalowania wszystkich ścian na swój ulubiony, niebieski kolor. Jego dziwaczne momentami zachowanie niesamowicie mnie irytowało, ale z drugiej strony nie chciałem, aby tak po prostu się wyniósł. Zbyt dobrze gotował.
Dopiero pod koniec dnia, kiedy już sznurowałem swoje czarne, wysokie buciory, zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że zbyt łatwo tracę cierpliwość do tego, w gruncie rzeczy, sympatycznego rudzielca. Może i rzeczywiście jego czepianie się często było bezpodstawne, ale z drugiej strony mogło ono wynikać z czystej troski. Rzeczywiście nie powinienem zapychać się ciastkami na wieczór, garbić się nad książkami, a na moim talerzu nagminnie było za mało surowych warzyw. Powinienem raczej być wdzięczny, że chce mu się poświęcać swój czas i energię na poprawę mojego trybu życia, a nie burzyć się za każdym razem, gdy kłuł mnie ołówkiem w powykrzywiane plecy albo wpychał mi sałatę do kanapek. Przyszło mi nawet do głowy, że pasowałoby go przeprosić za moje zbyt ostre słowa.
W mieszkaniu od progu pachniało obiadem. Mój brzuch zaburczał głośno, wyraźnie domagając się jedzenia. Ściągnąłem szybko buty i kurtkę, rzuciłem torbę pod ścianę i zwabiony cudownym, pomidorowym aromatem potruchtałem do kuchni. Sasori stał przy kuchence w granatowym fartuchu i nucąc pod nosem, mieszał w patelni drewnianą łyżką.
-Dzień dobry, mistrzu gastronomii - zawołałem, myjąc ręce w zlewie i rozsiadłem się przy stole.
-Hej - rudzielec odpowiedział, delikatnie się uśmiechając - Jak w szkole?
-Dobrze, ale cholernie nudno. Ten dziad od literatury znowu wygadywał jakieś farmazony. Na matematyce myślałem, że zasnę w ławce. Dobrze, że Ino mnie szturchała, zanim wykładałem się na blat. A na uczelni jak? - zapytałem, z wypiekami na twarzy obserwując, jak solidna porcja spaghetti ląduje na moim talerzu.
-Średnio - westchnął, siadając przy stole i mieszając widelcem w makaronie.
-Aleś rozmowny... - zaśmiałem się - Ale spaghetti jest pyszne. Minąłeś się z powołaniem, powinieneś być szefem kuchni - oznajmiłem miedzy kolejnymi porcjami włoskiego specjału.
-Dzięki - odpowiedział cicho, lekko się rumieniąc - Lubię gotować...
-A ja jeść. Dobraliśmy się - zażartowałem i puściłem oczko do rozmówcy.
-Tylko żebyś się nie roztył - mruknął, patrząc na mnie pobłażliwie - Kotkę tak spasłeś, że zaraz zacznie szorować brzuchem po podłodze - dodał, wskazując wzrokiem na Księżniczkę, która właśnie wtaczała się do kuchni, powoli stawiając łapki na kafelkach.
-To futro, a nie tłuszcz - odparłem, wymownie wywracając oczami.
Kotka zignorowała zupełnie mój powrót ze szkoły, ominęła mnie bez nawet spojrzenia i zwinęła się w kłębek przy stopach Akasuny. Pierwotna zazdrość ogarnęła moje serce.
-Masz jakieś plany na jutro? - Sasori zapytał ni z tego ni z owego po dłuższej chwili ciszy.
-Nie, a co?
-Jutro wieczorem jest przedstawienie w studenckim teatrze lalek. Dają nam, marionetkarzom, zawsze dodatkowe zaproszenia z miejscami na balkonie. Może nie ma stamtąd jakiś świetnych widoków... Konan i chłopaki się wybierają, jakbyś chciał, to też możesz przyjść.
-To tam będą twoje lalki? - zapytałem zaciekawiony.
-Będę nawet ich animatorem - oznajmił dumnie.
-Pewnie, że przyjdę! - oznajmiłem podekscytowany - Tylko na którą?
-Na dziewiętnastą trzydzieści. Ale jeśli chcesz, żeby cię podwieźć, to musimy wyjechać o osiemnastej.
-Wiesz przecież, jaki jestem wygodnicki - zachichotałem i wciągnąłem ostatnią nitkę makaronu.
-Wiem... - mruknął pod nosem, wstając od stołu.
Kiedy ja głaskałem się po pełnym brzuszku, on zgarnął z blatu brudne talerze, podwinął rękawy i od razu zabrał się za zmywanie.
-Te, panie gospodarzu. Już nie bądź taki pracowity. Akurat pozmywać to bym mógł, skoro ty ugotowałeś.
-Ty się nie zbliżaj do zlewu, bo znowu rozerwie rury. Jak chcesz coś zrobić dla domu, to możesz przejąć odkurzanie, bo ja akurat tego nie lubię - odparł, pucując widelce.
-Jak to brzmi, zrobić coś dla domu... - mruknąłem, robiąc cudzysłów w powietrzu - Kwiatki trzeba podlać.
-Już podlałem - powiedział, kiedy już miałem iść do przedpokoju ubierać robocze klapki - Właśnie... Dziwna sprawa, ale okazuje się, że nasze mieszkania mają wspólną rurę z ogrzewania centralnego. W ogóle ta ściana wygląda na prowizorkę - westchnął, wskazując za siebie - Jakby to pierwotnie było jedno mieszkanie, tylko zostało przedzielone ścianką działową.
-Wiesz, w sumie to nie wiem... Ja tutaj mieszkam parę lat, ale państwo Kamizuru kupili ten apartament prosto od dewelopera - wzruszyłem ramionami - Ale coś właściwie z tego wynika?
-Jak tam dalej kaloryfery będą odkręcone na pełny zawór, a muszą, to tutaj trzeba je mocno skręcić.
-Czyli co? Mamy zamarznąć, żeby roślinkom było ciepło?! - krzyknąłem oburzony.
-Właściwie, to tak. W łazience tylko musi być otwarty, bo tam zawraca instalacja - uzyskałem fachowe informacje.
Jedyne co mogłem, to sobie westchnąć. Rzeczywiście w moim mieszkaniu wszystkie grzejniki zostały przykręcone przez samozwańczego konserwatora. Temperatura zaczęła szybko spadać. Zadania domowe robiłem opatulony kocem, a do spania ubrałem dresy. Mimo to, nawet pod kołdrą dalej było mi zimno. W porywie złości na Zetsu i jego cholerną plantację, olałem zastrzeżenia Akasuny, że mam nie ruszać kaloryferów, odkręciłem ogrzewanie w swoim pokoju na pełną moc i zadowolony wróciłem do łóżka. Błogi uśmiech prędko zszedł z mojej twarzy, bo usłyszałem głośny świst. Z zaworu przy grzejniku cienkim strumyczkiem leciała przybrudzona woda. Owinięty w pierzynę wyczłapałem do salonu i zawołałem do śpiącego na sofie pana domu.
-Sasori, ratunku! Chciałem odkręcić grzejnik no i... Zepsułem.
Z kanapy w pierwszej kolejności zeskoczyła kotka. Akasuna posłał mi mordercze spojrzenie i pierwsze co, to poszedł zerknąć na termometr. Nie miałem pojęcia, jakim cudem ten typ jest w stanie wytrzymać w takim chłodzie bez koszulki ani spodni.
-Jest osiemnaście stopni - mruknął - Po cholerę to ruszałeś?
-Było mi zimno... - jęknąłem, robiąc minę zbitego psa.
Rudzielec wywrócił oczami, wziął swoją pościel w ręce i bez słowa wszedł do mojego pokoju. Rzucił poduszkę i kołdrę na materac, zakręcił szybko zawór przy grzejniku i położył się w łóżku. Chwilę później wlazła tam też Księżniczka.
-Co ty wyprawiasz? - zapytałem, absolutnie nie mając pojęcia, jak to wszystko skomentować.
-Jak się ludzie przytulają, to jest im cieplej. Kładź się i śpij - mruknął.
W sumie nie miałem innego wyjścia. Potwornie zażenowany położyłem się obok. Kiedy zostałem objęty ramionami i przyciągnięty plecami do ciepłego ciała, myślałem, że zejdę na zawał. Coś naprawdę strzeliło boleśnie w moim sercu. Szybko wytłumaczyłem to sobie szalejącymi w moim krwiobiegu hormonami.
Zacząłem się zastanawiać, czy Sasori zdawał sobie w pełni sprawę z moich niestandardowych preferencji. Jeśli tak, to raczej nie zachowywałby się w taki sposób, nie czułby się przy mnie na tyle swobodnie, żeby nocować w moim mieszkaniu, a co dopiero spać ze mną w jednym łóżku. Jeśli jednak nie wiedział o niczym, co ze względu na wrodzoną skłonność Hidana do bezmyślnego paplania, moje domniemane zachowanie po pijaku na pamiętnej imprezie i mój ogólny styl bycia było nieco wątpliwe, mógłby mieć mi później za złe, że nie został poinformowany o istotnym fakcie.
A może był taką społeczną kaleką, że rzeczywiście niczego się nie domyślał? Może kierował się jedynie logicznym myśleniem i troską o mój komfort termiczny, a nie ewentualnymi etycznymi aspektami tulenia się gołą klatą do pleców swojego nastoletniego ucznia.
Może jednak chodziło o coś więcej?
-Nie przeszkadza ci to? - zapytałem zduszonym głosem.
-Twoje gadanie mi przeszkadza. Śpij - mruknął niepocieszony - Z resztą, już spaliśmy raz w jednym łóżku i żyjesz.
-Dzięki, że przypominasz... - burknąłem z wyrzutem.
-Dziecko drogie, śpij.
Zgodnie z jego poleceniem zamknąłem oczy i już się nie odzywałem, ale z prostych względów o zaśnięciu nie było mowy. Szybko pożałowałem, że się na coś takiego zgodziłem. Serce łopotało mi jak szalone. Przestało mi być zimno, a zaczynało być gorąco. W mojej głowie zrodził się dziwaczny pomysł, aby coś z tym faktem przedsięwziąć.
-Sasori..? - szepnąłem cicho.
Ale on już mi nie odpowiedział. Zasnął. Ostrożnie przesunąłem rękę i splotłem jego palce ze swoimi. Miał nieco szorstkie, spracowane, ale ciepłe dłonie. Pod wpływem tego kojącego dotyku ogarnął mnie błogi spokój i coś, co ludzie nazywają szczęściem.
Dawno już nie spałem tak dobrze, dlatego pobudka była trudniejsza niż zwykle.
-Deidara, do cholery, zabieraj tą nogę z moich pleców - zirytowane burknięcie definitywnie przerwało moje słodkie sny.
Potrzebowałem chwili, aby ogarnąć rzeczywistość. Znajdowałem się w jakiejś dziwacznej pozycji po skosie łóżka, z rozłożonymi ramionami i jedną łydką zarzuconą na gołe lędźwie Akasuny, który to leżał na brzuchu, zepchnięty na skraj materaca i wbijał w moją zasypaną włosami twarz mało wesołe spojrzenie.
-Wybacz... - szepnąłem, zabierając nogę i odgarniając kłaki z oczu - Nie masz kołdry? - zapytałem nieco zdziwiony, że rudzielcowi nie jest zimno.
-Nie mam, bo jak zrzuciłeś swoją, to zabrałeś moją.
Rzeczywiście, jedna pierzyna leżała na panelach. Nie była ona jednak potrzebna już żadnemu z nas, bo zobaczyłem też, która jest godzina.
-Spóźnię się do szkoły! - zawyłem, zrywając się z łóżka i dopadając do szafy po czyste ubrania.
-Co ty chcesz robić przez półtorej godziny? - Sasori zapytał, drapiąc się po głowie.
-Musze się umyć, uczesać... Wiesz, ile zajmuje ogarnięcie tych kłaków? Kiedyś się, kuźwa, ogolę na łyso! - warknąłem, zarzucając lecące mi na twarz włosy do tyłu.
-Nawet się waż - rudzielec powiedział tak stanowczo, że aż przeszły mnie ciarki po plecach - Odwiozę cię przecież pod szkołę, nie panikuj... - westchnął już dużo spokojniej - Co chcesz na śniadanie? - zapytał, podnosząc się do siadu i biorąc na ręce miauczącą kotkę.
Nieopatrznie akurat odwróciłem się w jego stronę. Wyglądał cholernie seksownie, ale przez trzymaną kicię też i rozbrajająco słodko. Nie było już takiej możliwości, abym mógł dalej wypierać te fakty ze swojej świadomości. Jedyne co mi pozostało, to pogodzić się z rzeczywistością i przyznać przed samym sobą, że Hidan miał rację i lecę na Akasunę jak pies na kości.
-Cokolwiek - rzuciłem, wychodząc z pokoju, zanim wykrwawiłbym się przez nos i pognałem do łazienki - Noż kurwa, fantastycznie... - powiedziałem bez siły sam do siebie, kiedy rozebrałem się z piżamy i spojrzałem w dół.
Z uczuciem poniesionej osobistej klęski wlazłem pod prysznic. Miałem nadzieję, że motylki w brzuchu, a raczej w podbrzuszu, szybko ustąpią. Niestety, przeliczyłem się. Z pełną świadomością, że przez takie rozrywki spóźnię się na lekcje, przejechałem palcami od pępka w dół.
-Deidara, co ty tam do licha robisz tak długo? - współlokator zadarł się przez drzwi, fundując mi tym samym stan przedzawałowy.
-Nic, już kończę! - odkrzyknąłem, waląc wściekle pięścią w mokre kafelki.
Odkręciłem lodowatą wodę, która polała mi się po plecach. Było to uczucie takie, jakby tysiące małych szpileczek wbijało się w moje ciało. Przez moment nie mogłem nawet oddychać, ale najważniejsze, że odechciało mi się od tego wszelkich amorów.
W kuchni czekały już na mnie herbata i świeżo usmażony omlet. Wciągnąłem kulinarne arcydzieło jak odkurzacz z teletubisiów. Sasori naprawdę powinien rzucić lalkarstwo i poświecić się gastronomii. Jak się okazało, Akasuna, niczym troskliwy rodzic dziecka w wieku przedszkolnym, przygotował mi też pudełko z drugim śniadaniem do szkoły. Rozczulony do granic możliwości wrzuciłem sałatkę z tuńczyka do torby razem z książkami i zeszytami.
-Gotowy? - mój osobisty opiekun zapytał, zapinając ostatnie guziki w koszuli i wiążąc szybko krawat.
-Tak jest! - zawołałem, salutując.
-Ubieraj się i jedziemy.
Pożegnaliśmy się z kotką, która bardzo niechętnie wypuściła nas z mieszkania. Musiałem siłą wyciągać ją ze swojego buta.
Na zewnątrz było zimno jak na Syberii. Do tego wiało jeszcze mocniej niż przez ostatnie dni. Zaczynałem mieć wątpliwości, czy mój tłusty tyłek rzeczywiście da radę uchronić mnie przed skutkami huraganu.
-Mogę włączyć radio? - zapytałem, gdy wsiedliśmy już do auta, a grzałki w fotelach zaczęły podgrzewać mój nadprogramowy tłuszczyk.
-Tak, tylko sam nie śpiewaj, jeśli nie chcesz zginąć w wypadku - rudzielec mruknął, skupiając całą niemal swoją uwagę na nadjeżdżających z obu stron samochodach.
-Bardzo zabawne - odparłem urażony - Ej, ale nie możesz mnie wysadzić pod szkołą...
-Czemu niby?
-No a jak ktoś nas zobaczy? To trochę podejrzane, że nauczyciel podwozi rano swojego ucznia.
-Co w tym złego?
-Ktoś może pomyśleć, że no wiesz... - ściszyłem nieco głos - Mamy romans...
Mężczyzna prychnął głośno i pokręcił głową.
-Wydaje mi się, że jesteś jedyną osobą, która mogłaby wymyślić coś tak idiotycznego, ale jeśli to ma poprawić twój komfort psychiczny, wysiądziesz dwie przecznice wcześniej, okej?
-Okej... - westchnąłem osłabiony.
Nie odzywałem się już więcej. Było mi trochę głupio, a nawet przykro, że Sasori w tak jednoznaczny sposób wyśmiał moje rozterki. Przynajmniej dawało mi to jakieś informacje co do tego, jak on podchodził do naszej relacji. Jakikolwiek afekt był tutaj jednostronny. On naprawdę traktował mnie tylko jak dzieciaka, którym trzeba się zaopiekować, a nie potencjalnego partnera.
Rzuciłem krótkie pożegnanie, wysiadając w pośpiechu w ustalonym wcześniej miejscu, zaraz pod sklepem papierniczym. Okazało się to być jednak najgorsze z możliwych do wyboru miejsc. Dokładnie w momencie, kiedy zamykałem za sobą drzwi, na schodach przed sklepikiem pojawiła się Ino, z miną taką, jakby zobaczyła ducha. Miałem dwie sekundy na decyzję, czy wyprzeć się wszystkiego, czego była świadkiem, czy powiedzieć jej całą prawdę z nadzieją, że przekonam ją, iż w mojej i rudzielca relacji nie ma nic nieodpowiedniego, czy może zaciągnąć ją w ciemny zaułek i zadźgać cyrklem.
-Cześć! - zawołała do mnie, gdy nieco oprzytomniała.
W jej błękitnych oczach tliły się dzikie ogniki, a usta wygięły się w demonicznym uśmiechu. Przerażało mnie to tym bardziej, że na co dzień wyglądała i zachowywała się jak aniołek. Teraz jednak była niczym wysłanniczka piekieł.
-Hej... - opowiedziałem słabym głosem i starałem się zachować pokerową twarz.
-A teraz, mój drogi... - chwyciła mnie mocno za ramię i przyciągnęła do siebie - Wszystko mi opowiesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top