-3-
A na wybory to żeście poszli? ;)
***
Było dziesięć po ósmej, a nasz ulubiony praktykant dalej nie przychodził. Ups, chyba zaspał, bo ktoś wyjątkowo nie obudził go anielskim śpiewem o piątej trzydzieści. Z niezdrową satysfakcją zacierałem ręce pod ławką. Chciałeś wojny Akasuna, to będziesz ją miał. Szkoda tylko, że takie ładne wypracowania się zmarnują...
Nagle drzwi sali otworzyły się z impetem i do środka wpadł zdyszany praktykant. Ale za to w jakim stylu... W ręce kubek z kawą, rozwiane włosy lekko wpadające do oczu, niedopięta, nieco niedoprasowana koszula bez krawata, ciemne jeansy, które były najpewniej pierwszym ciuchem, na który natknął się w panicznym pośpiechu. Wyglądał, jakby tyle co wyszedł z łóżka i był skrajnie zmęczony egzystencją, ale przy tym niesamowicie... Seksownie... Szybko udzieliłem sobie wewnętrznej nagany za takie niestosowne myśli na temat mojego wroga numer jeden.
-Wybaczcie mi spóźnienie. Nie usłyszałem budzika- zwrócił się do klasy, rzucając mi na koniec wiele mówiące wściekłe spojrzenie.
Na jego pełne skruchy słowa, które w moim odczuciu były wyjątkowo przewrotne, na usta wcisnął mi się zwycięski uśmieszek. Akasuna, wciąż nieco ospale, zaczął otwierać dziennik i inne szkolne papiery, cały czas utrzymując ze mną napięty kontakt wzrokowy. Zastanawiałem się, w jaki sposób tym razem nadszarpniemy wzajemnie swoje nerwy.
-Napisaliście prace, o które was prosiłem?- zapytał, skanując niepewne buźki mych braci i sióstr niedoli.
-Oczywiście, proszę pana- wyrwałem się prędko z odpowiedzią- Zebrać?- zaproponowałem z udawaną uprzejmością.
-Gdybyś był tak miły...- odparł z równie sztucznym uśmiechem.
Przeszedłem między ławkami odbierając od koleżanek i kolegów ich wypociny. Większość miała po dwie, góra trzy strony. Ja rozpisałem się bardziej. Oprócz oceny objętości konkurencyjnych wypracowań miałem też okazję zaobserwować pewne drobne zmiany w wyglądzie zewnętrznym żeńskiej części klasy. Dziewczyny miały staranniejsze makijaże, mocniej pomalowane usta i ciut głębsze dekolty. Nie trzeba być mistrzem dedukcji, aby znaleźć w tym zależność z faktem występowania tego dnia w planie zajęć z rudym psychopatą.
Swoją pracę wepchnąłem gdzieś w środek pokaźnego stosika i położyłem go na skraju biurka.
-Proszę uprzejmie- powiedziałem tak słodkim głosem, że aż zrobiło mi się mdło.
-Dziękuję ci, Dei- odparł rzucając mi nieodgadnione spojrzenie.
Ta gra podobała mi się coraz bardziej. Z uczuciem odniesionego drobnego zwycięstwa wróciłem do ławki i wygodnie się rozsiadłem z otwartymi zeszytem, podręcznikiem i tekstem źródłowym, Boską komedią.
-Dzisiaj powtórzmy topos piekła na kanwie Dantego- student oznajmił swoim, jak zwykle, monotonnym głosem, co oznaczało rozpoczęcie lekcji- Ale tym razem wy będziecie mówić. Ja tylko będę słuchał i ewentualnie trochę pomagał. Ktoś chciałby zacząć?
Podobnie jak to było przy estetyce średniowiecza, nikt nie miał zamiaru występować publicznie. Uczniowie zaczęli nerwowo przerzucać kartki w książkach albo kaligrafować temat. Ja, zwłaszcza po poprzednich doświadczeniach, nieszczególnie miałem chęć wchodzić w polemikę z człowiekiem, który, niestety, miał dość duże pole manewru w kwestii uprzykrzania mi życia.
-Nikt?- zapytał jakby zawiedziony naszym masowym odrętwieniem- Może koleżanka w środkowym rzędzie, w śliwkowym swetrze?- wskazał wzrokiem na trzęsącą się już ze strachu Haruno. Dziewczyna jednak nie była w stanie wydusić z siebie nic prócz cichych, bolesnych westchnięć i pomruków towarzyszących rozpaczliwemu rzucaniu spojrzeń najbliższym towarzyszkom- Nie chce koleżanka rozmawiać, szkoda... To może gentelman z ostatniej ławki pod ścianą wybawi koleżankę?- tym razem wybór padł na Saia, zdolnego, ale niezbyt gadatliwego. O ile on, w przeciwieństwie do różowego mopa, jakąś wiedzę posiadał, to absolutnie nie potrafił wyrażać swoich myśli w formie innej niż pisemna. Dlatego też nie zdziwiłem się, kiedy i on nie odezwał się ani słowem.
-Ja bym mógł- oznajmiłem wszem i wobec, unosząc lekko rękę.
-Ty nie. Już się nagadałeś na ostatnich zajęciach- zbył mnie prędko- O, może kolega z ostatniej ławki pod oknem?
Soczyste przekleństwa pchały mi się na usta. Bo któż siedzi w ostatniej ławce pod oknem? Oczywiście najbardziej zajebisty człowiek w uniwersum czyli Itachi Uchiha, przed którego nazwiskiem chętnie wymieniłbym wszystkie wulgaryzmy tego świata. Wywołany jegomość podniósł swój czcigodny tyłek z krzesła. Sam już widok jego gęby wzmagał u mnie pierwotną chęć mordu, co z resztą było widoczne w moich odruchach. Nogi nerwowo podskakiwały aż pod sam blat, a ręce mocniej dociskały długopis do kartek.
-Motyw piekła przewija się przez zasadniczo wszystkie epoki literackie. Już w antyku...
-Deidara, czy ty masz padaczkę?- praktykant zapytał niby troskliwie, dokładnie w momencie, kiedy moje kolano uderzyło głośno w ławkę.
-N-nie...
-To przestań, z łaski swojej, bo przeszkadzasz koledze- upomniał mnie, celując w moją osobę palcem- Kontynuuj- zwrócił się ponownie do Uchihy.
-W antyku odpowiednikiem piekła był Hades, dokładniej Tartar. Potem, w średniowieczu, zaczął funkcjonować model przedstawiony przez biblię i funkcjonuje on do dzisiaj.
Konieczność słuchania dwóch znienawidzonych osób doprowadziła mnie do białej gorączki. Miałem ochotę wstać i wykrzyczeć swoją teorię, że najbardziej współczesnym modelem piekła jest ta oto klasa, a ja znajduję się w nim przez jakąś pieprzoną pomyłkę. Starałem się za wszelką cenę wyłączyć swoją świadomość i poświęciłem się dłubaniu durnych rysunków w zeszycie. Żeby było tematycznie, ryciny przedstawiały Uchihę gotującego się w kotle i Akasunę dźgającego go widłami. Ja unosiłem się nad całą scenerią z aureolą na głowie i lirą w rękach. Jak przez mgłę docierały do mnie słowa o kręgach piekielnych, diabelskich torturach i wizji dna piekła, jako tego dantejskiego, skutego lodem i bardziej nowoczesnej wersji z ogrzewaniem termalnym.
-Mógłbyś ilustrować Dantego- mrożący krew w żyłach głos rozbrzmiał tuż nad moim złocistym łbem.
Chciałem jak najszybciej zamknąć będący od dwóch lekcji brudnopisem zeszyt, ale praktykant włożył rękę między kartki, zanim zdążyłbym to zrobić. Byłem skończony... Krwistowłosy uśmiechnął się do mnie z wyrazem satysfakcji i zabrał mój kajecik do swojego biurka.
-Jesteś w stanie powtórzyć ostatnie dwa zdania, które powiedział kolega?- zapytał, nie odrywając wzroku od przerzucanych kartek.
-Nie...- odparłem, wiedząc, że nie ma sensu nawet próbować wyjść z tego z twarzą.
-Nie dziwi mnie to. A czy ktokolwiek z was jest w stanie powiedzieć, o czym wasz kolega mówił przez ostatnie niemal pół godziny?- skierował zapytanie do gawiedzi, pisząc coś w moim zeszycie czerwonym długopisem. Odpowiedziała mu cisza- Cóż...- westchnął boleśnie, wstał i kontynuował- Na następną lekcję ze mną proszę ustawić ławki w półkolu. Układ w rzędach absolutnie nie ułatwia, a nawet uniemożliwia wam podjęcie dialogu. Chyba, że wolicie dalej się bawić w szkółkę i nie wynosić absolutnie nic z tych zajęć, nawet porządnych notatek!- zawołał donoście, uderzając z łoskotem moim zeszytem o ławkę- Przygotujcie się z renesansu. Podstawowe pojęcia, ramy czasowe, żadnych cudów nie wymagam. Chyba, że czujecie się tak fantastycznie zaznajomieni z tą epoką, jak kolega ze średniowieczem- warknął, wskazując na mnie. Jedyne co było słychać, to tykanie zegara i być może łomot mojego serca- Na następne zajęcia przyniosę wam sprawdzone prace- Akasuna, jak tylko znalazł się przy swoim biurku, przerwał grobową ciszę- Wasz profesor niestety nie będzie mógł ich ocenić. Jego stan zdrowia jest, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Do końca roku będzie na zwolnieniu lekarskim. Jego obowiązki, na prośbę dyrekcji szkoły, przejmę ja.
Podekscytowane szepty rozbrzmiały po sali. Szkoda, że wymalowane lampucery nie były takie gadatliwe wcześniej, kiedy potrzebowałem ratunku przed gniewem ich bożyszcza. Potrzebowałem kilku sekund, aby w pełni przeanalizować sens wypowiedzianych przez praktykanta słów. Nie ma profesora. Akasuna go zastąpi do końca roku... W panice wyrzuciłem rękę w powietrze, w celu udzielenia śmiertelnie ważnego pytania.
-Tak?- mężczyzna uniósł na mnie zirytowane spojrzenie znad dziennika.
-Ma pan na myśli rok kalendarzowy czy szkolny?
-Szkolny- odparł z chorą satysfakcją malującą się na twarzy.
Boże... Czemuś mnie opuścił? Z nadmiaru emocji aż zakręciło mi się w głowie. Miałem nadzieję, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Niestety, po brzęczącym przeraźliwie dzwonku dalej znajdowałem się w tej samej rzeczywistości. Zostałem skazany na kilka długich miesięcy obcowania z tym paskudnym człowiekiem, skutecznie deprymującym mnie na każdym możliwym kroku.
Do końca dnia czułem się jak cień samego siebie. Snułem się po szkole jak zombie, na lekcjach z trudem śledziłem ich tok, co chwila łapiąc się na tym, że moje myśli zbaczają w stronę pewnego rudego psychopaty. Do jako takiej mobilizacji zmusiłem się dopiero na sprawdzianie z matematyki, jednak mimo usilnych starań oddając kartkę czułem, że nie zdam.
W szatni jak zawsze panował tłok i gwar. Tym razem jednak było wyjątkowo głośno. Dziewczyny z klasy wyrażały swoje wielkie podekscytowanie faktem, że aż do egzaminów naszym nauczycielem będzie Akasuna, nieco wstydliwie przy tym wspominając o szczegółach jego aparycji. Miałem szczerą chęć rozkwaszenia mu tej jakże przystojnej mordy. Moje upodlenie się jednak na tym nie skończyło. Zerwała się ulewa, a ja nie miałem parasola. Czyste poranne niebo uśpiło moją czujność. Dopadła mnie myśl, że o to siła wyższa karze mnie właśnie za buńczuczne zachowanie względem praktykanta. Stałem pod blaszanym daszkiem przed wejściem i obserwowałem wodę spływającą wartko po płycie parkingu do studzienki kanalizacyjnej. Zakląłem cicho pod nosem i naciągnąłem na głowę kaptur.
-Podwieźć cię do domu?- niestandardowa propozycja rozbrzmiała tuż za moimi plecami. Odwróciłem się w stronę czerwonego zjawiska. Akasuna stał z teczką i czarną parasolką pod pachą. Zmrużyłem lekko powieki i już miałem kategorycznie odmówić kiedy pan artysta wszedł mi w słowo, jak tylko otworzyłem usta- Przemokniesz i się przeziębisz. Wystarczy, że budzisz mnie swoim wyciem, nie musisz dokładać do tego kaszlu i smarkania.
Moja twarz zmieniła wyraz ze zdziwionego na ten zupełnie wściekły. Poczucie godności nie pozwalało mi na akceptację propozycji, tym bardziej resztki zdrowego rozsądku. Bo kto normalny pcha się do samochodu osoby, która jawnie chce go unicestwić? Przez swoje spowolnienie znów ściągnąłem na siebie kłopoty. Krwistowłosy przewrócił wymownie oczami, złapał mnie za ramię i rozłożył parasol nad moją głową.
-Chodź gówniarzu- mruknął zirytowany moim odrętwieniem, ciągnąc mnie pół kroku za sobą.
Bez słowa otworzył drzwi od strony pasażera, niemal wpychając moje ciało do środka. Sam usiadł po chwili za kierownicą i rzucił parasol na podłogę z tyłu auta.
-Dziękuję...- powiedziałem dla grzeczności, cicho i obojętnie.
-Nie ma za co, sąsiedzie- odparł równie chłodno, przekręcając kluczyk w stacyjce- Nie będziesz miał mi za złe, jeśli pojedziemy najpierw w jedno miejsce? Nie zajmie to więcej niż pół godziny.
-Niech stracę...- westchnąłem teatralnie- A gdzie niby?- zapytałem, starając się, aby moja wypowiedź zdawała się mieć funkcję jedynie fatyczną.
-Do marketu budowlanego po duże wiadro i cement szybkoschnący. A potem nad rzekę- odparł z kamienną twarzą i zimnym spojrzeniem utkwionym na moment w moich oczach- W końcu się od ciebie uwolnię, mały krzykaczu.
-Poprzez utopienie mnie? Nie prościej popełnić samobójstwo?- zapytałem prowokująco i wykrzywiłem wargi w psychopatyczny uśmiech.
-Jesteś bezczelny...- mruknął, niby przypadkiem nie dociskając sprzęgła i wprawiając tym samochód w nieprzyjemne drganie przy zmianie biegu.
-To pan zaczął- burknąłem głośno.
Nie odpowiedział mi. Siedzieliśmy w ciszy, która generowała u mnie nader nieprzyjemne odczucia. Włączyłem radio, aby stworzyć jakiś bufor dźwiękowy przeciw usypiającemu szumowi deszczu. Akurat trafiło na wiadomości. Jak ja nie cierpiałem tego badziewia... Szybki przegląd informacji dnia zawsze podsycał tylko mój kiepski nastrój. Tu ktoś umarł, tam jakiś wypadek, klęski żywiołowe. Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego nie mówi się głośno o pozytywnych wydarzeniach. Czy ludzie naprawdę są aż tak zepsuci, że tylko tragedia ich pociąga?
-Powie mi pan dokąd jedziemy?- zapytałem w końcu, kiedy spikerka zaczęła opowiadać o toczącym się śledztwie w sprawie tajemniczej śmierci jakiegoś polityka.
-Do hurtowni z tkaninami- odparł beznamiętnie i agresywnym ruchem palca wyłączył radio.
-Po jaką cholerę?
-Marionetki trzeba też w coś ubrać- mruknął z dziwną irytacją, taką samą, jaka towarzyszy nauczycielce matematyki, gdy przyznaję, że nie znam jakiegoś ponoć podstawowego, prostego wzoru.
-To z wiertarki się pan przerzuci teraz na maszynę do szycia, tak?
-Dziecko, to ty zacząłeś zabawę w dokuczanie. Ostrzegałem cię, prosiłem, żebyś odpuścił. Zamiast tego dalej szedłeś w zaparte. To teraz masz- odparł z triumfalnym uśmieszkiem pod nosem.
Nazwanie mnie dzieckiem szczególnie uraziło moją dumę. Już obmyślałem jakąś ciętą ripostę, ale niestety, Akasuna miał rację. Moje zachowanie względem niego nie było dojrzałe. Tylko jeśli rzeczywiście tak było, to dlaczego ktoś tak poważny, jak wielki Sasori Akasuna, dawał się wciągać w tą błazenadę?
-To dlaczego mnie pan teraz wiezie własnym autem, zamiast dać mi przemoknąć na deszczu i jeszcze ochlapać mnie błotem spod koła, kiedy bym szedł chodnikiem?- zapytałem, podejmując próbę podpuszczenia swojego rozmówcy.
-Już ci mówiłem. Nie mam zamiaru słuchać twojego smarkania i kaszlu. Po prostu wybrałem mniejsze zło- odparł beznamiętnie- No i przy okazji wykorzystam cię do pomocy przy wnoszeniu tkanin do mieszkania.
-A to będzie praca niewolnicza, czy dostanę jakąś zapłatę?
-Ta, talon na balon. Jesteśmy na miejscu- oznajmił, gasząc silnik i wychodząc na zewnątrz.
Zrobiłem to samo i posłusznie poszedłem za nim. Przeszklone, drewniane drzwi uderzyły lekko w dzwonek przy futrynie i w środku rozległ się przyjemny dla ucha dźwięk. Lokal mienił się tysiącem barw przeróżnych materiałów zalegających na regałach. Koronki, nici i tasiemki wydawały się być rozmieszczone dużo bardziej chaotycznie. Reszta drobnych artykułów pasmanteryjnych leżała w bezpośrednim sąsiedztwie lady, za którą siedziała starsza, lekko przygarbiona kobieta. Zupełnie zignorowała naszą obecność, dalej fiksując wzrok na rzędach liter czytanej książki. Szybko zorientowałem się, że sklep był istnym labiryntem. Musiałem się pilnować i cały czas iść krok w krok za Akasuną, inaczej miałbym problem ze znalezieniem drogi do wyjścia. Mężczyzna zatrzymał się nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, przez co wpadłem w jego plecy.
-Ech, pierdoło...- westchnął boleśnie- Które byś wybrał?- zapytał, zanim nawet zdążyłem pomyśleć o przeprosinach za napad na tylne części jego ciała i przysunął mi pod twarz dwie płachty tkanin.
-Które bym wybrał?- odpowiedziałem pytaniem, mocno zdezorientowany.
-No w które byś się ubrał, jakbyś musiał?- sprecyzował, przewracając wymownie oczami.
Przeskakiwałem wzrokiem z głębokiego bordo na indygo. Wcale nie był to wybór łatwy. Czerwień uwielbiałem, a i otoczenie twierdziło, że w tym kolorze mi do twarzy. Głęboki granat był jednak bardziej wyważony, powiedziałbym, szlachetniejszy, ale przy tym dużo chłodniejszy, przygnębiający. Pytanie brzmiało, w który kolor sam bym się ubrał...
-Ten- odpowiedziałem, wskazując palcem na krwistą płachtę.
Akasuna uśmiechnął się pod nosem i tą też tkaninę odłożył z powrotem na regał, za to mocniej ścisnął w rękach rulon w odcieniu głębokiego niebieskiego.
-To po cholerę pan mnie pyta o zdanie, skoro i tak robi inaczej?- zapytałem w pewien sposób urażony zaistniałą sytuacją.
-Antyprzykład to też przykład- odparł filozoficznie i wyminął mnie w drodze do kasy.
Jedyne co mogłem, to westchnąć i poprzeklinać sobie w myślach. Tej też czynności poświeciłem się aż do prawie samego końca wspólnie spędzonego czasu. Nie odzywaliśmy się do siebie ani wychodząc ze sklepu, ani w czasie jazdy, ani podczas wędrówki po schodach, spowodowanej awarią windy. Z mocną zadyszką zacząłem przebierać w kieszeniach za kluczami.
-Dziękuję ci za pomoc. Mam nadzieję, że nie miałeś nic ważnego do roboty przez ten czas...- sąsiad mówił jak zwykle niemal całkowicie obojętnym głosem.
-Nie ma za co. Najgorsze w tym tygodniu mam już za sobą. Na czwartek mam już tylko sprawdzian z literatury...- odparłem, dalej poszukując kluczy.
-W jakim nurcie teraz jesteście?
-Poeci wyklęci.
-U, trudny temat... Jakbyś miał z tym jakieś problemy, to śmiało możesz do mnie przyjść, pomogę- zaproponował, lekko się uśmiechając.
-Będę pamiętał, dziękuję. Chociaż nie uważam, żeby w tym przedmiocie były mi potrzebne korepetycje- mruknąłem, finalnie odnajdując brzęczący pęk w tylnej kieszeni spodni.
-W innych też mogę cię podszkolić.
-Tak, tak. Do widzenia, panie sąsiedzie- rzuciłem prędko, kiedy tylko udało mi się otworzyć drzwi.
-Do widzenia...- mruknął równie entuzjastycznie co ja.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i odetchnąłem z ulgą, że jednak nie skończyłem w betonowych bucikach na dnie rzeki. Kotka zgodnie ze swoim zwyczajem wlazła bo mojego glana, równocześnie go przy tym przewracając. Przechodząc obok kartonów po pizzy, zacząłem rozważać ewentualny termin generalnych porządków. Po zerknięciu w kalendarz obrałem wstępną datę na gdzieś w okolicach przerwy noworocznej.
Telefon wciśnięty w głąb torby zaczął nieprzyjemnie burczeć. Kląłem pod nosem próbując go znaleźć. Ostatecznie cała zawartość wylądowała na podłodze. Wyszczerzyłem się jak głupi do sera, kiedy tylko zobaczyłem, któż to pragnie się ze mną skontaktować.
-Pozdrowienia z więzienia!- usłyszałem wesoły okrzyk najlepszego i jedynego zarazem przyjaciela.
-Cześć Hidan!- zawołałem do aparatu równie rozradowany- Już koniec odsiadki?
-Wypuścili mnie wczoraj rano. Jestem teraz u Kuzu- poinformował mnie już nieco ciszej.
-Powinieneś mu dziękować na kolanach za załatwienie tego prawnika.
-Jakbym jeszcze tego nie zrobił, if you know, what I mean- zarechotał sugestywnie.
-Nie interesuje mnie, co tam sobie robicie...
-Ech, bo z ciebie jest taka cnotka, dziewica orleańska...- burknął, jakby styl mojego życia go bolał- Co tam u ciebie słychać blondi? Nie gadaliśmy prawie wcale od dwóch miesięcy...
-Kurwa, szkoda gadać...- westchnąłem ciężko- Chujnia z grzybnią.
-Uuu... To wygląda na to, że musimy się spotkać i pogadać o twoich problemach przy jakimś alkoholu. O której mogę wpaść?
-Wiesz, właściwie to mam czas, ale są dwa problemy. Pierwszy, to mój nowy sąsiad, który jest wrażliwy na hałasy, a drugi, to moja szkoła jutro, przez którą nie mogę dzisiaj pić.
-Stary, po cholerę żeś szedł do tego plastyka? Życia nie masz. Weź przykład ze mnie!
-I wyląduj w areszcie, tak?- zapytałem z przekąsem.
-Przypominam ci, słonko, że trafiłem tam poniekąd przez ciebie...- fuknął obrażony- To przez twoje śliczne włoski te dresy do nas podeszły i zaczęły się pluć.
-Mogliśmy uciec, to ty rzuciłeś się na nich z pięściami...- odparłem, odtwarzając częściowo przebieg zdarzeń.
-W tych buciorach i z promilami daleko byś nie dobiegł.
-Dobra, dobra- przerwałem mu- Przyjedź pod mój blok, przejdziemy się gdzieś.
-Będę za dwadzieścia minut, ubierz się jakoś ładnie- Hidan zgodził się w mig na propozycję.
Przez ten czas, którego wcale tak dużo nie miałem, zdążyłem tylko zjeść ekwiwalent kaloryczny obiadu w postaci soku pomidorowego i tostów z dżemem, uzupełnić miski kotce, przebrać czyste ciuchy i ponownie zasznurować buty. Jeszcze spod windy wróciłem się po papierosy.
-Deiuś!- dobiegł mnie głośny, niski, znajomy głos gdy tylko wybiegłem z klatki schodowej.
Hidan stał na parkingu oparty o maskę swojego turbo-malucha, który zasadniczo nadawał się już tylko na złom. Poprawił skórzaną kurtkę, jakby chciał zrzucić z niej opary swojej zajebistości.
-Hidan, bracie!- zawołałem rozkładając szeroko ramiona.
-Kuźwa, Dei, wyglądasz jeszcze paskudniej niż w wakacje- powitał mnie w swoim stylu i mocno objął na kilka sekund.
-Widać, że byłeś w areszcie- odgryzłem się.
-Ładuj to tłuste dupsko do gabloty. Powozimy się, Kuzu dał mi kieszonkowe na wakat- wyszczerzył się do mnie, otwierając drzwi od strony pasażera.
Rozsiadłem się wygodnie w miękkim fotelu obłożonym puchatym pokrowcem i odpaliłem losowo wybraną płytę ze schowka. Padło na dubstep, idealny na wieczorny rajd po mieście.
-No to opowiadaj, co u ciebie słychać ciekawego- mój srebrnowłosy kolega zagadał, gdy wyjechaliśmy już na ulicę.
-Naprawdę szkoda gadać...- jęknąłem boleśnie, odpalając papierosa.
-Sprawy sercowe?
-Poniekąd, bo co chwila skacze mi ciśnienie...
-Itachiemu znowu odwala? Zaraz mu zrobimy wjazd na chatę...- Hidan uśmiechnął się szeroko i na pierwszym skrzyżowaniu skręcił w stronę snobo-dzielnicy.
-Nie, Uchiha jakoś bardzo nie podskakiwał pod twoją nieobecność. To ktoś nowy. W wielkim skrócie, jeden z nauczycieli zachorował i do końca roku zastępuje go taki praktykant z uczelni. A żeby było ciekawiej, to jegomość kupił to mieszkanie, co było puste obok mojego- opowiedziałem pokrótce historię swojej tragedii.
-O cholera... A te mieszkania mają jeden balkon, to mu pewnie wdmuchujesz ten dym z kiepów przez okno...
-To jest najmniejszy problem- westchnąłem ciężko i wypuściłem wspomniany dym z płuc- Nienawidzimy się. Kiedy tylko możemy, robimy sobie na złość. On upokarza mnie na lekcjach, a ja wyję pod prysznicem o brzasku i wystawiam sikającą kotkę pod jego okna.
Hidan nie mógł pohamować się przed nagłym atakiem głupawki. Dobrze, że stało się to, gdy staliśmy na czerwonym, inaczej najpewniej zginęlibyśmy w wypadku.
-To dlaczego po prostu nie przestaniesz, skoro tak ci to przeszkadza?- zapytał, gdy już trochę się uspokoił.
-Tutaj chodzi o honor, a nie o spokój. On podważa moją wizję sztuki, obraża mnie, poniża przy świadkach. Do tego mnie prześladuje. Niemal każdego dnia gdzieś na niego wpadam poza szkołą, w parku, jak robiłem projekt na plastykę, dzisiaj nawet odwiózł mnie do domu...
-Co?!- srebrnowłosy wydał z siebie dziwny okrzyk i, o zgrozo, zwolnił do przepisowej prędkości- Ej, stary, to jest podejrzane...
-Też się dziwię, że nie wywiózł mnie do lasu.
-Deiuś, a o korepetycjach coś ci mówił?- zapytał podejrzliwie.
-No coś tam pieprzył, że gdybym potrzebował pomocy, to zawsze mogę do niego przyjść...- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Ha! On chce cię przelecieć!- Hidan klasnął w dłonie, puszczając na moment kierownicę- Niby wspólna nauka, a potem ostre testowanie łóżka całą noc.
-Hidan!- zawołałem oburzony, wyobrażając sobie mimowolnie wspomniana scenkę, co przyprawiło mnie o mdłości- Czy dla ciebie to wszystkim musi chodzić tylko o ruchanie?
-A nie jest tak? Przystojny chociaż?- zapytał, sugestywnie poruszając brwiami.
-A skąd!- krzyknąłem prędko.
-To dlaczego się rumienisz?- zarechotał, wskazując paluchem na mój policzek.
-No może trochę... Ale on cały czas ma taki wyraz twarzy, jak kot srający na pustyni i wygląda przez to paskudnie...
-Jak się przed nim rozbierzesz, to od razu się uśmiechnie. Serio, seks jest tutaj rozwiązaniem. Zabawisz się i przy okazji będziesz miał dobre oceny- zaśmiał się głośno i odpalił sobie papierosa na kolejnym postoju na skrzyżowaniu.
-A jeśli on jest hetero?- zapytałem retorycznie.
-Gdyby był, to gnębiłby jakąś dziewczynę, a nie chłopca. W tym waszym artystycznym półświatku to same pedały.
-I kto to mówi?! To ty jesteś w związku z facetem...- zauważyłem, patrząc na niego spod byka.
-To jest wypadek przy pracy...- odparł pokrętnie, mocno się przy tym rumieniąc.
-Skoro jesteśmy już w tym temacie, to jak było w areszcie?- zapytałem, chcąc jak najprędzej zakończyć temat teoretycznego zbliżenia z Akasuną.
-Słuchaj, zajebiście. W celi byłem sam, żarcie lepsze niż sam sobie gotuję i co chwila były jakieś eventy, wystawy, pokazy filmowe. Polecam każdemu.
-Nikt cię nie dojechał pod prysznicem?- odgryzłem się za jego wcześniejsze, złote rady.
-To raczej mnie się bali, żebym nie rozjebał komuś dupy. Spójrz na te wspaniałe mięśnie. W więziennej siłce sobie wyrobiłem- oznajmił podwijając nieco bluzę- Ty też mógłbyś trochę przypakować.
-Nie chcę. Nie byłbym wtedy taki piękny- zachichotałem, zarzucając włosy do tyłu niczym modelka.
-Twój nauczyciel może by wtedy z ciebie zszedł...
-Uderzę cię...- odparłem, wbijając w niego piorunujące spojrzenie.
-Już się boję, chudy szczylu- zarżał, dając mi kuksańca w ramię- O, już dojeżdżamy- oznajmił, gdy wjechaliśmy w dobrze znaną mi uliczkę.
-Kuzu się nie wścieknie?- zapytałem dla pewności.
-Nie, sam nawet mówił, że możesz wpaść. I o dziwo nie dlatego, że chce cię zabić- przyjaciel wyszczerzył się do mnie szeroko.
Nie pytając już o nic, wysiadłem z auta, które to Hidan zaparkował pod samym domem swojego życiowego partnera. Chłopak się ustawił, nie powiem. Zeszłej wiosny, przy okazji epilogu jednej z bójek, który miał miejsce na szpitalnym oddziale ratunkowym, poznał miłego lekarza kończącego rezydenturę. Chociaż absolutnie nie wpisywało się to w kodeks etyki zawodowej, jegomość nawiązał i utrzymał kontakt ze swoim pacjentem i poza oddziałem. Chłop najzwyczajniej w świecie zakochał się w moim najlepszym kumplu jak nastolatka. Szczęśliwie dla niego, ze wzajemnością. Do tego Hidan zawsze był bardzo bezpośredni, dlatego po raptem miesiącu schadzek w różnych miejscach, w tym też w moim mieszkaniu podczas nieobecności adopcyjnych rodziców i po pierwszej wypłacie z prywatnego gabinetu, pan Kakuzu, zwany teraz Kuzu, zaciągnął kredyt hipoteczny i razem z Hidanem zamieszkali sobie w małym domku na obrzeżach miasta. I żyli długo i szczęśliwie. Przynajmniej do sierpnia, kiedy to wracałem z przyjacielem z całonocnej popijawy i wdaliśmy się, a raczej on się wdał, w bójkę z jakimiś zaczepnymi dresami. Tylko dzięki Kuzu, jego pieniądzom i pomocy jego znajomego prawnika skończyło się na raptem dwóch miesiącach w areszcie śledczym, ostatecznie nawet bez doprowadzenia sprawy na wokandę.
-Na pewno nie chce mnie zabić? Jest lekarzem, a do tego ma dobrego prawnika...- zauważyłem, kiedy staliśmy już przed drzwiami.
-Daj spokój, już mu przeszło. Ruchaliśmy się całe dwa dni- odparł, jakby to było coś najzwyczajniejszego w świecie, pokroju pozmywania naczyń albo wyprania firanek.
Zanim zdążyłem wyrazić swój niesmak, otworzył nam gospodarz domu. Rzeczywiście, był w szampańskim nastroju.
-Cześć Dei, jak ja cię dawno nie widziałem...- zawołał wesoło.
-Hej- rzuciłem nerwowo, przypominając sobie, jak przy naszym ostatnim spotkaniu wygrażał mi bolesną śmiercią za wpakowanie jego ukochanego do aresztu.
-Wchodźcie, jest zimno na zewnątrz- lekarz, już ze swoim ulubionym pacjentem zawieszonym na szyi, zaprosił mnie do środka.
W domu pachniało płynem do drewna i pieczonym ciastem. Za sprawą ogrzewania podłogowego panele przyjemnie grzały w stopy. Odwiesiłem grzecznie kurtkę na wieszak i przeszedłem do salonu. Ostrożnie usiadłem w fotelu po zapraszającym geście gospodarzy, którzy to sami rozsiedli się na sofie.
-Dei... Mamy do ciebie pewną sprawę...- Hidan zaczął trochę nerwowo.
-Mam się bać?- zapytałem, czując się co najmniej nieswojo.
-Cóż... Od czego by tu zacząć... Dawno temu, jeszcze na studiach, założyliśmy z paroma znajomymi taką jakby grupkę, jednostkę artystyczno-imprezową- lekarz zaczął powoli/ wyczuwałem długą jak papier toaletowy opowieść o starych dobrych czasach- Przez te dziesięć lat nasz skład się nieco zmieniał i powiększał. Teraz jest nas dziewięć osób i tak się zastanawiałem, czy nie chciałbyś się do nas dołączyć.
-Czemu właśnie ja?
-No wiesz, chodzisz do plastyka, masz zapędy na bycie artystą... Mógłbyś przećwiczyć nowoczesne narzędzia sztuki- Kuzu starał się ze wszystkich sił brzmieć przekonywująco.
-Em, no nie wiem... Mam egzaminy w tym roku, musze się uczyć...
-Stary, nie pierdziel głupot. Jest środek tygodnia, a ty zamiast siedzieć nad książkami, wozisz ze mną dupsko po mieście. Weź przyjdź chociaż na kilka spotkań, zobaczysz, będzie fajnie!- Hidan również podjął próby przekonania mnie do ich pomysłu.
-A ty znasz już tą bandę?- zapytałem podejrzliwie.
-Nie wszystkich, ale większość tak. Może i ci ludzie dobijają do trzydziestki, ale są naprawdę spoko. No i jest tam taki jeden, co...
-Hidan, to nie biuro matrymonialne- partner przerwał mu w półsłowa.
-Oj, weź nie bądź już taki bułka przez bibułka. Skorpion sam mówił, że brak mu miłości- srebrnowłosy mimo wyraźnych upomnień mówił dalej, a ja próbowałem zmienić kolor niczym kameleon i wtopić się w obicia fotela, udając, że wcale nie ma mnie w pomieszczeniu.
-Puszku!- lekarz krzyknął na skraju oburzenia. Ledwo hamowałem śmiech z tego słodkiego przezwiska.
-Kuzu! Nie mów tak do mnie przy ludziach...- chłopak zarumienił się w mig, co w połączeniu z jego nieskończoną masą mięśniową wyglądało przekomicznie.
-W brzasku ciśniemy po sobie więcej takich tekstów, przyjdź do nas w sobotę, ubawisz się- specjalista od chirurgii zwrócił się w moją stronę i zachęcająco puścił mi oko.
-No dobra, wpadnę, zobaczę, ale bez zobowiązań, okej?- powiedziałem już dla świętego spokoju, nie będąc pewnym, czy wytrzymam psychicznie dalsze docinki zakochanej parki.
-Będziesz zachwycony, zaręczam- chirurg wyszczerzył się do mnie jeszcze raz, po czym podszedł do barku, z którego wyciągnął butelkę bourbona i trzy szklanki- Wypiszę ci na jutro zwolnienie do szkoły, jakieś bóle trzewne albo inną dolegliwość-wytrych- uspokoił mnie, widząc moje nerwowe gesty.
Westchnąłem głośno i patrząc na napełniające się szkło, prosiłem siły wyższe o jak najszybsze nadejście jutra i w miarę łagodnego kaca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top