-13-
No hej <3
Pisała, pisała i napisała. Tyle, że na lekach antyhistaminowych, więc mam tylko nadzieję, że nie wkleiłam tutaj jakiegoś roboczego akapitu z następnej części xD
Przed zapoznaniem się z poniższym tekstem zalecam przypomnieć sobie numer na pogotowie i zasady postępowania przy podejrzeniu u siebie zawału serca.
Bawcie się dobrze <3
~Charlie
P.S.: Będę się za to smażyć w piekle :>
***
Hidan zaskoczył mnie swoją niecodzienną cierpliwością. Nie odezwałem się ani słowem przez dobre parę minut, a on cały czas spokojnie czekał, aż wyznam, co leży mi na sercu.
-Słuchaj, powiem ci - podjąłem dramatyczną decyzję - Ale bez żadnych debilnych komentarzy, jasne? - zastrzegłem, gasząc peta podeszwą.
-Zero śmieszkowania - chłopak położył rękę na sercu.
-Spaliśmy ze sobą w jednym...
-O ja cież pierdolę! - wydarł się na pół ulicy, zwracając tym zachowaniem uwagę świadków zmierzających do świątyni wysokiej kultury - Sorki - szepnął zmieszany i złapał mnie mocno za ramiona, uśmiechając się szeroko - Dei, kuźwa, opowiadaj! Jak było? Fajnie pewnie, co? Ej, czy ja teraz nie powinienem mu wpieprzyć za rozdziewiczenie mojego młodszego braciszka?
-Hidan, debilu! Nie oto mi chodzi! - jęknąłem zrezygnowany - Nie robiliśmy... Tego. Po prostu było zimno i mnie przyszedł przytulić - udzieliłem wyjaśnień, możliwie najbardziej ściszając głos.
Chłopak zrobił się wpierw cały czerwony i powoli zaczynał sinieć od rozpaczliwego powstrzymywania się przed wybuchem śmiechu.
-To dalej jest cholernie gejowe - wydusił, z trudem kontrolując oddech - Weź go urób. On tylko na to czeka, aż się przed nim rozbierzesz i wskoczysz mu golusieńki do łóżka.
-Stary, to nie jest takie łatwe... - stwierdziłem, pocierając obolałe skronie - Jakby tak było, to by mnie przeleciał już po tej nieszczęsnej imprezie u Itachiego.
-A dałeś mu wtedy jakoś do zrozumienia, że jesteś nim zainteresowany? - Hidan dopytywał podejrzliwie, wpatrując się w moją czerwieniejącą od samych tylko wspomnień twarz.
-Obudziłem się goły u niego w mieszkaniu, ale twierdził, że do niczego nie doszło - odpowiedziałem, wzdychając ciężko.
Chłopak o dziwo nie wybuchł głupim śmiechem, ale zamiast tego ujął swój podbródek i w głębokim zamyśle wpatrzył się w chodnik. Odniosłem wrażenie, że nigdy wcześniej, ani też nigdy później w swoim życiu nie wykonywał tak intensywnego wysiłku intelektualnego jak wtedy.
-Może się z tobą nie przespał z szacunku do twojej osoby... - wyraził na głos swoją konkluzję.
-Z szacunku? Chłopie, on jeździ po mnie jak po burej suce!
-A to, to z troski - stwierdził uczenie.
-Hidan, powiedz mi, jak to możliwe, że ty jeszcze nie otworzyłeś swojego gabinetu psychologicznego? - zapytałem z przekąsem, wkładając w swoje słowa cały miesięczny limit sarkazmu.
-Jak taki żeś mądry, to sam se radź - burknął urażony - Ale zaręczam, jeśli dasz mi wolną rękę, to za trzy tygodnie ten rudy skurwiel będzie tylko twój.
W głosie srebrnowłosego było mnóstwo pewności i wiary w swoje słowa. Z Hidanem wielokrotnie pchaliśmy się w jakieś dziwaczne sytuacje i tarapaty, ale jakimś cudem jego działania, czasem nielogiczne, a nawet debilne, doprowadzały nas zawsze do szczęśliwego zakończenia. Czemu więc tym razem miałoby być inaczej?
-A jak on jest hetero?
-Hetero to zero! - wykrzyknął swą życiową mądrość - Lubi sprzątać, dobrze gotuje, zna więcej niż pięć kolorów i przychodzi do ciebie w nocy się poprzytulać. Nie ma cudów, stary. On musi być gejem.
-Widzę w tym wnioskowaniu żelazną logikę...- skomentowałem, kręcąc głową.
-Ech, Deidara... Za mało w tobie wiary w moją intuicję... - odparł, klepiąc mnie mocno w plecy - Chodźmy do środka, zaraz się zaczyna to całe przedstawienie. Odchamimy się trochę.
Głośnym westchnięciem okazałem swoje całkowite zrezygnowanie i posłusznie poszedłem za kolegą do głównego holu. Ominęliśmy tłoczący się przy szatniach tłum i bocznym korytarzem ruszyliśmy z resztą naszej wesołej gromadki na balkony. Miejsce to zdecydowanie nie było przeznaczone stricte pod publikę. Przy barierkach stały reflektory, na podłodze leżały kable, a przejście po jednej stornie było całkowicie zatarasowane bliżej nieokreślonymi przeze mnie sprzętami. Konan z przygotowanym aparatem chodziła po całej loży i uwieczniała to, co by ją zainteresowało. Wybrała sobie też kilka miejsc, z których miała zamiar sfotografować scenę w czasie przedstawienia.
Parę miejsc było już zajętych, ale i my mieliśmy gdzie ulokować tyłki. Zająłem fotel dokładnie na środku pierwszego rzędu, skąd miałem fantastyczny widok zarówno na scenę, jeszcze zasłoniętą kotarą, jak i na zawieszony nad nią podest, po którym truchtało kilku animatorów marionetek, w tym też ten najbardziej rzucający się w oczy za sprawą krwistoczerwonych włosów.
Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten obraz. Sasori był marionetkarzem nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale poniekąd też, metaforycznie, we wszystkich innych aspektach swojego życia. Lubił kontrolować to, co działo się wokół niego, jak i otaczające go osoby, zupełnie jakby do wszystkiego i wszystkich przywiązane były magiczne nitki, którymi może operować według własnych potrzeb. Świetnym tego przykładem było to, jak mnie traktował. Odkąd tylko mnie poznał i wtargnął w mój świat, zaczął wszystko mi ustawiać tak, jak było dobrze w jego ocenie. Na każdy mój przejaw buntu reagował irytacją.
-Co tak się zamyśliłeś? - siedzący koło mnie Kisame szturchnął mnie mocno ramieniem.
-A tam, zmęczony po prostu jestem - rzuciłem wymówką.
-Sasori pewnie cię męczy tymi przygotowaniami do konkursu. Wspominał co nieco na ten temat - mężczyzna westchnął ciężko i w geście okazania mi zrozumienia, poklepał mnie lekko po ramieniu - Razem z Kuzu mieszkaliśmy z nim parę lat, więc doskonale wiemy, jak to jest. Skorpion ma trudny charakter...
-Ty to nazywasz charakterem? - do wymiany zdań nagle włączył się Kakuzu, wychylając się do przodu za cielsko wybranka swojego serca - On ma autyzm, a nie charakter.
-Oj tam, dramatyzujesz. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa - prawnik wywrócił oczami.
-Jestem lekarzem i mogę śmiało go zdiagnozować jako autystę.
-Inny lekarz zdiagnozował go jako psychopatę. Daj już spokój stary i nie wymyślaj ludziom chorób na siłę.
Z każdym kolejnym słowem tej niespokojnej rozmowy moje oczy otwierały się coraz szerzej, a moje ciało głębiej zapadało się w miękki fotel. Chociaż ujawniano przede mną wiedzę, w jakiej stan posiadania nigdy nie powinienem był wejść, nie przerywałem i słuchałem dalej.
-Te ciniminisy na uspokojenie jeszcze da się zaakceptować, dbałość o porządek też, ale wpadanie w dziki szał, przez przestawienie słoika z kawą na inną półkę, to już jest przesada i ważny sygnał dla psychiatry.
-Nie jesteś psychiatrą, tylko chirurgiem!
-Ej, panowie - z rzędu wyżej zagrzmiał samozwańczy lider naszego koła wzajemnej adoracji - Lepiej zmieńcie temat, albo przestańcie.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i zamilkli. Już wcześniej miałem pewne podejrzenia co do stanu zdrowia psychicznego swojego współlokatora mimo woli, ale nigdy nie pomyślałbym, że ktoś je podziela. Nie dane było mi jednak nawet szeptem podpytać o szczegóły.
Światła na sali zgasły. Dało się słyszeć cichy stukot drewnianych elementów i tupot w podest. Rozbrzmiała muzyka, zapaliły się ciepłe reflektory. Na środku sceny ujrzałem najnowsze dzieło Sasoriego, lalkę ludzkich rozmiarów, z jasnymi włosami, delikatnymi rysami, w białej sukience ozdobionej złotym haftem. Ta, w odróżnieniu do tych, które widziałem w pracowni mistrza, nie była martwa. Poruszała się w rytm muzyki jak najprawdziwszy człowiek z krwi i kości. Choć ciężko było mi oderwać wzrok od przepięknego zjawiska, skusiłem się w końcu o zerknięcie nad scenę, gdzie na podeście trzej lalkarze, momentami w kuckach, przechodzili jeden obok drugiego i nieustannie dziwacznie wyginali palce, w które owijali cienkie nici przywiązane drugim końcem do marionetek. Dopiero wtedy, widząc na własne oczy, ile wysiłku kosztuje wprawienie takiej skomplikowanej konstrukcji w ruch, w pełni doceniłem artystyczną wartość dzieł Sasoriego. Mimo sznurków zaciskających się na paliczkach, wyglądał na naprawdę zadowolonego z tego, co robi.
Przez to, że moja uwaga była skupiona na praktycznie tylko jednej lalce, tej wykonanej i poruszanej przez Akasunę, zupełnie uciekł mi główny wątek przedstawienia. Zrozumiałem tylko tyle, że była dziewoja i dwóch konkurujących o jej względy adoratorów. Wydarzyć musiało się oczywiście coś jeszcze istotnego, ponieważ na koniec pierwszego aktu główna bohaterka popełniła samobójstwo.
Jednak to dopiero w drugiej części dramatu, kiedy pojawiły się wątki fantastyczne i nieszczęśliwa dziewczyna wstała na jedną noc z grobu, Sasori ujawnił swój talent w pełnej okazałości. Lalka nie miała już na sobie białej sukienki, a tą granatową, do której materiał osobiście pomagałem wybrać i której szybki serwis był przyczyną uszczerbku na moim honorze. Ciężka konstrukcja sprawiała wrażenie lekkiej niczym piórko, tańczyła jak primabalerina żywcem wyciągnięta z Teatru Bolszoj, płynnie zmieniała swoje pozy, wyrażała sobą emocje. Inne marionetki też uznać można było za majstersztyki, jednak nie poruszały się już z taką gracją jak ta prowadzona ręką rudzielca. Akasuna miał wielki talent i nie podlegało to absolutnie żadnej dyskusji.
Gdy tylko światła ponownie się zapaliły, oczywiście zacząłem klaskać jak opętany. Kurtyna opadła, animatorzy zeszli z podestu na scenę i zgodnie z teatralnym zwyczajem ukłonili się publiczności. Był to pierwszy raz, kiedy widziałem Sasoriego szczerze uśmiechniętego.
Animatorzy schowali się za kulisami, brawa w końcu ucichły i publiczność zaczęła opuszczać salę. My również skierowaliśmy swoje kroki w stronę tych samych schodów, którymi weszliśmy na balkon. Na parterze oczekiwał nas genialny lalkarz we własnej osobie, który to niespiesznie obklejał właśnie niektóre z obdartych palców plastrami.
-Mam nadzieję, że nie wynudziliście się bardzo - rzucił w naszą stronę z udawaną skromnością.
-Jakoś bardzo to nie, ale widziałem lepsze występy - prawnik odparł z przekąsem, szturchając byłego współlokatora w bok - Idziemy jeszcze na jakieś piwo całą gromadką?
-Dei ma jutro szkołę, musimy wracać do domu - Akasuna odparł, rzucając mi wymowne spojrzenie, gdy z szerokim uśmiechem miałem rzec, że piwo jest dobre zawsze i wszędzie.
-Ta, jasne... Czego będziecie się uczyć, anatomii?
Kisame za durny komentarz, ku uciesze wszystkich świadków, został zdzielony otwartą dłonią w potylicę.
-Chcecie chłopcy, żebym wywołała wam to zdjęcie z sukienką? - Konan w poczuciu bezpieczeństwa, że jako kobieta nie może zostać uderzona, zadała kolejne pytanie, po którym koledzy z Brzasku niczym Judasze wybuchnęli prostackim śmiechem.
Moja twarz była czerwona jak burak od odczuwanego wstydu. Sasori natomiast swoją mimiką wyrażał pierwotny gniew i rządzę mordu.
-Skończeni z was debile. We wszystkim się doszukujecie jakiś podtekstów - rudzielec szorstko skomentował zachowanie roześmianej gromadki.
-No nie obrażajcie się... - Hidan podjął próbę załagodzenia sytuacji - To było cholernie śmieszne, jeszcze te wasze miny...
-Dobrze, że za tydzień znowu będziemy mieszkać osobno - burknąłem, zaczesując włosy na twarz.
Po mojej mało wesołej wypowiedzi towarzystwo podzieliło się na mniejsze, gawędzące między sobą grupki. Absolutnie nie miałem zamiaru wypowiadać się o artystycznych walorach marionetkowego przedstawienia przy tych podśmiechujkach, więc z ewentualną rozmową z Sasorim poczekałem aż wszyscy się ze sobą pożegnamy i rozejdziemy w swoje strony.
Kiedy Akasuna ustalił z Zetsu szczegóły usunięcia wiadomych roślin z jego mieszkania, wyszliśmy na tyłu teatru. Było ciemno, cholernie zimno i ponuro. Pierwsze, co zrobiłem po wejściu do auta, to włączyłem ogrzewanie.
-Skąd w ogóle pomysł, żeby zająć się lalkarstwem? - zapytałem, chcąc zawiązać luźną pogawędkę.
-Można powiedzieć, że to przez ojca... - mężczyzna odparł, mrużąc jedno oko.
-Też był marionetkarzem?
-Nie... Lekarzem. Ale nie miał jednej nogi i nosił protezę. Jak byłem mały, bardzo mnie interesowało to cudo techniki.
-Aha... - odpowiedziałem przeciągle, usiłując wymyślić, jak wybrnąć z niezręcznego tematu - Jaką miał specjalizację?
-Można rzec, że przejął rodzinny fach. Babka była akuszerką, to ojciec poszedł na ginekologię i położnictwo.
-To się trafiło twojej mamie.
-Żebyś wiedział... Gdy była w ciąży ze mną i dostała skurczy, to akurat w nocy wichura pozrywała linie telefoniczne, padł akumulator w aucie, a babki nie było w domu i tatuś odcięty od cywilizacji musiał sam odbierać poród - Sasori westchnął ciężko na wspomnienie początków swojego istnienia.
-Urodziłeś się w domu? Jak fajnie! Tak romantycznie nawet... - odparłem, próbując sobie wyobrazić scenerię, w której wszystko się odbywało.
Za oknem hulał wiatr, w domu jedynie płonący w kominku ogień był źródłem światła i ciepła. Młoda mama zmęczona porodem, ale i szczęśliwa z przyjścia na świat potomka, tuliła do piersi owiniętego w pieluszki tłuściutkiego noworodka z rudym loczkiem na głowie, a bezpieczeństwa całej rodziny doglądał świeżo upieczony ojciec, dumny ze spełnienia swojego męskiego obowiązku spłodzenia syna.
-Czy ja wiem? Ojciec ponoć zniósł to strasznie, chciał się zwolnić z oddziału, ale ordynator potargał jego wypowiedzenie. Babka biadoliła jeszcze przez tydzień, że na jej ulubionym fotelu są ślady krwi - mruknął, unosząc bezsilne spojrzenie ku górze - Jedynie mama była w pełni zadowolona. Siostrę też chciała rodzić w domu.
-Nie wiedziałem, że masz rodzeństwo.
-Bo nie mam... - mruknął smętnie - Nie doczekałem się...
Połączyłem szybko kolejne fakty i zrobiło mi się skrajnie głupio. Rodzice Sasoriego zginęli przecież w wypadku, a najwyraźniej razem z nimi też jego nienarodzone rodzeństwo. Nieumyślnie wetknąłem paluchy w najprawdopodobniej najbardziej rozległą ranę w jego sercu, która być może bolała go nieprzerwanie od kilkunastu lat. Nie wiedziałem, czy powinienem go przeprosić, czy przytulić, czy lepiej, żebym zamknął gębę i siedział cicho. Niestety, przez zaistniałą okoliczność, odezwać się musiałem.
-Sasori, czerwone - zwróciłem uwagę, gdy byliśmy raptem kilkanaście metrów przed skrzyżowaniem.
Opony zapiszczały wysoko, a mnie pasy boleśnie wbiły się w klatkę piersiową. Rudzielec głośno przełknął ślinę, mocno zaciskając bielejące palce na kierownicy. Dopiero po kilku sekundach westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi.
-Przepraszam, nie miałem pojęcia... - szepnąłem, ostrożnie dotykając jego ramienia.
-Masz jeszcze te szlugi? - zapytał cicho.
-No mam...
-Daj jednego - zażądał, wyciągając do mnie rękę.
Posłusznie podzieliłem się rakotwórczym wyrobem i zapalniczką, darując sobie wszelkie złośliwe komentarze dotyczące szkodliwości palenia, jakimi mógłbym się zemścić za wcześniejsze traktowanie mojej osoby. Zanim światła zdążyły się zmienić, cały samochód był wypełniony dymem.
Gdybym ja miał takie doświadczenia, najpewniej zalałbym się łzami i chciał rzucić się z mostu, a jemu wystarczyło tylko zapalić, aby wyciszyć bolesne wspomnienia, nic więcej. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, najmniejszego cienia żalu czy smutku. Jedynie w oczach czaił się głęboki zamysł. Nie miałem odwagi już zapytać o cokolwiek aż do wejścia do mieszkania.
Kotka, gdy tylko wyczuła od nas tytoniowe opary, uciekła i zaszyła się w kącie salonu. Zostawiliśmy kurtki i buty w przedpokoju, po czym zainspirowani pierwotnymi instynktami, poszliśmy do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
-Zjadłeś wszystkie moje pierniczki? - zapytałem rozeźlony, gdy w szafce zobaczyłem pustkę.
-W lodówce są ptysie z cukierni. Weź sobie, tylko nie jedz za dużo na noc - zastrzegł, gdy z dziecięcą radością zanurkowałem w chłodziarce.
-Dobrze, tato - mruknąłem, wyciągając z papierowej torebki małe, miękkie ciasteczka - O bofe, ae to est dobłe - wybełkotałem z pełną buzią.
-Nie udław się - pouczył mnie, rozsiadając się przy stole.
Wywróciłem oczami i dalej mieląc gębą, usiadłem na drugim wolnym krześle. Ktoś kiedyś powiedział, że traumę najlepiej jest przegadać, dlatego, zainspirowany tymi słowami, postanowiłem zagadać Sasoriego i zorganizować z nim dwuosobowe koło samopomocy. W porywie swojej bezmyślności wpadłem na pomysł, że jeśli dowie się, że nie tylko on miał ciężko, to poczuje się lepiej.
-Wiesz co? Nie zrozum mnie źle, ale zazdroszczę ci trochę, że wiesz tyle o swoich rodzicach - zacząłem, robiąc sobie krótką przerwę na oblizanie palców z kremu - Ja nawet nie wiem, kto jest moim ojcem, a po mamie nie mam nic prócz nazwiska i notatnika, w którym jest zapisany tylko adres jej rodzinnego domu w Petersburgu.
-Ona była... Em... - mężczyzna zawiesił głos, gdy zabrakło mu odpowiednich słów.
-Tak, była prostytutką, a ja jestem wypadkiem przy pracy - oznajmiłem bez cienia związanych z tym emocji i wepchnąłem do ust kolejnego ptysia - To dlatego Hidan nazywa mnie czasem skurwysynem.
-Straszny los dla dziecka...
-Czy ja wiem? Nie było jakoś bardzo źle... Przynajmniej z tego co pamiętam. Źle zaczęło być dopiero jak zmarła i trafiłem do sierocińca. Nie mogłem się tam odnaleźć, bo mówiłem właściwie tylko po rosyjsku. Jedynie Hidan podjął próby zintegrowania się ze mną, może dlatego, że sam miał skrajnie ubogie słownictwo... - uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie pierwszych dni znajomości z bliską memu sercu siwą kupą mięśni.
-Ile miałeś wtedy lat? - zapytał, opierając się na łokciu.
-Prawie pięć. Ptysia? - zaproponowałem, mając nadzieję, że słodki wypiek poprawi mojemu rozmówcy nieco nastrój.
Akasuna krzywo spojrzał na mnie, a potem na ostatnie ciasteczko na talerzyku. Ostatecznie dał mi tylko znać gestem, że mogę je sobie zjeść. Moment wyczuła kotka, która to w porywie czułości przyszła do kuchni i zaczęła ocierać się pyszczkiem o nogę swojego ulubieńca. Sasori jednak, ku zaskoczeniu zarówno mojemu, jak i Księżniczki, nie wykazał najmniejszego zainteresowania kocimi zabawami. Było naprawdę źle. Bez namysłu przysunąłem krzesło bliżej.
-Chodź, przytul się - powiedziałem, ciągnąc go za ramię - Jak się ludzie przytulają, to oprócz tego, że jest im cieplej, to robią się też szczęśliwsi. Wiesz, endorfiny i takie tam pierdoły.
Akasuna wciągnął głośno powietrze i po krótkiej chwili przytulił mnie do siebie, chowając twarz w moich włosach. Objąłem go delikatnie, opierając podbródek na jego barku. Czułem się tak, jakby cały ten żal, który powinien był odczuwać i okazywać, przeszedł na mnie i to mnie zakręciła się w oku łza.
-To chyba działa... - mruknął po kilku sekundach - Dziękuję.
-Proszę bardzo, autystyczny rudzielcu - odpowiedziałem rozczulony - Wiesz co? Lubię cię, nawet mimo to, że jeździsz czasem po mnie jak po burej suce, rządzisz się w moim mieszkaniu i robisz dziwaczne, momentami przerażające rzeczy - wyznałem w porywie chwili.
-Też cię lubię, Dei - odparł krótko, dalej się do mnie tuląc.
Przez myśl mi przeszło, że to właśnie ten moment, kiedy powinienem przyznać, że być może chodzi mi tutaj o coś więcej niż tylko zwykłe lubienie. Zacisnąłem mocniej palce na materiale koszuli piwnookiego i czując, jak krew odpływa mi z ciała, wydusiłem ledwo słyszalnie.
-Sasori, chciałbym, żebyś wiedział, że ja...
-Miau! - kotka przerwała mi donośnym miauknięciem i zaczęła szarpać ząbkami moją nogawkę, najpewniej w akcie zazdrości o swojego ulubieńca.
Akasuna westchnął ciężko, puścił mnie i wziął kotkę na ręce, ale ta, chociaż przewieszona przez jego ramiona, dalej machała w moją stronę łapkami.
-Coś ty taka agresywna? - Sasori zapytał zwierzątka, czule głaszcząc je po grzbiecie - Co chciałeś powiedzieć? - zwrócił się do mnie, już w dużo lepszej formie psychicznej.
-Nic takiego... - wzruszyłem ramionami, tracąc w momencie pewność co do swojego wcześniejszego postanowienia.
Rudzielec pokiwał lekko głową i dalej tuląc do siebie kotkę, spojrzał na zegar.
-Późno już... - mruknął.
-Ta... Pora iść spać, bo inaczej będę ledwo żywy w szkole - odparłem, wstając z twardego siedziska i rozciągając obolałe nieco plecy - Zaraz zwolnię ci łazienkę - rzuciłem, chcąc jak najszybciej uciec z jego pola widzenia.
Lwią część kąpieli spędziłem na bezproduktywnym uderzaniu czołem o zimne kafelki, nie wiedząc, czy powinienem swojej kotce być wdzięczny, że powstrzymała mnie przed palnięciem kolejnej głupoty, czy może przeklinać ją, że odebrała mi szansę na zbliżenie się do apatycznego rudzielca, w którym, o zgrozo, zadurzałem się coraz bardziej i bardziej, a łącząca nas więź zacieśniała się z dnia na dzień. Czułem się fatalnie i nie wiedziałem żadnego sensownego rozwiązania tego stanu rzeczy.
Wystrojony w wymięty podkoszulek i wiszące mi na tyłku bokserki, przeparadowałem przez salon do swojego pokoju. Obiekt moich westchnień dalej siedział z kotką na kolanach i drapał ją za uszkiem, co wyraźnie przynosiło obojgu mnóstwo prostej radości.
-Dobranoc - rzuciłem, stojąc już w progu.
-Dobranoc, Dei - odpowiedział mi, ciepło się uśmiechając.
Zamknąłem drzwi i z chęcią wykrzyczenia wszystkich swoich zażaleń co do jakości życia, rzuciłem się na łóżko. Zanim nastawiłem budzik w telefonie, siłą rzeczy musiałem przeczytać te wszystkie wiadomości, którymi Kuro zapchała mi skrzynkę odbiorczą. Jeszcze po południu zażądała, abym pilnie do niej zadzwonił. Uznałem, że i tak nie poprawię swojej sytuacji, jeśli zadzwoniłbym w tym momencie, więc zostawiłem ten przykry obowiązek na rano.
Długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, liczyłem owieczki, ale nic nie przynosiło efektu. Trwało to może nawet parę godzin, jeśli nie i całą noc. W końcu, po długiej udręce, udało mi się przysnąć, niestety nie na długo. Wybudziło mnie ciche skrzypnięcie drzwi i szelest pościeli. Niechętnie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku. Na materacu siedział Sasori owinięty w kołdrę i patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
-Teraz to mi jest zimno... Mogę? - zapytał niepewnie.
Serce zabiło mi szybciej. Pomyślałem, że może Hidan rzeczywiście miał rację i w tym przytulaniu chodziło o coś więcej. Chcąc się przekonać, jakie w rzeczywistości są intencje Akasuny, podniosłem lekko pierzynę, pozwalając mu ogrzać się ciepłotą płynącą z mojego tłuszczu, o który tak strasznie się czepiał. Dziwny uśmieszek wstąpił na jego usta. Ot tak wsunął się pod kołdrę i wtulił się w moje plecy. Był cholernie blisko. Nawet za blisko.
-Sasori, to łaskocze... - mruknąłem niby zirytowany, gdy chłodny nos zetknął się z ciepłą skórą na moim karku.
-Przepraszam... - wymruczał tym swoim niskim, nieprzyzwoicie podniecającym głosem.
Odsunął się nieco, ale dalej czułem przy uchu jego niespokojny oddech. Ze złotą myślą, że raz kozie śmierć, odwróciłem się na drugi bok i zbierając w sobie resztki odwagi, spojrzałem w błyszczące w półmroku, piwne oczy.
-Sasori, ja...
Zawiesiłem głos, gdy drżące palce znalazły się na moim policzku i z namaszczeniem zaczęły odgarniać z niego kolejne pasma włosów. Wszystko we mnie zamieniło się w bezkształtną, drżącą pulpę. Nie mogłem myśleć, nie mogłem oddychać, mogłem tylko przymknąć powieki i rozchylić lekko wargi. Jego włosy załaskotały mnie po twarzy i oto stało się. Ciepłe usta zetknęły się z moimi, doprowadzając mnie tym delikatnym, ledwo wyczuwalnym dotykiem do obłędu. Od takiej małej iskierki zapaliło się, a raczej wybuchło, we mnie wszytko to, co zbierałem w sobie od początku naszej znajomości. Cała gama barwnych emocji wstrząsnęła moim ciałem, nakazując mi przyciągnąć bliżej do siebie swoją sympatię i pogłębić pieszczotę. Partner absolutnie nie pozostawał mi w tej materii dłużny. Popchnął mnie na plecy i przygniótł mnie do materaca swoim ciężarem, zachłannie mnie przy tym całując. Syknąłem z bólu, kiedy przygryzł mi wargę.
-Sasori... - westchnąłem, z trudem łapiąc oddech.
Kolejny bolesny bodziec, tym razem paznokcie wbite w ramię, zachwiał moją percepcją. Coś było bardzo nie tak...
-Miau!
Głośne miauknięcie kotki ostatecznie przywołało mnie do świata rzeczywistego. Kicia opierała się swoimi zimnymi łapkami o moje obojczyki i bezczelnie lizała mnie po twarzy.
-Uduszę cię, wredny sierściuchu - warknąłem, łapiąc Księżniczkę za skórę na grzbiecie i przekładając ją na bok łóżka.
Przycisnąłem poduszkę do twarzy, modląc się w myślach, aby nie okazało się, że gadałem przez sen, a jeśli już do tego doszło, to żeby główny bohater moich fantazji niczego z tego nie słyszał. Kolejnym wyzwaniem było przejście z żaglem do łazienki, pozostając przy tym niezauważonym.
Sasori szczęśliwie jeszcze spał. I na tym dobre wieści się skończyły. Wyglądał tak cholernie słodko i uroczo, że nie mogłem pohamować się przed realizacją swojego chorego pomysłu, który zrodził się w moim umyśle na ten nieziemski widok. Ostrożnie postawiłem kilka kroków w jego stronę, zebrałem dokładnie wszystkie swoje włosy, żeby przypadkiem nie połaskotać Akasuny po twarzy, szybko się nad nim pochyliłem i na moment zetknąłem jego wargi ze swoimi. Gdy dotarło do mnie, co najlepszego odpierdzieliłem i jak bolesną śmierć poniósłbym z jego ręki, gdyby wtedy otworzył oczy, pognałem do łazienki, gdzie od razu odkręciłem lodowatą wodę w umywalce i zacząłem chlapać nią swoje rozpalone do czerwoności policzki.
Miałem ochotę rzucić się na posadzkę, wierzgać nogami, wrzeszczeć i robić Bóg wie co jeszcze, byleby tylko dać upust swojej frustracji. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się odczuwać fascynację czyjąś fizycznością, ale jeszcze nigdy w aż takim stopniu. Nie rozumiałem absolutnie, dlaczego ten rudzielec, w którym wcale nie było nic niezwykłego, może prócz koloru włosów, zawrócił mi w głowie tak mocno, że nie byłem w stanie kontrolować swojego zachowania i reakcji ciała. Niezobowiązujące chcę zaczęło przeistaczać się w kategoryczne muszę. Mój ogólny stan był krytyczny.
Gdy wyszedłem z łazienki doleciał mnie miły zapach smażeniny z kuchni. Zwiedziony głodem wpadłem w kolejną pułapkę. Sasori w samych tylko dresowych spodniach stał przy kuchence, mieszał drewnianą łopatką w patelni z jajecznicą i cicho gwizdał pod nosem.
-Wolisz mocno ściętą? - zapytał w ramach przywitania, gdy tylko mnie zauważył.
-Taką średnią... - mruknąłem, modląc się w myślach, aby cieknąca z nosa krew mnie nie zdradziła.
-Marnie dziś wyglądasz. Coś się stało?
Nieprzyjemny skurcz zacisnął moją krtanią, utrudniając mi skutecznie czynność tak prozaiczną jak oddychanie.
-Nie... Może się trochę przeziębiłem - pocisnąłem kit, mając nadzieję, że Sasori jeszcze niczego się nie domyślił.
-A mówiłem, żebyś nosił szalik - mruknął, stawiając przede mną talerz i podpalając gaz pod czajnikiem.
-Chodzisz po mieszkaniu prawie goły i jeszcze mówisz innym, żeby się ciepło ubierali? - burknąłem, starając patrzeć się gdziekolwiek indziej, byleby nie na płaski brzuch pokryty poniżej pępka delikatnym, rudym meszkiem.
-Utrzymujesz tutaj temperaturę jak w tropikach. Ciesz się, że jeszcze mam na sobie spodnie - odparł, celując we mnie upapranym masłem kuchennym narzędziem.
Owszem, był to dla mnie niesłychany powód do radości, bo gdyby ich nie miał, najpewniej leżałbym już ze świeżym zawałem serca na podłodze. Z rozwijającą się tachykardią mieszałem widelcem w postawionym na stole talerzu, próbując znaleźć w jajecznej masie rozwiązanie swoich problemów.
-Właśnie... Zostawiłeś telefon na szafce. Ktoś do ciebie dzwonił - oznajmił, wyciągając wspomniany aparat z kieszeni i kładąc go na blacie.
-Kurwa mać... - westchnąłem ciężko, widząc ikonkę pięciu nieodebranych połączeń od Kuro.
-Jakieś złe wieści?
-Najgorsze... - mruknąłem, przykładając telefon do ucha.
Wziąłem głęboki wdech, psychicznie przygotowując się na srogi ochrzan od mojej niechcianej adoratorki.
-Deidara, do cholery, dlaczego nie odbierasz?! - wrzask dziewczyny był na tyle głośny, że nawet Akasuna spojrzał na mnie z najprawdziwszym współczuciem w oczach.
-Przepraszam, wrąbałem gdzieś telefon i dopiero dzisiaj... - zacząłem się tłumaczyć.
-Nieważne. Wyślij mi szybko na zdjęcie swojego paszportu, bo potrzebuję do rezerwacji biletów na samolot - wtrąciła się mało zainteresowana moim wyjaśnieniem - Przyjadę do ciebie w sobotę, wylecimy w niedzielę. Rodzice już będą na miejscu. Tydzień będziemy w Alpach, a potem będziemy zwiedzać te trzy miasta, które sobie wybrałam, sami, bez rodziców - nawijała z coraz większym podekscytowaniem.
Sasori rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, przypominając mi o naszym złowieszczym planie. Również kotka postanowiła być przy mnie w trudnych chwilach i wskoczyła mi na kolana.
-Widzisz, jest taki problem... - powiedziałem, starając się brzmieć na prawdziwie zawiedzionego - Zgubiłem paszport.
Zapanowała kilkusekundowa cisza, cisza przed burzą, która trwała zdecydowanie zbyt długo.
-Jak to zgubiłeś, pierdoło?! Gdzie?! - wydarła się, przez co niemal ogłuchłem na jedno ucho.
-No nie wiem, gdzieś w mieszkaniu...
-Masz go znaleźć! A jak nie, to sama go znajdę w sobotę! - krzyknęła rozwścieczona i rzuciła słuchawką.
Odetchnąłem z ulgą, że Kuro nie była czarodziejką i nie miała możliwości przeteleportować się kilkaset kilometrów, żeby mnie własnoręcznie udusić.
-Nie mogę z nimi... - westchnąłem zrezygnowany, mieszając widelcem w stygnącej jajecznicy- Popierdoleni ludzie.
-Nie powinieneś się chyba tak wyrażać o swojej rodzinie... - rudzielec napomknął, posyłając mi wymowne spojrzenie.
-Widziałeś przecież jak traktuje mnie Kuro. To tylko ze względu na nią jej rodzice mnie przygarnęli- burknąłem i prędko zanurzyłem palce w miękkiej sierści kotki, moim jedynym w tamtym momencie uspokajaczu.
-Zamieszkałeś pod jednym dachem ze swoją dziewczyną. Każdy normalny nastolatek skakałby z radości pod sufit w takiej sytuacji.
-Z dziewczyną!- parsknąłem głośno- Szkoda, że nikt wcześniej nie zapytał mnie, czy mam chęć wstąpić w ten związek.
-Po tym, jak was zobaczyłem razem byłem przekonany, że jesteście narzeczeństwem. Jeszcze ten pierścionek...
-Denerwuje mnie, że go nosi- oznajmiłem podminowany.
Księżniczka w mig wyczuła nagromadzone we mnie negatywne emocje i zeskoczyła z moich kolan, po czym schowała się w swoim pluszowym koszyku.
-Czyli nic między wami nie ma?- rudzielec zapytał podejrzliwie.
-Ona dostaje zabawkę do kochania, a ja w zamian mieszkanie i kieszonkowe. To chyba uczciwy układ, czyż nie?- mruknąłem i drżącym palcem zacząłem jeździć po brzegu blatu.
-Więc jesteś utrzymankiem...- oznajmił, pochylając się nieco w moją stronę.
-Ta, od razu męską prostytutką. Rodzinny fach- warknąłem i wstałem od stołu - Dzisiaj wrócę później, muszę jeszcze iść do biblioteki po parę książek - rzuciłem z korytarza.
-Tylko żebyś znalazł jeszcze czas na naukę do konkursu. Pamiętaj, że ja też jeszcze studiuję - Akasuna odkrzyknął mi zza ściany - Tobie się może wydaje, że to zabawa, ale ja nie mam całego dnia.
-Ta, jasne - burknąłem pod nosem, zbierając już wszystkie swoje szkolne graty i kierując się do wyjścia.
Odbyta rozmowa absolutnie nie poprawiła mojego nastroju, a nawet skrajnie go pogorszyła. Temat był drażliwy, a i samo zakończenie wymiany zdań było najgorsze z możliwych. Mogłem uznać za swój osobisty sukces fakt, że nie zacząłem przy tym się wydzierać, machać ramionami i rozbijać talerzy na posadzce.
Gdy znalazłem się przed blokiem, kolejna cegiełka z fundamentów mojej konstrukcji psychicznej została usunięta. Na barierkach przy parkingu, których przeznaczenia nie był pewien chyba nawet i sam architekt osiedla, siedziała wesolutka Ino we własnej osobie i beztrosko machała nogami odzianymi w grube, czarne rajstopy.
-Cześć, Deidara! - zawołała w moją stronę i energicznie pomachała ręką.
-Boże, za jakie grzechy? - powiedziałem cicho sam do siebie i podszedłem bliżej - Hej. Skąd się tu wzięłaś, aniołku?- zapytałem, starając się brzmieć na spokojnego i szczęśliwego.
-Spadłam z nieba - odparła, puszczając mi oczko - Nie można już przyjść rano po kolegę z klasy i pójść z nim do szkoły?
-Ostatni raz coś takiego robiłaś w podstawówce... - zauważyłem podejrzliwie - Stało się coś, prawda? - strzeliłem.
-Tsa... - dziewczyna mruknęła trochę posępnie i zeskoczyła z metalowej poręczy na chodnik - Pokłóciłyśmy się trochę z dziewczynami...
-Myślałem, że jesteście przyjaciółkami na śmierć i życie z tym różowym mopem.
Dziewczyna głośno się zaśmiała, łapiąc się za brzuch.
-Nie słyszałam jeszcze tego określenia na Sakurę. Podoba mi się - odparła, gdy odzyskała zdolność normalnego mówienia - Poszło o takie tam babskie sprawy... - westchnęła ciężko.
-Startujecie do tego samego faceta?
-To bardziej skomplikowane - mruknęła tajemniczo - A tak w ogóle, co tam u twojego szalenie przystojnego sąsiada? - zapytała, zmieniając szybko temat.
-A co ma być? Normalnie. Chyba... - odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
-Amory już fruwają w powietrzu? - zachichotała, poruszając sugestywnie brwiami.
-Co to za idiotyczne pytanie? - burknąłem, zaczesując włosy na rumieniące się policzki.
-Nie jest takie idiotyczne - zaśmiała się i odgarnęła mi kłaki z połowy twarzy - Widzę przecież, jak na niego patrzysz...
-Normalnie patrzę - warknąłem.
-Wiesz co? Siebie możesz oszukać, jego możesz oszukać, ale mojej kobiecej intuicji, nigdy - oznajmiła dumnie.
-Lepiej powiedz, po co żeś przyszła, a nie, jakieś durne insynuacje! - zawołałem, zaczynając już machać ramionami, jak to zawsze robiłem w nerwach.
-Spokojnie, bo ci żyłka pęknie... - blondynka szturchnęła mnie lekko w bok - Mam pewną sprawę i potrzebuję twojej pomocy. Po szkole pójdziemy do mnie, to ci powiem co i jak.
-Nie mam dzisiaj czasu - odparłem szybko.
-A jeśli powiem, że podzielę się z dziewczynami faktem bliskiej znajomości twojej i Akasuny, to dalej nie będziesz miał czasu? - zapytała, wrednie się uśmiechając.
-To jest szantaż - burknąłem.
-Cel uświęca środki.
Byłem w kropce. Uwalniając się spod jarzma jednej kobiety, natychmiast wpadłem w sidła kolejnej. Mogłem tylko mieć nadzieję, że Ino wypuści mnie ze swojego domu o w miarę ludzkiej porze, a oczekujący mnie w mieszkaniu Sasori nie zabije, gdy tylko przekroczę próg.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top