20
- No i gdzie cię wcięło na tak długo?-
- Porządki z łowcami i niesfornym stadem nieudolnej Alfy-
- A to nie musiałaś się aż tak śpieszyć-
- Kol, kocham cię, ale zaraz skończysz martwy-
Warknęłam zła na wampira na co się tylko uśmiechnął głupkowato a ja przewróciłam oczami. Na boisku zaszło parę zmian a jedna byłą dość zaskakująca. Stiles na boisku, to będzie ciekawe. Nie do końca sobie radził, więc może mała motywacja mu pomoże? Wstałam ze swojego krzesełka i dopingowałam nastolatka. Po jakimś czasie włączyła się Lydia, Melissa a nawet Szeryf. Kompletnie nie przejmując się krzywymi spojrzeniami ludzi kibicowaliśmy nastolatkowi i strzelił ostatecznego gola, tym samym wygrywając. Nagle zapadła ciemność i zrobiło się zamieszanie. Co u diabła?! W końcu wróciło światło i od razu pobiegłam na boisko tratując po drodze ludzi. Przedostałam się przez grupkę zawodników. Na ziemi leżał Jackson i wyczuwałam od niego krew.
- Co z nim?-
- Wygląda na poważnie rannego-
- Myślisz, że Gerard mu kazał?-
Obejrzałam ranę i dostrzegłam szpony Kanimy.
- Wydaje mi się bardziej, że sam to sobie zrobił-
- Ale po co?-
- Tego nie wiem-
- Musimy go stąd zabrać-
- Zajmiesz się wszystkim?-
Spojrzałam na Melisse, licząc na jej pomoc.
- Jasne, jeśli coś się będzie dziać zadzwonię-
- Dziękuję-
Uścisnęłam ją lekko i rozejrzałam się po graczach.
- Gdzie mój syn?-
No właśnie. Zabrakło naszego zwycięzcy.
- Spokojnie, znajdzie się. Pewnie zwycięstwo go zdążyło opanować-
- Jeśli go znajdziecie dajcie znać-
- Oczywiście Szeryfie-
Gdy tylko odszedł spojrzałam na wilkołaki.
- Idziemy do szkoły-
- Po co?-
- Wytropimy naszego geniusza-
- Jak?-
- W jego szafce są jego rzeczy-
- Racja-
- Zaraz, chcesz wejść do męskiej szatni?-
Oboje spojrzeli na mnie zdziwieni.
- A bo to pierwsza wizyta w męskiej szatni-
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do szkoły a oni za mną. Udaliśmy się prosto do szatni a potem Scott wyjął kilka rzeczy należących do naszej zguby.
- Dlaczego ja mam buta?-
- Bo... nie no zabijcie mnie-
Odwróciłam się i na jego widok miałam ochotę skakać z radości.
- Musimy pogadać-
- Wszyscy-
Teraz zdecydowanie lepiej.
- Carmen? Wiesz kto to?-
- Peter Hale, wuj twojej nieudolnej Alfy-
Uśmiechnęłam się słodko i mu pomachałam.
- Słyszałem to-
- I miałeś. No to wy sobie pogadajcie a ja idę po Stiles'a-
- Ciebie też to dotyczy Carmen-
- Jaka Carmen? Ja tu żadnej nie widzę. Ja jestem Matka Teresa z Kalkuty-
- Wiem, jak uratować Jacksona-
- Przynajmniej na jednego wilka z rodu Hale można liczyć-
- Tylko jest problem. Jackson nie żyje-
Oboje zamilkli.
- Dlaczego nikt nie uważa tego za dobrą wiadomość?-
- Ja uważam-
Scott zgromił mnie wzrokiem.
- Ty tak poważnie?-
- Pardon. Oh nie, jaka to tragedia. Jackson nie żyje a jeszcze tyle randek ze mną było przed nim i tyle wspaniałych nocy. Co ja teraz zrobię? Gdzie znajdę pocieszenie?-
Zrobiłam smutną minę i otarłam sztuczną łzę.
- No wiem, świetna ze mnie aktorka. Dziękuję-
Skłoniłam się teatralnie.
- Ja cię chętnie pocieszę-
Gdyby wzrok mógł zabijać, Derek w ten sposób zabił by swojego wujka.
- Ktoś tu jest zazdrosny-
- O Ciebie? Chciałabyś-
- Czyli mogę się umówić z Carmen?-
- A możemy skupić się na tym po co tu przyszliśmy?-
- Racja. Ja idę szukać Stiles'a a wy zajmijcie się jaszczureczką. Bawcie się dobrze chłopcy-
Udałam się do wyjścia. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym czegoś nie zrobiła przechodząc obok Hale'ów. Lekko musnęłam dłonią ramię Peter'a i zniknęłam. Ledwo opuściłam szkolne mury i odezwał się mój telefon. Już za mną tęsknią. Wyjęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Ku mojemu zaskoczeniu dzwonił łowca.
Nie chcę wojny, ale Gerard uprowadził Stiles'a
A mogłam go zabić, gdy się poznaliśmy
Carmen!
Oj pomarzyć nie wolno?
Stiles jest u nas w piwnicy, zostawię Ci furtkę
Dzięki
Nie odpowiedział nic więcej tylko się rozłączył.
- Dobre wieści?-
- Wręcz znakomite. Jedziemy do łowców-
Kol podzielał moją radość z tej wizyty i nie trzeba było mu drugi raz powtarzać. W krótkim czasie dotarliśmy w pobliże domu łowców.
- Zostań tu i jeśli nie wrócę do pół godziny to wiesz co robić-
- Tak jest szefowo-
Puścił mi oczko a ja wysiadłam z auta. Zakradłam się bliżej domu. Drzwi wejściowe były lekko uchylone i w momencie, gdy chciałam je otworzyć ktoś podszedł i chwycił za drzwi, ale na tym się skończyło. Zamigotało światło.
- Mam nadzieję, że przyjedzie-
Westchnął Chris. Dobrze, że to on.
- Jestem. Wpuścisz mnie?-
Szepnęłam i drzwi się uchyliły.
- Zapraszam. Jest w piwnicy z wilkami. Pośpiesz się-
Kiwnęłam tylko głową a on otworzył szerzej drzwi. W wampirzym tempie udałam się do piwnicy i zakradłam się do piwnicy. Nastolatek widząc mnie, chciał się odezwać, ale kazałam mu być cicho. Nie możemy wyjść drzwiami frontowymi. Podeszłam bliżej nastolatka.
- Rozejrzyj się za drugim wyjściem a ja ich uwolnię-
Kiwnął głową i każde zajęło się swoim zadaniem. Oczywiście nie będzie prosto. Przekręciłam pokrętło w przeciwną stronę niż zazwyczaj i nastało jedno wielkie nic. Tyle dobrze. Uwolniłam wilkołaki a Stiles zameldował o wyjściu awaryjnym. Wybiłam szybę w okienku i kazałam zwiewać dzieciakom.
- Niedaleko czeka Kol. Biegnijcie tam a ja kupię nam trochę czasu-
- Daj im popalić-
- Jasna sprawa Stilinski-
Puściłam mu oczko i wyszedł przez okno a chwilę później wpadli łowcy.
- Cześć chłopcy. Zgubiliście coś?-
Rzucili się na mnie, ale zdążyłam odskoczyć. Złapałam ich za głowy a potem zderzyłam ich ze sobą. Puściłam nieprzytomnych mężczyzn i sama wyszłam oknem, od razu biegnąc do auta. Gdy znalazłam się przy aucie nastolatek poinformował mnie, że wilkołaki nie mają zamiaru wracać i pobiegły w swoją stronę.
- W porządku. Ich wybór-
- Nie będziesz ich namawiać do zmiany?-
- A kto by chciał żyć pod komendą takiej słabej Alfy?-
Prychnęłam.
- Wsiadaj. Odstawimy cię do domu-
- Dziękuję Carmen-
Objął mnie a ja odwzajemniłam gest.
- Gdyby nie telefon Chrisa, nie poszłoby tak gładko-
- I tak dziękuję-
Podniósł głowę i spojrzał na mnie z uśmiechem a ja dopiero teraz zauważyłam w jakim jest stanie.
- Jeśli chcesz mogę naprawić twój stan-
Wskazałam placem jego buzię.
- Czarować też potrafisz?-
- Nie, ale krew wampira leczy rany-
- I nic mi nie będzie?-
- Będziesz jak nowy, bo to delikatne rany-
- Mimo wszystko wolę, żeby zostały. Łatwiej będzie wytłumaczyć tacie-
- W porządku. Wskakuj-
Otworzyłam mu drzwi i zaczekałam aż wsiądzie a następnie sama zajęłam swoje miejsce. Podjechaliśmy pod dom Szeryfa i zwróciliśmy mu jego pociechę.
- Dziękuję Ci Carmen i tobie też Kol-
- Drobiazg Szeryfie. W końcu to też nasz przyjaciel-
Uśmiechnęłam się ciepło do mężczyzny i akurat dostałam SMSa.
HALE
Mamy plan. Spotkajmy się w starej fabryce
- Coś nie tak?-
- Jak się okazuje mamy jeszcze jedno zadanie-
- W razie gdybyście potrzebowali pomocy dzwońcie-
- Jasne Szeryfie-
I oboje weszli do domu.
- Co tym razem?-
- Stara fabryka i Kanima-
- Zatem w drogę-
- Jedź sam-
- A ty?-
- Ja się przejdę-
Uśmiechnęłam się do wampira i odczekałam aż odjedzie. Droga do miejsca spotkania była mi doskonale znana, bo nie raz tam zawitałam ze niejedną ofiarą. W wampirzym tempie się udałam do starej fabryki. Kilka budynków przed uznałam, że należy się tam zjawić w wielkim stylu. Wskoczyłam na pobliskich dach, z którego przeskoczyłam na kolejny i obserwowałam okolicę. Na miejscu był już Scott, Isaac, Chris, Kol a nawet ukrywający się w cieniu Peter.
- Gdzie Derek?-
Zapytał rozglądając się po wszystkich Chris. Po chwili wszyscy zwrócili się w jedną stronę, z której nadbiegał Derek w swojej formie wilka. Nie powiem, dość zabawne i prymitywne. W pewnym momencie się wybił i zrobił przewrotkę.
- Ktoś tu lubi efektowne wejścia-
Dobiegło mnie niezadowolenie Peter'a. Nie on jeden wilczku.
- No to tylko brakuje Carmen-
- Właśnie. Gdzie jest?-
Wszyscy się rozglądali szukając mnie, ale jakoś nikt nie wpadł na pomysł, żeby spojrzeć w górę. No poza Kol'em, który wiedział co się święci.
- Tu jestem-
Oznajmiłam im swoją obecność.
- Gdzie?-
- Spójrz w górę matole-
Szepnęłam w odpowiedzi Derekowi, który od razu spojrzał w górę a jego oczy zrobiły się czerwone. Zrobiłam krok do przodu i od razu wszyscy mnie dostrzegli.
- Możesz łaskawie zejść do nas?-
- Wedle życzenia-
Podeszłam do krawędzi dachu, odwróciłam się tyłem do nich i w momencie, kiedy przechyliłam się do tyłu, wszyscy przestali oddychać. Przed bliskim kontaktem z ziemią ocalił mnie Kol.
- Nie strasz ich tak mała, bo na zawał padną zanim rozwiążemy problem Kanimy-
- Oj tam, taka dawka adrenaliny jeszcze nikogo nie zabiła-
Puściłam mu oczko a on odstawił mnie na ziemię. Moich uszu dobiegło ciche błaganie mnie bym tak więcej nie robiła. Ciekawe, że starszy Hale się o mnie martwi.
- Możecie oddychać. Nie zabiłoby mnie to. No, nie na zawsze-
- Nie rób tak więcej Carmen-
Poprosił przerażony Scott.
- Tego nie mogę obiecać. Jestem wampirem-
- I uwielbiasz przyprawiać innych o zawał-
- Moja specjalność. Możemy iść, czy czekamy na kogoś jeszcze?-
Weszliśmy wszyscy do środka. Chłopcy położyli na ziemi Jacksona.
- Gdzie oni są?-
Derek rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś kto miałby tu jeszcze być.
- Kto?-
- Peter i Lydia-
Przecież ten pierwszy tu jest. Oj Scotty, jeszcze wiele przed tobą nauki.
- A mieli tu być?-
- No tak, są częścią planu-
Jednak Derekowi nie przeszkadzało to co się dzieje i wcale nie miał zamiaru ratować nastolatka.
- Co ty robisz? Nie taki był plan-
- Robi to co trzeba. On jest marionetką Gerarda-
- Zgadza się moja droga-
Pojawił się starzec a ja spojrzałam błagalnie na jego syna, ale nie otrzymałam zgody. Co za nudziarze. Nagle nasza jaszczureczka się obudziła i zaczęła się zabawa. Alfa, Beta, wampir, hybryda i łowca kontra Kanima pod rozkazami starca. Kto wygra? Nie my i właśnie ten fakt napędza mnie do działania. Ja i przegrać? Nie tym razem. Jackson rzucił mną po raz kolejny o ścianę i miałam już tego serdecznie dość. Przy każdej walce starałam się zachowywać swój normalny wygląd, czasem pokazując kły, ale tej prawdziwej formy starałam się nie pokazywać. Teraz jednak nie ma mowy by to kryć.
- Jesteś cała?-
Moich uszu dobiegł zatroskany głos Peter'a.
- Tak. Nie martw się-
Odpowiedziałam mu podnosząc się z upadku.
- Hybrydo, może tak mała pomoc?-
Podniosłam się, otrzepałam ubranie i nie przejmując się innymi pozwoliłam gniewowi na przejęcie sterów. Żyłki pod oczami, czarne białka, złote tęczówki i podwójne kły.
- Carmen, mogłabyś?!-
Dosłownie w chwili znalazłam się obok wilczka zmagającego się z Kanimą. Wzięłam jaszczurę za ogon i odciągnęłam od nastolatka.
- Teraz ja sobie porzucam-
Mówiąc to rzuciłam nim w pobliską ścianę.
- Carmen! To nadal jest Jackson, nie zabijaj go-
Spojrzałam na wilczka, przechyliłam na bok głowę i zrobiłam smutną minę.
- Ale dlaczego nie pozwalasz mi się pobawić? Uwielbiam zabawę-
Zaśmiałam się a na twarzy wilczka pojawił się niepokój. Nie wiem tylko czy bał się o jaszczurę czy mój stan go niepokoił, ale dla mnie bez różnicy. Wróg czeka. Ignorując całkowicie resztę rzuciłam się w wir walki ze stworem robiąc wszystko by mnie nie mógł sparaliżować. Przyjemnie byłoby zatopić kły w szyi ofiary albo wyrwać jej serce, ale nie mogę i to troszkę mnie hamuje.
- Carmen, przestań! Zabijesz go!-
- A nie o to nam chodziło?-
Odwróciłam się do Scott'a, zaprzestając na moment walki.
- Nie, mieliśmy go ocalić-
- Wydaje mi się, że Alfa właśnie planował go zabić a ja was tylko w tym wyręczam-
- Nie zabijamy-
Podeszłam bliżej nastolatka.
- Poprawka słońce. Ty nie zabijasz, ja owszem-
Odwróciłam się do jaszczury i poczułam ogromny ból. Wbił we mnie pazury? Ktoś tu się prosi o śmierć. Słodka jaszczureczka wyjęła swoje pazury i przyglądała mi się. Splunęłam krwią i spojrzałam na starca.
- Mogłeś powiedzieć, że nie chcesz się już męczyć na tym świecie. Skróciłabym twoje męki bez wahania Gerard-
Wycharczałam w jego stronę. Zawsze działał mi na nerwy, ale teraz już przegina.
- Nic do Ciebie nie mam Carmen, ale...-
- Ale?-
Zapytałam znajdując się za nim.
- Powinnaś zginąć-
Przewróciłam oczami.
- To już nudne, wiesz? Może dla odmiany ja tak powinnam powiedzieć? Powinieneś zginąć Gerard. Zrobisz przysługę wszystkim swoją śmiercią-
- Carmen!-
Zgromiłam łowcę wzrokiem.
- Nie przerywaj mi Christoph, bo będziesz następny a słodka Allison na końcu. Wyjdź do nas kochana, nie krępuj się-
Po chwili pokazała się młoda łowczyni z przygotowanym do strzału łukiem. Jakież to urocze.
- To będzie czysta przyjemność zabić takich jak wy. Może nawet jednego z was obdarzę nieśmiertelnością?-
- Carmen, uspokój się. Za chwilę wybijesz pół miasta i będę musiał skręcić Ci kark a nie chcę-
Spojrzałam na przyjaciela i odsunęłam się od łowców.
- Przecież sam uwielbiasz tak się bawić Kol. Mnie już tak nie wolno?-
Chciał coś powiedzieć, ale rzuciła się na mnie jaszczurka na następnie potrącił nas Jeep. Zrobiło się ciemno w nieodpowiednim momencie. Po chwili zaczął do mnie docierać jakiś głos.
- Carmen? Carmen, żyjesz?-
Stiles?
- Boże, zabiłem Carmen-
- Hybrydo?-
Zabawne, usłyszałam w głosie Alfy nutę zmartwienia. Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą zapłakanego Stiles'a.
- Zniszczyłam Jeep'a?-
Stiles spojrzał na mnie i był zaskoczony.
- Żyjesz?-
- Tak, żyję. Takie coś mnie nie zabija, ale jest bolesne i po prostu na moment straciłam przytomność-
Uśmiechnęłam się lekko do niego.
- Boże, tak cię przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem-
- W porządku Stiles. Wszystko gra-
- Ale jesteś ranna-
- To?-
Wskazałam na ślady po pazurach.
- Nic wielkiego. Pewna osoba myślała, że to mi może wyrządzić wielką krzywdę-
- Ale bywałaś w gorszych sytuacjach?-
Do grona zatroskanych dołączył Peter.
- Zgadza się. Mogę już wstać czy dalej będziesz nade mną płakać?-
- Jasne, wybacz-
Z pomocą Peter'a i Stiles'a wstałam i rozejrzałam się za rudą, która płakała nad ciałem Jacksona. Podeszłam do niej, złapałam ją za ramiona i delikatnie odciągnęłam od niego. Widząc mnie wtuliła się we mnie a ja ją objęłam ramieniem i poprowadziłam w stronę syna Szeryfa i oddałam ją w jego ręce. W sumie zderzenie z Jeep'em dobrze mi zrobiło, bo mi przeszło. Nagle Whittemore się ocknął i przeszedł swoją upragnioną przemianę w wilkołaka. Przynajmniej nie przechodzi jej tak jak my i chyba mu trochę zazdroszczę.
--------------------------------------------------
To już ostatni rozdział przygód Carmen 🥺
Nim się z nią pożegnamy pojawi się jeszcze Epilog 🤗
Mam nadzieję, że historia się Wam podobała 🥰
Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o postaciach i historii 😇
Za wszystkie ⭐i 💬 bardzo Wam dziękuję 🤗🥰🖤
Po raz ostatni widzimy się z Carmen 13.09
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top