19

Jako że ubrudziłam się krwią, musiałam się przebrać. Przebrałam się w czarną koszulkę, szare spodnie i koturny.

Poprawiłam makijaż, przejrzałam się w lustrze i zeszłam na dół.

- Pora na niebywale nudny mecz lacrosse-

- Będzie Gerard i Jackson więc nie będzie aż tak nudno-

- Na to liczę-

Odpowiedział wesoło Kol i wyszliśmy z domu. Tyle razy chciałam spakować rzeczy i stąd wyjechać, że aż ciężko zliczyć, ale żal mi było zostawiać ich tu samych. No bądźmy ze sobą szczerzy, ale Derekowi daleko do bycia tak dobrym Alfom jak jego siostra czy matka. Z resztą jaki przywódca jest dobrym przywódcą, gdy wszystkich od siebie odsuwa? Żaden. No dobra, Klaus odsunął praktycznie wszystkich, ale on budzi postrach wśród każdej żywej istoty a Derek? To taki uroczy szczeniaczek w porównaniu do Pierwotnego. Ja nawet jestem groźniejsza.

- Idziesz, czy będziesz tak siedzieć i myśleć?-

- No idę, idę. Trzeba pomóc dzieciakom nie?-

- Nie rozumiem czemu ty im tak pomagasz. Przecież nic z tego nie masz-

- Oczywiście, że mam-

- Co takiego niby?-

- Choćby to, że wreszcie zniechęciłam do siebie Dereka-

Wyszczerzyłam się w uśmiechu a Kol spojrzał na mnie z uniesioną brwią.

- Niby jak? Perswazji użyłaś?-

- Nie. Wystarczyło, że widział, jak się żywiłam-

- Przecież kiedyś to widział i nie zwiał-

- Bo to była krew z woreczka a tu była prosto z człowieczka-

- Tak beze mnie? No jak mogłaś-

Udał, że go to dotknęło i się wielce obraża za to.

- Oj no nie gniewaj się. Nie moja wina, że mam dość tego miejsca i nie wygoiła się rana-

- Jak to się nie wygoiła?-

Usłyszałam zaskoczonego Scott'a. Ups...

- Mówiłaś, że jest dobrze-

- No może tak troszkę skłamałam, ale hej, już jest dobrze-

Uśmiechnęłam się do wilczka, jednak nie był przekonany.

- Mówię serio. Nie mam żadnej rany-

Tych na moim sercu nie liczymy, bo się nie wygoją.

- Na pewno?-

- Tak Scotty, na pewno. Nie wiem, chcesz sam obejrzeć czy nie mam ran?-

- Ufam ci, ale nie musisz ukrywać takich rzeczy Carmen-

- Gdybyś znał prawdę wszcząłbyś panikę a Stiles zaoferowałby swoją krew-

- Pewnie by tak było-

- A tak, uniknęliśmy tego-

- I poszłaś beze mnie się bawić-

Zgromiłam Kol'a wzrokiem.

- Bawić?-

Wiedziałam, że Kol zaraz za dużo chlapnie więc wpatrywałam się w niego z założonymi rękoma, licząc, że będzie milczeć.

- Chyba nie urządziłaś sobie krwawego polowania?-

- Nie, spokojnie. Byłam grzeczna. Posprzątałam po sobie, jeśli to cię martwi-

Westchnął. Chyba się lekko zawiódł na mnie, ale nie będę przepraszać za to.

- I tak długo wytrzymałaś. Widział Cię ktoś?-

- Poza Derekiem nikt. Tylko nie próbuj mu niczego tłumaczyć-

Spojrzałam na nastolatka.

- Widzi mnie jako potwora i niech tak zostanie-

- Ale ty nim nie jesteś Carmen-

Gdybyś znał prawdę, popierałbyś go. Na całe szczęście nigdy jej nie poznasz.

- Przy okazji, powodzenia na meczu-

- Nie gram dzisiaj-

- Jak to?-

- Przez moje oceny-

Westchnęłam i razem z wampirem zajęliśmy miejsce na trybunach. Obok mnie usiadła Melissa.

- Jak się trzymasz?-

Zapytałam niepewnie. W końcu doznała sporego szoku. Jej syn jest wilkołakiem a ja potrafię zmieniać się w wielkiego wilka i nie tylko to, ale to już na inny raz.

- Zaskakująco dobrze. Potrzebowałam chwili, żeby to przetrawić, ale to niczego nie zmienia-

- To się cieszę-

- Mogę cię o coś zapytać?-

- Oczywiście-

Uśmiechnęłam się do niej.

- Ciebie też ugryzł jakiś Alfa?-

- Nie, u mnie to wygląda inaczej-

- Inaczej?-

- Tak. U nas gen wilkołaka przechodzi z pokolenia na pokolenie, ale jest uśpiony-

- Co to znaczy?-

- To znaczy, że jesteśmy wtedy zwykłymi ludźmi a takim aktywatorem jest moment, kiedy kogoś zabijamy. Bez różnicy czy to było celowe, wypadek czy tylko się przyczyniliśmy. Potem przy pierwszej pełni jest bardzo bolesna przemiana-

- Dzisiaj mamy pełnie. Nic Ci nie będzie?-

- Nie, o to się nie martw. Ja jestem dobrze wyszkolona i mam pełną kontrolę. Mogę się zmienić, kiedy chce-

- Masz jakąś kotwice czy coś?-

- Nie, nie mam. To coś innego-

- Powiesz mi?-

- Nie wiem, czy chcesz wiedzieć-

- Chcę. Chcę móc zrozumieć Ciebie, Scott'a i cały wasz świat-

No tu mnie zaskoczyła. Mało kto chce poznawać nadnaturalny świat i to po czymś takim.

- Jestem tylko w połowie wilkołakiem. W drugiej połowie jestem wampirem-

- To możliwe?-

- Oczywiście. Co prawda proces tworzenia jest skomplikowany, ale nie jest niemożliwy-

Po jej minie widziałam, że chce wiedzieć więcej jednak teraz nie jest na to pora.

- Obiecuję ci to kiedyś wszystko wyjaśnić-

- Mogę o coś jeszcze zapytać?-

- Jasne-

- To, ile masz lat?-

- Dziewiętnaście, tak jak Kol-

Raczej nie to chciała usłyszeć, ale to jest bezpieczniejsza odpowiedź.

- A tak naprawdę?-

- Zdradzę Ci tylko, że więcej niż ty-

- A Kol?-

- Więcej niż ja-

- Wszystko w swoim czasie?-

Zapytała lekko zawiedziona.

- Zgadza się a teraz obserwujmy boisko, bo będzie się działo i nie mam na myśli tylko meczu-

Kiwnęła głową i skupiliśmy się na meczu. Obserwowaliśmy z uwagą boisko. W oddali dostrzegłam starego Argent'a a on dostrzegł mnie.

- Wiem, że mnie słyszysz Carmen. Mam nadzieję, że jesteś przygotowana na poświęcenia-

Gotowa to ja jestem wyrwać Ci serce, ale Allison by się bardziej załamała a tego nie chcę mimo wszystko. W pewnym momencie usłyszałam dość ciche wycie wilkołaków, w dodatku zupełnie obcych. Wymieniliśmy spojrzenia z Kol'em i opuściłam trybuny. Muszę mieć pewność, że na imprezę nie wpadną obce wilki ani że to nie jest sztuczka łowców na młode wilki. Przemieściłam się do lasu i nasłuchiwałam, ale panowała cisza, za to wyraźnie było czuć dwa młode wilkołaki. Dzieciaki. Kierowałam się ich zapachem i znów usłyszałam wycie wilków. W końcu wpadłam na dzieciaki.

- Dokąd to owieczki? Na rzeź się wybieracie?-

- Carmen? Co tu robisz?-

- Sprawdzam czy nie ma nowych kłopotów, ale widzę, że są-

- Chcemy dołączyć do innego stada-

No proszę, miałam rację.

- Tu go raczej nie znajdziecie-

- Nie słyszałaś wycia?-

- Słyszałam, ale nie czuć wilkiem poza waszą dwójką, więc to łowcy-

I jak na zawołanie usłyszałam warkot silników a następnie lecącą strzałę, którą złapałam nim dotarła do celu. Od razu ją złamałam i rzuciłam na ziemię, jednak ktoś posłał kolejną. Światła trochę oślepiały jednak po zapachu wiedziałam kogo licho przyniosło.

- Lepiej, żeby to była ostatnia strzałą w tą stronę Argent-

Warknęłam zła w stronę łowców.

- Carmen? Co ty tu robisz?-

Allison?

- Pilnuję porządku a ty moja droga?-

- Poluję-

- Widzę, ale wybrałaś zły czas-

- Odsuń się, proszę. To ciebie nie dotyczy-

- Wybacz kochana, ale dotyczy mnie. Dopóki tu jestem, wasz los mnie dotyczy-

Niestety.

- Nie tym razem. Oni są ze stada Dereka a on zabił moją mamę-

Spojrzałam na jej ojca. Nic jej nie powiedział? No jego sprawa.

- Kochana, nie ty jedna chcesz go zabić i jeśli chcesz, żeby cierpiał to mogłaś przyjść do mnie-

- Przecież on jest dla ciebie ważny-

- Właśnie-

Spojrzałam na Allison a potem na Erice.

- Derek Hale jest ważny dla mnie? Dobrze się czujecie? On mnie nienawidzi-

- Kocha cię-

- Mamy dwa różne pojęcia tego słowa, ale nie ważne. Z przyjemnością Cię wyręczę Allison-

- Zrobię to sama-

- Uwierz mi, ale śmierć z twojej ręki nie będzie niczym przyjemnym a dla mnie jedno życie w tą czy w tamtą nie robi różnicy. Zapytaj Gerarda lub Chrisa to Ci powiedzą-

- Mimo to nalegam-

- Uparta jesteś. Dobrze, więc zagramy po mojemu-

Dziewczyna nie opuściła łuku, ale czekała aż się odsunę.

- Pokonasz mnie i są twoi-

- Nie chcę Cię ranić-

- To tego nie rób. Zostaw zabawki tacie i chodźmy na mecz-

- Ale...-

- Carmen ma rację Allison-

Przez chwilę się wahała, ale wypuściła strzałę w moją stronę, którą złapałam. Teraz wypuściła dwie naraz, ale dla mnie to nie problem je złapać. Rzuciłam jedną strzałę w reflektor, bo nie mam zamiaru mieć na głowie bandy łowców, choć i tak niewiele mi zrobią.

- Długo tak jeszcze będziemy się bawić?-

- Aż się nie odsuniesz-

- W takim razie, nie dajesz mi innego wyjścia-

Mam nadzieję, że się przestraszy. W wampirzym tempie zbliżyłam się do niej. Na moje szczęście było ciemno i mnie nie widziała.

- Zabiłabyś przyjaciółkę swojego byłego?-

Skierowała się w moją stronę, ale zdążyłam zmienić stronę.

- Naprawdę jesteś aż tak mściwa?-

Teraz celowała w ojca. Jeszcze trochę ją pozwodziłam i przyznaję mam z tego ubaw.

- Carmen skończ te głupie gierki!-

Wrzasnął zły Chris. Allison cały czas próbowała mnie gdzieś namierzyć, ale to było nie możliwe, bo słychać było z każdej strony jakiś dźwięk. Przybrałam swój wampirzy wygląd i stanęłam w świetle refraktora.

- Wedle życzenia Chris-

Spojrzałam na nich spod byka i się uśmiechnęłam. Allison się wystraszyła i wypuściła strzałę, która mnie niestety trafiła. Gdy to zobaczyła zaczęła panikować.

- Boże, Carmen, przepraszam. Ja nie chciałam. Naprawdę-

W odpowiedzi wyjęłam strzałę krzywiąc się przy tym.

- A dopiero uleczyłam ranę postrzałową-

Jęknęłam załamana.

- Nie chciałam. Naprawdę. Proszę, nie gniewaj się-

- O co? O to maleństwo? Dziewczyno, bywałam gorzej traktowana-

Machnęłam lekceważąco ręką. Tyle razy do mnie strzelano, wbijano mi kołek, skręcano kark, że taka mała rana to nic.

- Dzieciaki, wracać do nieudolnej Alfy-

Widząc ich miny wiedziałam, że będą protestować.

- Bez dyskusji, bo was tam siłą zaprowadzę. A wy-

Zwróciłam się do łowców.

- Zabierać się stąd nim wam pomogę wrócić do domów-

- Chyba nas nie zabijesz?-

Szepnął Chris tak żebym tylko ja to słyszała, na co pokręciłam głową. Nie mogę go za to winić jaki jest jego ojciec ani za to, że jego córka chce pomścić śmierć matki, mimo, że nie zna całej prawdy. Kiwnął mi głową co znaczyło, że zajmie się swoimi a ja mogę zająć się dzieciakami. Widząc moją nieugiętą postawę, grzecznie zrobili w tył zwrot i pomaszerowali w stronę, z której przyszli a ja za nimi. Panowała cisza. Nie wiem czy dlatego, że bali się mnie czy po prostu nie mieli niczego do powiedzenia. Po długiej wędrówce dotarliśmy na miejsce, jednak się zatrzymali.

- Na co czekacie? Zaproszenia wam wysłać?-

- Nie możesz nas zabrać?-

Zapytała z nadzieją Erica.

- Nie ma takiej mowy. Tam, gdzie ja mieszkam, wilkołaki są inne niż wy a niebezpieczeństwo jest na każdym kroku-

Oboje nie odpuszczali i spoglądali na mnie błagalnie.

- Przykro mi, ale tu jest wasze miejsce. Z wampirami na karku nie będzie wam wcale łatwiej żyć-

- Przecież możesz nas jakoś ochronić czy coś-

- Nie jestem wilczą nianią. Tu jestem na prośbę Scotta co daje wam moją opiekę, ale w Nowym Orleanie chronię tylko swoją rodzinę-

- To możemy nią zostać-

- Gardzę swoim gatunkiem, więc nie. Teraz do środka-

Uparcie stali na swoich miejscach, więc najpierw złapałam Boyda i wrzuciłam go do środka a następnie chwyciłam Erice i zrobiłam to samo, na końcu samej wchodząc do środka.

- Co ty tu robisz?-

- Przyprowadziłam twoje zguby, uratowałam je od śmierci i Ciebie też-

- Sami chcieli odejść-

- Bo o nich nie dbasz-

- Niech idą z tobą-

- Nie jestem wilczą niańką-

- To oddasz jakimś wilkołakom-

To jest Alfa tak? To ja jestem czarownicą.

- Posłuchaj no mnie facet. Przemieniłeś ich więc to twój obowiązek a nie mój-

- To uczyń ich takich jak ty i po problemie-

- Masz rację. Zachowam się jak ty i odbiorę im spokojne życie a w zamian uczynię ich mordercami. Świetny pomysł-

- Przyda ci się nowa rodzina więc jaki problem?-

- Jaki? Taki, że nie jestem tak słaba jak ty. Wiesz, dlaczego? Bo ja nigdy nie potrzebowałam rodziny do bycia silną. Ty nawet ze stadem jesteś słaby, gdzie ja mogę cię roznieść w chwilę i bez pomocy Mikaelson'ów-

Grał twardego, ale widziałam w jego oczach przerażenie i coś jeszcze, ale nie wiem co.

- A wiesz, dlaczego się tak bardzo różnimy? Ty się chowałeś w domu, z rodziną i jesteś miękki a ja dorastałam na ulicy i życie uczyniło mnie twardą. Dla mnie nie ma niemożliwego-

Stał dalej twardo przede mną.

- Jesteś tchórzem Derek-

Magiczne słowo ruszyło go. Zaatakował na co się zaśmiałam. Uderzył mnie w brzuch, ale kolejnego ciosu już nie zdał, bo go złapałam za rękę, którą następnie mu złamałam. Jego oczy zrobiły się czerwone. Chciał walczyć, ale dla mnie jest słaby. Chwyciłam go za gardło i rzuciłam nim o ścianę a po chwili do niego doskoczyłam.

- Następnym razem, pomyśl nim zaatakujesz-

Wyprostowałam się, ostatni raz na niego spojrzałam i uśmiechnęłam się.

- Au revoir-

Rzuciłam na odchodne i pomachałam im.











----------------------------------------------------------------------------

*żegnam


Dziś mamy przed ostatni rozdział przygód Carmen 😔

Za tydzień (05.09.22r.) wychodzi ostatni rozdział a potem już tylko Epilog 😱

Dajcie znać w komentarzach co myślicie i czego spodziewacie się w ostatnim rozdziale i epilogu 😇

Każdy 💬 i ⭐ mile widziany a także bardzo za nie dziękuję drodzy czytelnicy 🖤🥰

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top