15

Wyspana i wypoczęta w świetnym humorze. Kiedy ja ostatnio się tak czułam? Nie pamiętam. Zeszłam do kuchni gdzie zrobiłam sobie kawy a chwilę po mnie zjawił się Klaus.

- Idziesz ze mną do Kieran'a?-

- Jasne, daj mi chwilę-

Olałam kawę i pobiegłam do siebie się przebrać. Szybki prysznic i założyłam pierwsze lepsze ciuchy, które wpadły mi w ręce i dołączyłam do Klausa. Na całe szczęście okazało się, że Kieran wybrał bycie wampirem i było z nim zdecydowanie lepiej a raczej było. Klątwa wcale nie zniknęła i gdy przyszliśmy próbował zabić bratanicę. Klaus go złapał i skręcił mu kark a ja przebiłam mu serce. Zabrałam dziewczynę do jej domu a Pierwotny zajął się resztą. Miało być tak pięknie a skończyło się jak zawsze.

Klaus

Od śmierci Kieran'a, Carmen siedzi w swoimi pokoju i wychodzi tylko żywić się ludźmi. Nie rozmawia z nikim ani nikogo nie chce widzieć. Nie było jej nawet na czuwaniu. Nie sądziłem, że aż tak się tym załamie, chociaż znając ją to pewnie ta jedna za dużo sytuacja, która ją przerosła i będzie źle.

- Rozmawiałeś z nią?-

- Nie. Nie chce nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać-

- Przecież razem z Kol'em byliście jej największym oparciem-

- Ostatnio był nim Kol, ale nawet z nim nie rozmawia-

- Jak to?-

Zapytał zdziwiony Elijah.

- Nie odbiera od nikogo. Dzwonił do niej Kol, nowi przyjaciele a nawet ten cały Hale. Nie odebrała-

- W takim razie ja spróbuję-

- Powodzenia-

Przyda mu się bo tak naprawdę nie wiemy czym nas zaskoczy ta mała istota. Po pierwszej wizycie u Kieran'a zdemolowała pokój a gdy nie znalazła żadnych odpowiedzi na problemy to prawie bibliotekę rozniosła. Zdecydowanie za dużo na siebie bierze i za bardzo zależy jej na pokazaniu jaka jest twarda i niewzruszona. Może faktycznie spokój mojego brata do niej przemówi?

Carmen

Do mojego pokoju wszedł Elijah. Nie odezwał się słowem tylko po prostu usiadł na krawędzi łóżka. Czekałam na jakieś jego mądrości, ale nic nie powiedział. Po prostu siedział.

- Nie było mnie przy nim i nic nie zrobiłam. Jestem straszna-

- Nie jesteś. Byłaś przy nim teraz i jestem przekonany, że nie miał ci za złe twojej decyzji-

- Jaka przyjaciółka tak robi?-

- Carmen, nie obwiniaj się. Z czarownicami nie wygramy-

- Na pewno dało się coś zrobić. Nie wierzę, że nie-

- Tego nie wiemy. Wybierzesz się chociaż na pogrzeb?-

- Jest dzisiaj, prawda?-

- Tak-

Westchnęłam i podniosłam się z łózka, kierując się prosto do łazienki. Odkręciłam letnią wodę, zdjęłam ubrania i stanęłam podwodą. Stałam tak jakiś czas, myśląc właściwie o niczym. W końcu chwyciłam żel i się umyłam. Wzięłam ręcznik i się nim owinęłam. Elijah nie było już w moim pokoju. Całe szczęście bo nie chciałabym dostać zawału prze kolejnego Pierwotnego. Wyciągnęłam z szafy czarną sukienkę i poszłam się przebrać. Zrobiłam lekki makijaż i wróciłam do pokoju po resztę elementów mojego stroju. Założyłam czarne kolczyki, w tym samym kolorze szpilki i wyciągnęłam kopertówkę. Zastanawiałam się jeszcze nad pierścieniem. Kiedyś to był nieodłączny element mojej garderoby, ale jako hybryda nie potrzebuję czegoś takiego, choć to ładna ozdoba a ja je uwielbiam. Zgarnęłam pierścień i wyszłam z pokoju.

- Jednak cię przekonał do wyjścia-

- Gdybym nie pożegnała przyjaciela przed wyjazdem nie wybaczyłabym sobie tego-

- Już?-

- Tak. Po pogrzebie wyjeżdżam. Muszę dokończyć sprawy w Beacon-

- W porządku. Poproszę Genevieve, żeby cię odesłała-

- Poproś żeby to zrobiła ta mała wiedźma, której wręczyłeś jakieś małe pudełko-

- Skoro takie twoje życzenie, niech będzie-

Bez dalszej dyskusji udaliśmy się na mszę a później zgodnie z Nowoorleańską tradycją był korowód gdzie dołączyła do nas Hayley i Elijah. Po ceremonii miałam spotkać się z czarownicą, która miała mnie odesłać do Beacon Hills. Miałam chwilę do spotkania więc wróciłam się po księgę od Hayley bo w końcu tam nie zajrzałam bo nie było kiedy. Mając wszystko czego potrzebuję udałam się do szklarni w której miałam spotkać się z czarownicą.

- Zdziwiło mnie, że chcesz mojej pomocy-

- Mnie też. Jesteś wstanie to zrobić?-

- Oczywiście-

- Długo Ci to zajmie?-

- Nie-

- Nawet jeśli jestem chroniona przed magią?-

- A jesteś?-

- Po tym co przeszłam z pewną czarownicą, musiałam-

- Nie mogę niczego obiecać-

- Zrób co możesz a w najgorszym razie poprosi się rudą-

Dziewczyna kiwnęła głową i zabrała się za swoje czary. Ku mojemu zaskoczeniu, nie zabrało jej to wiele czasu co znaczy, że albo jest silną czarownicą albo moja ochrona już mnie nie chroni jak powinna. Po wszystkim odwiedzę Bonnie. Chwilę po moim zjawieniu się w Beacon Hills, odezwał się mój telefon, ale widząc kto dzwoni odrzuciłam połączenie.

- Możemy pogadać w cztery oczy Kol-

Nie musiałam długo czekać aż się zjawi.

- Czemu nie dałaś znać, że wracasz?-

- Miałam napisać w czasie korowodu pogrzebowego czy na mszy?-

- Przed-

- Wtedy nie miałam pewności czy czarownica się zgodzi i czy w ogólę się uda-

- Czyli co teraz?-

- Przetrząsnę całe miasto i znajdę tego właściciela-

- Carmen, przed chwilą pochowałaś przyjaciela-

- Nie pierwszego i nie ostatniego-

- Co to za książka?-

- Hayley mi to dała, ale nie wiem co to-

Odłożyłam kopertówkę na blat i otworzyłam książkę, która okazałą się jakimś spisem imion.

- Klan półksiężyca?-

- Pytaj Hayley a nie mnie-

Rzuciłam okiem na tą listę imion, ale nic mi one nie mówiły, poza jednym.

- Wszystko w porządku?-

- Należę do tego klanu-

Pokazałam Kol'owi listę i wskazałam mu moje imię.

- Carmen Genevieve Elizabeth Labonair to ty?-

- A znasz jeszcze jakąś Carmen?-

- Nie-

- Ja tym bardziej-

Od razu wzięłam telefon do ręki i zadzwoniłam do wilczycy. To na pewno jakieś nieporozumienie. Od razu odebrała.

Możesz mi wytłumaczyć ten głupi żart?

Ale jaki?

Specjalnie wpisałaś mnie na tą głupią listę?

Jaką listę?

Klan półksiężyca. Mówi ci to coś?

Tak to moja wataha i twoja

Chyba się przesłyszałam

Masz listę przy sobie?

Tak

Poszukaj Andrea Labonair

Spojrzałam na listę i faktycznie widniało tam takie imię.

No jest ktoś taki

To moje prawdziwe imię i nazwisko

Chcesz mi powiedzieć, że jestem twoją krewną?

Zgadza się. Wpadniesz na mokradła?

Jestem w Beacon Hills i nie mam teraz czasu

Rozłączyłam się. Nie wierzę w te bzdury. Przecież oni mają znamię a ja go nie posiadam więc to jest niemożliwe. Może faktycznie istnieje inna Carmen, która właśnie się tak nazywa? Tak, to na pewno ta opcja.

- Czyli należysz do klanu pół księżyca i jesteś spokrewniona z Hayley?-

- Nie jestem. To jest po prostu idiotyczny pomysł wilczycy żebym dołączyła do swoich-

- A co jeśli to prawda?-

- To nie mam zamiaru poznawać tych zdrajców-

Warknęłam zła.

- Teraz wyjaśnij mi jak trafiłeś w ręce Gerarda-

- Wypytywał o ciebie i nie wierzył, że pojechałaś w sprawach rodzinnych-

- Chodziłeś do szkoły gdy mnie nie było?-

- No tak-

- A pamiętasz, że jesteśmy tutaj jako rodzeństwo?-

- No tak-

- I zapomniałeś kto jest dyrektorem?-

- Słowo daję, nikogo nie zabiłem-

- To jakim cudem cię pojmał?-

- Nie wiem. Starzec sobie coś ubzdurał-

- W takim razie wytłumaczę mu jaki błąd popełnił-

- Nie musisz. Sprawa załatwiona-

- Nie wydaje mi się-

- Carmen, ochłoń-

Położył mi dłoń na ramieniu, ale ją zrzuciłam.

- Nie mów mi co mam robić bo jesteś ostatnią osobą, która ma do tego prawo-

- Powinnaś trochę odpocząć bo za dużo ci się chyba zwaliło na głowę. Przyniosę ci krwi-

I jak powiedział tak zrobił. Ma rację, powinnam ochłonąć i pożywić się krwią a najlepsza jest prosto z żył. Wyszłam z domu korzystając z okazji, że Kol coś kombinuje żeby mnie pocieszyć. Spacerowałam uliczkami miasta, ale jakoś nie było za bardzo ludzi. W sumie może to nawet lepiej? Mogę spokojnie pomyśleć nad swoim życiem. Zamordowałam wielu i to z zimną krwią, jestem fatalną przyjaciółką, nie potrafię pomóc nastolatkom, mam złamane serce i nie wiem co czuję do Dereka a do tego wszystkiego pogrzebałam właśnie przyjaciela i najprawdopodobniej odkryłam swoją watahę. Co mi to wszystko daje? Nic. Jedno, wielkie nic. Powinnam była rozszarpać Genevieve i resztę czarownic za to co zrobiły rodzinie O'Connell i tej małej czarownicy bo nikt nie zasługuje na takie traktowanie a te wywłoki się wywyższają nad innymi i myślą, że są lepsze. Jeszcze im pokażę w jakim błędzie żyją. Tak mnie pochłonęły myśli, że nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do lasu. Może by tak przemienić się w wilka? Nie, zostanę bez ciuchów. Bez sensu. Po prostu wrócę do domu. Weszłam i skierowałam się prosto do siebie. Zdjęłam buty i położyłam się na łóżku. Leżałam tak wpatrując się w sufit i zaczęły napływać do mnie wszystkie wspomnienia. Te dobre i te złe. Z niektórymi się pogodziłam a z niektórymi nie i to zaczęło mnie dobijać a szczególnie śmierć Kieran'a. Gdybym nie wyjechała albo gdybym nie kazała się zamykać w trumnie może bym go przed tym uchroniła. Na pewno bym coś mogła wtedy zrobić, ale zamiast zachować się jak należy zachowałam się jak ostatni tchórz. Zwiałam z Nowego Orleanu a potem zaczęłam się załamywać i kazałam Klaus'owi przebić mi serce. Jestem świetna, nie ma co. Takie myślenie mi nie pomoże. Podniosłam się z łóżka, otworzyłam okno i wyszłam przez nie a następnie pobiegłam w stronę lasu. Będąc u jego wejścia, wywołałam przemianę. Piekielnie bolesną przemianę, ale tu mnie nikt nie słyszy. Mały wilczek Carmen. Super. Pobiegam, pobędę wilkiem i będzie spokój .Rzuciłam się do biegu. Nie ważne dokąd, ważne, że będę w ruchu a to najlepsza metoda na wszystko. Dziwnie tak być wilkiem. Przeżyłam w tej postaci tylko dwie pełnie i nigdy więcej no bo kto o zdrowych zmysłach zmieniałby się w wilka kiedy jest wampirem w połowie.


















-----------------------------------------------------------------

Piętnasty rozdział a to oznacza, że jeszcze pięć rozdziałów + epilog i kończymy.

Zostawcie po sobie ⭐ i 💬

Kolejny rozdział już 09.08!

🖤🤗

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top