12

Prowadzona intuicją dotarłam do kuchni gdzie zastałam Pierwotnego.

- Sądziłam, że Genevieve jest martwa-

Odwrócił się do mnie a jego twarz kryła nie małe zaskoczenie.

- Problem Kanimy zażegnany?-

- Nie, ale nie wybaczyłabym sobie nie być przy Kieran'ie w jego być może ostatnich chwilach życia-

- Czyli już wiesz?-

- Niestety-

Podszedł i mnie objął.

- Chcesz odpocząć albo się przejść?-

- Bardziej coś zjeść. Zawsze jestem okrutnie głodna po skręceniu karku-

- Kto ci go skręcił?-

- Kochana Victoria Argent, ale nie martw się. Już więcej nikogo nie skrzywdzi-

- Zabiłaś ją?-

- Miałam skręcony kark to po pierwsze a po drugie ugryzł ją Alfa-

- Alfa?-

- No wiesz, ten co rządzi wilkołakami-

- Tak wiem kto to. Zastanawia mnie tylko jaki wilkołak by cię bronił-

- No taki co to ratował swoją betę i kiedyś mnie kochał-

- A co tam robił Derek Hale?-

- Nooo tak jakby Beacon Hills to jego miasto rodzinne-

- Skrzywdził cię?-

- Nie. Za to przybyło kilka osób zastanawiających się co z nim nie tak a jednocześnie chcących mu dokopać-

Kiwnął głową i wskazał żebym za nim poszła. W końcu dostałam to czego tak bardzo domagał się mój organizm. Może to nie to samo co krew prosto z żyły, ale dobre i to.

- A gdzie wilczyca?-

- Ze swoimi i pewnie będzie chciała się z tobą spotkać-

- Nie odpuściła co?-

Otworzyłam woreczek i zabrałam się za opróżnianie go.

- Właściwie to przypadkiem odkryła twoje stado-

- Super-

Mruknęłam z pełną buzią. Gdy się najadłam poszłam do swojego starego pokoju. Prysznic i nowe ciuchy to zdecydowanie coś czego mi teraz trzeba. Wchodząc do łazienki uznałam, że jednak bardziej potrzebuję kąpieli na odprężenie. Napuściłam wody do wanny, wyspałam lawendowej soli, zdjęłam ubrania, upięłam włosy i zanurzyłam się w ciepłej wodzie. Tak, zdecydowanie mi tego trzeba. Przymknęłam na chwilę oczy i pozwoliłam ciału się rozluźnić. Jednak moja cisza i spokój zostały brutalnie przerwane. Opuściłam wannę, owinęłam się ręcznikiem i udałam się do drzwi.

- Czy chwila spokoju to zbyt wielkie wymaganie? Umrzecie jeśli mi nie podniesiecie ciśnienia?-

Mruknęłam otwierając drzwi. W drzwiach ujrzałam blondynkę, której nie kojarzyłam a na mój widok się speszyła.

- Oh, wybacz. Ja nie wiedziałam-

- W porządku. Kim jesteś i czego potrzebujesz ode mnie?-

- Jestem Camille O'Connell. Bratanica Kieran'a-

- Daj mi chwilę-

I nie dając jej nic więcej powiedzieć zamknęłam drzwi. Podeszłam do szafy i wyjęłam to co pierwsze wpadło mi w ręce. Zabrałam rzeczy do łazienki i przebrałam się. Czarne spodnie, czarny top bez ramiączek, czarne szpilki i czerwony kardigan. 

Idealnie na wizytę u starego przyjaciela. Pytanie czy mnie jeszcze pozna. Otworzyłam ponownie drzwi i spojrzałam na dziewczynę.

- Klaus cię do mnie przysłał?-

- Właściwie to wuj wspominał często o jakiejś Carmen-

- To ja. Carmen Mikaelson. Przyszłaś tylko dowiedzieć się kim jest tajemnicza Carmen czy w jakimś konkretnym celu?-

- Możesz mu pomóc?-

- Mogę porozmawiać z czarownicą, która go przeklęła, ale nic więcej nie mogę obiecać-

- Bastianna nie żyje-

- No cóż, później się pomyśli co zrobić. Masz coś przeciwko jeśli go odwiedzę?-

- Nie-

Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam z pokoju. Na dole czekał Klaus i jego zabaweczka. Gdy zeszłam od razu się odezwała.

- Nim zaczniesz wyrażać swoją niechęć wobec mnie chciałabym cię zaprosić na pewne wydarzenie-

- I co, mam się bratać z wiedźmami?-

- Nie, po prostu pomyślałam, że zaproszenie na Ucztę Błogosławieństw będzie taką gałązką oliwną miedzy nami-

Powiedziała z uśmiechem a ja bym go jej chętnie starła i nie tylko.

- Kiedy jest?-

- Dzisiaj wieczorem-

- Pomyślę czy uświetnię wasze małe święto moją wspaniałą osobą a teraz przepraszam, ale wychodzę-

Pociągnęłam za sobą dziewczynę i obie wyszłyśmy. Szłyśmy w ciszy, za co byłam bardzo wdzięczna. Jak głupim trzeba być żeby trzymać mnie w jednym domu z czarownicą? No chyba, że mam się nią pożywić to ja bardzo chętnie. Po jakimś czasie dotarłyśmy do kościoła, który był pod opieką Kieran'a a potem weszłyśmy na poddasze. Nie wyglądał dobrze. Nic dziwnego. Śmierć bratanka jak i klątwa odbijają się i to mocno na nim. Podeszłam odrobinę bliżej.

- Kieran?-

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu jakby szukał skąd dochodzi głos. W końcu jego oczy spoczęły na mnie.

- Ciebie tu przecież nie ma. Jesteś uśpiona. Nie ma cię tu, to jakaś zjawa. Moja Carmen słodko śpi i nie rozpacza przez głupiego chłopaka-

Widok w jakim był stanie i fakt, że myślał, że jestem zjawą był bolesny. Zrobiłam krok w jego stronę.

- Kieran, jestem tutaj. Ściągnęli mnie żebyśmy mogli się spotkać-

Uśmiechnęłam się próbując ukryć cierpienie jakie wywoływał ten widok.

- Nie, to nie możliwe. Jesteś okrutną zjawą! Przyszłaś mnie męczyć jak reszta tych potworów!-

Podeszłam do niego i złapałam go za dłoń nie dbając czy coś mi zrobi czy nie.

- Kieran, to ja Carmen. Ta prawdziwa. Jestem tutaj. Jestem obok Ciebie-

Ścisnęłam lekko jego dłoń. Nie oczekiwałam, że mnie rozpozna czy uwierzy, że naprawdę tu jestem, ale jego dotychczas nieobecny wzrok spojrzał na mnie i wyglądało jakby dostrzegł, że naprawdę mnie widzi.

- Carmen? To ty? Jesteś prawdziwa?-

- Oczywiście, że tak-

Uśmiechnęłam się a po moim policzku spłynęła łza, ale nie to było teraz ważne.

- Nadal cierpisz?-

Zapytał z przejęciem.

- To teraz nie ważne. Ważniejsze jest uratowanie ciebie. Choćbym miała udać się do piekła by cię ocalić to to zrobię-

Uśmiechnął się, ale znów wrócił do swojego stanu. Chciał mnie zaatakować, ale w porę się odsunęłam od niego.

- Ile mu zostało?-

- Niewiele-

Odpowiedziała smutno Camille.

- W takim razie pora porozmawiać z czarownicami-

Opuściłam poddasze jak i sam kościół i wróciłam do domu. Oczywiście na wejściu wpadłam na kochanych Pierwotnych.

- Przyjmiesz zaproszenie?-

- Z rozkoszą-

Klaus się uśmiechał a Elijah był zaniepokojony. Oboje wiedzieli co się święci.

- Tylko nie zabij nikogo-

- Tego nie mogę obiecać-

Zniknęłam do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęłam drzwi, ogarnął mnie gniew w przypływie, którego zaczęłam niszczyć wszystko co nawinęło mi się pod ręką. W momencie gdy rzuciłam krzesło w stronę drzwi, ktoś je otworzył.

- Przyniosłem ci suknię na dzisiejszy wieczór-

- Zostaw na łóżku i zostaw mnie samą. Proszę-

Ostanie słowo zaakcentowałam tak by zrozumiał, że nie życzę sobie żadnego towarzystwa, jednak nie zostałam sama.

- Mogę coś dla ciebie zrobić Carmen?-

W jego głosie była wyczuwalna troska. Cały Elijah.

- Tak, zostaw mnie samą-

Ponowiłam prośbę zachowując spokój chodź i to nie było proste. Wampir tylko podszedł do mnie i objął mnie nic nie mówiąc. Przez chwilę stałam tak dając opaść gniewowi a gdy poczułam, że jest lepiej odwzajemniłam gest.

- Teraz zostawię cię samą żebyś mogła przygotować się i olśnić wszystkich-

Puściłam go a on wyszedł i zostałam ze wszystkim sama. Na łóżku leżała śliczna czarna sukienka a ja miałam idealnie pasujące do niej dodatki. Zamieniłam spodnie i top na sukienkę, włosy upięłam w koka z którego wystawało luźno kilka pasemek i zrobiłam delikatniejszy makijaż z akcentem na usta. Całość dopełniłam srebrnymi kolczykami a do ręki wzięłam małą torebkę.

Przejrzałam się w lustrze. Jak zwykle wyglądam zabójczo. Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Jak się okazało ta ważniejsza część przyjęcia odbywała się u nas w domu. Przynajmniej nie muszę daleko chodzić. Elijah wręczył mi pudełko, które miało być prezentem dla czarownic i powiedział gdzie mam iść. Na szczęście były słyszalne rozmowy więc i bez tego bym trafiła na miejsce. Ludzie, wampiry, czarownice i nawet przedstawicielka wilkołaków. Idzie w moją stronę, jak słodko.

- Carmen, znajdziesz chwilę na rozmowę?-

- Dzisiaj? Zdecydowanie nie znajdę-

- To ważne-

- Zdaję sobie sprawę, że wilkołaki są dla ciebie ważne i chcesz mi pomóc, ale z całym szacunkiem do ciebie, rozmowa musi zaczekać do jutra-

Wilczyca spojrzała na mnie zaskoczona.

- Moja samokontrola wisi dosłownie na włosku i jeśli wszyscy mają przetrwać nic nie może mnie wyprowadzić z równowagi a teraz przepraszam-

Oddaliłam się od niej żeby się uspokoić bo sam widok ludzi i czarownic działał na mnie jak płachta na byka a skoro Elijah jest gospodarzem nie chce narobić mu problemów. Przynajmniej nie teraz. W końcu nadeszła chwila składania podarków wiedźmą i ewidentnie unikano jednej z nich a mnie zrobiło się jej odrobinę żal. Już chciałam podejść gdy zostałam zatrzymana.

- Dobrze Ci radzę, zabierz tę rękę nim ci ją urwę-

Warknęłam na czarownicę, która od razu mnie puściła.

- Możesz położyć swój prezent koło drugiej lub trzeciej czarownicy żniw-

Odwróciłam się do czarownicy i posłałam jej pełne nienawiści i pogardy spojrzenie. Swoje kroki skierowałam bliżej drugiej czarownicy. Widząc jak się uśmiecha odwzajemniłam uśmiech i nie spuszczając z niej wzroku położyłam swój prezent przed tą w czerwonej sukni. Jej mina? Bezcenna a moich uszu doszło ciche „dziękuję" na co mój uśmiech zrobił się jeszcze większy i z dumną miną oddaliłam się od czarownic. Miałam nie zabijać, ale o denerwowaniu i innych rzeczach nie było mowy. Poczęstowałam się szampanem i wmieszałam się w tłum.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top