18
Moje życie nigdy nie było usłane różami ani proste i tak też jest teraz. Sądziłam,że głupi nastolatek z bronią stanowi problem, ale prawdziwy problem to zramolały łowca, w dodatku umierający. On coś kombinuję, ja to wiem. Wyjęłam z szafy czerwoną koszulkę, skórzane spodnie, czarne szpilki i wróciłam się przebrać. Włosy jak zwykle rozpuszczone, makijaż też odpowiedni i można wyjść. Po drodze zgarnęłam brązową bassebollówkę i zeszłam na dół.
Po wczorajszym miałam ochotę wysuszyć kilka ciał, ale Kanima to już wystarczający problem, więc musi mi wystarczyć woreczek krwi. Nawet Kol co chwila sprawdzał czy nic mi nie jest.
- Możecie na chwilę wyluzować? Nic mi nie jest-
- On cię postrzelił-
Szepnęła przejęta Lydia.
- Zgadza się, ale patrzcie, wygojone-
Na dowód podciągnęłam kawałek koszulki.
- Wierzycie mi już?-
- No dobrze, ale jakby coś to...-
- Nie da się mnie zabić taką bronią. Wystarczyło wypić krwi-
I nie pokazywać wam całości, bo jednak trochę wolniej się goję nie pijąc krwi prosto z żył. Kolejny nudny dzień w szkole i nudne lekcje. Ciekawe, że nigdzie nie ma tego świra Matt'a.
STILES💙
Ktoś utopił zeszłej nocy Matt'a
Wiadomo kto to zrobił?
Nie było żadnych świadków ani śladów
Westchnęłam zirytowana. Byliśmy tak blisko a teraz jesteśmy w dupie. Świetnie! W końcu lekcja dobiegła końca i akurat, gdy wyszłam ktoś do mnie zadzwonił.
Mikaelson przy telefonie
Myślę, że znalazłem coś co może Cię zainteresować
A jesteś?
Peter Hale
Zatem słucham Peter, co masz dla mnie ciekawego
Zapewne już wiesz, że Kanima nie jest zwierzęciem stadnym
Potrzebuje tylko Pana
Zgadza się, jednak ma coś wspólnego z wilkołakami
Co takiego?
Kanima przeważnie jest formą Alfy i Bety, ale nasza jest tylko tym drugim
Czy to znaczy, że może być jeszcze gorzej?
Obawiam się, że tak
Nie pocieszyłeś mnie, ale dziękuję za informację
Do usług piękna
Rozłączył się a ja wzrokiem w tłumie nastolatków musiałam odnaleźć moich. Na całe szczęście to nie było takie trudne i po chwili ich dogoniłam.
- Mam niezbyt dobre wieści-
- Mów-
- Nasza Kanima jest prawdopodobnie tylko Betą-
- To chyba nie jest źle-
- Jeśli nie liczyć tego, że jej obecny Pan może chcieć ją ewoluować do formy Alfy to nie jest źle-
- Dobra, odwołuję co powiedziałem-
- A wiesz to od?-
- Swojego informatora-
- Którym jest?-
- Ktoś-
Oczywiście Scott uznała, że wymusi coś ze mnie swoim przenikliwym wzrokiem, ale mnie się nie da złamać.
- Ciesz się, że w ogólę wam o tym powiedziałam-
- Będziecie na meczu?-
- Obowiązkowo. Musimy mieć na oku naszą jaszczureczkę-
- I znaleźć jej nowego Pana-
- Zgadza się-
No to dotrwać do końca lekcji, chwila spokoju a potem mecz lacrosse. Nie ma mowy, że tu zostanę. Rozwiązujemy sprawę i widzimy się nigdy. Tak mi brakuje bycia sobą, że chyba zaraz mnie rozniesie. Dobra, oficjalnie przyznaję, że mam dość tej szkoły i muszę wyjść. Wraz z końcem nudnej matematyki, spakowałam rzeczy i od razu wmieszałam się w tłum nastolatków co nie było jakieś wybitnie trudne. Opuściłam budynek i skierowałam się prosto do lasu. Po drodze zostawiłam torbę, bo tylko by mi zawadzała i pobiegłam przed siebie. Ku mojej radości w oddali było słychać ludzi. Nie zwlekając ani minuty dłużej skierowałam się w ich stronę. Nastolatkowie, na oko w wieku Scott'a. Miałam się nie bawić jedzeniem, ale zmieniłam zdanie. Zatrzymałam się niedaleko nich i przez chwilę ich obserwowałam. Nie do końca mój typ, ale krew to krew. Przedstawienie czas zacząć. Narobiłam trochę hałasu i wyszłam ze swojej kryjówki. Spanikowali, ale na mój widok odetchnęli z ulgą a nawet zaczęli się śmiać.
- Nieźle nas nastraszyłaś dziewczyno-
- Wybaczcie chłopcy-
Zrobiłam niewinną minę i słodko się uśmiechnęłam do nich.
- Gniewać się na taką ślicznotkę? Gdzie tam-
- Co tu robisz sama?-
- Wyszłam na spacer, ale chyba trochę pobłądziłam-
Granie słodkiej idiotki to najlepszy wybór a ja za chwilę dopadnę swoje ofiary.
- To może cię wyprowadzimy z lasu?-
- Albo w ogólę do domu Cię odprowadzimy. Szkoda, żeby ktoś skrzywdził taką ślicznotkę-
- Jesteście naprawdę słodcy. Jak dobrze, że was spotkałam-
Kolejny słodki uśmiech, od którego aż mdli. Złapałam obu pod ramię i zaczęliśmy iść, ale nie w stronę wyjścia a zdecydowanie w głąb lasu. Gdy zaczęli być zdezorientowani mogłam w końcu przestać być słodką idiotką.
- Chyba się zgubiliśmy-
- No co ty nie powiesz Einstein-
Przewróciłam oczami.
- Wiecie, zgłodniałam trochę. Macie coś przeciwko jeśli zjem?-
A teraz moja ulubiona część. Podeszłam do bruneta i spojrzałam mu w oczy.
- Będziesz stał tutaj i w milczeniu poczekasz na swoją kolej-
W odpowiedzi mi przytaknął a ja skierowałam się do blondyna, który trząsł się ze strachu.
- Czego boisz się kochanie? Nie mam zamiaru cię zabić-
Pogładziłam go po policzku i uśmiechnęłam się do niego.
- No przynajmniej nie tak od razu-
Był gotów do ucieczki, ale byłam szybsza.
- Dokąd ci tak śpieszno? Ja jeszcze nie skończyłam-
Jednak się nie pobawię.
- Nie wrzeszcz ani nie ruszaj się-
Zdecydowanie lepiej. Stanęłam za nim i zatopiłam kły w jego szyi. Tak, to zdecydowanie jest lepsze dla mnie niż jakaś durna krew z woreczka. Szkoda tylko, że muszę ich zostawić przy życiu. Gdy uznałam, że jemu już wystarczy wrażeń, oderwałam się od niego i padł jak długi na ziemię. Ups... lekko przegięłam. Z drugim muszę być ostrożniejsza. Krwi nigdy dość wampirom, więc bez zbędnych podchodów zatopiłam kły w szyi bruneta. W pewnym momencie poczułam znajomy zapach. Naprawdę? W takim momencie? Oderwałam się od nastolatka a moim oczom ukazał się wilkołak.
- Co ty wyrabiasz?!-
- Nie widać?-
- Przecież to są dzieci!-
- I co z tego? Krew to krew. Z resztą spójrz jacy przystojni-
Na jego twarzy malował się gniew.
- Miałam odmówić takim przystojniakom? Chcieli odprowadzić śliczną dziewczynę do domu, ale nie wyszło-
- Nie jesteś w Nowym Orleanie, żeby tak się zachowywać!-
- A ty co, moja mamusia, żeby na mnie wrzeszczeć?-
Spojrzał na nastolatków.
- Spokojnie, żyją. Jeden tylko jest troszkę słaby, bo mnie poniosło-
Rzuciłam niedbale, rozgryzłam nadgarstek i podałam krew brunetowi a następnie wymazałam mu pamięć i kazałam się wynosić.
- Widzisz? Jeden kłopot z głowy-
Z drugim zrobiłam dokładnie to samo co z jego kumplem.
- I po co były te wrzaski? Nikt nie umarł a ja po sobie posprzątałam-
- Jak ty tak możesz?!-
- Normalnie, jestem w połowie wampirem a poza tym miałam ranę do uleczenia i teraz już jej nie ma-
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w drogę powrotną. Pan Moralny się znalazł. Pff. Nie zabiłam, zatarłam po sobie ślad i w ogólę przez cały tutejszy pobyt nikogo nie skrzywdziłam, gdzie normalnie leżałoby już kilka trupów a po domu by się kręcili przystojni faceci, którzy w każdej chwili byliby gotowi zaoferować mi swoją krew. Akurat, gdy wyszłam z lasu, na parkingu czekał na mnie Kol.
- Gdzie byłaś mała?-
- A co Cię to obchodzi?-
Wsiadłam na miejsce pasażera i zaczekałam aż łaskawie zajmie swoje miejsce. W ciszy dotarliśmy do domu i bez słowa poszłam do siebie. Położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy, żeby się opanować, ale mój umysł miał inne plany i zamiast podsyłać mi kojące myśli obrazy postanowił spłatać mi figla. Z wrażenia z łóżka spadłam, bo takich rzeczy się nie spodziewałam.
- Wszystko w porządku mała?-
- Tak, nic mi nie jest-
- A na podłodze jesteś, bo?-
- Bo chciałam dotrzymać jej towarzystwa. Wyglądała tak samotnie-
- Co piłaś Carmen?-
- Krew a bo co?-
- Od jakiegoś starego pijaczyny?-
Zaśmiał się.
- Nie, to twój typ ofiary a nie mój. Ja mam lepszy gust niż ty-
-------------------------------------------------------------------
Wielkimi krokami zbliża się koniec tej historii 🥺
Zostawcie po sobie ⭐ i 💬
Co będzie z Carmen? Odpowiedź pojawi się już w krótce 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top