Część pierwsza- Wielki Czwartek

Bóg nie obiecywał nieba bez chmur,

ścieżek życia usłanych różami;

Wielki Czwartek

Harry wpatrywał się w drzwi swojego domu, zastanawiając, dlaczego jego mama to zrobiła, co złego było w tym jak żyli w poprzednich latach? Przecież nikt nie narzekał, święta były wtedy znośne, co z tego, że pojawiał się w niedzielny wieczór, gdy jego siostry nie było już w rodzinnym domu? Co z tego, że nie widywał się z Gemmą od kilku lat, dokładnie od czterech. Pamiętał doskonale ten dzień, kiedy powiedział wszystkim, że jest gejem i chce spędzić swoje życie z Louisem, miłością jego życia. Nie wszystko poszło tak jak się tego spodziewał, cóż będąc szczerym musiał przyznać, że nic nie poszło po jego myśli. Gemma wpadła w szał i wybiegła z domu. Nie oczekiwał wielkiej tolerancji ze strony swojej siostry, ale nie sądził, że potępi go i nazwie określeniami, których wolał sobie nie przypominać. Zrozumiał to, jego siostra już nigdy nie potraktuje go jak normalną osobę, według niej był chory i potrzebował tylko odpowiedniej terapii, by powrócić do normalnego stanu. Szanował poglądy siostry, rozumiał, że jej wiara była tak mocna, a kościół nie uznawał homoseksualizmu, naprawdę to rozumiał, ale zawsze wydawało mu się, że więzi rodzinne znaczą dla niej więcej niż religia.

Teraz już wiedział, że pomylił się i stracił swoją siostrę, która kiedyś była dla niego najbliższą osobą, ale nie martwił się tym, ponieważ miał Louisa i nigdy nie czuł się tak kochany i potrzebny. Dodatkowo jego mama była tak bardzo wspierająca i pomocna, nigdy go nie odtrąciła, nie broniła Gemmy, ale też nie wtrącała się w ich konflikt, który trwał do dzisiejszego dnia. Potraktowała ich jak dorosłe osoby, które same musiały rozwiązać swój spór, tyle że Gemma miała swój świat którym przewodził proboszcz parafii do której należeli i słowa innych osób, w tym jej męża Nialla, nie docierały do niej w nawet najmniejszym stopniu.

Musiał przyznać, że przeżył niemały szok, gdy dostrzegł samochód swojej siostry na podjeździe domu ich mamy i Robina. Nie sądził, że rodzicielka postanowiła zaprosić ich na święta w tym samym czasie, przecież musiała zdawać sobie sprawę, że przywiezie ze sobą Louisa, a wtedy Gemma zeświruje i nikt nie będzie w stanie jej uspokoić. Czasami zastanawiał się, jak Niall z nią wytrzymuje, jego szwagier był świetnym facetem i Harry naprawdę go lubił, dodatkowo mieli małego pięcioletniego synka Josepha, który był chrześniakiem Stylesa. Wiedział, że gdyby Gemms dowiedziała się wcześniej, że jest gejem nigdy w życiu nie pozwoliłaby na to, żeby został ojcem chrzestnym chłopca. Czekały ich ciężkie dni, ale nie chciał ranić swojej mamy, która starała się pogodzić swoje dzieci. Nie nienawidził Gemmy, kochał ją cały czas tak samo, tylko może słowa wypowiadane przez nią raniły go coraz mocniej i obrzydzenie bijące z jej oczu sprawiało, że zaczynał się źle czuć w swojej skórze.

- Hej, przetrwamy te cztery dni i pojedziemy na jakieś krótkie wakacje, co ty na to? – tuż przy jego uchu rozległ się ciepły głos Louisa i właśnie ten mężczyzna był powodem tego, że Harry jeszcze się nie załamał i nie zgodził na żadną z chorych terapii proponowanych przez Gemmę.

- Pewnie, brzmi dobrze – posłał mu lekki uśmiech i wszedł do domu, postanawiając nie dzwonić do drzwi, w końcu nie był nikim obcym – może gdzieś, gdzie jest ciepło i słońce świeci naprawdę mocno? – zaproponował z błyskiem w oku, wiedząc że Lou i tak zgodzi się na wszystko o co poprosi.

- Gdzie się wybieracie kochani? – Anne stanęła w progu, przyglądając się im z małym, czułym uśmiechem na ustach.

- Cześć mamo –  podszedł do kobiety i uściskał ją mocno – Lou wspomniał coś o wakacjach.

- Dzień dobry chłopcy, chodź tu Lou niech cię uściskam – Anne wyciągnęła ramiona w stronę szatyna, który przywitał się z nią radośnie – jesteś przystojniejszy za każdym razem gdy się widzimy.

- Mamo – Harry przewrócił oczami, słysząc jak jego mama komplementuję Louisa, to działo się podczas każdej wizyty i oczywiście nie był zazdrosny o swoją mamę, ale tylko on lubił mówić swojemu narzeczonemu, jak przystojny jest.

- Przestań być taki zaborczy Hazz – zaśmiała się kobieta i już chciała coś dodać, gdy na schodach rozległ się jakiś hałas i po chwili dwie osoby zbiegły na dół i radosny pisk dotarł do uszu wszystkich obecnych osób.

- Wujek Harry i wujek Louis! – Joseph przytulił się mocno do loczka, pozwalając się podnieść do góry – tak dawno się nie widzieliśmy, gdzie byłeś wujku? – brązowe tęczówki identyczne jak u jego siostry wpatrywały się w niego wyczekująco, a on zastanawiał się co ma powiedzieć, ponieważ na pewno nie prawdę i to że jego mama nie chciała wpuścić go do domu.

- Wujek musi dużo pracować Jo, to dlatego nie widzieliśmy się ostatnio – wyjaśnił małemu chłopcu, który wysłuchał go uważnie po czym skinął głową w zrozumieniu.

- Dobrze, ale teraz są święta i nie idziesz do pracy, prawda? – zapytał z nadzieją i przytulił się mocno do Harry'ego.

- Pewnie, że nie, mamy tyle czasu dla siebie, będziemy robić wszystko co tylko będziesz chciał – zapewnił malucha, który wiercił się w jego ramionach coraz bardziej szczęśliwy – cześć Niall – wyciągnął dłoń w stronę blondyna, ale został zgarnięty do mocnego męskiego uścisku.

- Cześć dzieciaku, minęło już tyle czasu – powiedział Horan i odsunął, by przywitać się z Louisem stojącym na uboczu – cześć Lou, dobrze że jesteście będziemy mieć ładne zdjęcia, mam nadzieję, że masz swój aparat? – upewnił się zerkając na szatyna.

- Oczywiście, że tak nigdzie się bez niego nie ruszam – zaśmiał się wskazując na swoją torbę znajdującą się na korytarzu – a jak tam u ciebie w pracy, nadal męczysz się w biurze z tymi papierkami?

- Tak, cóż taki mój los, jeżeli pracuję w urzędzie miasta – rozmawialiby jeszcze przez chwilę, ale zamilkli gdy zobaczyli Gemmę schodzącą powoli ze schodów, świdrującą Harry'ego ostrym spojrzeniem – nie przejmuj się nią Lou, postaram się z nią porozmawiać – wyszeptał Niall, widząc minę szatyna, który już patrzył na swojego narzeczonego.

- Joseph chodź do mnie – wyciągnęła dłoń w stronę synka, czekając aż chłopiec do niej podejdzie i gdy malec stał obok, ukucnęła przed nim, głaszcząc go czule po jasnych włosach – idź do pokoju, zaraz poczytam ci jakąś bajkę dobrze? – poczekała aż chłopiec wybiegnie do salonu, po czym podniosła się i stanęła na przeciwko swojego brata, mierząc go chłodnym wzorkiem – nie zbliżaj się do mojego syna, nie próbuj go dotykać swoimi brudnymi łapami, nawet na niego nie patrz – odwróciła się na pięcie i wmaszerowała znikając im z oczu.

- Nie przejmuj się nią Hazz, przejdzie jej, spróbuję z nią pogadać obiecuję – Niall poklepał go po plecach i poszedł za żoną posyłając im przepraszające spojrzenie.

Harry nie sądził, że jego życie będzie cudowne, gdy odkrył siebie, to kim tak naprawdę jest, nie spodziewał się że będzie łatwo, ale nie sądził też, że otrzyma cios od najbliższej osoby. Zawsze gdy wydawało mu się, że już przyzwyczaił się do zachowania siostry ona robiła coś takiego i cały jego uporządkowany świat legł w gruzach. Chciał tego co każdy inny człowiek, trochę akceptacji, zrozumienia i szacunku, a co najważniejsze wolności. Jednak w obecnym świecie nie wszystko było piękne i jasne, czasami świat wydawał się ciemny miejscem, gdzie otaczały nas same straszne i okrutne rzeczy.

***

Siedział na balkonie i wpatrywał w powoli zachodzące słońce, obserwował jak powoli znika, opadając w dół, by następnego dnia narodzić się na nowo. W jego głowie cały czas brzmiały słowa Gemmy, nie wiedział dlaczego się tym przejmuje, przecież dokładnie tego się spodziewał. Nie wierzył już, że Niall, mama czy ktokolwiek inny będzie w stanie kiedykolwiek przepowiedzieć Gemmie do rozumu. Kochał swoją rodzinę, ale przebywanie w tym domu budziło tylko złe wspomnienia, w jego pamięci pojawiały się tylko te okropne momenty, jego siostra od zawsze zachowywała się w stosunku do niego inaczej niż reszta rodziny. Gdy chciał rysować i kolorować obrazki, ona twierdziła, że powinien biegać na zewnątrz z innymi chłopcami, bo przecież tak się zachowują normalni ludzie. Kiedy nie chciał wychodzić z dziewczynami i umawiać się na randki, starała się na siłę wepchnąć go w ramiona jednej ze swoich koleżanek. Nigdy nie potrafiła go zrozumieć, nigdy nie starała się zaakceptować, zawsze wynajdywała w nim coś co trzeba było zmienić, naprawić, wyleczyć. Tak było też teraz, nie musiał nawet stać z nimi w kuchni, wiedział co wygaduje teraz jego siostra, wygłasza po raz kolejny swoją teorię na temat tego jak bardzo jest chory i jedyne czego mu potrzeba to dobrego psychiatry i terapii, która mogłaby go wyleczyć i usunąć z niego to zboczenie. Zbyt wiele razy słyszał z ust swojej siostry te słowa, zbyt wiele razy był nazywany przez nią chorym zboczeńcem. Chciał kochać Gemmę tak mocno i prawdziwie, ale powoli zaczynał czuć do niej tylko obojętność, nie potrafił jej znienawidzić, była jego siostrą i czasami gdy byli mali zdarzało, że bawili się razem i te pojedyncze momenty nadal tkwiły w jego pamięci, niczym kotwica starająca się utrzymać choć minimalnie dobrą relację z siostrą. Czasami zastanawiał się, czy ona też wspomina ich dzieciństwo, co wtedy sobie myśli? Czy czuje obrzydzenie na myśl o tym, że go przytulała, że czasami spali w jednym łóżku, gdy za oknem szalała burza, a grzmoty przerażały ich tak bardzo, że nie potrafili zasnąć samotnie. Czy może uśmiechnęła się choć raz na myśl o tym, że jest jej bratem?

Pamiętał moment, gdy spacerowali wszyscy razem i po letnim deszczu na niebie pojawiła się piękna tęcza, stał wtedy i wpatrywał w nią jak urzeczony, ale wtedy Gemma powiedziała kilka słów i zapamiętał je, oczywiście zawsze to robił, zapamiętywał każde słowo które padało z jej ust, a później odtwarzał je i zapadał się w sobie coraz bardziej. Tęcza była piękna, różnobarwna, dająca nadzieję, była jak mały cud i magia pojawiająca się przed oczami zwykłych śmiertelników, ale Gemma uważała inaczej.

Przestań się gapić na tą tęczę Harry, i nawet nie myśl, że to znak tych twoich zboczonych, chorych znajomych. Tęcza to znak Boga, powinieneś to wiedzieć, może gdybyś modlił się więcej zrozumiałbyś jak ciężko chory jesteś i zacząłbyś się leczyć. Proboszcz Evans na pewno wskazałby ci jakiegoś dobrego specjalistę od tego problemu

Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i wiedział, że to Louis przyszedł po niego, wstał ciężko, myśląc o tym co go teraz czeka. Nie był niereligijny, to nie tak, że bycie gejem czyniło go niewierzącym, nigdy nie myślał o tym w ten sposób, ale przebywanie w Kościele razem z Gemmą i wysłuchiwanie proboszcza parafii do której należeli nie było najprzyjemniejszą rzeczą.

- Wszystko w porządku? – cichy głos Louisa rozległ się za jego plecami.

- Tak, w najlepszym porządku – obrócił się w jego stronę i posłał mu smutny uśmiech – musimy już iść?

- Tak, twoja siostra chce zająć dobre miejsce... czy coś – powiedział spokojnie szatyn, ale lekki grymas pojawił się na jego twarzy.

Harry zastanawiał się jak Louis to robi, przecież mógłby nienawidzić Gemmę, było tyle sytuacji w których go obrażała, używała takich słów, nie znała litości w obelgach rzucanych w stronę szatyna, a mimo to on nadal tutaj był, tuż obok trzymając go za rękę, wspierając i rozśmieszając. Gemma mogła mieć swoją definicję aniołów, ale Harry wiedział, że to Bóg zesłał dla niego Louisa, i to ten drobny mężczyzna był dla niego aniołem, kimś kto był w każdym momencie obok i podnosił go po każdym upadku.

- Przeżyjemy to prawda? – zapytał loczek, przygryzając niepewnie wargę.

- Pewnie, my byśmy mieli nie przeżyć? No co ty Hazz, to tylko Gemma, zwykła wariatka nie? – mrugnął do niego okiem, na co zielonooki roześmiał się cicho i przytulił do niego, wtulając  w jego ciało, jakby chciał usunąć między nimi wszelkie granice i bariery.

- Tak bardzo cię kocham – wyszeptał, a jego głos zadrżał.

- Moja miłość równie jest głęboka jak morze, równie jak ono bez końca. Im więcej Ci jej udzielam, tym więcej czuję jej w sercu.

- William Szekspir? – zapytał z uśmiechem Harry i przetarł dłonią wilgotne od łez oczy.

- Dokładnie tak, chodź – splótł ich palce razem i pociągnął w stronę schodów.

***

- Nic nie rozumiesz mamo?! Jak możesz być taką ignorantką w tej kwestii? Wiesz co grozi Harry'emu? Piekło, nie możemy pozwolić by to wszystko rozwijało się w jakimś chorym kierunku! – Gemma stała wraz z Anne na korytarzu i nadmiernie gestykulując chciała coś wyjaśnić matce, która słuchała jej ze sceptyczną miną wymalowaną na twarzy – Chodzisz do kościoła, dobrze wiesz, jaka jest nasza religia, cieszysz się z tego, że Bóg nienawidzi twojego syna? Kim ty jesteś?! Nie masz wstydu? - wszystkie jej słowa docierały do Harry'ego i Louisa, którzy zatrzymali się na schodach, wsłuchując się w dyskusję dwóch kobiet.

- Przestań Gemma, nie wygaduj takich głupot pod moich dachem, to twój brat.

- Mamo, on jest chory, musimy go leczyć, a nie głaskać po głowie i zachowywać się jakby był normalny, on tylko twierdzi, że jest tym całym gejem – wypluła ostanie słowo z obrzydzeniem na twarzy – to wszystko przez tego Louisa, to on sprowadził naszego Harry'ego na złą drogę grzechu i tylko Bóg może mu pomóc, ale my musimy się pozbyć Louisa z naszego domu, on jest jak... jak szatan.

- W tej chwili zamilcz i lepiej już idź do kościoła, zająć miejsce w pierwszej ławce, żebyś mogła dobrze słyszeć proboszcza.

- Nic nie rozumiesz, może rozmowa z naszym księdzem w końcu rozjaśni ci wszystko. Niall i Joseph wychodzimy! – krzyknęła i obróciła się szukając wzrokiem męża i syna, a gdy jej oczy spotkały zielone tęczówki Harry'ego, spojrzała na niego z pogardą i wyszła przed dom.

- Nie słuchajcie jej chłopcy dobrze? Znacie ją, wygaduje takie bzdury, które ksiądz wtłacza jej do głowy na tych wszystkich spotkaniach – Anne starała się poprawić im nastrój, ale twarz Harry'ego była tak blada i tylko Louis mógł poczuć, jak jego dłoń trzęsie się i zaciska mocno.

***

Siedzieli w ławkach w starym murowanym kościele, który pamiętał jeszcze dawne czasy i Harry musiał przyznać, że lubił to miejsce, to nie tak że był bardzo wierzący, ale tak, wierzył w Boga, w niebo, życie po śmierci. Myśl o tym, że po śmierci czeka go wieczność, którą spędzi z Louisem i już nic i nikt ich nie rozdzieli, napawała go niegasnącym szczęściem i radością. Widział, że proboszcz obserwował go uważnie, gdy wchodził na ambonę, by wygłosić kazanie i już wiedział co go czeka, spuścił wzrok na swoje kolana, oddychając głęboko. Wierzył, że Bóg go kocha, ale tacy ludzie jak na przykład osoba stojąca teraz i zaczynająca swoją mowę, powodowali że czuł się jak bezwartościowy grzesznik, a jego grzechem była miłość.

- Czasami możecie spotkać na swojej drodze ludzi, którzy mówią wam... ba wmawiają wam, że homoseksualizm nie jest grzechem, że jest normalną ludzką rzeczą, że chłopak może być z chłopakiem – donośny głos, starego księdza rozległ się w całym Kościele – czasami nawet mówią wam, że Bóg to akceptuje i nie uważa za grzech i zboczenie, ale co mówi nam nasza święta księga? „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuję z kobietą. To jest obrzydliwość"! To mówi nam Biblia, nasze święte księgi mówią, że takich ludzi powinno skazywać się na śmierć! – wykrzyknął ksiądz, a Harry z przerażeniem podniósł głowę i dostrzegł swoją siostrę wpatrującą się w zachwycie na proboszcza i przytakującą mu ruchem głowy – tak, powinni zginąć, ponieważ sami zachowywali się w ten grzeszny sposób, sami tego chcieli. Czeka ich piekielny ogień i nienawiść Boga, oni do nieba nie wejdą! Ale nasz Bóg jest miłosierny i wielki, pozwala nawet największym grzesznikom dostąpić swojej łaski – Harry poczuł, jak Louis chwyta go za dłoń i łączy ich palce razem – Musicie tylko porzucić ten obrzydliwy grzech, oddać życie Jezusowi, a on was uleczy! A my wszyscy ludzie Boga, pomóżmy im odrzucić grzech i sprowadźmy ich na drogę dobra i prawdziwej miłości. Amen.

***

- On sobie chyba żartuje – Niall wszedł do domu trzaskając drzwiami – mój syn nie będzie chodził do takiego Kościoła, nie będzie wysłuchiwał, starego, głupiego idioty, który wygłasza takie bzdury! W którym on żyje wieku Gemma! Obudź się w końcu i zobacz to co widzimy już my wszyscy!

- Jesteście ślepi Niall, nie widzicie tego co czyste i dobre, ale z moją pomocą w końcu dostrzeżecie prawdę i zrozumiecie, że musimy pomóc Harry'emu.

- Gemma nie potrzebuję twojej pomocy – zaczął loczek, który stał i przysłuchiwał się burzliwej dyskusji małżonków.

- Jesteś chory Harry, alkoholik też uważa, że nie potrzebuje pomocy, a tak naprawdę cierpi. Rozumiem, że sądzisz że jesteś... gejem, ale taka nie jest prawda, po prostu Louis omotał cię, i wmówił ci te straszne rzeczy, które są kłamstwem. Jesteś normalnym chłopakiem Harry, Bóg ci wybaczy jeżeli tylko zaczniesz się leczyć i odrzucisz ten grzech.

- Gemma opanuj się w końcu! – krzyk Niall rozszedł się po całym domu, a Anne stanęła na szczycie schodów.

- Uciszcie się, wasz syn nie musi wysłuchiwać tej kłótni.

- Wszyscy jesteśmy grzesznikami, musimy tylko ze sobą walczyć i starać się uciec od grzechu, więc Louis sądzę, że powinieneś opuścić ten dom... teraz – blondynka spojrzała na szatyna, który zerknął na Anne, która wpatrywała się w swoją córkę z niedowierzaniem.

- Pozwól, że dopóki ten dom należy do mnie, to ja będę decydować kto może w nim przebywać, a kto nie – powiedziała zimnym głosem – a teraz myślę, że powinnaś uśpić swojego syna Gemma i ochłonąć. – Zeszła po schodach i wyminęła córkę bez słowa – a wy moi panowie – zwróciła się do trójki mężczyzn stojących w milczeniu – chodźcie do kuchni, zrobimy sobie coś do jedzenia – ruszyli za Anne, gdy usłyszeli głos Gemmy.

- Tylko nic mięsnego, mamy przecież post!

***

Leżał wpatrując się w biały sufit, zastanawiając  nad słowami swojej siostry i księdza. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś może twierdzić, że jest obrzydliwy, że jego miłość do Louisa jest czymś chorym i złym, przecież kochał tak jak każdy inny człowiek, w czym był gorszy od Gemmy lub Nialla? Obrócił się w stronę śpiącego szatyna i prawie krzyknął, gdy dostrzegł, że mężczyzna wpatruję się w niego ze skupieniem. Leżeli bez słowa, nie przerywając panującej w pokoju ciszy, gdy Harry zamknął oczy, starając się zasnąć. Po chwili poczuł delikatny dotyk palców Louisa na swoim policzku, czole i powiekach.

- Lecz choćby oczy jego były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jego oczu, blask jego oblicza zawstydziłby gwiazdy – wyszeptał Louis i odsunął swoją dłoń od twarzy Harry'ego.

- Znów Szekspir prawda?

- Masz mnie – pochylił się w stronę loczka i połączył ich usta w powolnym, leniwym pocałunku – nie myśl już i śpij dobrze?

- Dobranoc.

- Spokojnych snów Harry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top