Epilog
Scott
- Elijah wrócił do Nowego Orleanu a Isaac wraz z Carmen udali się na małe wakacje do Mystic Falls-
- Co z pozostałymi? -
- Derek wraz z siostrą dołączyli do Carmen-
- Próbuje odbudować relacje z nią? -
- Najprawdopodobniej, ale nie ma łatwej drogi a wampirzyca też mu nie ułatwia-
- Cała Carmen-
- Między innymi za to ją kochamy-
- Zgadza się Scott. Co z tobą i twoimi przyjaciółmi? -
- Wszyscy tęsknimy za Carmen, ale teraz powinna zająć się sobą, więc to ja będę miał nas na oku-
- I nie będziesz jej tu ściągał? -
- Nie. Chyba, że to będzie naprawdę tragiczna sytuacja, ale teraz jestem Alfą i chce jej pokazać, że nie jestem słaby-
Odpowiedziałem mojemu szefowi.
- Na pewno będzie z Ciebie dumna-
- To się jeszcze okaże-
Carmen
Jak ja tęskniłam za tym miejscem.
- Jesteś pewny, że nie chcesz dołączyć do Scott'a? -
- A masz zamiar zamieszkać w Beacon Hills? -
- Nie-
- To już masz odpowiedź-
Od kliku dni próbuję przekonać go, że potrzebuje stada i dobrego Alfy, ale upiera się, że jego miejsce jest obok mnie. Zgaduję, że za długo przebywał ze mną.
- Wiesz chociaż w co się pakujesz? -
- Wiem, ale jesteś dla mnie rodziną-
- W porządku. Załatwię wszystko z Beacon Hills High School a potem załatwimy ci coś w Nowym Orleanie-
- Tylko nie odsyłaj mnie na mokradła-
- Pomyślę a teraz wychodzę-
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? -
- Może się czegoś dowiem-
- No dobrze-
Uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z domu. Według tego co przekazała mi Bonnie, Państwo Labonair mieszkali niedaleko niej. Po krótkim spacerze znalazłam się pod właściwym adresem. Zapukałam do drzwi i zaczekałam na jakąkolwiek reakcję. Nie martwiłam się tym, że ich nie ma, bo wyraźnie słyszałam bicie ich serc oraz kroki. Poprawiłam włosy i akurat otworzyły się drzwi.
- Dzień dobry-
Przywitałam kobietę uśmiechem.
- Dzień dobry, mogę jakoś pomóc? -
Zapytała mnie kobieta.
- Szukam Państwa Labonair. Podobno tutaj mieszkają-
- Zgadza się, dobrze Pani trafiła-
- Świetnie. Proszę wybaczyć to niezbyt odpowiednie pytanie, ale ma Pani może dzieci? -
Zaskoczyło ją moje pytanie, ale odpowiedziała mi.
- Miałam, dwójkę. Córkę i syna-
No proszę, miałam brata. Jak słodko.
- Zginęli? -
- Syn podobno dożył sędziwego wieku, ale nie mam pojęcia jaki los spotkał córkę-
- To straszne-
- Dlaczego Pani pyta? -
- Cóż, ktoś mi powiedział, że mogę tu znaleźć moich rodziców-
Kolejne zaskoczenie.
- No tak, nie przedstawiłam się. Najmocniej przepraszam. Nazywam się Carmen Mikaelson lub raczej Carmen Genevieve Elizabeth Labonair-
- To nie możliwe-
Odpowiedziała zszokowana.
- Tak samo jak fakt, że żyjecie a jednak. Esther was tu sprowadziła nieprawdaż? -
- Tak, ale...-
- Nie interesuje mnie jakie miała zamiary ani czy to był gest dobrej woli. Przyszłam tylko w jednym celu-
Oczy mojej domniemanej matki zrobiły się ogromne z przerażenia.
- Spokojnie, nie przyszłam tu po to by was znów zabijać-
- Pamiętasz? -
- Oczywiście. Prześladowało mnie to przez długi czas. Na szczęście miałam rodzinę-
- Masz męża i dzieci? -
- Dzieci mieć nie mogę a mąż jest mi zbędny-
- Nie rozumiem-
- To bardzo proste. Jestem w połowie wampirem-
- Urodziłaś się wilkołakiem, więc jak? -
- Byłam na skraju śmierci, gdy mężczyzna, który jest mi jak ojciec podał mi swoją krew, zupełnie nie wiedząc, że jestem wilkołakiem, o czym ja też nie miałam pojęcia, bo nikt mi nie powiedział-
- Kochanie, wszystko w porządku? -
Zapytał mój domniemany ojciec.
- Jak mniemam, Pan Labonair-
- Zgadza się-
Spojrzał na mnie i nie dowierzał, że mnie widzi.
- Ty żyjesz? -
Zapytał zaskoczony.
- To aż takie szokujące? To was wskrzesiła wiedźma a nie mnie-
- Ty nie masz prawa żyć! -
Wrzasnął na mnie a ja tylko przewróciłam oczami.
- Żadna nowość Panie Labonair-
- On miał Cię zabić-
- Kto taki?-
- Łowca wampirów-
Mikael? Kazał mu mnie zabić? Czyżbym nie była...
- Ooo więc to tak. Jestem bękartem prawda? -
Zapytałam go z uniesioną brwią.
- Marny z niego Łowca, skoro nie potrafił Cię zabić-
- Przyjdź i sam mnie zabij-
Zachęciłam mężczyznę, ale żona go zatrzymała.
- Dlaczego go zatrzymujesz? Skoro tak bardzo nienawidzi bękarta to niech go zabije-
Nie trzeba było mu powtarzać dwa razy. Wyminął swoją żonę i wyszedł. Miał zamiar mnie zaatakować, ale byłam szybsza.
- Czym ty ud diabła jesteś?!-
Zapytał przygwożdżony do ściany.
- Twoją córką a raczej nią byłam. Teraz jestem córką dla Klaus'a i jest lepszym ojcem niż ty a nie zaraz, ty nim nigdy dla mnie nie byłeś-
Przycisnęłam go mocniej do ściany domu i zmniejszyłam dzielącą nas odległość.
- A teraz podaj mi jeden powód, dla którego miałabym Cię nie zabić tu i teraz-
Jednak nie otrzymałam odpowiedzi. Spoglądał mi tylko hardo w oczy, zgrywając odważnego. Jeśli myślał, że nic mu nie zrobię to był w błędzie.
- Wykorzystaj dobrze te ostatnie godziny, które ci zostaną tatusiu-
Ostanie słowo powiedziałam z pogardą i na odchodne go ugryzłam, kompletnie ignorując lament mojej matki. Że też jestem z nimi spokrewniona. Udałam się prosto do baru, gdzie zamówiłam sobie mocnego drinka.
- Jakieś rozterki miłosne? –
Dziwne, głos jakby znajomy. Spojrzałam na mężczyznę obok mnie i mu się przyjrzałam.
- Czy my się skądś nie znamy? -
Zapytałam upijając łyka złocistego trunku. W odpowiedzi uśmiechnął się i spojrzał na mnie. Te oczy.
- Raphael? -
- Cześć Carmen-
Uśmiechnął się do mnie a ja patrzyłam na niego jak na zjawę.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Ostatnia kartka przygód Carmen 😓
Wiele się działo. Umarł Kol, porwania, ofiary rytualne, rzekoma śmierć Carmen i jej walka z uczuciami do pewnego wilkołaka
Mam nadzieję, że miło wam się czytało tą historię i będziecie ją dobrze wspominać 🤗
Zostawcie po sobie ⭐ i 💬
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top