6

Zabrałam Hope od Deaton'a i przyglądałam się wszystkiemu z boku.

- Powiedziałeś, że Erica nie żyje-

Typowe zagranie Deucaliona i innego się nie spodziewałam.

- Powiedziałem wam coś jeszcze?-

- Powiedziałeś całkiem sporo przydatnych informacji-

Skinął głową i delikatnie się uśmiechnął.

- Ona żyje-

Oh Boże.

- Derek, ona nie żyje. Isaac widział jej ciało. Nie okłamałby nas-

- To niby kto jest z Boyd'em w skarbcu?-

- Inny wilkołak-

- Zgadza się. Erica, jest martwa i powinieneś do siebie dopuścić tą myśli-

- Ona żyje-

Trzymajcie mnie bo zaraz go zabiję.

- Jest martwa. Nie ma jej na tym świecie. Jest w lepszym miejscu. Generalnie wybierz sobie co Ci pasuje, ale pogódź się z tym. Gdyby przeżyła, nie mielibyście wtedy do czynienia ze stadem Alf-

- A może to twoja sprawka?-

- Jasne, bo ja nie mam nic innego do roboty jak zabijać nastolatków-

Przewróciłam oczami.

- W końcu jestem mordercą nie? I to nie tak, że w między czasie walczyłam z czarownicami a potem popadłam w rozpacz i żałobę-

Jak widać rodzinka miewa sekrety nawet przede mną.

- A już w ogólę pomijam zmartwychwstanie kogoś kto chce mnie bez powodu uśmiercić, kogoś kto mnie porwał i kogoś kto jest większym psychopatą niż twój wujek, ale tak masz rację to byłam ja i ja dałam cynk Deucalion'owi, że tu mieszkasz-

Zapadła cisza.

- Fajne tatuaże-

Odezwał się Stiles.

- Dzięki, zrobiłam je w czasie negocjacji z Alfą Alf, moich warunków dołączenia do ich stada-

- Naprawdę?-

Zapytał zaskoczony Derek.

- Oczywiście. Nawet dogadałam, że jak nie dołączysz to dadzą mi cię zabić i będę mogła zabijać dowoli, więc spodziewajcie się w mieście krwawej masakry-

- Wybijesz połowę miasta?-

- Wybiję całe miasto. Ot tak dla kaprysu i zemsty za złamanie mi serca-

- Żartujesz prawda?-

Zapytał z nadzieją Stiles. Westchnęłam z rozczarowaniem.

- Gdybym mówiła poważnie, nie rozmawialibyśmy w tym momencie-

Spojrzałam na Hope i zwróciłam się do niej.

- Wracamy do bezpiecznego domku, zjemy dobre jedzonko a przede wszystkim będziemy trzymać się z dala od Pana Głupiego-

Nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź, opuściłam klinikę i wróciłyśmy do domu. Na szczęście Pierwotni wrócili.

- Sprawa rozwiązana?-

- To tylko jedna z przeszkód na drodze do pozbycia się stada Alf-

- Poradzą sobie?-

- Nie, jeśli nadal będą myśleć, że to moja wina-

- To niedorzeczne-

Stwierdzała Rebekah i wzięła ode mnie Hope.

- Nie zmienię myślenia Dereka na mój temat, więc niech sobie radzi sam skoro taka mądra z niego Alfa-

- Znając Ciebie i tak będziesz ich ratować-

- Tylko tych, którzy są dla mnie ważni-

Odpowiedziałam Elijah i skierowałam się na piętro doswojej sypialni żeby wreszcie się rozpakować. Kolejnego dnia obudziłam się w dobrymnastroju mimo wczorajszej małej spiny z Alfą, ale kto by się tam nimprzejmował? Skoro zajmuję się swoim życiem i swoimi problemami to mogęposiedzieć w domu z rodziną a to zawsze lubiłam. Ubrana w piżamę ze Stich'emzeszłam na dół i od razu poszłam sprawdzić drugą lodówkę. 

Ku mojej radości była pełna czerwonego płynu szczęścia. Zabrałam kilka woreczków i skierowałam się do kuchni.

- Dzień dobry-

- Dzień dobry Elijah-

- Komuś dopisuje dobry humor-

- A tak. Nie trzeba do szkoły, cisza, spokój i rodzina. Czego chcieć więcej?-

- Żadnych wrogów?-

Spojrzałam na wampira z uśmiechem.

- Byłoby nudno a tak coś się dzieję-

- Ostatnio miałaś inne zdanie w tym temacie-

- Spanikowałam okay? Każdemu się zdarza. Może jakbym żyła ponad tysiąc lat to bym się tym nie przejęła. Właśnie a pro po rodziny, wiem, że gardzę wilkołakami-

Nalałam sobie krwi do szklanki i się jej napiłam.

- Tak sobie pomyślałam, że skoro już wiem jak mam na nazwisko to powinnam je zmienić i może wtedy Mikael da mi spokój. Oczywiście, wy zawsze będziecie moją rodziną-

- Ja jestem za-

Odpowiedziała Rebekah, wchodząc do kuchni z Hope na rękach.

- Wiem, że żadna siła na tym świecie nie przekona Cię do pojednania się z klanem Półksiężyca, ale może zaakceptowanie chociaż pochodzenia coś zmieni-

- Może-

- Więc będziesz Carmen Labonair?-

- Tak a to czyni mnie jakąś pewnie prababką Hayley i Hope, co jest jeszcze dziwniejsze niż całe moje życie-

- Jakie plany na dzisiaj?-

Zapytała z ciekawością Bekah.

- Leniwy dzień. Może zabiorę Hope na małą wycieczkę po mieście-

- Trening?-

- Oj tak Elijah. Zaniedbałam je a to mi zawsze pomagało zachować spokój i kontrolę-

- Może jednak najpierw zjedzmy?-

Wyjęłam dwie szklanki, napełniłam krwią i podałam Pierwotnym. Siedzieliśmy tak sobie we czwórkę i rozmawialiśmy o tym jak to świat się zmieniał na naszych oczach. W końcu zebrałam się by potrenować. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w białe legginsy, biało czarny top oraz białe koturny. Włosy spięłam w dwa warkocze i oczywiście nawet trenując trzeba wyglądać bo nigdy nie wiesz kiedy spotkasz jakiegoś przystojniaka, prawda? 

Zeszłam na dół i akurat gdy szłam wybrać broń do treningu zadzwonił mój telefon. Niechętnie wyjęłam go z kieszeni i odebrałam nie zwracając uwagi na to kto dzwoni.

Jaki tym razem problem?

Pomyślałem, że może zainteresować Cię akcja ratunkowa

To źle trafiłeś Stiles, ja nie ratuję

Uratowałaś nas przed Kanimą

Poprawka, pomogłam wam się przed nią uratować

No proszę, przyjedź

Żeby Derek znów mógł zwalić na mnie winę za bycie kiepskim Alfą?

Nie, nie dlatego. Znasz stado Alf

Derek i Peter też

Ale mam wrażenie, że ty lepiej

Być może, ale jak już mówiłam, nie jestem zainteresowana

Derek będzie miły, dopilnuję tego a poza tym tobie ufam bardziej niż jemu

Wiesz o mnie mniej niż o nim

Właściwie to na odwrót. To co? Mogę na Ciebie liczyć

Niech będzie

Świetnie. O piątej u Dereka

Nim zdążyłam zaprotestować rozłączył się. Spojrzałam na zegarek. Mam pół godziny. Miałam ochotę cisnąć telefonem o podłogę, ale jest mi jeszcze potrzebny. Dlaczego nie mogą sami się tym zająć? Przecież mnie i tak nie pozwolą załatwić tego raz a porządnie a ja mam dość zmartwień i bez nich. Udałam się do lodówki i zabrałam z niej dwa woreczki krwi, które od razu opróżniłam. Znając Deucaliona nie obejdzie się bez rozlewu krwi a moje nerwy nie są zbyt stabilne a wliczając do tego Dereka to powrót do mrocznej przeszłości jest dosłownie za jednym załamaniem więcej.

- Wychodzę. Nie pozabijacie mi się tu bo nie ręczę za siebie-

- Tak mamo-

Zażartowała Bex.

- Bekah, ja mówię poważnie-

- W to nikt nie wątpi Carmen. Idź pomóż przyjaciołom-

Kiwnęłam głową, zabrałam z szafki klucze i wyszłam na zewnątrz. Będzie krwawo, ja to wiem. Wsiadłam do swojego ukochanego auta i skierowałam się na miejsce spotkania. Zupełnie nie przejmując się, że jestem spóźniona, weszłam na górę i od razu poprawił mi się humor. Nie mam zaproszenia do nowego domu i nie uzyskam go tak łatwo a to oznacza małą rozrywkę. Uśmiechnęłam się do samej siebie i rozsunęłam metalowe drzwi.

- Tęskniliście?-

Peter na mój widok prawie ze schodów spadł, Stiles się uśmiechał, Scott spoglądał na mnie przepraszająco a Derek lustrował mnie.

- Kiedy wróciłaś do miasta piękna?-

Zapytał Peter z uśmiechem.

- Wczoraj i już ratuje wam tyłki-

- Aż sam bym chętnie wpakował się w jakieś kłopoty-

- Trzymaj się lepiej od Carmen daleko-

Wtrącił się Stiles na co się zaśmiałam.

- Mój rycerz jak zwykle gotów mnie obronić-

- Do usług-

Skłonił się teatralnie.

- Czemu nie wejdziesz?-

- Nie ma zaproszenia-

Wypalił Scott nim zdążyłam się odezwać.

- Jednak zapamiętałeś-

Uśmiechnęłam się do nastolatka.

- A po co?-

- No nie wiem, sprawdzić instalacje gazowe?-

- Poprosiłem ją by nam pomogła. Zna stado i jest silna-

- Ja też znam stado-

Oburzył się Derek na się zaśmiałam.

- A ty z czego się śmiejesz?-

Warknął w moją stronę.

- Z twojej znajomości Alf i tego co się zdarzy-

- Nie rozumiem-

- Spokojnie, zrozumiesz. To jak? Będzie po dobroci czy po mojemu?-

- A co to jest po twojemu?-

Zapytał zaciekawiony Stiles.

- Bardzo dobrze, że pytasz. Już prezentuję-

W wampirzym tempie wróciłam na zewnątrz i na moje szczęście niedaleko był dom z ogrodzeniem. Mój ulubiony rodzaj ogrodzenia, jak miło. Wyrwałam parę sztachetek z płotu i wróciłam do reszty.

- Bo widzisz Stiles-

Przełożyłam jedną sztachetkę do prawej ręki.

- Czasem tylko można coś na kimś wymusić-

Rzuciłam sztachetką prosto w Dereka, który w ostatniej chwili się uchylił przed nią. Wzięłam kolejną do ręki.

- A jak inaczej wymusić jeśli nie groźbą i to taką, która może skończyć się nie tylko kilkoma rozwalonymi rzeczami?-

Kolejna poleciała nad głową Alfy, ładnie rozbijając jedną z szybek wielkiego okna.

- Mogłaś po prostu poprosić-

Odezwał się załamany Scott.

- I przepuścić świetną zabawę? W życiu-

Uśmiechnęłam się i rzuciłam ostatnią z przygotowanych sztachetek. Scott był niezadowolony z mojego zachowania, Stiles był wystraszony a wyraz twarzy Peter'a był ciężki do odgadnięcia a u Dereka na twarzy mieszał się gniew z przerażeniem. Same moje ulubione uczucia.

- Oj Scotty, nie bądź taki rozczarowany. Wychował mnie potwór więc ciężko żebym była słodką księżniczką-

- Ale nie musisz tak się zachowywać!-

- Mam przestać być sobą? Dlaczego? Bo mały Scott McCall tak chce?-

- Nie jesteś taka. Ja to wiem-

- Doprawdy? Uważasz, że przez rok jak tutaj bawiłam gdy byłeś dzieciakiem to wystarczający dowód na to, że mnie znasz?-

- Tak-

- Nie czarujmy się Scotty, ale mnie nie znasz. Nikt z Was mnie nie zna i zanim powiesz, że słyszałeś moją historię i to kolejny dowód na to, że mnie znasz to ci coś powiem-

Spojrzałam na każdego uważnie i zatrzymałam swój wzrok na młodym wilkołaku.

- Widziałam twoją minę kiedy opowiadałam o swoim życiu a ja nawet nie opowiedziałam całości, która zmieniłaby twoje postrzeganie mnie o sto osiemdziesiąt stopni, więc nie chrzań, że mnie znasz kiedy tak nie jest-

Widziałam jak chce coś odpowiedzieć, ale tylko otwierał i zamykał usta nie mając nic sensownego do powiedzenia.

- Ciekawe czy znajdę jakiś pręt w okolicy-

Powiedziałam niby do siebie i odwróciłam się żeby wyjść.

- Zaczekaj-

Odezwał się Derek i rozległy się jego kroki. W momencie gdy się zatrzymał, odwróciłam się w jego stronę. Był lekko niespokojny, ale też i wydawało się jakby chciał mi okazać zrozumienie albo współczucie? Sama nie wiem bo ten człowiek to chodząca zagadka, której nie miałam okazji postudiować.

- Do czego Ci pręt?-

- Na pewno nie do sprawdzania instalacji gazowej-

Kąciki jego ust lekko drgnęły, tak jakby chciał się zaśmiać, ale nie chciał okazać, że potrafię go rozbawić bezsensownym i głupim tekstem.

- Czyli albo chcesz nim rzucić we mnie albo w jakąś część mojego domu-

- Brawo Sherlocku-

Uśmiechnęłam się do niego.

- Jesteś niemożliwa. Wejdź, tylko nie zabij mnie. Przynajmniej nie od razu-

Wrócił na swoje poprzednie miejsce a ja weszłam do środka.

- Kiedyś uwielbiałeś tą niemożliwą dziewczynę-

Dodałam bardzo cicho i nie wiedzieć czemu zasmucił mnie ten fakt, ale podchodząc bliżej reszty przybrałam obojętny wyraz twarzy.

- Niebezpieczna kobieta z Ciebie Carmen-

- Nawet bardzo Peter-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top