Rozdział 29

- Może powinieneś w końcu z nią porozmawiać?- spytał przy śniadaniu Draco.

Kiedy Harry spojrzał na niego zaskoczony, blondyn ruchem głowy wskazał na stół Ravenclaw. Podążając za tym gestem, Harry dostrzegł Hermionę, z którą nie rozmawiał już od blisko tygodnia. Na pierwszy rzut oka zachowywała się jak zwykle, ale były gryfon potrafił rozpoznać te kilka oznak tego, że jego przyjaciółka jest w nie najlepszym nastroju i że coś ją męczy.

Rozumiał to. Sam robił dokładnie to samo- udawał, że kłótnia z przyjaciółką nie wywarła na nim większego wpływu. W rzeczywistości jednak tęsknił za nią. Bardzo tęsknił. Gdyby ta kłótnia miała miejsce jeszcze cztery miesiące wcześniej, pewnie nie wytrzymałby tego i poszedłby ją przeprosić. Ale przez te cztery miesiące wiele się zmieniło, zwłaszcza sam Harry, który teraz nie widział powodu, dla którego to on pierwszy powinien wyciągnąć rękę.

Szczerze przyznawał, że tamtego wieczora przegiął, wyładowując się na Hermionie, ale nie doszłoby do tego, gdyby dziewczyna chociaż raz w życiu potrafiła odpuścić i zamknąć się, kiedy widocznie tego potrzebował. Gdyby nie była taką idealistką, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.

Kogo on próbował oszukać? Samego siebie? Jeśli tak, to nie bardzo mu to wyszło. Mógł podejrzewać, że Hermiona nie dostrzega szarości, a jedynie czerń i biel. Prawdopodobnie do momentu jego ucieczki postrzegała Voldemorta jako bezkresną czerń, a jego i Dumbledore'a jako oślepiającą biel. Kiedy jednak poznała prawdę, Zarówno Riddle jak i Dumbledore stali się złem, a on, Harry, dobrem. To by pasowało do idealistycznych poglądów jego przyjaciółki.

Hermiona nie mogła zrozumieć, że oni wszyscy żyją w odcieniach szarości, a brunet potrzebował sojusznika. Kogoś, z czyjej strony nie groziłaby mu rychła śmierć i kto byłby w stanie wywiązać się z umowy. Kto chciałby się z niej wywiązać i kto nie zawiódł jego zaufania, co może i dziwnie brzmiało w kontekście Voldemorta, ale naprawdę tak było. Tom nigdy go nie okłamał. Zawsze było jasne, że chciał go zabić i mężczyzna szczerze przyznawał, że gdyby sytuacja się nie zmieniła, to nie zmieniłby tego. Ale wszystko się zmienia i zarówno Voldemort jak i Harry, jeśli chcieli wygrać i przeżyć, musieli zrobić to samo. Musieli się dostosować.

Brunet już zdążył się nauczyć, że największe szanse na przeżycie mają nie ci, którzy są najsilniejsi, ale ci, którzy najszybciej i najlepiej dostosują się do nowej sytuacji. Nauczył się tego mając już kilka lat, ale odkąd przybył do Hogwartu, sukcesywnie o tym zapominał. Teraz nadszedł czas, żeby sobie o tym przypomnieć. I czas, żeby Hermiona również się tego nauczyła. Dlatego, choć robił to z bólem, nie zamierzał pierwszy podejść do przyjaciółki.

Zacisnął usta w wąską linię i powrócił do smarowania tosta masłem.

- Nie porozmawiam z nią, dopóki się nie przeprosimy. A ja nie mam zamiaru pierwszy przepraszać. Hermiona musi w końcu realniej patrzeć na naszą sytuację. Jej idealistyczne podejście może i jest piękne, ale nie zapewni nam ani przyszłości, ani bezpieczeństwa.

- A powiedziałeś jej chociaż o tym, czy po prostu darliście się na siebie tak, że nawet u mnie w dormitorium było was słychać?- spytała Pansy, unosząc brew.

Harry milczał dosłownie przez kilka sekund, ale było to o kilka sekund za długo, co poinformowało wszystkich, jaka będzie odpowiedź.

- I tak by mnie nie posłuchała.- zaczął w końcu.- Musi sama...

- No nie mogę!- wykrzyknęła Astoria, uderzając dłońmi w stół, zwracając tym samym uwagę kilku osób.- Zachowujecie się jak dzieci! Jak wy się nie poczuwacie do wykonania pierwszego kroku, to ja to ogarnę! Już nie mogę patrzeć na to, jak się męczysz, tęskniąc za nią!

Po tych słowach natychmiast wstała od stołu, nim Harry mógłby chociażby pomyśleć o zatrzymaniu jej. Młoda ślizgonka bardzo szybko znalazła się przy stole krukonów i szepnęła coś byłej gryfonce na ucho. Ta spojrzała na nią zdziwiona, ale skinęła głową i razem z młodszą koleżanką opuściła Wielką Salę, odprowadzana wzrokiem kilku par oczu, z czego ten najbardziej intensywny wzrok należał do pewnych niebieskich tęczówek.

Harry jeszcze przez chwilę siedział przy stole, jednak apetyt na zjedzenie czegokolwiek, kompletnie mu przeszedł i wspominając coś o spotkaniu z Salazarem, również opuścił pomieszczenie z niemrawą miną, odprowadzany przez te same oczy.

***

- Na ten moment chyba tylko tyle jesteśmy w stanie zdziałać.- mruknął Salazar, badając magiczny rdzeń Harry'ego, podczas gdy chłopak nie odrywał swojego wzroku od notesu, który nosił ze sobą już praktycznie wszędzie.

Ciężkie westchnięcie mężczyzny oderwało nastolatka od jego notatek. Spojrzał na przodka zaskoczony i nawet trochę zaniepokojony.

- Coś nie tak? Nie robię żadnych postępów?

- Nie! Wszystko w porządku!- zapewnił od razu mężczyzna, chcąc uspokoić ślizgona.- Robisz naprawdę duże postępy. Nawet większe, niż się na początku spodziewałem. Problem w tym, że nadal dojrzewasz i kompletne uformowanie twojego rdzenia jest w tym momencie niemożliwe. To byłoby niebezpieczne dla twojego zdrowia i życia. Na razie nadaliśmy kształt twojej magii, ukierunkowaliśmy ją i ustabilizowaliśmy. Teraz będziesz rozwijał się już spokojniej. Jeśli dalej chciałbyś mieć wpływ na zmiany rdzenia, musimy poczekać, aż twoja magia osiągnie swój maksymalny poziom i na nim pozostanie. Próby zrobienia czegokolwiek na nadal niepewnym poziomie magii mogą być opłakane w skutkach. Jedyne, o czym musisz teraz pamiętać i na czym się skupiać to stałe kontrolowanie swojego rdzenia. Inaczej nadal może się ponownie zacząć zmieniać. Jeśli twoja magia będzie przez pewien czas taka sama, później nie będzie wariować i nie będziesz musiał jej tak pilnować.

Słysząc to, Harry odetchnął z ulgą. Już powoli zaczynał się bać, że nie robił żadnych postępów. Cieszył się, że reakcja mężczyzny nie dotyczyła jego niezrozumienia nauk i instrukcji, a rzeczami, na które nie mieli wpływu.

Nastolatek oparł się wygodniej o fotel i przygryzł końcówkę pióra, zamyślając się. W końcu przerzucił stronę w notatniku i spojrzał na mężczyznę, który zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.

- Jakie zmiany zaszły w moim rdzeniu?

- Źródło znacząco zyskało na sile. Wcześniej było tłumione przez wpajaną ci magię.- poinformował Sal, wyczarowując sobie kieliszek wina.- Twoja preferencja początkowo wyglądała jak rozszalała burza. Biel, czerń i szarość ciągle walczyły o to, aby mieć największy wpływ na twoją magię. Na ten moment bym porównał stan twojej magii do lekkiego deszczu. Większość przestrzeni zajmuje Czarna Magia, chmury stanowią szarą strefę a krople deszczu to Biała Magia. Nie jest jej dużo, ale wystarczająco, abyś bez problemu ukończył szkołę, pozdawał egzaminy i nawet w niewielkim stopniu wykorzystywał ją w późniejszym życiu. Jak nic nie wpłynie na twój rdzeń, powodując kolejne zmiany, to jak dla mnie, taki stan magii byłby dla ciebie odpowiedni. Po prostu dobrze by ci to służyło.

- A ostatnia kwestia?- spytał chłopak, uważnie coś notując na kolejnych stronach.

- Naprawdę cię to interesuje, co?- parsknął mężczyzna, widząc z jakim zaangażowaniem nastolatek robi notatki.- Powiem ci, że to całkiem ciekawa sprawa. Aż dziwię się, że z takim uwarunkowaniem magicznym zostałeś wytypowany przez Dumbledore'a do roli białej maskotki.

Słysząc to, Harry zamrugał zaskoczony.

- Dlaczego?

- Masz uwarunkowania do częściowego opanowania magii nekromanckiej, umysłu i dość spory potencjał do zaawansowanych gałęzi transmutacji, zapewne po ojcu. Jak dla mnie, to jest pierwszorzędny zestaw na zostanie potężnym czarnoksiężnikiem, dzieciaku.- Salazar upił spory łyk z kieliszka.

Harry przez chwilę z zastanowieniem stukał piórem o kartkę, robiąc na niej niewielką plamkę. W końcu przerzucił kilka stron, uśmiechając się pod nosem i od wcześniej zapisanych pytań i kwestii zaczął odprowadzać strzałki, dopisując uwagi i wyjaśnienia.

- Naprawdę to cię dziwi?- spytał młodszy brunet, na co starszy odpowiedział mu podobnym uśmieszkiem i krótkim: „Posłucham, co masz do powiedzenia, zanim odpowiem", a słysząc to, Harry parsknął śmiechem.- Myślę, że Drops widział we mnie przez mój rdzeń większe zagrożenie, niż w Neville'u, który zapewne jest o wiele jaśniejszym czarodziejem. Dlatego to mnie podsunął Voldemortowi na tacy.- w tym momencie Harry zmarszczył brwi, zamilkł na chwilę i znowu przewrócił strony notatnika, tym razem na puste, a po chwili zastanowienia kontynuował.- W pewnym momencie w jego głowie mogły pojawić się dwie opcje: pierwsza była taka, że Voldemort mnie zabije i Drops będzie miał jeden „mroczny" problem z głowy; a druga była taka, że moi rodzice obronią mnie, a on zyska marionetkę o której tak marzył. Ale po co w takim razie byłaby ta akcja z przepowiednią? Przecież Dumbledore nie mógł wiedzieć, jaki będę miał rdzeń, zanim się urodziłem!

- Ale wiedział, że się urodzisz.- podsunął jeden z założycieli, patrząc na rozważania swojego potomka z lekkim rozbawieniem, ale również dumą i zadowoleniem.- Twoja matka w czasie wygłoszenia przepowiedni była w drugim miesiącu ciąży, podobnie jak matka twojego kolegi.

Harry ponownie zamilkł, dla odmiany drapiąc się piórem po skroni i nie zwracając nawet uwagi na to, że brudzi się atramentem. Był już w swoim własnym świecie.

- Tak... prawda. Podczas wymyślania przepowiedni nie musiał mieć na myśli mnie. To równie dobrze mógł być Neville. W takim razie cze... Podwójne szanse! Jest większa szansa, że przepowiednia się spełni! Prawdopodobieństwo, że obie poronią i przepowiednia będzie do niczego było mniejsze, niż gdyby wytypował jedno konkretne dziecko! Dlatego to ja... Drops nie mógł wiedzieć, że odziedziczę rdzeń po matce! Voldemort tym bardziej o tym nie wiedział! Wybrał mnie, bo byłem większym zagrożeniem... bo moi rodzice musieli być silniejsi od rodziców Neville'a. A kiedy się urodziłem i Trzmiel wiedział o moim rdzeniu... jestem pewny, że wiedział!... było mu to nawet na rękę, jak mówiłem wcześniej. Albo znika jeden problem, albo drugi i w gratisie staruch dostaje marionetkę. A kiedy zostałem marionetką, mógł mieć nadzieję, że wypleni ze mnie Czarną Magię i w przyszłości nie będę jego problemem!

Ostatnim zdaniom chłopaka, oprócz zwyczajowego zaaferowania łączeniem wątków i odkrywaniem kolejnych faktów, towarzyszyła również złość. Zresztą jak praktycznie za każdym razem, kiedy temat dotyczył przekrętu przez który stracił rodziców.

Patrząc w zielone oczy nastolatka, których spojrzenie było utkwione gdzieś poza dostępną przestrzenią i wręcz błyszczało z wściekłości, Salazar uśmiechnął się kącikiem ust. Lubił widzieć Harry'ego takim... naturalnym.

- Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.- szepnął w kieliszek, zanim dopił wino.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hejka, moje kochane Laleciątka!

Bardzo przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno! Kompletnie zapomniałam, że to już dwa tygodnie od ostatniego rozdziału! 

Rozdział co prawda sprawdziłam, ale mogły pojawić się w nim jakieś błędy, za które bardzo przepraszam! Wszystko przez to, że mam sklerozę... W razie pojawiłby się jakiś karygodny błąd, to piszcie!

Następny rozdział za dwa tygodnie, w okolicach 01-02 maja.

Trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top