Rozdział 20
Hejka, moje kochane Laleciątka!
W pierwszej kolejności chciałabym złożyć życzenia urodzinowe Alofonj2004! Życzę Ci dużo, dużo zdrówka, szczęścia, spełnienia marzeń! Obyś zawsze miała dobry humor, aby wszystko ci się w życiu układało tak jak chcesz i żeby wszystkie przykrości omijały cię szerokim łukiem! Wszystkiego najlepszego i sto lat!
Po drugie: długość tego rozdziału zdziwiła nawet mnie. Jest jakieś dwa, może nawet trzy razy dłuższy niż większość rozdziałów, ale nie chciałam rozbijać go na pół, bo mogłoby to stracić sens. Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza.
Ostatnia sprawa: kolejny rozdział pojawi się w okolicach 13-14 marca.
Przy okazji bardzo przepraszam za ewentualne literówki, jakie mogą się pojawić, ale blisko połowę rozdziału zmieniałam jeszcze dzisiaj w okolicach czwartej rano, więc nie ukrywam, że jakieś mogą być, nie ważne ile razy sprawdzałam.
No to co, kochani? Serdecznie zapraszam do czytania!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
$$- wężomowa
Harry niepostrzeżenie przedostał się do łazienki Jęczącej Marty i po upewnieniu się, że ducha nie ma nigdzie w pobliżu, zbliżył się do umywalek. Odnalazł ukrytego tam węża i zasyczał cicho „Otwórz się".
Chłopak spojrzał w dół ogromnej rury i westchnął ciężko. Nie wiedział, czy naprawdę chciał to robić, ale nic innego nie przyszło mu do głowy. A do pełni pozostało tylko kilka dni. Po raz kolejny westchnął i wskoczył do rury.
Podczas podróży w dół, powracały do niego nieprzyjemne wspomnienia z drugiego roku. Uczucie Déjà vu nie opuszczało go również u wylotu rury czy podczas drogi przez kamienny korytarz. Kiedy chłopak zbliżał się do wejścia do Komnaty Tajemnic, miał nieprzyjemne wrażenie, że zaraz wyskoczy na niego bazyliszek. I nie ważne, jak było to irracjonalne, bo bestia w końcu nie żyła, nastolatek nie mógł powstrzymać mocno walącego serca, które omal nie stanęło, kiedy chłopak znalazł się u celu swojej podróży.
Cielsko bazyliszka zniknęło. To wielkie monstrum po prostu rozpłynęło się w powietrzu! Brunet przełknął ciężko ślinę i chwytając różdżkę w rękę, postąpił niepewnie do przodu. Wiedział, że różdżka przeciwko bazyliszkowi na nic się mu nie zda, ale czuł się z nią odrobinę pewniej. Powoli, nasłuchując wszystkich możliwych odgłosów, szedł przed siebie, prosto pod posąg znajdujący się w komnacie.
Wydawało mu się, jakby słyszał wydobywający się stamtąd dźwięk, syk, który jednak nie znaczył nic konkretnego, a był dziwnie hipnotyzujący. Nastolatek czuł się trochę tak, jak mucha lecąca do światła i gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się tylko myśl, żeby ostatecznie nie skończył tak jak ona.
Kiedy chłopak stanął przed posągiem, był prawie pewny, że bazyliszka nie ma nigdzie w pobliżu. Zdał sobie również sprawę z własnej głupoty. Przecież Dumbledore mógł usunąć truchło po drugiej klasie. Harry w końcu nie zamknął za sobą wejścia... Gdy tylko o tym pomyślał, uderzyła go myśl, kto w takim razie to zrobił. Niestety, nie znajdował żadnej odpowiedzi.
Brunet rozejrzał się po pomieszczeniu i uznając, że Astoria spokojnie mogłaby spędzić tu pełnię, chciał wrócić do pokoju wspólnego.
Już się odwracał, kiedy do głowy wpadł mu głupi pomysł, którego nie wiadomo czemu posłuchał. Odwrócił się z powrotem do posągu i wysyczał:
- Przemów do mnie Salazarze, największy spośród czwórki założycieli Hogwartu.
Posąg drgnął, rozchylając powoli usta. Przez chwilę Harry widział tylko czerń, lecz kiedy coś wewnątrz drgnęło, szybko odwrócił wzrok, nie chcąc spotkać się z zabójczym spojrzeniem żółtych ślepi. Zaraz potem, kiedy szykował się już na rychłą śmierć, usłyszał miękki, jakby kobiecy syk, którego nie spodziewał się usłyszeć.
- Nie chyl głowy, dziecko. Nie zabijam dziedziców.
Harry nie był pewny co do tych słów, mając nieprzyjemne wspomnienia ze spotkania z bestią, ale stwierdzając, że i tak pewnie niedługo zginie, przystał na prośbę. Bazyliszek patrzył, a raczej patrzyła się na niego zwinięta u stóp posągu. Jedynym, czym różniła się od stwora, którego spotkał w drugiej klasie była blizna między oczyma zostawiona prawdopodobnie przez miecz Gryffindora. Niepewnie podszedł do bazyliszka, która pochyliła przed nim łeb.
Nie wiedzieć czemu, ale chłopakowi zrobiło się żal tego monstrualnego gada. Nawet jeśli próbowała go zabić. Rana, jaką jej zadał widocznie nie była dla niej śmiertelna, ale na pewno bardzo bolesna i długo musiała się goić.
- Przepraszam.- syknął, dotykając blizny.
- To byłeś ty, dziecko?- zasyczała zdziwiona.- To ja powinnam przeprosić. Nie powinnam była atakować dziedzica.
- Wykonywałaś tylko rozkazy kogoś innego.- stwierdził Harry, któremu ogromny gad zaczął dziwnie przypominać niesłusznie zbitego szczeniaka.
- Rozkaz Salazara brzmiał: „Nie krzywdzić żadnych dziedziców".- dalej zadręczała się ogromna wężyca.
- Nie wiedziałaś, że jestem dziedzicem. W tamtym czasie nawet ja tego nie wiedziałem.- próbował pocieszyć ją brunet, delikatnie głaszcząc jej łeb.
Stwór chciał zaprzeczyć, ale widząc ciepłe, kompletnie pozbawione wyrzutów spojrzenie, poddał się. Jeszcze bardziej pokłoniła głowę, dając się głaskać Harry'emu. Nastolatek musiał przyznać, że jej łuski w kolorze szmaragdu są bardzo przyjemne w dotyku, a sama istota niezwykle interesująca, kiedy nie chciała go zabić.
- Jak się nazywasz, wężyku?- zapytała po chwili ciszy bazyliszek.
- Jestem Harry.- przedstawił się były gryfon.
- Magna.- odpowiedziała rezydentka komnaty.- Co sprowadza dziedzica do komnaty? Znów mam petryfikować?
Po tonie jej syków chłopak wiedział, że ten pomysł niezbyt jej się podoba. Spokojnie stwierdził, że nie o to mu chodzi i przychodzi z zupełnie innymi zamiarami. Widocznie uspokoiło to ją, bo spięte mięśnie widoczne pod łuskami rozluźniły się.
- Przyszedłem tutaj w zupełnie innym celu.- powiedział Harry.- Z tym, że nie spodziewałem się kogokolwiek tu zastać. Z mojego planu chyba nic nie będzie. Nie myślałem, że przeżyłaś.
- Bazyliszka trudno zabić, zwłaszcza samicę.- wysyczała Magna, zaczynając wić się po całej Komnacie Tajemnic.- Twoje ostrze ominęło moje najważniejsze organy. Inne ciężkie rany sprawiają, że zapadam w hibernację. A czego tutaj szukałeś, Harry? Skoro nie broni...
- Pewna dziewczyna została niedawno ugryziona przez wilkołaka. Myślałem, że mogłaby przeczekać tutaj pełnię, ale chyba nie jest dobrym pomysłem zostawianie was dwóch w jednym pomieszczeniu.
- Ale Komnata Salazara ma więcej niż jedno pomieszczenie!- wężyca wydała z siebie dziwny dźwięk, który Harry'emu skojarzył się z chichotem.- Wejdź do posągu, Harry. Na pewno znajdziesz tam rozwiązanie. Jest tam kilka ukrytych komnat. Możesz z nich korzystać do woli. I... wydaje mi się, że było coś jeszcze, ale po tysiącu lat trudno wszystko pamiętać. A wydaje mi się, że było to ważne...
- Nie przejmuj się tym, Magno. Dziękuję.
Wężyca stwierdzając, że to koniec rozmowy, zniknęła w jednym korytarzy komnaty, zostawiając bruneta samego sobie. Nie musiał się nawet długo zastanawiać, aby bez wahania wejść do otwartych ust kamiennego założyciela.
Od razu po wejściu użył zaklęcia Lumos, aby oświetlić sobie drogę. Znalazł się w dość długim korytarzu, z którego można było przejść do wielu miejsc. Nastolatek otwierał każde drzwi, chcąc wiedzieć, co za nimi się znajduje. Trafił na kilka dość dużych, ale pustych sal, zbrojownię, dwie sale do walki bronią białą, ogromną bibliotekę, która zapewne stałaby się drugim domem Hermiony, gdyby dziewczyna kiedykolwiek tu weszła, gabinet, kilka sal do warzenia eliksirów, nawet był tu basen i coś, co do złudzenia przypominało Harry'emu sale lekcyjne!
Z zaciekawieniem otwarł ostatnie drzwi, które zaskrzypiały przeraźliwie. Zdziwiony nastolatek zmarszczył brwi. Poprzednie wejścia, choć równie stare, zachowywały się bezszelestnie. Mimo wszystko wszedł do środka.
Była to dość duża sypialnia, zachowana w barwach Slytherinu. Urządzona była z przepychem, o czym świadczyły toporne, misternie zdobione meble i wiele starych gobelinów wiszących na ścianach, a także kryształy i srebra. Na środku pomieszczenia stało ogromne łoże z baldachimem, zdolne nawet pomieścić cztery osoby.
I wszystko wyglądałoby na normalną sypialnię, gdyby nie to, że w nogach łóżka stało coś, co przypominało kamienną trumnę, albo sarkofag, do którego powoli, ale systematycznie napływały jakieś świecące drobinki, wydobywające się ze ścian.
Harry przełknął ciężko ślinę i czując, jak nogi mu ciążą, powoli podszedł do tego niepokojącego obiektu, zastanawiając się, co może zobaczyć w jego wnętrzu. Ledwie mógł powstrzymać zaskoczony okrzyk, kiedy w końcu zawartość sarkofagu przestała być dla niego tajemnicą.
Cały pojemnik wypełniony był czerwonym płynem, który uparcie kojarzył mu się z niczym innym, jak kolorem kamienia filozoficznego sprzed kilku lat. Ale nie to wprawiło chłopaka w największy szok. Tym, co go wręcz wmurowało, był mężczyzna leżący w tym osobliwym roztworze.
Jego wiek był ciężki do określenia. Mógł mieć dwadzieścia parę lat, bo na jego twarzy nie było żadnego śladu zmarszczek, albo równie dobrze mógł być w okolicach czterdziestki, biorąc pod uwagę, że jego czarne włosy już znacznie były przyprószone siwizną, zwłaszcza w okolicach skroni. Był on blady, a jego twarz przypominała antyczną rzeźbę.
Mimo szoku wynikającego z tego niespodziewanego a nawet przerażającego znaleziska, Harry zaczął zastanawiać się, czy mężczyzna żyje. Przez gęstość płynu nie mógł dostrzec, czy jego klatka piersiowa się porusza. Chwilę zastanawiając się nad tym, czy zostawić mężczyznę tak jak go znalazł i uciec stąd w błyskawicznym tempie, czy może sprawdzić co z nim, Harry w końcu zdecydował, że nie może go tak zostawić. Nie, kiedy Astoria miałaby spędzić pełnię w pobliżu kogoś, kto nie wiadomo czy żyję.
W końcu, dość niepewnie, Harry przyłożył dwa palce do jeszcze widocznej części szyi mężczyzny. W momencie jak wyczuł puls, oczy mężczyzny gwałtownie się otworzyły, na co Harry odskoczył z dobry metr do tyłu, ledwie powstrzymując się od krzyku i automatycznie celując w mężczyznę różdżką. Przez adrenalinę chłopak ledwie zauważył, że świecące drobinki zniknęły z całego pomieszczenia.
- Kim jesteś, dzieciaku?- spytał mężczyzna, podnosząc się do siadu i wbijają swoje szmaragdowe oczy w nastolatka.- I co robisz w mojej komnacie?
- Twojej?- zdziwił się ślizgon, szybko łącząc informacje i nie mogąc uwierzyć w wyciągnięte wnioski.- Nie mogę w to uwierzyć, ale... Czy jest pan Salazarem Slytherinem?
- Owszem, to ja.- potwierdził mężczyzna, rozciągając się, a jego kości strzykały dosyć głośno.- Zamierzasz odpowiedzieć na moje pytanie? Czy sam mam poszukać informacji w twoim umyśle?
- Nazywam się Harry Potter.- przedstawił się nastolatek, nie chcąc nadwyrężać cierpliwości mężczyzny podającego się za jednego z założycieli.- Jestem pańskim dalekim potomkiem.
Cały spokój i podobieństwo do kamiennej rzeźby zniknęło z twarzy mężczyzny, kiedy spojrzał na ślizgona z autentycznym szokiem.
- Niemożliwe! Jak długo spałem?
- Jeśli naprawdę jesteś Slytherinem... to jakieś tysiąc lat?- odparł Harry, nie mogąc uwierzyć w dziwność całej sytuacji.
Słysząc to, mężczyzna od razu wyskoczył z pojemnika, szybko dopadając do szafy i wciągnął na siebie czarną szatę. Kiedy ponownie spojrzał na nastolatka, w jego oczach można było dostrzec zagubienie.
- Z tym tysiącem, to był żart... prawda?
Wymowna cisza, jaką otrzymał w zamian, była wystarczającą odpowiedzią. Mężczyzna w błyskawicznym tempie wyminął nastolatka i po przebyciu korytarza wpadł do głównej komnaty.
- MAGNA!- zasyczał najgłośniej jak potrafił.
Bazyliszek wypełzła z jednego z korytarzy i spojrzała z zaskoczeniem na Salazara. Po chwili przeniosła spojrzenie na Harry'ego.
- Przypomniałam sobie...- zasyczała przepraszająco.
- Magna.- zaczął Salazar.- Czy przypadkiem nie miałaś mnie obudzić?
- Ale Sal... To nie moja wina, że w tamtym czasie zaczęłam hibernować! Nie mam pojęcia co się stało! A potem... nie wiem czemu zapomniałam!- próbowała się usprawiedliwić wężyca.
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę oskarżycielskim wzrokiem, ale po chwili na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. Ostatecznie machnął ręką na całą sytuację i pogłaskał bazyliszka po łbie, zauważając bliznę, jednak nie komentując jej w żaden sposób. Wyczarował dwa fotele, zajmując jeden z nich i wyczarowując filiżanki ciepłej herbaty, wskazał Harry'emu drugi mebel.
- Czyli mówisz, że minęło tysiąc lat?- spytał ślizgona, podając mu napój, a gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź, kontynuował.- Co cię tutaj sprowadza?
Harry, stwierdzając, że sytuacja jest już i tak dość dziwna, postanowił brnąć dalej w to szaleństwo. W końcu co innego mógł zrobić? Nie chciał mieć wroga w Salazarze Slytherinie, a co więcej, pomyślał, że dobrze byłoby mieć go po swojej stronie i niezbyt mądrym byłoby go zrażać do siebie.
Opowiedział więc mężczyźnie o Astorii, o tym, co ją spotkało i jak zamierzał na razie rozwiązać jej problem, tak, aby nikt z postronnych nie ucierpiał. Nawiązał przy tym do wspomnień z drugiego roku, taktycznie omijając fragment o walce z bazyliszkiem, aby wyjaśnić, dlaczego wybrał właśnie to miejsce. Mężczyzna wydawał się zainteresowany tym, o czym opowiadał młody ślizgon, oraz tokiem jego myślenia. Przy okazji Harry wpadł na pomysł, aby udostępnić Hermionie bibliotekę Slytherina, wiedząc, że dziewczyna byłaby w siódmym niebie, o czym również napomknął. W końcu po dobrych dziesięciu minutach mężczyzna stwierdził:
- Nie mam z tym problemu, jeśli tylko będziesz pilnować wejścia.
Chłopak w zaskoczeniu uniósł brwi.
- Naprawdę? Nie będzie panu przeszkadzać, że będzie tu przebywała czarownica mugolskiego pochodzenia?- zdziwił się Harry, po czym zmarszczył brwi.- I dlaczego tak dobrze mówi pan współczesnym językiem?
Dorosły brunet zamrugał równie zaskoczony.
- Czemu miałoby mi to przeszkadzać? I mów mi Salazar albo Sal. A co do języka, moja magia jest połączona z magią zamku, która chłonie informacje o znaczących zmianach w świecie, zwłaszcza języku i przekazuje je do mnie.
- Czyli te świecące drobinki które widziałem, zanim się pa... zanim się obudziłeś, to była magia?- dopytał Harry, widocznie zdziwiony tym, że magię można zobaczyć samą w sobie, a nie pod postacią zaklęć.
- Dokładnie tak.
Harry skinął głową, postanawiając przyjąć to wytłumaczenie do wiadomości i na razie bardziej nie drążyć tego tematu, choć wyjaśnienie wydawało mu się bardzo ogólnikowe i dziwne. Zamiast tego skupił się na pytaniu mężczyzny.
- Może dlatego miałoby ci to przeszkadzać, że historia przedstawia cię jako wroga mugolaków?- zauważył.
Slytherin spojrzał na nastolatka z niezrozumieniem.
- Nigdy nie tępiłem mugolaków z powodu ich pochodzenia.- wyjaśnił.- Nie podobało mi się tylko, jak wprowadzają swoje tradycje do naszego świata, przez co zanikały nasze. Nie jestem idiotą i wiem, że gdyby nie mugolaki, czarodzieje już dawno by wymarli. A co ogólnie się dzieje na świecie?
- Magia zamku już tego nie przekazuje?- palnął Harry, zanim zdążył ugryźć się w język.
Nic nie poradził na to, że w jakiś dziwny sposób nie czuł dużego dystansu między sobą a tym mężczyzną, co wpływało na jego swobodne wysławianie się. A przy tym i na bezczelność.
Mężczyźnie jednak to chyba za bardzo nie przeszkadzało, bo za filiżanką herbaty można było dostrzec lekki uśmiech.
- Nie. Sposób w jaki jestem połączony z zamkiem miał mi umożliwić odnalezienie się w przyszłości, a nie znajomość jego polityki. Chodziło właśnie głównie o język, kulturę i inne tego typu sprawy.
Kiedy mężczyzna mówił, Harry zdał sobie sprawę, że nie zapytał o jedną bardzo ważną, chyba najważniejszą sprawę. Nie wypowiedział jednak pytania na głos, przynajmniej na razie, zastanawiając się, czy w ogóle poruszyć ten temat.
- To odpowiesz na moje pytanie?- Salazar wyrwał chłopaka z zamyślenia.
Tak jak poprzednio nastolatek zaczął opowiadać. Rozpoczął od zmian i sytuacji czarodziejskiego świata, zaczynając od wojny, a kończąc na „genialnych" planach ministra, polegających na mieszaniu się w sprawy Hogwartu i innych drobniejszych sprawach. Mówił o Dumbledore'rze, Zakonie Feniksa, o którym dowiedział się od wtajemniczonych bliskich, Voldemorcie, Śmierciożercach oraz o nim samym i jego roli w tym wszystkim. Salazar był wyraźnie wszystkim zainteresowany i zadawał wiele pytań, jednak w takich momentach, aby nie wybijać Harry'ego z rytmu.
Również zmiany w świecie mugoli interesowały założyciela. Był pod wrażeniem ile udało im się osiągnąć bez używania magii, korzystając tylko z własnej przedsiębiorczości i kreatywności. Harry'emu wcale nie przypominał tego negatywnie nastawionego do wszystkiego co niemagiczne Slytherina z opowieści i historii. Wręcz przeciwnie- na swój sposób ich szanował. Podchodził tylko negatywnie do wykorzeniania czarodziejskich tradycji i zastępowania ich mugolskimi, co Harry mógł zrozumieć. Po co im czyjeś tradycje, skoro mają własne? Do tego starsze i bardziej tożsame z ich magicznym ja?
Tak dobrze im się ze sobą rozmawiało, że nastolatek stwierdził, że odpuszcza sobie astronomię, której i tak nie zamierzał kontynuować po SUM'ach. Rozmawiali długie godziny zarówno w języku angielskim, jak i wężomowie, gdy dołączała do nich Magna. Dopiero, gdy zbliżała się cisza nocna, ślizgon stwierdził, że niedługo będzie musiał się zbierać.
- Salazarze, mogę ci zadać pytanie?
- O co chodzi?- spytał mężczyzna.
- Jak przeżyłeś tysiąc lat? Podejrzewam, że to zasługa tego czerwonego płynu... bardzo kojarzy mi się z kamieniem filozoficznym...
- I masz rację.- uśmiechnął się mężczyzna.- To roztwór z kamienia filozoficznego. A właściwie to nawet z kilku. Ale ten roztwór to tylko połowa sukcesu. Gdybym po prostu położył stosując mniej... ostateczne... środki, przetrwałbym w najlepszym wypadku kilkaset lat. Dlatego wprowadziłem się w stan hibernacji, obniżyłem moje funkcje życiowe najbardziej jak to było możliwe i czekałem, aż Magna mnie obudzi. W domyśle miało być to kilkadziesiąt lat, ale jak widać, co wyszło, to wyszło. Dobrze, że przezorny zawsze jest ubezpieczony.
- Sal, ja naprawdę nie wiem, co się stało!- zasyczała przepraszająco wężyca.
- Na szczęście ja już się domyśliłem. I wiem, że to nie twoja wina.- pocieszył ją mężczyzna, uspokajająco głaszcząc ją po łbie.
- Em... A co się stało? I dlaczego w ogóle się zahibernowałeś?- Harry nie mógł poskromić swojej ciekawości.
- Pokłóciłem się z Godrykiem.- wzruszył ramionami starszy brunet.- Tym razem dosyć ostro i stwierdziłem, że nie chcę go już więcej widzieć na oczy. Nie pytaj o powód, ktoś z twoich czasów raczej tego nie zrozumie. Zwłaszcza w twoim wieku. Tak więc postanowiłem się zahibernować i kazałem Magnie obudzić mnie albo kiedy Godryk umrze, albo kiedy będzie chciał mnie przeprosić. Ale jak widać, zapomniałem o jednej ważnej sprawie. Magna nie jest tylko moim zwierzątkiem domowym. Jest moim chowańcem. A chowańce są związane ze swoim panem. Tak więc kiedy ja hibernowałem, to ona też.
Słysząc to, Harry zmarszczył brwi.
- To dlaczego, kiedy Magna obudziła się czy to kilka lat temu, czy pół wieku temu, to ty też się nie obudziłeś?
- Merlinie, widzę, że trafił mi się dość ciekawski potomek. Jesteś prawie tak ciekawski jak Godryk.- stwierdził Salazar, a Harry zastanawiał się czy prychnąć na tą informację, czy może parsknąć śmiechem, wiedząc, że jeszcze nie tak dawno był przecież gryfonem. Ostatecznie chłopak postanowił siedzieć cicho.- Chowaniec jest związany z panem, a nie odwrotnie. Dlatego to Magna jest zależna od moich funkcji życiowych, a nie ja od jej. To ona została obudzona, a nie ja. Gdyby ktoś nie budząc jej obudził mnie, to ona obudziłaby się sama po jakimś czasie.
- Rozumiem.- mruknął Harry z zamyśleniem.
Chłopak zaczął wykonywać ruchy dłonią, jakby pisał po kolanie. Choć patrzył bezpośrednio na bazyliszka leżącego koło jego przodka, to można było odnieść wrażenie, jakby patrzył się gdzieś w dal.
- Magna, ale dlaczego nie obudziłaś Salazara, chociaż to pięćdziesiąt lat temu? Nie wiem, czy ktoś wcześniej cię budził...
Wężyca była zaskoczona tym, że pytanie zostało skierowane bezpośrednio do niej. Uniosła łeb, przez chwilę przypatrując się nastolatkowi, po czym z powrotem zwinęła się na kamiennej posadzce.
- Nie wiem. Po prostu o nim zapomniałam...
- To była wina hibernacji. Sam mam kilka dziur w pamięci.- przyznał Salazar.- Ale ja w przeciwieństwie do Magny szybciej ją odzyskuję. Nie mogę jej winić. W końcu jakby nie było, jest tylko zwierzęciem...
- No wiesz, Sal?!- oburzyła się samica bazyliszka, patrząc na mężczyzne z urazą i odpełzając od niego.- Może nie mam rąk i nóg, jak wy, łyse małpy, ale nie nazywaj mnie zwierzęciem! Tak jak wy myślę i czuję! Jestem istotą stworzoną z magii, a nie pierwszym lepszym bezmózgim futrzakiem! Zobaczysz, będziesz jeszcze kiedyś czegoś ode mnie chciał, ty...!
Słysząc jej tyradę i widząc minę Salazara, Harry po prostu wybuchł śmiechem. Sytuacja była dla niego naprawdę komiczna. No bo czy ktoś kiedyś wyobrażał sobie, żeby jeden z założycieli Hogwartu, wielki Salazar Slytherin, mógł dostać opieprz od węża? Przerośniętego i zabójczego, ale mimo wszystko węża? Nastolatek wiedział, że gdyby komuś to opowiedział, wysłaliby go na oddział zamknięty do Św. Munga. I to z wielu powodów.
- Przepraszam, przepraszam!- próbował przebłagać ją mężczyzna.- Nie o to mi chodziło! Naprawdę! Przecież wiesz, że nigdy umyślnie bym cię nie obraził!
- No ja mam nadzieję!- prychnęła wężyca.- Wężyku, wszystko w porządku?
- Tak.- odparł Harry, kiedy uspokoił nieco oddech.- W porządku. Chętnie bym z wami jeszcze tutaj posiedział, ale muszę się już zbierać. Jest strasznie późno.
- Idę z tobą.- stwierdził Sal, przeciągając się i głaszcząc Magnę.- Sam muszę zobaczyć ten cyrk na kółkach.
- Nie żebym psuła tę jakże piękną chwilę, ale... Cały świat myśli, że od milenium gryziesz piach, Sal!
- To chyba najwyższy czas wyprowadzić ich z błędu, prawda?
Mężczyzna ponownie pogłaskał ją po łbie, prawie się do niej przytulając. Samica bazyliszka jednak wydawała się nie dawać przekupić tą pieszczotą.
- Wychodzę, Magna.- syknął.- Jakby ci się nudziło, albo chciałabyś po prostu coś porobić lub pogadać, to daj znać.
- Serio, Harry, czy ty nie widzisz nic dziwnego w tym, że ponad tysiącletni założyciel będzie tak po prostu chodził po zamku?!- gad szukał ostatniej deski ratunku w nastolatku.
Chłopak zamyślił się, pocierając kark. Gdy na jego twarz wypłynął złośliwy i lekko głupawy uśmiech, Magna nie miała zbyt wielkich złudzeń co do tego, co zaraz usłyszy. To była ewidentnie mina córki Salazara, kiedy coś kombinowała.
-Drops dostanie kurwizny!- zaśmiał się.- Daj spokój, Magna. Salazar zawsze może stwierdzić, że w zaświatach mu się nudziło.
Magna nie wyglądała na przekonaną, ale gdy Harry ją pogłaskał i podrapał w jej ulubionym miejscu, nie mogła zrobić nic innego jak podłożyć się bardziej pod jego palce i skończyć protestować. W końcu wężyca przestała się martwić, że ludzie powiążą młodego dziedzica z powrotem Slytherin'a. A nawet jeśli, to co mogli mu zrobić? W końcu budzenie kogoś po tysiącletniej drzemce to nie zbrodnia, prawda?
- Dobra, Sal. Idziemy.- powiedział Harry.
Po raz ostatni pożegnali się z Magną i opuścili Komnatę Tajemnic, aby po chwili zmierzać pustymi korytarzami zamku prosto do lochów, a stamtąd do pokoju wspólnego ślizgonów. Harry szepnął hasło i gdy tylko kamienna ściana się rozsunęła, oboje usłyszeli gwar prowadzonych rozmów oraz głośne śmiechy i okrzyki. We wszechogarniającym tłoku i harmiderze, zostali niezauważeni aż do momentu zamknięcia się przejścia. Wtedy nastąpiła chwilowa cisza i wszyscy wbili dziwne spojrzenia w przybyłych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top