Rozdział 2

W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa od kilku godzin trwały nieustające kłótnie i harmider. A wszystko to za sprawą zniknięcia nikogo innego jak Harry'ego Potter'a z domu jego wujostwa przy Privet Drive.

O jego zniknięciu dowiedziano się trzy godziny temu, kiedy to Dursley'owie wrócili do domu i wezwali policję, kiedy zobaczyli wyłamany zamek drzwi do skrytki pod schodami. Kiedy policja odjechała, Snape który godzinę wcześniej zmienił Mundugusa w obserwowaniu domu mugoli wszedł do środka i dowiedział się, co się stało. Od razu poinformował o tym Dumbledore'a a ten cały Zakon.

A kiedy o zniknięciu chłopaka dowiedział się Syriusz, jego krzyki było słychać w całym domu i można było śmiało stwierdzić, że przekrzykiwał nawet portret własnej matki. Nikt nie był w stanie go uspokoić, nawet dyrektor Hogwartu. W tym momencie nikt nie miałby wątpliwości, że ten mężczyzna, gdyby tylko mógł, zamordowałby osobę, która nie dopilnowała bezpieczeństwa jego chrześniaka. W dodatku po minie winowajcy było widać, że nie ma sobie nic do zarzucenia, bo siedział przy stole w bezpiecznym oddaleniu od zbiega z Azkabanu, w miarę blisko Dumbledore'a i popijał kremowe piwo.

- Remus, puść mnie, do cholery!- warknął Syriusz, wyrywając się trzymającemu go przyjacielowi.- Przez tego pijaka Harry...! Ktoś go porwał, do cholery! Ktoś porwał mojego szczeniaka!

- Według tego co mówił Snape, to wyglądało tak, jakby Potter sam uciekł.- zauważył Szalonooki.

- Ale po co miałby to robić?- zaniepokoiła się różowowłosa kobieta.- Przecież był tam bezpieczny!

- Być może przeżywa okres buntu.- westchnęła Molly.- Ale do tej pory wydawało mi się, że nie jest tego typu osobą.

- To prawda.- przytaknął Dumbledore z zamyśloną miną.- To nie jest podobne do Harry'ego. Ale teraz nie mamy czasu, aby się nad tym zastanawiać. W pierwszej kolejności musimy dopilnować, aby nikt się nie dowiedział o jego zniknięciu. Będziemy go szukać na własną rękę.

Słysząc to, wyrywający się przez ten cały czas Syriusz aż przystanął, a trzymający go Remus poluźnił uścisk. Obaj patrzyli na starca z szokiem i niedowierzaniem. Nie mogli uwierzyć,że dyrektor powiedział coś takiego. Zresztą nie byli w tym osamotnieni.

- Co?- sapnął Syriusz, a zaraz potem ponownie zaczął się wydzierać.- Dumbledore, przecież jego trzeba szukać! Ktoś mógł go porwać, coś mogło mu się stać! Jest w niebezpieczeństwie! Trzeba poinformować Ministerstwo i aurorów!

- To prawda!- poparł przyjaciela Remus.- Im więcej osób będzie go szukało, tym szybciej się go znajdzie i zapewni bezpieczeństwo!

- Black, czy ty słuchałeś, kiedy było mówione, że nikt Potter'anie porwał?!- warknął Moody.- Dom tych mugoli jest broniony mag...

- Magią Krwi Lily, tak wiem!- przerwał byłem aurorowi zdenerwowany mężczyzna i chciał coś jeszcze dodać, kiedy uświadomił sobie jedną rzecz.

Jego oczy otwarły się w szoku i wręcz zaniemówił. Z pobladłą twarzą i lekko uchylonymi ustami wpatrywał się w dyrektora jedynej magicznej placówki w Anglii, który teraz patrzył na niego nieprzeniknionym wzrokiem, swoich niebieskich tęczówek.

Już chciał się odezwać, kiedy do pomieszczenia wleciała niewielka sówka z listem, widocznie urzędowym. Podleciała do Dumbledore'a, wylądowała na stole i wystawiła w jego stronę nóżkę. Starzec z zaskoczeniem odebrał od niej list, a ta zaraz odleciała. Kiedy dyrektor odpieczętował list i szybko go przeczytał, wyraz jego twarzy zamienił się w kamienną maskę.

- Już za późno.- poinformował.- Harry był w Gringottcie.

- To możemy go złapać!- zauważył Moody, już wstając od stołu.- Wystarczy, że udamy się na Pokątną.

- Za późno.- powtórzył starzec.- List wysłano z dwugodzinnym opóźnieniem. Harry może być już wszędzie.

- Dlaczego dostał pan list z Gringotta o Harry'm?- spytał Remus.

Przypatrując się czujnie dyrektorowi, stanął obok przyjaciela, który miał podobną minę. Oboje wyczuli, że przywódca Zakonu Feniksa nie mówi im o wszystkim, co dotyczy syna ich przyjaciół. Ato było dla nich strasznie podejrzane.

Starzec przypatrywał się im przez chwilę, a później oświadczył, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie:

- Jestem jego magicznym opiekunem, mój drogi Remusie. To oczywiste, że bank informuje mnie o wszystkich jego wizytach.

Na ten argument wilkołak jakby nieco się uspokoił, za to jego przyjaciel jeszcze bardziej się spiął i intensywniej wpatrywał się w starca.

- Z ich polityką „Klient ponad jego opiekuna"? Śmiem w to wątpić.Gobliny nie należą do rasy, która lubi zmiany. Stworku!

Wezwany skrzat od razu pojawił się w jadalni i na znak swojego właściciela odebrał list starcowi, który nawet nie był w stanie na to zareagować. W takich sytuacjach nienawidził magii skrzatów domowych. Kiedy tylko zobaczył, że list znalazł się w rękach Black'a, podniósł się z miejsca.

- Syriuszu...- zaczął, patrząc na niego ostrzegawczo.

Brunet nic sobie z tego nie robiąc rozwinął pergamin i przeczytał treść listu. Kiedy skończył, z jego twarzy nie znikała wściekłość, kiedy zmięty pergamin rzucił przed dyrektora.

- A więc dlatego nie chciałeś informować nikogo o zniknięciu Harry'ego.- warknął.- Nie chciałeś, aby odcięli cię od jego pieniędzy.

- Syriusz, co ty...- zaczął Remus, ale zaraz przestał, widząc spojrzenie jakim obdarzył go przez ułamek sekundy przyjaciel.

- Musisz być strasznie zdziwiony, że Harry cię przechytrzył,prawda?- kontynuował zbieg, uważnie obserwując starca, którego postawa nie wyrażała absolutnie nic.- Ale ty w ogóle o niego nie dbałeś, co?

- Black, o czym ty mówisz?! Do reszty oszalałeś?!- warknął Snape.

- Morda!- warknął na niego właściciel domu.- Jakby było inaczej,nie wysłałby Harry'ego do mugoli! Nie, kiedy ich domu nie broni nic poza Magią Krwi Lily, a z tego co mówił Harry, Voldemort odrodził się właśnie z tej krwi!

W pomieszczeniu zapadł głucha cisza, kiedy wszyscy zastanawiali się nad tym co powiedział właśnie mężczyzna. Wielu z przebywających w pomieszczeniu czarodziejów było w szoku, że takie coś mogło mieć miejsce, ale niektórzy byli bardziej niezadowoleni spostrzegawczością Black'a.

- Dlaczego...- zaczęła pobladła Tonks.

- Żeby zrobić sobie z Potter'a własnego rycerzyka. Żeby go wytrenować i nauczyć posłuszeństwa.- powiedział Mistrz Eliksirów z swoją codzienną, pozbawioną jakichkolwiek emocji miną.

- Wiedziałeś?!- warknęli naraz Syriusz i Remus, w którym zaczynały się budzić wilcze instynkty.

- Oczywiście, że nie wiedziałem!- odwarknął mężczyzna.- Po prostu połączyłem kropki.

- Syriuszu, Remusie...- zaczął starzec, aby wszystko uspokoić, jednak nie było mu to dane.

- Morda!- przy ponownym krzyku Black'a stojący na stole wazon pękł wpół, rozlewając wodę po całym stole.- Wynoś się z mojego domu! Wszyscy się wynoście! Nie pozwolę wam więcej wykorzystywać mojego chrześniaka! Sam go znajdę! Wynoście się zanim sam was wyrzucę!

- Syriuszu!- wykrzyknęła oburzona pani Weasley.

- JUŻ!

Ściany i podłoga domu zatrzęsły się, dając znać wszystkim, że właściciel mieszkania nie żartuje. Większość osób praktycznie od razu się ulotniła wiedząc, że wyrzucenie przez rodową kwaterę czarodzieja nie jest zbyt miłym doświadczeniem.

- Pożałujesz tego, Syriuszu.- powiedział na pożegnanie Dumbledore i również opuścił dom.

Z Syriuszem został tylko jego przyjaciel, który widząc stan w jakim znajdował się mężczyzna, położył dłoń na jego ramieniu i posadził na krześle, po czym przywołał Ognistą i dwie szklanki. Wiedział, że oboje tego teraz potrzebowali.

Nie zdążyli opróżnić nawet pierwszej szklaneczki, kiedy do pomieszczenia wleciała dobrze im znana sowa. Łapa praktycznie zerwał się z miejsca aby odebrać od niej list, a koperta, w której się znajdował szybko zamieniła się w strzępy.

Drogi Wąchaczu

Jestem bezpieczny. Nie szukajcie mnie, bo i tak nie znajdziecie. Musiałem przemyśleć kilka spraw oraz zrobić parę rzeczy, a pod czujnym okiem starego Dropsa byłoby to niemożliwe. Proszę, przestań się martwić. Profesor Lupin też niech przestanie. Odezwę się, gdy tylko będę miał taką możliwość. Nie informuj Dumbledore'a o tym liście. Już mu nie ufam. Wyjaśnię wszystko, jak tylko będę mógł. Tęsknię za tobą. Trzymaj się ciepło. Pozdrowienia dla ciebie i Lunatyka

Szczeniak

- Jest bezpieczny.- wyszeptał mężczyzna, opadając na krzesło, kiedy nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a oczy zaszkliły się.- Remi, nikt go nie porwał! Merlinie...

 Dalsze słowa utonęły w szlochu ulgi mężczyzny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top