Rozdział 12

Hejka, moje kochane Laleciątka!

Wiem, że długo naczekaliście się na ten rozdział, za co bardzo was przepraszam! W pierwszej kolejności chciałam zająć się pisaniem licencjatu, ale idzie mi to jak krew z nosa. Może to przez obecną sytuację, jaka panuje na świecie, ale nie mogłam skupić się na czymkolwiek i nie miałam do niczego większych chęci.

Postanowiłam jednak, widząc, jak bardzo czekacie na kolejny rozdział, złamać moje postanowienie i wstawić ten rozdział, chociaż nie skończyłam jeszcze licencjatu.

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Jeszcze raz przepraszam, że tyle się naczekaliście. Jednocześnie chcę zaznaczyć, że nie wiem, kiedy pojawi się następna część, bo jednak licencjat rzecz ważna i teraz to on będzie moim numero uno rzeczy do zrobienia.

Trzymajcie się ciepło i uważajcie na siebie!

Serdecznie Was pozdrawiam i zapraszam do czytania!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Gdy uczta powitalna dobiegła końca, uczniowie domu Węża ruszyli w stronę lochów. Nowi członkowie tego grona przez cały czas czuli na sobie uważne i nieufne spojrzenia reszty Ślizgonów. Mimo że mieli to w większości w poważaniu, powoli zaczynało się to robić irytujące. W końcu dotarli do kamiennej ściany, która nie wyróżniała się niczym szczególnym od pozostałych ścian.

- Dziedzic.- powiedział Draco Malfoy, który w tym roku został prefektem.

Studenci weszli do środka. Gdy tylko wejście do Pokoju Wspólnego zamknęło się za ostatnią osobą, po raz kolejny tego wieczora, zapanowała cisza. Wszyscy starsi stażem Ślizgoni wpatrywali się uważnie w nowych członków Domu zwłaszcza w Harry'ego.

- Potter.- przerwał spokój Draco, strasznie przeciągając głoski.- Co Złoty Chłopiec robi w Slytherinie?- zapytał kpiąco.

- W tym momencie?- spytał konwersacyjnym tonem brunet, doskonale wiedzą, że kopie sobie własny grób, ale w tym momencie miał to gdzieś. Postanowił skończyć na dobre z graniem grzecznego chłopca i popychadła jasnej strony. Poza tym doskonale wiedział, że nie mógł pokazać jakiejkolwiek słabości. Nie mógł dać się podejść.- Stoję, oddycham i patrzę na osobę, która nie umie dojść do najprostszych wniosków. I która powinna zmienić fryzjera. Mój stylista zszedłby na zawał, gdyby zobaczył to, co masz na głowie. Chcesz, to mogę dać ci do niego namiary, bo widząc ilość wazeliny jaką masz na głowie, mam ochotę się powiesić

Blondyn natychmiast wyciągnął różdżkę, celując nią prosto w znudzonego chłopaka i czerwieniejąc na twarzy. Widząc to, Harry niepostrzeżenie wyciągnął również różdżki. Swoją własną trzymał w prawej ręce tak, aby skupiała na sobie wzrok, za to różdżka jego matki ledwie wystawała mu spoza rękawa i wycelowana była w Malfoy'a. Tylko Astoria to zauważyła. To i niebezpieczne błyski w oczach bruneta, które nie wróżyły niczego dobrego. Były gryfon tak dobrze grał, że nikt nawet nie pomyślał o tym, że jakkolwiek przejął się tą sytuacją, choć serce tak naprawdę waliło mu jak młotem.

- Lepiej to odłóż, Malfoy...- zaczęła Astoria, jednak blondyn zaraz jej przerwał.

- Zamknij się, mieszańcu!- warknął.- Nikt cię o nic nie pytał!

To był chyba największy błąd, jaki blondyn mógł obecnie popełnić. Harry bez ostrzeżenia zaatakował go zwykłym oszałamiaczem, a kiedy chłopak stawiał tarczę, różdżką matki wyczarował ogromnego boa dusiciela.

- Tylko go nastrasz.- polecił.- Ale nie odpuszczaj zbyt szybko. Niech się nauczy trzymać język za zębami.

Wąż od razu zaczął owijać się wokół przerażonego chłopaka, który w szoku upuścił różdżkę, która zaraz została złamana przez ogon gada.

Kiedy Malfoy upadł na podłogę i przypominał swoisty krzyczący kokon, Harry rozejrzał się po pozostałych ślizgonach, mocno ściskając obie różdżki.

- Ktoś jeszcze ma problem z moją obecnością tutaj? Albo z przypadłością Astorii? Nie? To super.

Nie zwracając uwagi na piski blondyna, częściowo zakłócane przez cielsko węża, brunet rozsiadł się wygodnie na fotelu przed kominkiem, gdzie zaraz dołączyli do niego Weasley'owie i Green. Harry przez chwilę wpatrywał się w portret mężczyzny wiszący nad paleniskiem, aż w końcu skinął mu głową. Mężczyzna odwzajemnił gest i zniknął z ram obrazu.

Czwórka nastolatków siedziała przed kominkiem, w ciszy wpatrując się w ogień.

***

Harry rozpakowywał właśnie swój kufer, kiedy do pokoju wszedł jeden z jego dwóch współlokatorów. Czarnoskóry ślizgon przez chwilę przypatrywał się dziwnie byłemu gryfonowi, który w duchu westchnął, wiedząc, że naszedł koniec spokoju; aż w końcu postanowił się odezwać.

- Potter, mógłbyś kazać temu wężowi w końcu puścić Draco? Leży na tej ziemi już od półtorej godziny.

- Sami nie próbowaliście go uwolnić?- Harry uniósł brew tylko na chwilę odrywając się od wypakowywania książek.

- Serio myślisz, że ktoś zbliżyłby się do tego monstrum?- teraz to Zabini uniósł brew, opierając się o baldachim łóżka nowego współlokatora.- Życie nam jeszcze miłe!

- Dusiciele nie są jadowite.- mruknął zielonooki.- A jak tak bardzo wszyscy ślizgoni, mieszkańcy domu węża o ironio, boją się zwykłego dusiciela, zawsze pozostaje wam magia.

- I mamy przez przypadek trafić Draco?!- warknął Blaise.- No chyba sobie kpisz!

Harry przerwał wypakowywanie swoich rzeczy i oparł się o drugi wspornik baldachimu, uważnie przypatrując się ślizgonowi. W pewnym momencie skrócił dystans między nimi do niekomfortowo bliskiej odległości tak, że Zabini nie mógł uciec przed spojrzeniem o barwie klątwy śmierci, bez odsunięcia się od nastolatka, a tym samym ukazania strachu.

- Jak to miło wiedzieć, że ślizgoni posiadają jednak coś takiego jak empatia i troska o swoich.- powiedział cicho, wręcz wysyczał nastolatek.- Czy to ci sami ślizgoni, którzy wykluczyli jedną z nich, tylko dlatego, że została ugryziona przez wilkołaka? Przez to, że spotkało ją nieszczęście, które niektórych pchnęłoby do samobójstwa, a ona jest na tyle silna, że nie targnęła się na swoje życie? Czy to ci sami ślizgoni?

Chłopak milczał, nie mogąc oderwać wzroku od oczu Potter'a, w których błyszczało coś dziwnego. Zabini nie mógł powiedzieć, co to było, ale wiedział, że coś się zmieniło w chłopaku. To nie był ten sam Potter, którego znał jeszcze przed dwoma miesiącami. Był inny. Zdecydowanie bardziej niebezpieczny i... świadomy tego. Był bardziej ślizgoński.

- Czego chcesz, Potter?- spytał w końcu.

Były gryfon przez chwilę milczał, aż w końcu odepchnął się od łóżka i powrócił do rozpakowywania swoich rzeczy.

- Nietykalności dla siebie i moich przyjaciół. Czyli dla Fred'a, George'a i Hermiony. Względnie dla Ginny, chociaż nie wiem, co powinienem myśleć o jej nastawieniu do mnie. Astoria jest pod moją opieką, więc też jest nietykalna. Oprócz tego liczę na to, że cokolwiek bym nie robił na terenie ślizgonów, nie dotrze do niepowołanych uszu, czyli uszu Voldemorta i jego wszystkich popleczników, nie ważne, czy mają stempelek, czy nie; oraz uszu Dumbledore'a i jego ludzi. I chcę mieć pewność, że Malfoy nauczył się trzymać język za zębami i szanować innych.

- Nie pozwalasz sobie na za dużo?!- warknął ślizgon, trzaskając dłonią w blat biurka, na które Harry właśnie wykładał kałamarz i pergaminy.- Myślisz, że jesteś w sytuacji w której możesz stawiać takie warunki?!

- Nie.- odparł prosto chłopak.- Ale wy nie jesteście w stanie mnie przed tym powstrzymać. Co prawda wielu ślizgonów, zwłaszcza seniorów, mogłoby mnie pokonać, gdyby wyzwali mnie na pojedynek, co jestem pewny, z chęcią by zrobili, gdyby tylko mogli. Ale wiem również, że w szkole nie możecie nic mi zrobić. Voldemort wam zakazał. Nie możecie sobie też pozwolić na wewnętrzny rozłam, bo reszta Hogwartu by was pożarła. Nawet jeśli zebralibyście przeciwko mnie cały Slytherin, po mojej stronie będzie wilkołak, który nie potrafi nad sobą panować, a którego tylko ja mogę wyprowadzić podczas pełni poza mury i będą bliźniacy Weasley, którzy od lat psują krew nauczycielom i uczniom tej szkoły a jeszcze się to na nich w żaden sposób nie odbiło, nie licząc szlabanów. Pamiętaj też, że jestem pieprzonym ulubieńcem tłumów, rycerzykiem pieprzonej jasnej strony. Wielu by was zlinczowało, gdybym tylko dał im do tego pretekst.

Ślizgon zamrugał zaskoczony, wpatrując się w byłego gryfona z niedowierzaniem. Tak, to z całą pewnością nie był Potter sprzed wakacji. Był jak zupełnie inna osoba.

- Co się z tobą stało przez te dwa miesiące, Potter? Zachowujesz się jak ślizgon z wieloletnim stażem a nie naiwny gryfon.

- Przejrzałem na oczy, poznałem prawdę, urządziłem sobie wycieczkę dookoła świata, podczas której wiele zrozumiałem i trochę się nauczyłem, no i postanowiłem przestać być bezmyślną marionetką. A jeśli chodzi o to ostatnie, to przestałem ignorować geny i uciekać od mojego pochodzenia.

- Geny?- powtórzył Zabini, przekręcając głowę i patrząc na nastolatka w niezrozumieniu.

- Jaka jest jedna z niezmiennych zasad magii?- odpowiedział pytaniem na pytanie Harry, zaklęciem lewitując swoje ubrania do szafy.- Ta najbardziej podstawowa?

- Magia jest niepodzielna.- odpowiedział niepewnie ślizgon.

Harry skinął głową i rozłożył się na swoim łóżku, unosząc rękę z dwoma różdżkami do góry i przypatrując się im z delikatnym uśmiechem.

- A wiesz, Zabini, co posiadam ja i tylko jeszcze inny czarodziej? Czy może raczej czarnoksiężnik?

Czarnoskóry chłopak milczał, aż w końcu jego oczy i usta otwarły się w szoku, kiedy przyszło zrozumienie. Można było powiedzieć, że nawet ze strachem wpatrywał się teraz w swojego nowego współlokatora.

- Salazarze...- wyszeptał.

- Nie wołaj mnie jego imieniem. Mam swoje.- zaśmiał się Harry, siadając na łóżku i patrząc na chłopaka z lekkim uśmiechem, w głębi siebie cały czas zastanawiając się, czy dobrze robi.- Nie chcę, żeby się to rozniosło. Nie chcę, żeby ślizgoni wiedzieli. Nie chcę, żeby akurat przez to inaczej na mnie patrzyli. Nie chcę też z wami walczyć. Tak więc proponuję wam zawieszenie broni na wcześniej wymienionych zasadach.

- Powiedziałeś tylko, czego oczekujesz.- zauważył ślizgon z dłuższym stażem, przez przyjazną minę chłopaka czując się nieco pewniej.- Co dasz w zamian?

- To samo. Nie będę atakował waszych bliskich. Nie będę kablował na wszystkie rzeczy niezgodne z prawem, jakie tu robicie; nie zdradzę swojego nowego domu. I nie będę nasyłał na was węży. No chyba, że nie będziecie potrafili trzymać języka za zębami i nie będziecie szanować bliskich mi osób, albo tych będących pod moją opieką. Nie musicie ich lubić, ale mają być nietykalni. Mogę też dorzucić kilka rzeczy, żebyście mogli utrudnić życie Ronowi.

- Nie jest twoim przyjacielem?

- Złodziej, zdrajca i szpieg? Sorry, ale gardzę takimi ludźmi. Weasley nie ma już czego u mnie szukać. To jak, układ stoi?

Blaise przez chwilę milczał, aż w końcu kącik jego ust drgnął.

- Jak dla mnie spoko.- mruknął, jednak zaraz potem spoważniał.- Ale to z Draco powinieneś to obgadać. To on tutaj rządzi.

- Ale ty jesteś następny w kolejce.- stwierdził Harry, a widząc uniesioną brew i nieme pytanie „skąd wiesz?", uśmiechnął się.- To ciebie do mnie wysłali. Tak więc ślizgoni cię posłuchają, jeśli przekonasz Draco. A przekonasz go, bo jesteś jego przyjacielem i powiesz mu, że jeśli dalej będzie ze mną walczył, to następnym razem obudzi się z kobrą królewską w łóżku. A tego, że będzie ona miała go jedynie nastraszyć, tak jak ten boa, blond księżniczka już wiedzieć nie musi.

- Jesteś pewien, że tylko od dwóch miesięcy używasz ślizgońskich genów? Do takiej wprawy nie da się dojść w tak krótkim czasie.- zauważył z uśmieszkiem Zabini.- Zgadzam się. Pewnie gdybym się nie zgodził, to ja obudziłbym się z kobrą.

- Kto wie.- wyszczerzył się zielonooki wyciągając przed siebie rękę.- To co? Zawieszenie broni, Zabini?

- Nie mogę do końca szkoły walczyć ze wspólokatorem.- wyszczerzył się chłopak, ściskając wyciągniętą dłoń.- Odbiłoby się to na moim życiu towarzyskim. Zawieszenie broni, Potter.

- W takim razie, mów mi Harry, współlokatorze.

- Blaise.- odparł prawie że automatycznie chłopak, patrząc, jak brunet kieruje się w stronę drzwi.

- I pamiętaj, nie mów nikomu o Salazarze. To zostaje na razie między nami i moimi przyjaciółmi.- powiedział jeszcze Harry i opuścił pokój z zamiarem uwolnienia Malfoy'a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top