Rozdział 11
Kiedy skończył opowiadać, Harry wyglądał na wykończonego. W napięciu czekał na werdykt bliźniaków. Naprawdę ich lubił i zależało mu na ich wsparciu. Cisza, która zapadła w przedziale tylko go dobijała.
Weasley'owie wymienili się spojrzeniami. Oboje byli zdania, że Harry się zmienił. Widzieli to i wyczuwali w jego zachowaniu. Nie był już tym zagubionym chłopcem, którego spotkali przed peronem 9¾. Nie był też tym naiwnym chłopakiem, który rzucał się na pomoc każdemu, jakby próbował zbawić cały świat. Widzieli w jego oczach i zachowanie, że dorósł i miał bardziej realne do spełnienia cele. To czego się dowiedzieli, było dla nich tak bardzo nierealne, ale Harry był zdolny i miał możliwość poprzeć wszystko dowodami.
- Nie podejrzewaliśmy, że to mogłoby być coś takiego.- przyznał po chwili George.- Mimo wszystko chcę, żebyś wiedział, że masz mnie po swojej stronie.
- I mnie.- dodał natychmiast Fred.- Ale obawiamy się, że nie mamy dla ciebie dobrych wieści.
Brunet spojrzał na nich pytająco.
- Niestety nie masz co liczyć na naszych rodziców i Rona.- powiedział starszy z bliźniaków.
- Oni wszyscy stoją murem za Dumbledore'em. Są pod jego ogromnym wpływem.- kontynuował młodszy.
- Są tak zaślepieni, że gdy wrócili do domu po tym jak dowiedzieli się o twoim zniknięciu, matka zaczęła na ciebie wrzucać, a tata ostro ją popierał. Nawet Ron...
- Ginny nie ma pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Najwidoczniej nie chce stawać po żadnej ze stron.
- Z naszej rodziny tylko my, Bill i Charlie nie mieliśmy podobnego zdania. Od początku zakładaliśmy, że coś musiało się stać, jednak obstawialiśmy porwanie z upozorowaną ucieczką.
Harry skinął powoli głową i uśmiechnął się lekko, spoglądając na bliźniaków z wdzięcznością. Żałował, że Molly i Artur mieli o nim takie zdanie. Traktował ich jak rodzinę. Wiedział jednak, że Drops świetnie potrafi wyprać mózg i dopóki ktoś nie zechce przejrzeć na oczy, nie będzie dostrzegał prawdy, nawet jakby mu przypierdoliła prosto w twarz. Współczuł też Ginny. To musiało być dla niej trudne wybrać którąś ze stron sporu i zupełnie się jej nie dziwił, że postanowiła się w to nie mieszać.
Przez chwilę jechali rozmawiając na nic nieznaczące tematy. Nawet Astoria po pewnym czasie przyłączyła się do rozmowy, tylko od czasu do czasu rzucając Harry'emu badawcze spojrzenie. Było tak do momenty, aż jeden z bliźniaków nie postanowił jej o coś zapytać.
- Właściwie, Green... Za co cię wydziedziczyli?
Brunetka spięła się i zacisnęła usta. Widocznie nie chciała o tym rozmawiać, ale po chwili zastanowienia, jej twarz nieco zelżała i wyglądała nawet na pogodzoną ze swoim losem.
- Pewnie i tak niedługo wszyscy się dowiedzą.- westchnęła ciężko i podniosła nieco bluzkę, pokazując błyszczącą blizną na talii.- Ugryzł mnie wilkołak. Przemienił. Moja rodzina uważa to za wielki dyshonor i wolała się mnie pozbyć, niż przyznawać się do mieszańca. Do potwora.
- Przecież z likantropią można żyć.- Harry zmarszczył brwi.- Nie wpływa to jakoś szczególnie na życie, jeśli regularnie pije się eliksir z tojadu.
- Wywar tojadowy.- poprawiła go od razu Hermiona, patrząc na ślizgonkę dziwnie.- I tak po prostu cię wydziedziczyli? Wyrzucili na bruk? Bez knuta przy duszy?
Brunetka wzruszyła ramionami.
- Tak po prostu. W końcu wilkołaki nie mają wśród czarodziejów praktycznie żadnych praw. Ja... boję się, jak to będzie w szkole. Nie stać mnie na wywar tojadowy, więc będę bardziej niebezpieczna niż z nim. Będę popychadłem w Slytherinie i na dodatek nie mam jak opuścić szkoły, żeby nikogo nie skrzywdzić.
- Dlatego też potrzebujesz silnego sprzymierzeńca.- mruknął Harry, patrząc za okno z zastanowieniem.- Dlatego to muszę być ja. Nawet jeśli nie jestem już w najlepszych relacjach z Dumbledore'em, nie zrobi on nic, aby jeszcze bardziej mnie do siebie zniechęcić. Dlatego jeśli się za tobą wstawię, nie wyrzuci cię. Zwłaszcza, jeśli wypomnę mu, że co najmniej jednemu wilkołakowi pozwolił uczęszczać do Hogwartu. A ślizgoni cię nie tkną przez argumenty, które wcześniej wymieniłaś.
Słysząc to, dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie, choć w jej oczach nadal można było dostrzec strach, niepewność i niepokój.
- Jesteś pewny, Potter, że ukrywałeś się tylko dwa miesiące? Wydajesz się za bardzo błyskotliwy jak na tak krótki czas poza ogłupiającym wpływem Trzmiela.
Również na usta chłopaka wypłynął podobny uśmieszek.
- Cóż mogę powiedzieć? Korzystam z genów.
Kiedy pociąg zaczął zbliżać się do Hogsmead, nastolatkowie przebrali się w szkolne szaty. Harry wyciągnął z oczu kolorowe soczewki i zastąpił je zwykłymi, tak, aby inni mogli podziwiać jego tęczówki w kolorze zaklęcia śmierci. Wszyscy powoli przyszykowali się do wyjścia i zaczęli kierować się w stronę drzwi.
Jako jedni z pierwszych wyszli na wąski peron, który dość szybko zapełnił się uczniami. Wieczór był dość ciepły i czuć jeszcze było końcówkę lata. Gwiazdy delikatnie oświetlały nocne niebo a księżyc powoli zbliżał się do pełni. Nigdzie nie można było usłyszeć nawoływania Hagrida, co lekko zaniepokoiło bruneta, ale bliźniacy szybko uspokoili go mówiąc, że podsłuchali jakiś czas temu rozmowę gajowego z Trzmielem. Hagrid miał coś do zrobienia.
Przeciskając się między uczniami, dotarli do powozów. Kiedy je zobaczyli, Harry stanął jak wryty, ale szybko doszedł do siebie. Spojrzał na czarne, skrzydlate chude szkapy. Pamiętał, jak w wakacje o nich czytał. Testrale- tylko ci, którzy widzieli czyjąś śmierć, są w stanie je zobaczyć. Podszedł do jednego z koni i pogłaskał go lekko po boku.
- Harry, co ty robisz?- zaniepokoiła się Hermiona.
- Testrale.- odparł krótko chłopak, podchodząc do wejścia dyliżansu.
W środku samotnie siedziała blondwłosa dziewczyna, której włosy były tak jasne, że prawie mogły konkurować z bielą. Duże, niebieskie oczy z zaciekawieniem wpatrywały się w Żonglera, którego dziewczyna trzymała do góry nogami. Po kolorach krawatu można było się domyślić, że dziewczyna jest Krukonką.
- Można?- spytał zielonooki, wskazując na wolne miejsca.
Nastolatka spojrzała na niego nieprzytomnym spojrzeniem, uśmiechając się delikatni, jakby była pogrążona w marzeniach.
- Jasne, proszę.- odpowiedziała cicho melodyjnym głosem.
Wszyscy wskoczyli szybko do powozu, który zaraz ruszył.
Przez drogę do zamku nikt się nie odezwał, ciesząc się ciszą, która miała się ponownie nie pojawić przez dość długi czas. Wpatrywali się w zbliżający się nieuchronnie zamek, a co za tym idzie, kolejny rok nauki. Spokój został przerwany tylko raz, gdy powóz praktycznie już się zatrzymał.
- Cieszę się, że przestałeś być marionetką, Harry.- powiedziała cicho Luna i wyskoczyła z powozu, znikając w zamku.
Swoimi słowami wprawiła wszystkich w szok, jednak szybko się z tego otrząsnęli. Jeśli wierzyć plotkom, dziewczyna była szalona. Wysiedli prawie zaraz za nią, jednak blondynki nie było już w zasięgu wzroku. Wszyscy wymienili zdziwione spojrzenia i wzruszyli ramionami, po czym weszli razem do Sali Wejściowej, a następnie do Wielkiej Sali.
Astoria niepewnie patrzyła na Harry'ego, jakby czekając na jego werdykt, czy przeżyje ten rok szkolny. On tylko uśmiechnął się do niej szeroko i skinął głową, dając znać, że dziewczyna ma jego poparcie. Może i zrezygnował z niesienia pomocy każdej napotkanej istocie, ale nie zmieniało to faktu, że jego zdaniem nastolatka nie zasługiwała na to, co ją spotkało i chciał jej pomóc. Nawet, jeśli spotkałoby się to z wrogim nastawieniem już nic nieznaczących dla niego ludzi, czy rosnącą ilością wrogów. Poza tym, na swój sposób o to poprosiła.
Ślizgonka spojrzała na niego z wdzięcznością i odeszła w kierunku swojego stołu, skąd padały w jej stronę wrogie spojrzenia. Niepewnie usiadła na samym jego końcu, co chwilę rzucając spojrzenie Harty'emu, jakby to dawało jej nieco spokoju i ulgi.
Gryfoni w tym czasie usiedli przy stole i Harry po ostatnim pokrzepiającym spojrzeniu skierowanym do ślizgonki, spojrzał na stół pedagogiczny. Jego wzrok spoczął na jedynej nieznajomej osobie w gronie nauczycielskim. Była to niska, pulchna kobieta z kręconymi, mysimi włosami w które wplotła różową wstążkę. Ogólnie cała ubrana była na różowo i Harry'emu nieprzyjemnie kojarzyła się z różową ropuchą. Nie mógł uwierzyć, że ta kobieta miała być ich nową profesorką od obrony przed czarną magią.
Kiedy Dumbledore dał znak, jak co roku rozpoczęła się Ceremonia przydziału. Stary woźny Filch wniósł do Wielkiej Sali stołek i postawił na niej starą i wyświechtaną Tiarę Przydziału. W tym czasie profesor McGonagall wprowadziła grupę pierwszorocznych, ustawiła ich przed stołem nauczycielskim i podeszła do tiary. Kiedy wszyscy już byli na swoich miejscach, zszycie magicznej czapki rozerwało się i zaczęła śpiewać:
Wieków dziesięć chyba temu
Czwórka przyjaciół żyła
Celem ich jednym magii nauczać było
Więc stworzyli Hogwart
I razem magiczną dziatwę uczyli
Nadszedł jednak rozłamu czas
Kłótnie i niezgoda nastały
Gryffindor odważnych uczyć chciał
Ravenclaw mądrych i oczytanych
Hufflepuff sprawiedliwych
Slytherin przebiegłych i ambitnych
Stworzyli więc domy cztery
Do których was przydzielę
Muszę jednak przeprosić
Bo przez lata
Wiele błędów i głupstw popełniłam
Wielu ludzi źle przydzieliłam
Nadszedł wreszcie czas
By pozory odrzucić
Złe decyzje muszę naprawić
I niektórych z was
Na właściwe miejsca przywrócić
Na całej Sali zapadła cisza. Wszyscy łącznie z Dubledore'em patrzyli na tiarę w szoku. Harry wymienił zdumione spojrzenia z przyjaciółmi. Miał co do tej sytuacji mieszane uczucia. Z Jednej stronu cieszył się, bo miał już serdecznie dość niektórych gryfonów, ale z drugiej strony wiedział w JAKIM domu będzie. I choć wiedział, że będzie tam pasował, że to dom jego przodka, nie miał wątpliwości, jak zostanie tam przyjęty i jaka będzie reakcja czarodziejskiego świata. Nie miał złudzeń, że to wypłynie.
Brunet napotkał smutne spojrzenia Hermiony.
- Ravenclaw.- szepnęła bezgłośnie.
- Się przejmujesz. Slytherin.- odparł w ten sam sposób.
Naraz posłali sobie wspierające uśmiechy. Uwagę wszystkich przykuło chrząknięcie profesor McGonagall.
- Kiedy wyczytam wasze nazwisko, usiądziecie na tym stołku. Tiara zadecyduje, do jakiego domu traficie. Abernathy, Suzan.
Ceremonia trwała dobre kilkadziesiąt minut. Raz po raz przerywana była oklaskami ze strony poszczególnych stołów, oraz wędrówkami nowo przydzielonych uczniów. W końcu ostatni pierwszak został przydzielony do Ravenclaw.
- Skoro ceremonia dobiegła końca...- zaczął Drops, wstając ze swojego miejsca.
- Zatkaj się dropsami, Dumbledore, i siadaj!- warknęła Tiara Przydziału, po raz kolejny wprawiając zebranych w szok, a niektórych o napad śmiechu.- Czy nie mówiłam, że chce naprawić błędy?! Zapraszam z Ravenclaw... Amano, Yutaka.
Od stołu krukonów wstał chłopak o lekko przydługich włosach. Przeczesał nerwowo włosy i usiadł na stołku. Szybko jego nowym domem stał się Gryffindor. Z tego samego domu została również przeniesiona dwójka innych uczniów. Hufflepuff opuściły trzy dziewczyny, a Slytherin, co było dla wszystkich szokiem, Dafne Greengrass i Milicenta Bulstrode, które trafiły do Ravenclaw.
- Granger, Hermiona.
Przy stole Gryfonów zapadła martwa cisza. Wszyscy wpatrywali się w dziewczynę. Odprowadzana przyjaznymi spojrzeniami Harry'ego i większości rodzeństwa Weasley'ów oraz niedowierzającymi i rozczarowanymi spojrzeniami reszty członków Domu Lwa dotarła do profesor McGonagall, która uśmiechnęła się do niej pocieszająco, nakładając jej tiarę na głowę.
- RAVENCLAW!
Niewiele osób w Wielkiej Sali klaskało. Większość z nich to byli pierwszacy lub przyjaciele dziewczyny. Bez wątpienia najwięcej oklasków szatynka uzyskała ze strony krukonów, którzy cieszyli się, że tak mądra uczennica poszerzyła ich grono. Dziewczyna niepewnie ruszyła w stronę nowych współdomowników.
- Weasley, Fred.
Rudowłosy wstał pewnie z miejsca i usiadł na stołku. Nie zwrócił kompletnej uwagi na Rona, który patrzył na niego z niedowierzaniem i pewnym zawodem. Tiara chwilę poleżała na jego głowie, po czym donośnie wykrzyknęła „Slytherin". Cisza była porównywalna do tej, która zapadła przy wywołaniu Hermiony. Weasley nie przejmował się tym jednak i usiadła obok Astorii, uśmiechając się do niej szeroko.
Chwilę później również drugi z bliźniaków został wywołany i podzielili los brata. Gdy tiara wezwała do siebie Rona, Harry miał wrażenie, że rudzielec zemdleje. Na miękkich nogach podszedł do McGonagall, patrząc na nią z przerażeniem. Kobieta po raz kolejny w swoim życiu pomyślała, że ten chłopak kompletnie nie nadawał się na Gryfona. Tiara tylko to potwierdziła, wykrzykując głośne „Hufflepuff". Nastolatka trzeba było wręcz pchać do stołu Puchonów.
- I ostatnia osoba.- odezwała się tiara.- Harry Potter.
Jeśli ktokolwiek myślał, że jakakolwiek z zapadających wcześniej ciszy była przytłaczająca, to nie mógłby znaleźć określenia na tą, która zapadła, gdy zostało wymienione nazwisko Złotego Chłopca. Brunet ze spokojem przeszedł przez całą wielką salę i uśmiechając się przepraszająco do opiekunki domu, usiadł.
- Wiesz, co cię czeka, prawda, Harry Potterze?- zapytała tiara, gdy opadła na głowę chłopaka.
- Wiem. I nie zamierzam się sprzeciwiać.
- Cieszę się, że przejrzałeś na oczy. Nie tylko w sprawie Domu. A więc...
- SLYTHERIN!- wykrzyknęła na głos.
Brunet oddał tiarę wstrząśniętej nauczycielce i spokojnym krokiem ruszył w stronę Slytherinu, kompletnie nie zwracając uwagi na oniemiałą Wielką Salę i usiadł koło bliźniaków i Astorii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top