Rozdział 25
Hejka, moje kochane Laleciątka!
Dzisiaj jest ostatni dzień naszego małego maratonu i miał pojawić się jeden rozdział, ale... jako że mam dobry humor, dostaniecie dwa! To też taki mój mały sposób na to, żeby przekupić was, abyście wytrzymali dwa tygodnie do następnego ;)
Rozdział 26 pojawi się kilka minut po tym, za to rozdział 27 w okolicach 03-04 kwietnia.
Zapraszam do czytania!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przez początkowe protesty Draco, grupa ślizgonów dość późno pojawiła się na śniadaniu. Ich pojawienie się, zwłaszcza, że towarzyszyła im osoba nieznana społeczności szkolnej, nie mogło pozostać niezauważone. Cała grupa usiadła przy stole Slytherinu, kompletnie ignorując spojrzenia rzucane im przez całą Wielką Salę i zaczęli nakładać sobie śniadanie.
Dyrektor szkoły był widocznie niezadowolony dobrymi stosunkami jego małej marionetki z uczniami domu węża i był gotów zrobić wszystko, aby odzyskać panowanie nad Harry'm. Niestety obecnie nie mógł nic zrobić, jako że chłopak w żaden sposób nie łamał szkolnego regulaminu, podobnie jak jego znajomi. Postanowił więc przyczepić się do jedynej możliwej w tym momencie rzeczy.
- Panie Potter.- powiedział donośnym głosem, nie mając zamiaru załatwiać tej sprawy na osobności, próbując odzyskać choć trochę władzy nad chłopakiem.- Kim jest osoba panu towarzysząca?
Chłopak spojrzał na dyrektora, jakby widział go pierwszy raz w życiu, po czym równie zdumionym tonem odpowiedział:
- Która? Fred albo George? Astoria? Draco? Czy Blaise? Przecież powinien ich pan znać! Uczą się przecież tutaj od lat! Zapomniał pan?
Nie sposób było nie dostrzec rozbawionych ogników w zielonych oczach. Jeśli dyrektora zdenerwowała tak lekceważąca uwaga, w którą zakamuflowana była wiadomość o rzekomej sklerozie Dropsa, mężczyzna na nią w żaden sposób nie zareagował. Zamiast tego sprostował swoje pytanie.
- Chodziło mi o tego mężczyznę, który przyszedł z wami do Wielkiej Sali, panie Potter.
- To trzeba było tak od razu.- mruknął Harry, a uwaga została usłyszana przez znaczną część uczniów przebywających w pomieszczeniu.- Według Hermiony, to trup.
- To niemożliwe, panie Potter.- stwierdził chłodno Dumbledore.- Zmarli nie wracają zza grobu.
Brunet spojrzała na niego powątpiewająco, zupełnie nieskrępowany potępiającym spojrzeniem starca.
- Oboje znamy jedną osobę, która to zrobiła.- zauważył nastolatek, myśląc o Voldemorcie.- Poza tym, wierzę Hermionie. W końcu jest jedną z najmądrzejszych czarownic tego wieku. A skoro ona mówi, że to trup, to jest to trup.
Jego uwaga wywołała ciche parsknięcia na całej Sali.
- Już ci mówiłem, że nazywam się Salazar Slytherin!- oburzył się mężczyzna.- Głupi dzieciaku, powinieneś to zapamiętać po takim czasie!
Z trzaskiem odstawił kubek na stół, patrząc na chłopaka ze zdenerwowaniem. Cała sala zamarła, patrząc na wzburzonego mężczyznę. Również ci, co go znali, obserwowali go, jednak robili to z ukrywanym rozbawieniem, widząc, że mężczyźnie ta sytuacja sprawia frajdę.
- Wziąłeś jakieś podejrzane ziółka?- spytali chórem bliźniacy.
- Jesteś pijany?- zawtórował im Draco.
- Uciekłeś z wariatkowa?- dodał Blaise.
Młodzież wraz z założycielem w mistrzowskim stylu ignorowali wiekowego dyrektora. Mężczyzna był wręcz zamurowany ich brakiem szacunku. Stał jak skończony idiota, mrugając z niedowierzaniem jak nastolatkowie przekomarzają się z nieznanym mu człowiekiem, twierdzącym, że jest nie żyjącym od milenium jednym z założycieli. Żarty uczniów udzielały się pozostałym obecnym w Wielkiej Sali doprowadzając do powstania zwyczajnego w tym miejscu gwaru.
- CISZA!- wykrzyknął w końcu Dumbledore.- Nie interesuje mnie, kim pan jest! Proszę natychmiast opuścić teren Hogwartu!
Salazar spojrzał na niego z jawną kpiną, rozsiadając się z nonszalancją na swoim miejscu. Bez słowa, jednym ruchem ręki zamienił kubek w lampkę czerwonego wina. W tym momencie wyglądał jak typowy arystokrata. Wyglądał, jak Slytherin z opowieści i legend.
- Wyrzucasz mnie z mojego domu, Dumbledore?- spytał spokojnie, choć jego głos ociekał jadem.- Wyrzucasz mnie, Salazara Harpona Slytherina z miejsca, które zbudowałem wraz z przyjaciółmi, aby uczyć młodzież? Wyrzucasz mnie, protoplastę potężnych rodów? Mnie, przodka obecnego tutaj mojego dziedzica? Dobrze. Jeśli tylko uda ci się mnie stąd usunąć SIŁĄ to proszę bardzo. Ja się dobrowolnie stąd nie ruszam.
Wszyscy zebrani wpatrywali się w mężczyznę, którego cała postawa wręcz krzyczała: „Król ślizgonów!". Prawie każdy był w szoku z co najmniej jednego powodu. Jedni nie mogli uwierzyć, że mężczyzna naprawdę jest Slytherinem, drudzy w to, że on żyje, trzeci- że ma w zamku dziedzica. Trzmiel zdecydowanie należał do tej ostatniej grupy, wiedząc, co to może za sobą pociągnąć. W końcu przez to jego misternie układany przez lata plan szlag trafia.
Starzec był ostro wkurwiony, o czym świadczyć mogły czerwone plamy na policzkach, zapowietrzenie się i posyłanie gromów w stronę mężczyzny. W końcu spojrzał na niego gniewnie, nadszarpując swoją maskę dobrego staruszka i wręcz wypluł z siebie słowa:
- Ja, Albus Persival Wulfryk Brian Dumbledore, dyrektor szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwartcie, na mocy nadanych mi przywilejów i w trosce o bezpieczeństwo uczniów, rozkazuje murom szkoły usunąć z terenu placówki mężczyznę podającego się za Salazara Slytherina.- oznajmił z mocą.
Wszyscy w ciszy czekali na jakąś wielką akcję. Gdy jednak czas mijał, a wyraz twarzy dyrektora stawał się coraz bardziej głupi i zabawny, zrozumieli, że z przedstawienia nici. Ślizgoni byli dla dyrektora dużo mniej wyrozumiali, wybuchając perfidnym śmiechem, obdarzając Trzmiela złośliwymi spojrzeniami. W końcu władza Dropsa nie będzie im narzucona. Nie będą dyskryminowani. Przynajmniej nie tak otwarcie.
- No! To skoro zamek już ci wszystko wyjaśnił, Dumbledore, to chyba czas skończyć tę szopkę. Od dziesięciu minut ten dzieciak- poczochrał po głowie Harry'ego.- powinien mieć eliksiry.
- Dziadku!- wykrzyknął Harry, krzywiąc się i postanawiając przyznać się do swoich korzeni przed całą szkołą. W końcu jakby nie było, co inteligentniejsze osoby wiedzące o tym, że chłopak jest wężousty już na pewno mogły się domyślić, że to o nim mówił mężczyzna jako o swoim dziedzicu, więc nie było po co tego ukrywać.
Część uczestników zdarzenia w Wielkiej Sali ponownie zmroziło. To że Harry jest dziedzicem Slytherina to był dla nich szok. Dla wielu zmieniało to diametralnie cały ich świat, zwłaszcza dla ślizgonów oraz osób ciągle wierzących w ich wybrańca. Bycie potomkiem Slytherina wiele zmieniało w samym postrzeganiu osoby Harry'ego Potter'a.
Mimo ogólnego wyłączenia się uczniów, nauczyciel eliksirów pozostał całkowicie przytomny umysłowo. Żałował, że musi przerywać tak fascynujące przedstawienie, ale za żadne skarby nie odpuściłby sobie możliwości bezkarnego podręczenia młodego Weasley'a. Gwałtownie wstał, przyprawiając kilku najbliżej siedzących puchonów o zawał.
- Macie minutę!
Po tym jakże skromnym, acz wymownym ogłoszeniu, zamaszystym krokiem opuścił Wielką Salę, kierując się do swoich ukochanych lochów. Spanikowani piątoroczni puchoni i część ślizgonów w pośpiechu podążyło za mężczyzną. To ożywiło trochę resztę nauczycieli i uczniów, którzy szybko zaczęli opuszczać pomieszczenie. Harry i jego znajomi w spokoju dopili napoje i wtopili się w tłum uczniów, w pewnym momencie odbijając w stronę lochów.
Wiedzieli, że ten dzień będzie ciekawy. I nie pomylili się, chociaż nic początkowo tego nie zapowiadało. Lekcja eliksirów była jak każda inna, przynajmniej przez większość czasu, do momentu aż Snape nie zaczął pastwić się nad okropnym eliksirem jednej z puchonek, zupełnie ignorując resztę klasy.
Kiedy smród palonej gumy zaczął roznosić się po pomieszczeniu, nauczyciel jakby otrząsnął się z transu. Niestety było już za późno. Nim udało mu się dotrzeć do felernego kociołka, nastąpił ogromny wybuch.
- WEASLEY!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top