Capítulo 8 Niños ricos


Bogate dzieciaki


<Julia>

To jeden z najgorszych dni w moim życiu. Jak to mam robić głupi projekt z tak samo głupią Vanidad? Nie dość, że byłam na maksa wkurzona na klasę, na tego stukniętego Verano, to jeszcze przyszło mi spędzić popołudnie z tlenioną blondyną? Niedoczekanie!

Właściwie nie spieszyło mi się do domu, ale z chęcią porobiłabym coś na mieście, a nie rozmawiała z nią.

Po zakończonej lekcji Vanidad podeszła do mnie z odrazą na tej parszywej gębie i rzekła:

– Dobra, chcę mieć to z głowy. Załatwimy wszystko i kończymy współpracę raz na zawsze.

– Łał, czytasz mi w myślach... A myślałam, że jesteś głupia... Chociaż, poczekaj. – Uniosłam jeden palec w górę, udając, że się zastanawiam. – Dalej jesteś głupia.

– Za to ty dalej jesteś dziwnym koto-mordercą. Wolę być głupia niż zabijać koty. – Wystawiła mi środkowy palec i uśmiechnęła się drwiąco.

– Gdzie to wyczytałaś? W jednym ze swoich magazynów dla zdesperowanych nastolatek?

– Jedyną zdesperowaną nastolatką jesteś ty... Przynajmniej mam znajomych, a ty spędzasz wolny czas ze słuchawkami w uszach, bojąc się spojrzeć człowiekowi w twarz, wyrzutku – warknęła. – Gdzie idziemy? Do ciebie, czy do mnie?

Nie chcę jej w moim domu. Jeszcze tego brakowało, żeby panoszyła się ze swoim tyłkiem w mojej oazie.

– Do ciebie – powiedziałam. Wydawało mi się, że zastanawiałam się jakieś pół godziny, a minęła zaledwie sekunda.

– Pewnie – syknęła, machnęła ręką i zarzuciła z impetem torbę na ramię.

– Słuchaj, mnie też nie pasuje, że muszę cię widzieć więcej niż osiem godzin dziennie, także zrób nam obu łaskę i rusz ten swój zad i chodźmy – odparłam na jej syknięcie.

Szczęka jej opadła. Ruszyła przed siebie. Jeszcze zamachnęła się kudłami, powodując, że część nich uderzyła mnie w twarz. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby wiedzieć, że zrobiła to specjalnie. Udałam, że mi to nie przeszkadzało. Inaczej znowu musiałabym ją walnąć. A poczekam z tym, do czasu, jak skończymy ten projekt.

Usiłowałam sprawiać pozory, że nie idę za nią. Mam swoją reputację w szkole (jaką mam, taką mam, ale mam) i nie zamierzam zamieniać jej na taką, która włóczy się z pustymi laskami.

Vanidad szła przodem, krocząc dumnie i kołysząc wielkim tyłkiem jak Kim Kardashian. Byłam ciekawa, czy zawsze tak chodzi. Jeżeli tak, to jakim cudem ludzie nie poumierali ze śmiechu.

Podeszłyśmy do jej samochodu. No tak - Lamborghini. Wozi się, głupia, pusta dziewucha. Dzieci na Afganistanie głodują, a ona jeździ do szkoły i z powrotem samochodem za milion euro.

– Wsiadasz, czy masz zamiar gapić się na m o j e Lambo cały dzień? – stęknęła.

Zdałam sobie sprawę, że trochę za długo o nim myślałam.

M o j e... Oczywiście, panna idealna musi dać nacisk na to, że to jest jej.

Przewróciłam oczami i wsiadłam do środka.

Chwyciłam się kurczowo siedzenie i zapięłam pasami. Nie wiem, jak jeździ. Pewnie tymi pazurami zarysowała cały samochód, a obcasami wybiła wszędzie dziury – kto wie, czy to nie zniszczyło go na tyle, aby nas zabił?

Vanidad puściła w radiu jakąś denną muzykę pop. Takie dzisiejsze gwiazdki, jak jakaś durna Jennifer Lopez, Beyonce, Ariana Grande – kto słucha takiej muzyki? Tylko zdesperowane nastolatki, bo one śpiewają o kasie, chłopakach i innych przereklamowanych rzeczach.

Byłam ciekawa, gdzie mieszka. Na ostatnim piętrze ogromnego apartamentowca? A może ma prywatny hotel?

Przekonałam się po dwudziestu minutach szybkiej jazdy. Miała wielki, elegancki dom. Nienawidziłam jej jeszcze bardziej. Dlaczego ona może pławić się w takich luksusach i być taką wredną jednocześnie?! Inni, mający tyle kasy przy duszy, pomagaliby innym, a nie tylko naśmiewaliby się...

Vanidad zaparkowała samochód na podjeździe i bez słowa ruszyła w stronę wejścia. Ogród też był niczego sobie. Wysadzana kamieniem ścieżka prowadząca do domu. Murek, idealnie przystrzyżony żywopłot, rzeźby przy furtce... Kim są jej rodzice, że pozwalają sobie na takie rzeczy? Wysokiej klasy gangsterami? Nie zdziwiłabym się, jakby tak było.

Po otworzeniu drzwi weszłam do środka i zamarłam. Nie widziałam nigdy tak pięknego domu, naprawdę.

Vanidad poszła gdzieś w lewo. Poszłam za nią, ale oczywiście trzymałam odpowiedni dystans.

– Robię sobie coś na obiad, chcesz? – zapytała, ale z jakby łaską w głosie.

Prychnęłam. Tak, dałaby mi jakąś truciznę, a potem śmiałaby się nad moim martwym ciałem.

– Nie – odparłam szybko. Miałam ochotę dopowiedzieć parę słów, ale powstrzymał mnie widok kuchni.

Marmurowa posadzka, w której mogłam się przejrzeć, jasne barwy, nowoczesna lodówka z elektronicznym ekranem, który wyświetlał wszystkie funkcje i możliwości.

A może jej rodzice są gubernatorami? To bardziej prawdopodobne.

Vanidad wzruszyła ramionami i zabrała się przygotowywania jakiejś sałatki. Ona jada tylko takie rzeczy? Chce być jaką modelką w bikini, że musi mieć nienaganne ciało? Pff, i tak wygląda jak wieszak (no może poza tym tyłkiem Kim Kardashian).

Dalej bez słowa usiadła i zaczęła jeść. Rozpoznałam tę sałatkę. Była ona grecka.

Panowała głucha cisza. Nie zdziwiłabym się, jakby gdzieś zaczęła grać głośna muzyka. Tak jak w filmach o tych bogatych dzieciakach w bogatych domach, które pod nieobecność rodziców robią jakieś dzikie imprezy.

Kiedy jaśnie pani w końcu zjadła sałatkę, ruszyła w przeciwną stronę niż kuchnia.

– Myślałam w samochodzie o tym projekcie – powiedziała, idąc. – Stwierdziłam, że dobrze by było napisać o Polsce. Nikt w klasie tego nie ma, a jest to piękny kraj, mający bogatą historię. Napiszemy o samym początku, Chrzcie w dziewięćset sześćdziesiątym szóstym roku, a zakończymy albo na Drugiej Wojnie Światowej, albo na Stanie Wojennym... W każdym razie w drugiej połowie dwudziestego wieku – mówiła, jakby czytała to z kartki.

– Uczyłaś się coś o Polsce? – zapytałam. W sumie, nie wiem, czemu się tego zapytałam. Nie obchodziło mnie jej życie, ale po prostu chciałam coś powiedzieć, bo bałam się, że zaczęłabym skrzeczeć, gdybym odezwała się później.

– Dalekie korzenie mojej mamy sięgają Polski – odparła, dalej tonem profesorki.

Otworzyła masywne drzwi. Znalazłyśmy się w wielkiej sypialni.

Jakim prawem sypialnia może być taka jak połowa mojego domu...

– Nie pójdziemy do salonu, bo zaraz wraca moja głupia macocha.

– No i?

Spojrzała na mnie mrożącym spojrzeniem.

– No i to, że nie pójdziemy – warknęła. Obejrzała się dokoła i dodała: – Niczego nie dotykaj. Idę po laptopa.

Prychnęłam śmiechem. Prawie udało jej się mnie obrazić. Ale teraz postanowiłam, że nie dam się wytrącić z równowagi.

Za chwilkę wróciła z laptopem w ręku i odpaliła go szybko.

Jeżeli rozmawiałyśmy, to tylko o projekcie. Nic dziwnego, że nie mogłyśmy znaleźć wspólnych tematów do rozmów, bo po prostu one nie istnieją. Jesteśmy tak różne, że nie mogłybyśmy rozmawiać o niczym innym. Chyba, że o tym pięknym domu, bo on jako jedyny mi się tutaj podobał. Chociaż w sumie zmieniłabym parę rzeczy.

Nagle do pokoju wszedł jakiś włochaty szczur. Zanim krzyknęłam ze strachu, Vanidad powiedziała:

– Chanel, kochanie, wstałaś! – Wzięła szczura na ręce i przytuliła go mocno.

Szczur cieszył się jak opętany.

– Dlaczego przytulasz szczura? – jęknęłam z obrzydzeniem.

Vanidad spojrzała na mnie tak lekceważąco, że dziwiłam się, co powiedziałam źle.

– To jest pies, idiotko. – Pogłaskała go.

– No to czemu stracił połowę sierści?

– Jest tak strzyżona. To rasy pudel miniaturowy, ładnie wygląda w takiej sierści. Masz jeszcze coś do zarzucenia mojej Chanel? – Głaskała go jak najęta.

Jest taki motyw w filmach, że złoczyńcy trzymają na rękach kota i go głaszczą, siedząc w głębokim fotelu. Gdyby lekko przymrużyć oko, można by o to samo posądzić Vanidad.

– Miło, że pytasz! Śmierdzi mu z pyska i ma nie równe pazury. – Uśmiechnęłam się w stronę kundla.

– Wiesz, co jest śmieszne? Jest psem, a ma ładniejsze paznokcie niż ty.

***

Z trudem – ale jednak, około dwudziestej udało nam się skończyć projekt. Byłam zadowolona z efektów. Przedstawiłyśmy historię Polski, najładniejsze miasta i zabytki i wszystko było oczywiście w języku hiszpańskim.

Zanim wyszłam i pożegnałam się z Vanidad na kolejne dni zauważyłam w holu skrzypce.

– Grasz? – zapytałam. Był to odruch bezwarunkowy.

– Tak. Od przedszkola – odparła, patrząc na nie. Podeszła do nich i chwyciła je z dłonie. Zamknęła oczy i wypuściła głośno powietrze z ust. Po chwili spod skrzypiec zaczęły wypływać przepiękne melodie.

Styl jej grania w ogóle nie pasował do niej. Muzyka była taka piękna, taka dostojna. A ona była jej zupełnym przeciwieństwem.

Właśnie znalazłam rzecz, która nas łączy. Skrzypce. Ja też gram. Niestety, nie tak dobrze, jak ona.

Oczywiście. Bogata blondyna miała opłaconych nauczycieli, więc mogła nauczyć się grać na skrzypcach lepiej niż ja.

Musiałam uczyć się sama, nikt mi nigdy nie pomagał. Dlaczego ona musi mieć lepsze warunki do wszystkiego?

Dlaczego pieniądze tak rządzą tym światem?

– Dobra, ja spadam. Nie zapomnij zabrać do szkoły projektu. – Chciałam dopowiedzieć jeszcze, że może zapomnieć, bo jest blondyną, ale w obliczu tej przepięknej muzyki nie stać mnie było na takie słowa.

Vanidad odłożyła skrzypce i spojrzała na mnie, kiedy zbierałam się do wyjścia. Nic nie odpowiedziała. W sumie, nie liczyłam na żadną odpowiedź.

Wyszłam z rezydencji i zapewne ostatni raz przeszłam do tej pięknej ścieżce.

Na polu było już ciemno. Dobrze, że wiedziałam, którędy wrócić.

Kiedy tylko przekroczyłam bramę, usłyszałam niedaleko donośne kroki. Myślałam, że to Vanidad gdzieś biegnie do mnie, ale to dochodziło z bliższa. Odwróciłam głowę w lewo. Zamarłam.

To nie mój być przypadek. Trzy razy to nie przypadek.

Więc pozostaje mi jedno pytanie. Co ten idiotyczny Santiago robi w pobliżu mnie i Vanidad po raz kolejny?

__________________

Weeeeeesołych Świąt, moi drodzy :D

Znowu Gracjan, co on tutaj robi, jak myślicie :)? I czy między dziewczynami może pojawić się jakieś uczucie, poza nienawiścią ;)? Czytajcie dalsze rozdziały, to się przekonacie :D

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top