Capítulo 56 Familia
Rodzina
<Carlos>
W gazetach tylko trąbili o nowościach w Valle Essential. Córka milionera urodziła dziecko! Maria Proteger, córka Sofii Vanidad.
Tak, córka Sofii Vanidad i głupiego zboczeńca. Jak mogłem być tak ślepy?? W dzień, kiedy go zatrudniłem, widziałem, jak na nią patrzy. Ale byłem pewien, że to jest uczciwy człowiek. To przed tym chciałem ją tak bardzo ochronić. Nie chciałem, żeby zmarnowała sobie życie przez jakiegoś Santiago.
Wywnioskowałem, że to musiało się stać, kiedy oboje byli w Polsce. Gdybym nie był tak idiotyczny i nie puszczał ich tam samych, nic by się nie stało.
Ale przecież tyle czasu byli w domu i naprawdę nie zauważyłem, jakichkolwiek śladów, że byli razem. Teraz wiem, jak bardzo się myliłem. To wszystko moja wina! Moja!
Rzuciłem gazetą o ścianę w moim biurze pracy i ukryłem twarz w dłoniach. To się nie dzieje naprawdę. Jestem dziadkiem. Jestem dziadkiem w absurdalnym wieku czterdziestu jeden lat! Wprawdzie Sofia w tym roku będzie pełnoletnia. Ale to i tak jest za młody wiek na bycie matką! Przecież mój kolega z pracy ma dwójkę dzieci i najmłodsze urodziło mu się, kiedy miał trzydzieści osiem lat. Był niemal w moim wieku, a u mnie w rodzinie już nadszedł czas na nowe pokolenie.
Wstałem i podniosłem gazetę. Przeczytałem artykuł raz jeszcze i spojrzałem na zdjęcie. Sofia i Santiago. Na kanapie. Objęci. To moja córka! Obejmowana przez Santiago na głupiej szpitalnej kanapie!
Cisnąłem gazetą na powrót o ścianę.
Wyglądają na szczęśliwych. Naprawdę, wyglądają na szczęśliwych. Czy to możliwe? Czy jest możliwość, że ja nie cieszę się ich szczęściem?
Uwielbiałem Santiago. Był idealny niemal w każdym calu. Troskliwy, opiekuńczy, zaradny... A Sofia potrzebowała kogoś takiego.
Westchnąłem.
Nie widziałem mojej córki od dziewięciu miesięcy. Tamtego sierpniowego dnia widziałem ją po raz ostatni widziałem ją na oczy.
Jednego byłem pewien. To nie oni byli głupi i lekkomyślni. To ja taki byłem. Zaślepiłem się przesadnym dbaniem o Sofię, nie zauważając, że nie ma już pięciu lat. Santiago był stworzony dla niej. Teraz to wiem. Do końca plułem sobie w brodę, że dopiero wtedy. Wszystko mogło się przecież zakończyć zupełnie inaczej.
***
Wsiadłem do samochodu i pojechałem do szpitala w Valle Essential tak szybko, jak to tylko było możliwe. Musiałem się z nimi zobaczyć. Z tego, co przeczytałem, Santiago siedział tam z nią przez cały czas. Obym zastał ich oboje. Wiszę im przeprosiny.
Wszedłem do szpitala. Ludzie mi się kłaniali. No tak, milioner Vanidad wszedł do ich miejsca pracy.
Nie, to nie milioner Vanidad. To szczęśliwy ojciec i od wczoraj najszczęśliwszy dziadek.
Pokonałem trasę przez połowę szpitala, aby znaleźć salę numer cztery. Już przez zamknięte drzwi słyszałem śmiechy Sofii i Santiago. Nie pozwalałem im na to. A przecież to był najszczerszy śmiech na świecie.
Zapukałem i wszedłem do środka. Wszyscy natychmiast zamilkli. Patrzyli po sobie, nie potrafiąc nic powiedzieć.
– Sofia... Santiago... – Zauważyłem, że po raz pierwszy w życiu ja też nie potrafiłem się wysłowić. – Przyszedłem was przeprosić.
Sofia oderwała wzrok od Santiago i spojrzała mi prosto w oczy.
– Nie potrafiłem zaakceptować was i... Waszego dziecka. Ale przeczytałem o Was artykuł w gazecie. Zobaczyłem Marię, ujrzałem jaka jest piękna. Ma twoje oczy, Sofia... I znalazłem wasze zdjęcie w tej samej gazecie. Nigdy nie widziałem piękniejszej pary. – Chciałem wygłosić cały monolog, ale nagle zaniemówiłem, kiedy obok mnie poruszyło się małe ciałko, nieświadome, co się dokoła niej dzieje.
– Tato... – Sofia poderwała się z kanapy i podeszła do mnie. Mocno mnie przytuliła.
To była moja córka. Jej dotyk nic się nie zmienił. Nie było ważne, że ma Santiago i córkę. To była wciąż ta sama osoba, którą kochałem i kochać będę.
– Wiem, że mogliśmy ci powiedzieć wcześniej, ale...Tak bardzo zakazywałeś nam obojgu na siebie popatrzeć pod innym względem... Przepraszam – wyjąkała Sofia.
– Cii... – uspokoiłem ją. – Jest dobrze. Przejrzałem na oczy. Wiedzcie, że cieszę się waszym szczęściem.
Podszedłem do Santiago. Patrzył na mnie z rezerwą.
– Santiago, wiem, co zrobiłem. I jest mi niewiarygodnie wstyd. Nie miałem prawa cię tak nazywać. Emocje wzięły górę. Wybaczysz mi?
– Oczywiście, Panie Carlos. – Uśmiechnął się.
– Proszę, mów mi tato – dodałem. Byłem stuprocentowo przekonany, że Santiago może się tak do mnie zwracać.
Sofia i Santiago podeszli do siebie. On objął ją ramieniem w talii. Zdałem sobie sprawę, że mi to nie przeszkadza. Miło widzieć, że się dopełniają, że każde jest oporą dla drugiej osoby.
– Tak się cieszę, że jesteście razem szczęśliwi – objąłem ich dwoma rękami. – Czy mogę potrzymać Marię?
Sofia uśmiechnęła się i podeszła do kojca, gdzie leżała jej córka. Podniosła ją i podała mi.
Spojrzałem na nią. Otworzyła oczy i spojrzała prosto na mnie. Była taka piękna. Miała śliczne, duże oczy. Uśmiechnęła się do mnie. Nie wiem, kiedy po moim policzku popłynęła łza. To była moja wnuczka. Moja kochana wnuczusia.
Santiago nachylił się nad nami.
– Kto do ciebie przyszedł, maleńka? Dziadziu? Dziadziu do ciebie przyszedł? – śmiał się.
Zaśmiałem się niemal przez łzy. Teraz będzie lepiej. Teraz będzie tylko lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top