Capítulo 45 Diecisiete, de nuevo

Siedemnastka, znowu

<Sofia>

Poczułam jego oddech na mojej szyi. Oraz to, w jaki sposób gładzi moją skórę. Podobało mi się to.

Uwielbiałam to, jak patrzy w moje oczy. Jak jego usta formują się i odkształcając wymawiając prosto w moją twarz słowa:

– Wstawaj, solenizantko!

Podniosłam się na równe nogi, niemal nie zrzucając z łóżka mojej Chanel. Rozejrzałam się po pokoju, jeszcze nie do końca rozbudzona. Co się właśnie stało?

Miałam najpiękniejszy sen w życiu. Odbiegał od tego, co wszystkim mówiłam, ale był zgodny z tym, co czułam.

Śnił mi się Santiago. Śniło mi się, że oboje jesteśmy razem i jesteśmy szczęśliwi. Nie przejmujemy się zakazami taty, tylko kierujemy się naszymi uczuciami.

Niemal czułam go, kiedy leżeliśmy we śnie w tym samym łóżku, z którego wstałam teraz. Już niby parę razy siedział w nim razem ze mną, ale nie w taki sposób, w jaki mi się to śniło.

Nieważne. To tylko sen. Chociaż nie wiem, jakbym chciała, to jest tylko sen i nim pozostanie. Santiago nigdy nie spojrzy na mnie na kogoś więcej. Nigdy.

– Co się stało? – zapytałam, nie będąc do końca pewna, o co chodzi.

– Dzisiaj twoje urodziny – wykrzyknął Santiago. – Więc doprowadź się do ładu i chodź do nas. Wszyscy na ciebie czekamy.

Urodziny? Czy to możliwe? Jest już trzynastego lipca? Niemożliwe, jak ten czas szybko zleciał. Wydawało się, jakbyśmy dopiero dzisiaj wprowadzili się do Jeana. Czas tutaj leciał zdumiewająco szybko. To zapewne przez świetne towarzystwo w jakim się znajdowaliśmy.

Udało nam się odzyskać część funduszy za dom. Wypłaciła nam je firma ubezpieczeniowa. Za to tata już zaczął budować nowy dom, do którego przeniesiemy się, kiedy tylko zostanie skończony. Do tego czasu, Jean pozwolił nam mieszkać wspólnie. Zżyliśmy sie, stając się jeszcze większą rodziną.

Otworzyłam szafę, która jeszcze niedawno stała całkiem pusta. Teraz znajduje się tam parę ładnych ubrań, które kupiłam razem z tatą na zakupach. Tata kupił rzeczy niezbędne nam. Z ubraniami (pomimo wszystkiego, jestem dziewczyną i kocham się stroić) włącznie. Po załatwieniu całej papierkowej roboty, tata zdawał się więcej uśmiechać i chyba oboje zapomnieliśmy o stracie, którą musieliśmy przeżyć niespełna dwa tygodnie temu.

Moje urodziny. Trzynasty lipca. Miałam siedemnaście lat. Wyobrażałam sobie, że urodziny spędzę na Ibizie. Takie miałam plany od zeszłorocznej imprezie w Miami. Lecz wyszło na to, że zostaję w Valle Essential. Jednak cieszę się na ten dzień. Wydaje mi się, że będzie świetny.

Ubrałam się w luźną różową koszulkę i ciemną spódniczkę w drobne kwiatki. Parę razy okręciłam się w lustrze sprawdzając, czy wyglądam należycie. Wtedy usłyszałam głos:

– Spokojnie, wyglądasz pięknie. – Odwróciłam się i ujrzałam Santiago ubranego w iście imprezowym stylu. Niebieska koszula, niemal niezapięta z jakimś motywem przypominającym mi fajerwerki, białe, wąskie spodnie i eleganckie buty.

– Ty też nieźle się odstrzeliłeś – zauważyłam z lekkim uśmiechem.

– Raz w życiu masz siedemnaste urodziny. To bliżej niż dalej do dorosłości – zaśmiał się. – Pamiętam moją siedemnastkę. Kumple wyrządzili mi taką imprezę, że podobno zbierali mnie potem ze ściany... Ach, to chyba nie warte wspomnień. – Znowu zalała go fala śmiechu.

– Skądże, z chęcią posłucham, jak wiecznie grzeczny Santiago się upił. – Podparłam ręką biodro z zawadiackim uśmiechem.

– Powiedziałem im, że nie będę pić, bo jestem samochodem, ale oni dodali mi wódki do pepsi. I zanim wyczułem, że coś tam było, dodali mi więcej i cóż... Powiedzmy, że film mi się urwał. – Wzruszył ramionami. – Ach te błędy młodości. Morał z tego jest taki, nie upijaj się, przyjacielu, bo wyjdziesz z imprezy... Ech, nie mam dzisiaj głowy do rymów.

Uśmiechnęłam się, chociaż nie było mi do śmiechu. Przypomniałam sobie o urodzinach Julii, na których się upiłam i skończyło się na tym, że mnie porwali. Najwyraźniej Santiago nie pomyślał, że mogę wrócić do tego wspomnieniami.

– Wracając do tematu. – Podszedł do mnie i mocno mnie uścisnął. – Wszystkiego najlepszego, Sofia!

– Dziękuję – odparłam i odwzajemniłam uścisk. Po chwili się puściliśmy, bo do pokoju wszedł ktoś jeszcze.

– O! Fille dontc'estl'anniversaire se réveilla– wykrzyknął Jean wysokim głosikiem. Podszedł do mnie i tym razem to on wziął mnie w ramiona .– To oznacza jubilatka się obudziła. Na wasze jubilatka, mamy śmieszny długi odpowiednik. JoyeuxAnniversaire! Wszystkiego najlepszego!

– Dziękuję, Jean! – Uśmiechnęłam. Po raz pierwszy ktoś złożył mi życzenia po francusku. Już wiem, czemu ludzie tak zachwycają się tym językiem. Jest taki dźwięczny. Bardzo mi się spodobał.

– Kogo my tu mamy? – Do pokoju wparowała z kolei Julka. Niosła w ręce pudełeczko. – Nasza kochana solenizantka! Dlaczego nie masz w ręce ani jednego prezentu? Chłopaki, to się nie popisaliście. – Julia teatralnie pokręciła głową, po czym podeszła do mnie. – Jean, teraz moja kolej. – Wręczyła mi pudełeczko. – Czego mogę ci życzyć, kochana? Wszystkiego, co najlepsze i... Oby wszystko było idealne!

– Dziękuję! – Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Po chwili przytuliłyśmy się z Julią mocno.

– Mam nadzieję, że prezent ci się spodoba. Żebyś nie musiała się trudzić odpakowaniem go, powiem ci co tam jest. Wiesz, zużyłam trochę taśmy klejącej, bo to badziewie nie chciało trzymać się kupy. A więc. W środku znajdziesz perfumy Gucci Guilty. Ostatnio płakałaś, bo tak strasznie je kochałaś. Dorzuciłam tam jeszcze czekoladki, żebyś nam trochę przybyła na wadze.

– Och, Julia, nie trzeba było tylu prezentów. – Przytuliłam ją raz jeszcze. – To nie o to chodzi w urodzinach. To jest okazja do spędzenia chwil z rodziną, którą dla mnie jesteście. Wy i ... Gdzie tata? – Zaciekawiła mnie jego nieobecność.

– W drugim pokoju – rzekł Santiago. – Miał przyjść teraz, jak wszyscy, ale zdaje się, dzwoni do Manueli.

– Wyszła? – zdziwiłam się. – Tata w nocy prosił ją, aby wzięła na dzisiaj wolne.

– Chyba w tej sprawie dzwoni – dodał Santiago. – Może idź do niego?

– Tak zrobię. – Uśmiechnęłam się do całej trójki, dziękując, po czym ruszyłam w kierunku sypialni taty. Wbiegłam po drewnianych schodach i pokonałam mały korytarzyk.

Zastałam go tam, z telefonem przy uchu. Kiedy usłyszał, jak drzwi się otwierają, spojrzał na mnie i powiedział:

– Zadzwonię do ciebie potem. – Rozłączył się i schował telefon do kieszeni. – Kochanie! – Otworzył ramiona – wszystkiego, co najlepsze, moja siedemnastoletnia córko!

Podeszłam do niego i oboje mocno się przytuliliśmy. Zauważyłam, że ostatnio robimy to coraz rzadziej. Nie mogłam pozwolić, abyśmy stracili nasz dawny kontakt. Kochałam tatę i nic nie zmieni moich uczuć.

– Wybacz mi, że Manueli nie ma. Prosiłem ją, aby została, ale widać miała bardzo pilną sprawę, która nie mogła czekać – rzekł, kiedy wypuścił mnie z ramion.

Dla mnie to na rękę.

– Rozumiem. – Uśmiechnęłam się.

– Sofio, to dla ciebie. – Z parapetu ściągnął dwa pudełeczka i wręczył mi je. – Po spaleniu twojego iPhone'a, widziałem, jak brakuje ci kontaktu z tym twoim wirtualnym światem. Dlatego proszę. Całkiem nowy iPhone i Apple Watch. Wiem, że chciałaś go mieć.

– Tato, naprawę... Nie trzeba było. – Było mi głupio, że teraz, jak nie możemy tak wydawać, tata obciążył się takim wydatkiem.

– Trzeba, trzeba. – Uśmiechnął się. – Powiedz mi czy ten zegarek będzie dobry, bo sam sobie bym taki sprawił. Wygląda tak biznesowo. Tylko, że twój jest z tej złotej edycji, żeby do iPhone'a pasowało.

– Pewnie, jak go przetestuję to wszystko ci przekażę – zaśmiałam się.

– Kochanie... – zaczął tata po chwili. – Pamiętam, że mówiłaś mi w zeszłym roku, że chcesz jechać na Ibizę, ale...

– Spokojnie, tato. Nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy. Za rok tam pojedziemy. Huczna osiemnastka na Ibizie. Dlaczego nie? – Wzięłam go pod ramię i oboje zeszliśmy po schodach na dół.

– Moja mała córeczka jest już niemal pełnoletnia. – Przytulił mnie do siebie.

Lubiłam jak mnie tak nazywał, chociaż większość moich koleżanek od tego stroniła. Dlaczego? Nie rozumiałam ich zachowania.

– Ale dzisiaj przygotowaliśmy świetną zabawę. Kiedy ty sobie spałaś do przeszło jedenastej, my zaplanowaliśmy imprezę w ogrodzie. To nie to samo, co Ibiza, ale...

– Ale to nawet lepiej. – Uśmiechnęłam się i pocałowałam tatę w policzek. Już nie mogłam doczekać się, co przyniesie ten dzień.

***

Pół godzinki później staliśmy wszyscy w ogrodzie. Na małym stoliku stał wysoki, różowo-biały tort. Zgaduję, że to kolejne, świetne dzieło Julii. Do stoliku prowadziła dróżka z balonów z takich samych kolorów, co tort. Kiedy tamtędy szłam, a wszyscy śpiewali mi głośne Sto lat, poczułam się naprawdę szczęśliwa. Nawet Chanel wyła razem z nimi, dając złudzenie, że naprawdę śpiewa.

Stanęłam nad tortem, gotowa zdmuchnąć świeczki.

– Pomyśl życzenie – przypomniał mi Santiago z uśmiechem.

Faktycznie, zapomniałam o tym, a to przecież istotny fakt. Nie musiałam dużo myśleć. Życzenie samo mi się nasunęło.

Chciałabym, aby wszystkie te ataki się skończyły. Chcę żyć normalnie. Ja i cała moja liczna rodzina.

Pomyślawszy to, zdmuchnęłam świeczki. Wszystkie siedemnaście za jednym dmuchnięciem. Wszyscy zaczęli mi bić brawo. Uśmiechnęłam się. Nie mogłam się doczekać, aż moje życzenie się ziści.

Rozlaliśmy szampana. Cava Reserva Brut Nature. Dobry, hiszpański szampan. Tata wymówił toast i wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami. Mieliśmy uśmiechy na ustach. Wszyscy dobrze się po prostu bawiliśmy.

Kiedy Jean puścił głośną muzykę ze stereo, dopiero zaczęła się zabawa. Wszyscy zaczęliśmy podrygiwać do tańca, aż w końcu wymiataliśmy na niewidzialnym parkiecie.

Dowiedziałam się, że Santiago jest świetnym tancerzem. Przetańczyłam z nim parę utworów. Nie twierdzę, że mam dwie lewe stopy, bo wydawało mi się, że tańczę dobrze, ale przy Santiago zaczęło mi brakować pewności siebie.

– Gdzie nauczyłeś się tak tańczyć? – zapytałam go, podczas jednej z piosenek.

– Sam się nauczyłem. – Wzruszył ramionami. – Jakoś mi to naturalnie przyszło. A muszę ci powiedzieć, że już dość dawno nie tańczyłem. Może ci to się wydawać dziwne, nie? – zaśmiał się.

– Pan Santiago, pan profesjonalista we wszystkim – odpowiedziałam również śmiechem, ale najbardziej rozśmieszyło mnie, jak brzmi powiedzenie do niego per pan. Jakoś mi do niego nie pasowało.

– Jak się bawisz? – zapytał z innej beczki.

– Świetnie. Taka impreza wśród najbliższych ma jednak swoje plusy – odparłam. – Najgorsze były chyba moje piętnaste urodziny.

– Tak? Dlaczego?

– Były w klubie i zaprosiłam dość sporo osób. Wyszło potem na to, że ludzie poszli bawić się tylko i wyłącznie do klubu, a zapomnieli o tym, do kogo ten wieczór miał naprawdę należeć – wspomniałam. – Dlatego nawet w zeszłym roku do Miami zaprosiłam mniejszą grupkę osób. Na pewno ucieszył się na to portfel taty – zaśmiałam się.

– Lubisz podróżować widzę? Miami, Ibiza. – Uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust w górę.

– Oj tak. Lubię odkrywać nowe miejsca. Wydaje mi się to fascynujące. Poznawanie nowej kultury, możliwość zobaczenia, że to, co dla nas codzienne jest dla kogoś czymś niezwykłym i odwrotnie... – rozmarzyłam się, wspominając wszystkie świetne podróże, które odbyłam z moim tatą, a w przeszłości jeszcze z mamą.

– Na pewno wyjdziecie z tatą w jakąś podróż – zapewnił mnie Santiago.

– Raczej nie teraz. – Wzruszyłam ramionami. – Kupowanie biletu, lotniska, tłok... Mafie lubią takie miejsca, bo łatwo jest się wtopić w tłum. Najlepszym rozwiązaniem będzie poczekać na rozwiązanie sprawy. Przecież... Ile policja może zbierać dowody spod domu i znaleźć odpowiednie odciski palców. – Uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie, że widzę tych wszystkich bluźnierców za kratami. Z Vanidadami się nie zadziera. O nie.

Santiago nie zamierzał polemizować na ten temat, więc jeszcze bardziej wczuł się w muzykę. Jego kroki wyglądały, jakby zostały zaplanowane dużo, dużo wcześniej. Taniec z nim był wielką przyjemnością.

Kiedy się zmęczyliśmy, postanowiliśmy napić się zimnego, bezalkoholowego mojito. Nie chcieliśmy się upijać. Sam szampan wystarczył. Mafia tylko czeka na moment słabości. Gdybyśmy wszyscy byli pijani mogliby zrobić dosłownie, co by tylko chcieli.

Rozmawialiśmy wszyscy razem i śmialiśmy się, jakbyśmy byli pozbawieni byli wszystkich trosk. Nie pamiętam, kiedy tata ostatnio tak głośno się śmiał. Był szczęśliwy. Chciałam, aby jak najdłużej taki został. Aby nie był jakimś tam gangsterem. Chcę, żeby był po prostu zwykłym tatą, jakim mi się kiedyś wydawał.

Tak spędziliśmy czas aż do zachodu słońca. Kiedy było już ciemno, rozpaliliśmy w ogródku małe ognisko. Nadawało to niepowtarzalnego klimatu. Świerszcze, chłodne, nocne, letnie powietrze i dźwięk ognia. To ciepło, które wytwarza...

Smażyliśmy sobie kiełbaski i małe pianki. Pianki jadłam po raz pierwszy w życiu. Jean nam je dał i muszę przyznać, że bardzo mi smakowały.

Siedząc przy ogniu, opowiadaliśmy sobie różne historie. Tutaj prym wiódł Santiago. Historii z jego przyszłości nic nie mogło przebić. Opowiadał o tym, jak został zmuszony uczyć się korzystać z broni, kiedy w okolicach Barcelony pojawili się ludzie, których mieszkańcy zaczęli określać mianem mafii. Ale żeby nie było tak smętnie, zaraz potem opowiadał jakieś śmieszne historie.

– Sofia, przynieś jeszcze kiełbaski – zwrócił się do mnie Jean, po dłuższej chwili opowiadań Santiago. – Usmażymy sobie po jeszcze jednej, co?

– Nie ma problemu. – Wstałam od ogniska i wygładziłam spódnicę. – A gdzie je znajdę?

– Są koło grilla w altance. Dzięki. – Uśmiechnął się do mnie serdecznie.

Ruszyłam przed siebie, zostawiając za sobą przyjemne ciepło ognia.

Nie musiałam iść daleko. Działka nie była wybitnie duża, toteż dojście do altanki nie zajęło mi długo. Po chwili miałam w ręce paczuszkę kiełbasek i miałam już wychodzić z powrotem do wszystkich. Słyszałam ich śmiechy, ale nie słyszałam o czym mówią.

Odwróciłam i się omal nie dostałam zawału. Ktoś za mną stał. Zanim zorientowałam się, kto to jest, moje serce zdążyło dostać niemal palpitacji, straciłam oddech i poczułam, że moje nogi zamieniają się w watę.

– Właśnie miałem coś powiedzieć, ale mnie uprzedziłaś, odwracając się – powiedział intruz.

– Jak zwykle się skradasz.

– Taka moja praca.

– Oczywiście, Santiago.

Uśmiechnęłam się w jego stronę. Również uśmiech pojawił się na jego ustach. Strasznie lubiłam widzieć jego śnieżnobiałe zęby.

– Po co tu przyszedłeś? – zaśmiałam się lekko.

– Myślałem nad prezentem urodzinowym, go jeszcze ci go nie wręczyłem – wyjaśnił, przybliżając się do mnie. Nie stał już przy wejściu do altanki.

Spojrzałam na jego ręce. Nie trzymał w nich nic. Jaki miał dla mnie prezent? Czy w ogóle coś wymyślił?

– Długo myślałem nad tym, co mogę ci dać i postanowiłem ponieść się... – Machnął rękami równocześnie z wzruszeniem ramionami. – Emocjom... Uczuciom?

Zmarszczyłam brwi. Do czego on zmierza?

Santiago podszedł do mnie i chwycił mnie za ręce. Spojrzałam na nie zdezorientowana. Przeszedł mnie znowu przyjemny dreszcz. Podniosłam wzrok na niego. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższy fragment czasu, zanim Santiago dodał:

– Oboje zdajemy sobie sprawę, że tego chcemy. – Objął mnie, doprowadzając mnie niemal do zawału serca. Znowu zaczęło ono szybko bić, ale tym razem nie ze strachu. – Tylko...

Wiedziałam, o co mu chodzi. Cała się trzęsłam. Nie mogłam się doczekać.

– Wszystkiego najlepszego, Sofia – powiedziawszy to, przysunął się do mnie delikatnie i złożył na moich ustach najdelikatniejszy z pocałunków. Niemal tego nie poczułam.

Zmarszczyłam brwi i uśmiechnęłam się lekko.

Mierdareglas. – Po raz pierwszy powiedział coś mądrego w swoim życiu. Miał rację. Zasady są tylko po to, aby je łamać.

Mocniej mnie objął i znowu mnie pocałował. Lecz to nie miało nic wspólnego z tym pocałunkiem przed chwilą. Tamto przed chwilą to pocałunek dwójki dzieci nie wiedzących, co się w ogóle dzieje, chcących tylko czegoś spróbować. Tym razem, to był prawdziwy pocałunek.

To było coś pięknego. Miałam wrażenie, że tonę w tym pocałunku. Stanęłam na palcach, aby wygodniej nam się nawzajem całowało. Czułam jak ręce Santiago suną cały czas po moich plecach, to w górę, to w dół.

Santiago po chwili zaczął składać pocałunki na mojej szyi. To uczucie po prostu sprawiło, że poczułam się, jakby niebiosa się przede mną otworzyły. Jego usta to było coś wspaniałego i ja o tym od zawsze wiedziałam. Mam nosa do ludzi.

Nie potrafiliśmy się puścić. Każdy z nas chciał jak najdłużej trwać w tym pocałunku. Po chwili, kiedy nie mogliśmy już złapać oddechu, odsunęliśmy się od siebie na dosłownie parę centymetrów.

– Długo ci zajęło przejrzenie na oczy – szepnęłam do niego, szybko oddychając.

– To nie ja na początku ciebie nienawidziłem – zrewanżował się Santiago.

– Nie wytrącajmy sobie błędów przeszłości – zaproponowałam.

– Dobry pomysł – powiedział i po raz kolejny mnie pocałował.

Nie mogliśmy się nacieszyć sobą. Jednak po chwili Santiago mocniej ugryzł mnie w usta, przez co lekko podskoczyłam. Rozluźnił uścisk i jęknął długo i nieszczęśnie.

Oderwałam się od niego i spojrzałam zaniepokojona na jego twarz. Co się stało? Ujrzałam w jego oczach panikę i ból. Rozstawił szeroko usta i zaczął machać ręką, usiłując dotknąć się swojego prawego ramienia. Kiedy jego ręka zaczęła chodzić nieco sztywnie i niepłynnie zaczęłam się niepokoić.

– Santiago? – Chwyciłam go za ramiona, ale on wtedy syknął z bólu. Poczułam coś pod palcami.

Przystawiłam dłoń do twarzy i ujrzałam, że jest czymś umazana. Zabrakło mi tchu, kiedy zdałam sobie sprawę, co to jest.

To była krew. Jego krew.

– Tatooo!!! – krzyknęłam rozpaczliwie. Bałam się, że nie dam rady pomóc Santiago. Byłam w równie wielkim szoku, co on.

Obeszłam go i ujrzałam, że na prawej łopatce znajduje się dziura po kuli z pistoletu. Rana wyglądała paskudnie, lała się z niej krew, która plamiła jego koszulę. Czerwony płyn doszedł również do jego spodni. Było jej tyle, że kapała na kamienną posadzkę w altanie.

Zalałam się łzami, przez co nic nie widziałam. Stojąc za Santiago, usiłowałam go przytrzymać, kiedy poczułam, że zaczyna się stawać wątły. Po chwili opadł na mnie bezwładnie. Zaniosłam się rozpaczliwym rykiem.

– Tatoo! – wrzasnęłam raz jeszcze, ale donośniej.

Santiago leżał na podłodze i ku mojemu przerażeniu, zdawał się nie oddychać. Klęknęłam obok niego i zaczęłam wykonywać sztuczne oddychanie. Dobrze, że uważałam na lekcjach przysposobienia obronnego.

– Santiago, nie rób mi tego! – krzyczałam na niego. Łzy skapywały na jego koszulę, czerwoną od krwi.

Po chwili przybiegli wszyscy do nas. Na widok Santiago wmurowało ich w podłogę.

– Dzwońcie po karetkę! On nie oddycha! – wołałam rozpaczliwie dławiąc się własnymi łzami.

Chwyciłam Santiago za rękę i przytuliłam ją do siebie. Słyszałam jak tata wybiera numer 061 – numer pogotowia ratunkowego.

Czekając na karetkę, wszyscy zaczęli panikować, a ja tylko klęczałam przy Santiago. Nie wiedzieć kiedy, leżałam na podłodze, będąc równie czerwona, co mój ranny obrońca.

Czułam, że ktoś mnie od niego zabiera. Nie wiedziałam, kto to był. Tylko szumiało mi w uszach, a jedyne co widziałam to moje łzy.

Serce biło mi jak oszalałe po raz kolejny tego dnia. Tym razem jednak byłam śmiertelnie przerażona. Jedyny dźwięk, który do mnie dotarł to głośne syreny karetki.

Zabili go. Zabili Santiago. Mafia idzie do celu po trupach. Niestety wiedziałam, kto będzie ich następnym celem.

Kiedy tata usiłował mnie uspokoić, wydawało mi się, że widziałam jakiś ruch w domu naprzeciwko. Na balkonie była jakaś postać. Serce stanęło mi w miejscu, kiedy zdałam sobie sprawę, że ten człowiek na kominiarkę, a przez balkon wystawał karabin snajperski.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top