Capítulo 44 Nuestra asilo

Nasz azyl

<Julia>

– Smakuje wam? – zapytałam wszystkich, chcąc ze wszystkich sił przerwać ciszę panującą między nami.

Wiedziałam, że większości w ogóle nie chciało się rozmawiać, ale nie możemy myśleć tylko o złych rzeczach. Pozytywem jest to, że dom Jeana jest azylem. Mafia nie wie, gdzie Sofia i jej tata się znajdują.

Jean pokiwał głową jako jedyny.

– Wspaniały posiłek, kochana. – Uśmiechnął się do mnie w ten swój własny, cudowny sposób.

Zapomniałam już, że byłam na niego zła przez to, że chciał zataić przede mną informację o mafii. Pomyślałam, że dobrze, że udało mi się to z niego wyciągnąć. Reszta nie jest ważna.

– Dziękuję – odpowiedziałam. – A panu smakuje?

Pan Vanidad został wyrwany z transu. Poskoczył na krześle i spojrzał na mnie, jakby właśnie ujrzał ducha.

– Tak, tak, oczywiście... – oparł wymijająco i utkwił wzrok w talerzu, rozdziobując widelcem kurczaka na milion kawałków.

Spojrzałam w kierunku Sofia i Santiago. Przez chwilę wydawało mi się, że trzymają się za ręce, ale już po chwili ujrzałam, że Sofia jedną ręką poprawia sobie włosy, a w drugiej trzyma sztuciec. Musiało mi się przewidzieć.

A byłoby tak super, gdyby byli razem! On, miał za zadanie ją chronić, ale połączyło ich uczucie silniejsze od jakiegokolwiek niebezpieczeństwa! Przecież to brzmi jak scenariusz do jakiegoś hollywoodzkiego filmu. Gdyby jakiś reżyser by na to wpadł, zarobiłby grube miliony...

Ale nie. Oni traktują to jako pracę. Sofia w sumie jak przyznała mi się podczas jednej z rozmów, że Santiago jest przystojny, ale kiedy zapytałam, czy chciałaby z nim być, zmarszczyła brwi.

– Traktuję go jako... Współpracownika – wyjaśniła mi, obejmując rękami kolana.

– Nie mów, że nie chciałabyś takiego ciasteczka tylko dla siebie – podpuszczałam ją.

– To tylko ochroniarz. Spełnia swoją pracę. – Przełknęła ślina i spojrzała w podłogę. Zaczęła zataczać na podłodze kręgi krótkim już teraz paznokciem.

– Niektórzy ochroniarze to faceci, mierzący dużo ponad dwa metry, którzy nie zbliżą się do ciebie na mniej niż wyciągnięta ręka, kiedy nie ma zagrożenia. Ciągle noszą czarne okulary i gadają do ramienia. Kiedy ty w końcu przejrzysz, że Santiago nie jest jak inni?

Wtedy zwykle kończyła się nasza rozmowa o Santiago i Sofia jako kogoś więcej. Szanowałam jej decyzję, mimo że uważałam ją jako kompletnie irracjonalną. Przecież jak był jeszcze w szkole, każda dziewucha uwiesiła na nim wzrok. Z Pedrą na czele. Dlaczego Sofia nie dostrzega tego, że oni są dla siebie po prostu stworzeni?

– A wam smakuje? – przywołałam do rzeczywistości niezakochaną parę.

Sofia i Santiago jakby na gwizdek pokiwali głową.

– Jest świetne, ale Sofia nie będzie miała okazji tego skosztować, bo nie je mięsa – odparł Santiago z szerokim uśmiechem ne twarzy.

Ona w odpowiedzi lekko szturchnęła go w ramię. Oboje cicho się zaśmiali.

Wiedziałam, że trudno im było, ale nie pozwoliłam, aby zaniemówili. Przez cały czas trwania posiłku, byłam jedyną osobą, która usiłowała utrzymać jakoś rozmowę. Zagadywałam wszystkich. Najczęściej odpowiadał mi Jean.

Pod koniec posiłku dałam za wygraną. Potrzebują po prostu trochę czasu, aby zdać sobie sprawę, że wszyscy są cali i nikt nie ucierpiał podczas pożaru. Aż zadziwiło mnie, że ja, Sofia i Santiago wyszliśmy z tego bez szwanku. Nawet Chanel podczas ucieczki nie straciła ani jednego włoska sierści.

Po skończonym posiłku pozmywałam naczynia i pozwoliłam, aby każdy odszedł w swoją stronę. Jean pokazał wszystkim ich tymczasowe sypialnie.

Mój ukochany nie czuł się tym wszystkim przytłoczony, co mocno mnie przekonało, że to nasz Anioł. Mało kto wpuściłby do swoich progów ludzi, którzy poszukiwani są przez Mafię. Jednak on pokazał swoje wielkie serce i francuską gościnność. Zarówno rodzina Vanidadów jak i ja, byliśmy im dozgonnie wdzięczni.

Odeszłam na podwórko, zostawiając ich samych. Skierowałam się w kierunku drewnianej ławki, mającej na siedzeniu wybitą miększą posadzkę. Usadowiłam się na niej i rozkoszowałam się słońcem. Zamknęłam oczy i głęboko westchnęłam. Nie mogłam odetchnąć, bo nawet ja nie czułam się teraz bezpiecznie. Zapewne mafia nie ma mnie na celu, ale ma na nim moją przyjaciółkę i jej tatę. To wystarczający powód, aby się niepokoić.

– Drzewa zasłaniają ci całe słońce – usłyszałam głos nadchodzący z naprzeciw.

Otworzyłam oczy i ujrzałam Jeana idącego prosto w moją stronę z szerokim uśmiechem.

– Ale fajnie mi się tutaj siedzi. Nie chcę stąd iść. – Wodziłam za nim wzrokiem, do momentu, kiedy usiadł obok mnie.

– Nie każę ci tego robić. – Chwycił mnie za rękę.

Natychmiast postanowiłam zmienić temat.

– Wybacz, że jesteś teraz nami obarczony. Jestem pewna, że Sofia i pan Vanidad za niedługo się gdzieś przeniosą... – powiedziałam, ale Jean mi przerwał.

– Nie muszą się nigdzie przenosić. Mam duży dom, wszyscy się tutaj przecież mieścimy. Nie pozwolę, aby byli w niebezpieczeństwie, kiedy ja mogę im pomóc – rzekł.

– Wiesz, że może tutaj w każdej chwili pojawić się mafia? Oni są sprytni i niebezpieczni. – Nie chciałam mu psuć nastroju. Wolałam tylko o tym wspomnieć, jeżeli nie zdawałby sobie z tego sprawy.

– Liczę, że przyjdą tutaj moi koledzy. Zawsze gardziłem przemocą, ale w tym przypadku jestem skłonny wcisnąć im taki łomot, że leurmère ne reconnaît pas leursvisages! Że ich matka nie pozna – odchrząknął i poprawił się.

– Uwielbiam twój francuski akcent. – Wtuliłam się w niego, czując się bezpiecznie w jego ciepłych ramionach.

C'est pas vrai? Naprawdę? – Uśmiechnął się.

Oui, Oui. To chyba jedyne, co potrafię powiedzieć w twoim języku. – Uśmiechnęłam się i zaśmiałam cicho.

– Nauczę cię w takim razie nowego. Je t'aime, Julia.

– Też cię kocham, Jean.

I mimo powagi sytuacji, nie mogliśmy się powstrzymać od gorącego pocałunku.

***

Dochodziła godzina dziewiąta. Sofia bawiła się z Chanel, czekając aż zwolni się łazienka. Coś mi się wydawało, że Jeanowi skończy się jego żel pod prysznic.

– Nie mogę przyzwyczaić się do czekania na łazienkę – zaśmiała się Sofia. – U mnie w domu było ich aż trzy.

Uśmiechnęłam się smutno na wspomnienie pięknej rezydencji. Ale cóż, życie idzie dalej.

Objęłam Sofię, ale zaraz zmuszona byłam ją puścić, bo łazienka się zwolniła. Wyszedł z niej Santiago w jego ulubionych gatkach.

– Byłam pewna, że to Jean się kąpie – powiedziała Sofia do Santiago. – Miałeś taki tupet, żeby wejść do łazienki przed kobietą?

– Obiecuję, że nie wykończyłem całej ciepłej wody – zaśmiał się Santiago i strzepał z włosów kropelki wody. Wszystko poleciało na twarz Sofii.

– Ej, uważaj! – Sofia zaśmiała się tym jej słodkim śmiechem. Zastanowiłam się, jakby wyglądała, gdyby ktoś doprawił jej jakiś inny śmiech. To chyba bardzo dziwnie wyglądało. – Kropla wpadła mi do oka. Jezu! Jezu, piecze! To jeszcze szampon?

– Poczekaj, pomogę – Santiago śmiał się do rozpuku.

Poczułam, że ja też mam uśmiech na ustach.

– Dam sobie radę sama. Idź lepiej do pokoju grzać mi łóżko. Nie chcę, żeby było zimne.

Wytrzeszczyłam oczy. Santiago miałby leżeć jej w łóżku? Spali razem? Znaczy, wiem, że pan Vanidad kazał mu zawsze być przy niej, ale... Mówili, że nic do siebie nie czują. Może kłamią? A tak naprawdę są razem? Co jeżeli zaraz zobaczę ich pocałunek?

– Mogę co najwyżej położyć tam Chanel. Ja mam do wygrzania mój zwisający leżak w tym pokoju. To będzie cud, jak stamtąd nie spadnę – zaśmiał się.

– Miałeś wybór. Jean mówił, albo fotel, albo to.

– Wydawało mi się, że to fajne, ale okazuje, że jestem na to za wysoki – śmiał się dalej.

Hmm, wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Nie są razem. Naprawdę traktują to jak pracę.

Idioci.

Nie widzą, jaką byliby piękną parą!

Kiedy nadszedł zmrok, przyszedł czas na pierwszą noc tutaj. Pan Vanidad spał na piętrze z Manuelą, która raczyła się zjawić o dziesiątej. Jean gościnnie ją przywitał, ale ona zaczęła krzywić się na niemal niewidoczny kurz.

W sypialni obok spałam ja i Jean. Z uwagi na brak żadnego materacu, którego Jean mógłby dać na podłogę, spaliśmy razem w łóżku. Bardzo dobrze mi się tak spało. Czułam jego ciepło, zasnęliśmy wtuleni w siebie niczym para, która zna się już dobre parę lat.

Jedynie Sofia zajęła całe łóżko. A nie, przepraszam, Chanel spała na drugiej połowie. Santiago spał na tym zwisającym czymś.

W nocy nikt nie słyszał nic podejrzanego. Zapowiadało się, że będzie dobrze. Jednak przez ostatnie wydarzenia, doszłam do wniosku, że to, że problemu nie widać, nie znaczy, że zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top