Capítulo 43 Tratamos, sobrevivimos
Pożyjemy, zobaczymy
<Sofia>
Zaraz po zdarzeniu przyjechali strażacy, ale było za późno, aby ocalić cokolwiek z domu. W środku wyglądał, jakby wszystko zostało pokryte czarną sadzą. Po dotknięciu, po prostu się rozpadało, dając złudzenie, że tego nigdy nie było.
Tata przyjechał z pracy i zapłakał, kiedy to zobaczył. Oczywiście, Santiago miał rację, tata miał jakieś środki na koncie, ale to był nasz dom. Nie uda nam się go odbudować, prawdopodobnie już nigdy takiego nie będziemy mieć.
Niespodziewanie, podjechał pod nas sam Jean Pierre, chłopak Julli, o którym dużo mi było dane słyszeć. Julia od razu się do niego przytuliła i delikatnie się pocałowali.
– Przepraszam za to wszystko... – Wskazał ruiny domu, który parę minut temu był jednym z lepszych w Valle Essential. – Nie mogę przestać się obwiniać.
– Co się stało, synu? – Mój tata był opanowany, ale widać było, jak drżą mu ręce, a oczu wilgotne są od łez.
Jean opowiedział nam o historii z mafią. Tata poklepał go po plecach.
– Nie wstąpiłeś tam i nas uprzedziłeś. – powiedział tata, a po tym westchnął. – Ale co się stało, to się stało. – Spojrzał na spalone resztki. – Jedynym ratunkiem dla mnie i dla Sofii będzie przeprowadzka do Polski. Mamy tam – w małym mieście – Niepołomicach dom na czarną godzinę.
Spojrzałam na niego. Nic o tym nie wiedziałam.
– Kupiłem go, kiedy zdecydowałem się na tak niebezpieczny biznes. Nikt o nim nie miał prawa wiedzieć, nawet ty, Sofia. Dzięki temu zapewniłem nam bezpieczeństwo. Na tę właśnie chwilę...
Polska? Przecież to jest strasznie daleko... Nie mogę się tam teraz przenieść. Nie mogę zostawić Santiago. Ani Julii. Nie mogę.
– Tato... – zaczęłam, nie będąc do końca pewna, czy na pewno chcę mu się sprzeciwić. – Nie chcę jechać do Polski. Oczywiście, to cudny kraj, ale nie mogę zostawić Hiszpanii. Nie chcę, nie mogę.
– Kochanie, to tylko dla twojego dobra – powiedział tata, smutnym głosem.
Odwróciłam się od taty i spojrzałam na dom. Założyłam ręce na piesi i moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz. Ze smutku, z zimna... Z poczucia rozbicia.
– Czy mogę coś wtrącić? – Usłyszałam francuski akcent Jeana. – Mam tutaj dom, na obrzeżach Valle Essential. Jest wielki, po śmierci rodziców mieszkam sam. Są tam aż trzy sypialnie. Na pewno się pomieścimy.
Spojrzałam w jego stronę. Następnie na tatę. Miał zaniepokojoną minę.
– Jaan... – przekręcił jego imię. – Nie chcę, abyś narażał się dla nas. Potrzebujemy miejsca, w którym nikt nie będzie nas szukał.
– Panie Vanidad... – Julia stanęła w obronie pomysłu ukochanego. – Mafia nie będzie podejrzewać, że ukrywać się będziecie w zwykłym domku Jeana.
– Właściwie, masz rację... – Zauważył tata i znacząco podrapał się po brodzie. – Ale to nie oznacza, że się zgadzam. Będziesz narażony na ataki mafii.
– Chcę im pokazać, gdzie jest ich miejsce. – odparł, niczym żołnierz. – Moi przyjaciele zboczyli na złą drogę. Chcę im pokazać, jakie będą tego konsekwencje.
Zerknęłam raz jeszcze na miny wszystkich dokoła. Po chwili ciszy, tata odrzekł:
– Więc mam tylko nadzieję, że nie będziemy ciężarem. – Uśmiechnął się i uścisnął dłoń pomysłodawcy – Dziękuję... Jean. Wynagrodzę ci to, kiedy tylko sytuacja się ustabilizuję.
– Nie robię tego dla nagrody, Panie Vanidad – zapewnił Jean. – Z tego, co opowiadała mi Julia, jesteście szczęśliwą rodziną. Nie pozwolę, abyście zostali zniszczeni. Razem wszystkich pokonamy.
Kiedy dołączył do nas Jean zaczęłam mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jednak, kiedy odwróciłam się i gasnące płomienie raz jeszcze uderzyły mnie w twarz, zadałam sobie pytanie: Kogo ja próbuję oszukać? Zadarliśmy z niewłaściwymi ludźmi, znacznie potężniejszymi od taty i nas, zwykłych ludzi, którzy nawet nie wiedzą, jak nazywają się gangi w mieście. Jedyne, co wiem, to to, że istnieje gang Grissos. I on nas nienawidzi.
***
Droga do domu Jeana, który miał się od dzisiaj stać naszym domem ciągnęła się w nieskończoność. Byłam coraz dalej od ulicy, na której przyszło mi spędzić siedemnaście lat życia. Najgorsze jest to, że nigdy już tam nie wrócę.
Zatrzymaliśmy się przy jednym z przydrożnych sklepów i tata kupił nam ubrania na dzisiaj. Było trochę niezręcznie, ponieważ Santiago miał na sobie tylko spodnie od piżamy i na jego klacie już pojawiła się gęsia skórka. Natomiast ja miałam na sobie tylko skąpy, różowy szlafrok.
Kiedy tata wrócił ze sklepu i wsiadł do samochodu, natychmiast coś go natchnęło:
– Manuela! Zaraz powinna wrócić do domu... – Szybko wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer swojej ukochanej.
Przewróciłam oczami tak, żeby tata tego nie widział. Ona też będzie z nami mieszkała? Nie wiem, czy Jeanowi podobał się ten pomysł. Ta kobieta mogła mieszkać w domu, w którym mieszkała zanim przeprowadziła się do naszej rezydencji.
– Kochanie... Tak, przepraszam, że dzwonię o tej porze... Gdzie jesteśmy? – Wyjrzał przez okno. – Niedaleko... Halo? Kochanie? Dobrze. Dobrze, dam ci znać jak dojedziemy... – Zmarszczył brwi i schował telefon z powrotem do kieszeni.
– Coś nie tak? – spytał go Santiago, który nic nie mówił o romansie taty i Manueli. Nic otwarcie, ale czasami z naszych rozmów dało się wywnioskować, że jemu ten pomysł też się nie podoba.
– Jeszcze jest w pracy. Było tam strasznie głośno. Jej współpracownicy wiwatowali. Pewnie ktoś zdobył awans. Powiedziała, że mam do niej zadzwonić, jak dojedziemy na miejsce.
Już nawet nie chciałam podsuwać mu mojego pomysłu. Na pewno by się zdenerwował, a widziałam po jego minie, że gdyby tylko przeciągnąć strunę, zacząłby płakać i kląć jednocześnie.
***
Dom Jeana nie był nadzwyczaj urodziwy. Lub tylko mi się tak zdaje. To jest prawdopodobne. W końcu wychowałam się w domu z wyższych sfer.
Kiedy do niego dojechaliśmy, myślałam, że śnię. Wiedziałam, że będę musiała mieszkać w tym domku, ale jakoś nie mogłam się przekonać. Wiem, że jestem rozkapryszonym dzieckiem, ale lubię wygodę. A tutaj chyba tej wygody nie zastanę.
Na podjeździe stały dwa samochody. Niebieski Ford Focus i zielone Renault Laguna. Dom wyglądał jak ze starych amerykańskich filmów o rodzinach. Nie za wysoki, nie za szeroki. Bladożółty z domieszką szarego kamienia. Oczy wszystkich były zwrócone na zdobione okno u samego szczytu domku. Dom wyglądał na przytulny, zwłaszcza weranda. Mała z przyczepionym do daszku leżakiem z poduszkami, na którym wszyscy odbywają rodzinne rozmowy. Do drzwi prowadziła ubita ścieżka otoczona licznymi, czerwonymi kwiatami. Gdybym musiała oceniać tą budowlę, powiedziałabym, że jest ładny, ale nie zainteresuje kogoś, kto ma coś przy duszy, albo potencjalnego złodzieja.
Podobała mi się altanka za domem. W środku był grill i ławki, żeby sobie usiąść. Czegoś takiego brakowało mi u nas. To miejsce, gdzie można usiąść, porozmawiać z rodziną. Interesujący był też tył domu. Powstała tam ściana kolorowych drzew. To miejsce było magiczne i bajeczne. Bardzo mi się to spodobało.
Lecz z kolei brakowało mi basenu, który jak wiadomo, uwielbiałam. Wyobrażałam sobie, jak będę musiała teraz chodzić na publiczny basen w towarzystwie Santiago. Oczywiście, jeżeli będę mogła teraz gdziekolwiek wychodzić.
Stałam i wpatrywałam się w ten dom, usiłując sobie wmówić – to jest teraz mój tymczasowy dom. Spróbuj się chociaż uśmiechnąć.
– Witam w moich skromnych progach. – Jean otworzył przed nami ręce, ukazując swoją dumę.
– Całkiem przytulny domek – powiedział tata, lekko wzruszając ramionami.
– Wiem, wiem, to nie jest to, co wszyscy mieliście, jednak...
– Na razie wystarczy – dokończył za Jeana tata. – Dziękujemy ci. Raz jeszcze powtórzę, nie wiem czy kiedykolwiek będziemy w stanie ci się odwdzięczyć. Teraz pozwolisz, że wykonam telefon do mojej ukochanej?
– Proszę się nie krępować. – Uśmiechnął się Jean.
Tata oddalił się i słyszałam, że mówi coś do Manueli. Nie podobało mi się to. Nie ma jej i nie ma, zupełnie jakby miała jakieś sprawy do załatwienia. Od nocy do teraz.
Julia i Jean zniknęli za drzwiami domu, w którym teraz będzie mieszkać więcej niż jedna osoba.
Chanel kręciła się wokół mnie i Santiago. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało. Dla niej pojechaliśmy po prostu w nowe miejsce i za niedługo wrócimy do domu.
Łza zakręciła mi się w oku. Chciałam wziąć Chanel na ręce i powiedzieć jej: Nie, kochana, już nigdy nie wrócimy do domu. Spłonął doszczętnie.
Myśląc o tym, zniszczyłam sobie całkowicie nastrój, który i tak był na wykończeniu. Po raz kolejny tego dnia, łzy polały się strumieniem z moich oczu. Tym razem nie mogłam nad tym zapanować.
Santiago oczywiście był w pogotowiu. Od razu mnie objął, nie pozwalając abym po raz kolejny zaczęła trząść się od przeraźliwego płaczu. Zaczął od nowa mówić do mnie, że wszystko będzie dobrze. Tym razem nie wytrzymałam.
– Ile razy mam powtarzać, że nie będzie dobrze? – wyrwałam się mu. – Za każdym razem, jak to powtarzasz, jest wręcz gorzej. Już nie będzie dobrze, Santiago! Ty nie wiesz, co to za uczucie. Nie wiesz i nigdy nie będziesz wiedział!Ty, kiedy twoja służba się skończy, wrócisz do swojego domu, a z kolei moja rodzina nigdy już nie wróci do tego, co miała.
Santiago przemilczał moje słowa, po czym zaprowadził mnie na werandę i na ten dziwny leżak, czy jak inaczej to nazwać. Jak przypuszczałam, zaczęłam cała drżeć. To już nawet działo się mimowolnie. Zaczęłam dochodzić do wniosku, że łzami nic nie wskóram, ale i tak nie mogłam dojść do siebie.
– Masz rację – powiedział po chwili Santiago. Siedzieliśmy, a on mnie obejmował, lekko, obronnie. Nikt by nie posądził go o przytulanie ukochanej... O to mu chodziło. – Chociaż to nie jest mój dom i nigdy nim nie będzie, czuję się związany z tym miejscem, również czuję się tym wszystkim dotknięty. A szczerze powiedziawszy, dałaś mi przed chwilką jasno do zrozumienia, że to nie jest moja sprawa i nie należę do twojego świata. – Zabrał rękę i odsunął się ode mnie.
Musiałam mieć bardzo zdziwioną minę. Zaskoczył mnie tymi słowami. Nie sądziłam, że tak to odbierze.
– Nie, Santiago. To nie tak. Po prostu... – zaczęłam błądzić w głowie w poszukiwaniu pomysłu na kolejne słowo. – Nie mogę się pozbierać z tą sytuacją, a...
– A ja to utrudniam?
– Nie. W życiu tego nie powiedziałam – rzekłam stanowczo. Przynajmniej tak miało to zabrzmieć.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Naprawdę nie chciałam go urazić moimi słowami. Nie wiem, co ze sobą począć, a on jeszcze się obraża o byle co... Nie wiem, co robić...
– Przepraszam... – wydukałam w końcu. To słowo z ust Vanidadów zawsze brzmi dziwnie. – Nie chciałam... Ja... Życie mi się wali, ktoś czyha na moje życie i po prostu nie zdaję sobie sprawy z tego, co mówię... Przepraszam najmocniej.
Santiago zmrużył oczy i westchnął głęboko.
– Ja też jestem teraz lekko przewrażliwiony. Nie powinienem tak reagować. Udajmy, że tego wszystkiego nie było, ok?
Uśmiechnęłam się lekko, ale serdecznie.
– Oczywiście.
Z naszej sjesty wyrwała nas Julia. Podeszła do nas i kąciki ust powędrowały jej w górę.
– Postaram się poprawić każdemu nastrój. Zaraz będzie jedzonko. Jesteście głodni? – Zamachnęła się ręką w swoją stronę, dodając słowom komicznego wyrazu.
Prychnęłam cichym śmiechem.
– Z wielką chęcią. Już idziemy – powiedział Santiago i wstał z roztargnieniem z ławki i pomógł mi wstać.
Razem poszliśmy do kuchni. Rozejrzałam się po domu. W środku wyglądał jak przeciętny hiszpański dom. Żadnego zbędnego przepychu. Co ma być, to jest. Było całkiem przytulnie. Ściany były pomalowane albo jasnymi farbami, albo nałożone zostały tapety z delikatnymi motywami kwiatów lub boazerie.
Julia jeszcze podeszła do kuchni i szybko posiekała sałatkę. Radziła sobie w kuchni jak zawodowiec. Jej palce wydawały się zaprogramowane, aby działać sprawnie. Skojarzyła mi się z kucharzami w telewizji, którzy siekali coś nożem. Julia robiła to równie szybko, co oni.
Obiad postanowiliśmy zjeść na tarasie. Nie było co marnować pięknej pogody.
Była nas piątka, z Chanel szóstka. Siedzieliśmy w jednym rządku, przy drewnianym stole. Obserwowaliśmy ogród. Jakoś nikt nie miał ochoty na rozmowy.
Mój wzrok co chwila świdrował teren. Co jeżeli mafia już wie, gdzie jesteśmy? Co jeżeli wpadnie tutaj, teraz i wszystkich nas zabije? Musiałam napić się zimnej coli, aby gorąco, które mnie ogarnęło zniknęło.
Odkryłam, że Santiago też patrzy na wszystko z nie spokojem. Ulżyło mi, że nie tylko ja uważałam to miejsce za niebezpieczne. Niestety, ale żadne już nie jest dla nas bezpieczne.
Oni nas znajdą, gdziekolwiek byśmy nie byli.
Santiago, jakby czytał mi w myślach, dyskretnie chwycił mnie za rękę, jakby mówiąc: Dopóki tu jestem, nic Ci nie grozi. Lubiłam te pojedyncze gesty z jego strony. Przeszył mnie przyjemny dreszcz, kiedy poczułam jego dłoń na mojej.
Niech mnie coś trzepnie z całej siły. Znajduję się w tak kiepskiej sytuacji, jak kulawy kot, a jedyne o czym mogę myśleć, to o tym, jak Santiago jest przystojny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top