Capítulo 42 El fuego
Ogień
<Sofia>
Santiago zasnął na fotelu po raz kolejny. Nie chciał już wchodzić na moje łóżko z obawy, że znowu coś mi odbije. Kiedy ja naprawdę zrozumiałam, że nic z nas nie będzie i przestałam sobie robić nadzieję.
Parę dni temu nawet odbyliśmy szczerą rozmowę, gdzie opowiedzieliśmy sobie wszystko, co było i co będzie.
Mimo to Santiago postanowił nie przekraczać żadnych granicy. Poza tym z chodzeniem z koszulą. Nienawidził chodzić w koszuli. Powiedział mi, że jest mu w niej tak gorąco, że ma tego dość.
Nie wiedziałam, która była godzina, ale byłam pewna, że jest już późno, ponieważ w pokoju było już bardzo ciemno. Nie widziałam Santiago, nie byłabym nawet pewna, czy tu jest, gdyby nie oddychał tak głośno. Ale to dało mi wrażenie, że jestem bezpieczna. Pomimo tego wszystkiego, był dla mnie oazą bezpieczeństwa.
Rany dalej były widoczne, jednak zaczęły się goić. Santiago w dalszym ciągu nacierał moje ciało maścią, ale robił to tak, aby dać mi do zrozumienia, że wykonuje swoją pracę. Nie powiem – sprawiało mi to niemały smutek... Pokazywał mi jak tylko może, że jestem tylko obiektem, który musi chronić. Jakby był zaprojektowanym na to specjalnie robotem. No bo niby był. Wstawał rano, żył w tej pracy i dostawał kasę. Kto wie, może jak to się wszystko skończy, Santiago kopnie nas w tyłek, kupi nas wszystkich i tyle?
Oczywiście, teraz to koloryzowałam, ale nie da się ukryć, że Santiago zgarnia krocie za pilnowanie mojego tyłka. Nie wiadomo, co zrobi, kiedy niebezpieczeństwo się skończy. Przecież nie będzie mieszał z nami do końca życia. Jak sam mawia, to jest tylko jego praca. Więc po co miałby to robić?
Boję się, że go stracę. Przywiązałam się do niego, zwłaszcza teraz, kiedy nasze relacje mocno się poprawiły. Chociaż czułam ten dystans, który usiłuje zachować, bywały chwile, kiedy siedzieliśmy na podłodze i śmialiśmy się z czego tylko mogliśmy. Naprawdę super czułam się w jego towarzystwie i zapewne bardzo bym ubolewała, gdyby teraz odszedł, bo wszystkie troski i trudy się skończyły.
Zaczęłam się z tego wszystkiego zastanawiać, jak bym zareagowała, gdyby pewnego dnia, razem z tatą podeszliby do mnie i powiedzieli: To był ostatni dzień Santiago w tym domu. Jakby wyglądały kolejne dni? Czy wróciłabym do tego, co było tak łatwo, jakby w ogóle on nie zawitał do naszego życia?
Z moich przemyśleń wyrwało mnie gwałtowne trzaśnięcie drzwiami. Do mojego pokoju.
Podniosłam się jak długa na łóżku. Słyszałam, że Santiago zrobił to samo na swoim fotelu.
Jęknęłam przerażona. Od dawna nie było żadnego ataku. Być może chcieli uśpić naszą czujność. Jeżeli tak faktycznie było, skutecznie im się to udało. Nikt się niczego nie spodziewał.
Wtem w pokoju zapaliło się światło. Intruzem okazała się Julia.
– Julia, co się dzieję...? – Nie ukryłam zdziwienia i niezadowolenia. Byłam w fazie myśli, ale już takich prowadzących do głębokiego snu.
Chwyciłam za szlafrok i założyłam go na siebie. Odwróciłam się do Julii.
Wtedy ujrzałam, jak wyglądała twarz mojej przyjaciółki. Była blada (bledsza niż zwykle), miała duże, wystraszone oczy. Jej klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół w niebezpiecznie szybkim tempie.
– Musimy uciekać! – Jej pierwszym słowem był przeraźliwy krzyk. Razem z Santiago spojrzeliśmy po sobie przestraszeni.
– Jak to uciekać? Co się stało? – zapytał Santiago, kiedy ja nie dałam rady wypowiedzieć ani jednego słowa.
W głowie miałam najczarniejsze myśli. Pewnie byłam jeszcze bledsza niż Julia.
– To mafia, oni dalej się mszczą! – zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. – Szybko, musimy jak najszybciej wziąć najpotrzebniejsze rzeczy, zanim... – Głos jej się załamał.
– Zanim, co? – Santiago starał się zachować zimną krew.
– Zanim dom stanie w płomieniach! Ładunki podpalające są już podłożone. Zaledwie chwila i wszystko ogarnie ogień! – wykrzyknęła.
Zaniemówiłam, chociaż już przedtem wydawało mi się, że nie zdołałabym wymówić ani jednego słowa. Jak to dom stanie w płomieniach? Ten dom? Ten w którym się wychowałam? W którym przeżyłam i te najlepsze i te najgorsze momenty w moim życiu? Dopiero potem zaczęło do mnie docierać, że i my jesteśmy w niebezpieczeństwie. Mafii nie zależy na spaleniu naszych dóbr. To jest tylko bonusik. Im chodzi o coś większego. O rodzinę Vanidadów.
– S...Skąd wiesz? – Tylko tyle udało mi się wykrzesać. Głos zdawał się nie pochodzić ode mnie, nie poczułam nawet, aby moje usta się otwierały. Ale nie mówił tego nikt z pozostałych.
– Jean... Koledzy... Długa historia! – Ona też plątała się w wypowiedziach. Byłam pewna, że sytuacja jest o niebo poważniejsza niż wszystkim nam się wydawało. – Zabierajcie rzeczy! Jest późno! Za późno! – z oczu zaczęły jej lecieć łzy.
Od razu wzięłam ją w ramiona. To będzie trudne, ale musimy się opanować. W strachu i stresie nie osiągniemy nic konkretnego. Wręcz przeciwnie. Oczywiście, nie twierdzę, że mamy aż tak silne wole, że przejdziemy obok ognia obojętnie, ale nie możemy stanąć jak wryci i czekać na pomoc.
– Zadzwonię po straż – zakomunikował Santiago. – Ty i Julia weźcie wszystko, co najpotrzebniejsze, najcenniejsze, nie wiem, co uważacie za konieczne... – powiedział i ruszył w dół po schodach.
Przez dziesięć sekund jeszcze z Julią nawzajem mówiłyśmy sobie, że wszystko będzie dobrze, ale zaraz potem rzuciłyśmy się w wir poszukiwań.
Nie minęła sekunda od kiedy się rozdzieliłyśmy, a poczułam, jakby mózg mi eksplodował. Zaraz po tym przeszył mnie ostry ból, powodując kłucie w czaszce. I poczułam gwałtowne ciepło. Wiedziałam, co właśnie się stało. To, czego tak się obawiałyśmy.
– Musimy uciekać!! – krzyknęła Julka.
– Ale nie mamy nic! – Podbiegłam do szafy i chwyciłam walizkę. – Musimy coś zabrać!
– Ważniejsze są nasze życia, nie żadne dobra materialne. – Spojrzała mi prosto w oczy i niemal od razu ruszyła na dół.
Przeklęłam cicho ze strachu i popełzłam w kąt pokoju, gdzie usadowiła się przerażona Chanel. W moim pokoju pełno było dymu. Pewne było, że cały dom na dole płonie.
Santiago... Przecież był w salonie! Dzwonił po straż!
Ręce zaczęły mi się trząść. W takim tempie za parę minut z domu pozostaną tylko wspomnienia i zdjęcia zapisane w iCloud.
Chwyciłam mocno Chanel i włożyłam ją pod szlafrok, aby nie mogła wdychać czadzącego dymu.
Ruszyłam za wszystkimi na dół i zamarłam. Mój dom to był istny ogień. Przez chwilę, która była mi dana ujrzałam wszystko.
Kanapę, na której przesiadywałam leniwe popołudnia. Płonęła.
Ulubione książki taty stanęły w płomieniach. Po chwili został po nich czarny pył.
Firanek już dawno nie było. Pozostały tylko nagie, zamknięte okna, które wyglądały, jakby miały w sobie płomienie.
Wszystko płonęło, pochłaniając za sobą cały dobytek, na który tata pracował całe życie.
Nawet mój portret, wiszący na końcu salonu. Spłonął szybko. Straszne uczucie widzieć, jak twoja podobizna płonie. Jeżeli się stąd nie wydostanę, może stanie się ze mną to samo.
Ognia wręcz przebywało. Nic nie widziałam. Dławiłam się dymem, który podrażnił moje rozespane i wystraszone oczy. Chanel cały czas kichała mi pod szlafrokiem. Przymknęłam lekko powieki, aby cokolwiek widzieć, ale na niewiele to się zdało. Bałam się postawić jakikolwiek krok, ponieważ jedyne, co widziałam to płomienie ognia, trawiące wszystko na swojej drodze.
Zasłoniłam sobie usta wolną ręką. Nawet nie miałam czasu przygotować sobie wilgotnej chusteczki, która mogłaby pomóc mi przetrwać pomiędzy tymi kłębami dymu i ognia.
Poczułam chłód. Nagle przede mną pojawiła się ściana wody, która zaczęła walkę z ogniem. Po chwili ukazała mi się utorowana droga do wyjścia. Oraz Santiago z wiaderkiem, z którego ściekały kropelki wody.
– Szybko! – Wyczytałam to słowo z jego ust. Zupełnie nic nie słyszałam. Jakbym nagle straciła słuch.
Ruszyłam przed siebie, szybko przebierając nogami. Czułam, jakbym szła po rozżarzonym węglu. Paliły mi się stopy. Albo miałam takie wrażenie.
Droga od schodów do drzwi jeszcze nigdy nie wydawała mi się taka długa. Wydawała się nie mieć końca. Dopiero po chwili, będąca dla mnie nieskończonością, odetchnęłam zimnym, czystym nocnym powietrzem.
Upadłam na kolana, szybko czerpiąc oddech. Bałam się, że otrzymam za mało tlenu i się uduszę. Wypuściłam Chanel spod szlafroka. Z chwilą, kiedy Chanel uciekła, upadłam na podłogę, brnąc do zimnej, kamiennej posadzki. Była mokra. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że były to moje łzy.
Santiago pomógł mi wstać. Nie mogłam się powstrzymać. Chwyciłam go w ramiona i zaczęłam płakać na jego nagie ramię, pokryte gęsią skórką.
Kątem oka ujrzałam Julię, która z niedowierzaniem patrzy na wielką ognistą kulę, która jeszcze przed chwilą była domem rodziny Vanidad.
– Już dobrze – kwilił Santiago w kółko. Zastanawiałam się, ile mógł to już mówić. Dopiero teraz odzyskałam zdolność słuchu. – Naprawdę, już dobrze.
– Nie jest dobrze, teraz już nie! – zapłakałam bardziej. Możecie mnie nazwać beską, ale co byście innego zrobili, gdyby przed wami dosłownie waliło się wasze życie. – Przecież teraz nie mamy już nic! Jesteśmy goli i weseli. Czy o to chodzi mafii?
– Nie możemy im pokazać, że wygrali.
– To mam stanąć na tle mojego domu i powiedzieć jak w filmie z Jamesem Bondem: Jest luz. Nie zniszczycie nas tym. Prawda jest taka, że zniszczą, Santiago! Zniszczą! Co na to powie tata? Ten dom budował on i jego tata, czyli mój dziadek, zanim zmarł. Tam było wszystko! Pamiątki rodzinne, nasze dokumenty...
– Twój tata na pewno na coś na koncie bankowym... Zaczniemy od nowa... Nic się nie skończyło, nie wolno ci tak mówić. – Santiago starał się na siłę mnie przekonać o tym, że będzie dobrze, ale on sam już wiedział, że nic to nie da. Ani takie lamentowanie, ani zapewnianie, że będzie dobrze.
Raz jeszcze wtuliłam się w niego.
– Ja chcę, żeby było jak dawniej... – zapłakałam. – Ja chcę do mojej mamy... – Z tej perspektywy, to może zabrzmieć, jak rozpacz małej dziewczynki, ale wtedy tak się czułam. Jak mała dziewczynka, której właśnie stało się coś strasznego.
Santiago odwrócił mnie od płonącego domu. Wiem, że go to nie dotyczyło. Wróci za niedługo do siebie, odpocznie. Nie musi tego wszystkiego robić. Jednak czułam, że teraz wszystko, co robi, robi szczerze. Cierpiał razem ze mną.
Oto w jak dosłownie parę minut, człowiek z milionera może stać się bezdomnym. My wszyscy płakaliśmy. A byłam pewna, że gdzieś tam, parę metrów dalej, stoi mafia i głośno się z nas śmieje.
Pokazaliśmy im – cieszą się zapewne.
Porwali mnie, zrobili... Co zrobili... A teraz jeszcze spalili nam dom. Nie wiem, do czego oni się jeszcze posuną. Ale powoli przestaję wierzyć, że wyjdziemy z tego żywi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top