Capítulo 40 La Comida


<Julia>

La Comida stała się miejscem, gdzie spotykaliśmy się z Jeanem codziennie. Zaraz po szkole szłam na autobus, aby na szesnastą zdążyć na nasze spotkanie, które śmiało można nazwać randką.

Codziennie dowiadywaliśmy się o sobie nowych rzeczy. Znaliśmy się lepiej. Dzieliliśmy się wiadomościami, których dowiedzieliśmy się podczas danego dnia.

Z czasem, nasza znajomość zaczęła brnąć na zupełnie inne tory. Jean coraz częściej zaczął się uciekać do przypadkowego złapania mnie za rękę, albo niechcącego dotknięcia mnie. Nie powiem, że mi to nie pasowało. Wręcz przeciwnie. To bardzo mi się podobało.

Z każdą sekundą Jean stawał się bliższy mojemu sercu. Zdawało mi się, że nie ma rzeczy, która nas różni. Jakbyśmy dawno temu byli sobie przeznaczeni i dopiero teraz się odnaleźliśmy.

Odkryłam w sobie zwykłą nastolatkę, kiedy po spotkaniu z Jeanem, jechałam prosto do domu Sofii i wszystko jej opowiadałam. Siadałyśmy wtedy na podłodze w jej pokoju i objadając się chipsami i ciasteczkami mówiłam jej, co się dzisiaj stało. Sofia zawsze była tym zafascynowana i przerywała mi cały czas, wtykając swoje: I co dalej? I co dalej? Otwarcie mi powiedziała, żebym opowiedziała jej o naszym pierwszym pocałunku.

Tam też zrobiłam. Nie wydawało mi się, że to się stało za szybko, ponieważ byłam skłonna pocałować go już drugiego dnia znajomości. Za kimś takim jak Jean oglądałyby się wszystkie dziewczyny świata, a on akurat wybrał mnie.

Jak zwykle byliśmy w La Comida. Wtedy był już wieczór. Nie mogliśmy spotkać się wcześniej, bo musiałam nadrobić sprawdziany z matematyki. Lecz Jean był wyrozumiały. Zbliżał się koniec roku szkolnego. Był to osiemnasty czerwca. Dzień przed klasyfikacją. Nauczycielka była na tyle wyrozumiała, że pozwoliła mi nadrabiać wszystko i dzięki temu nie musiałam powtarzać klasy.

Kiedy dotarłam na miejsce, Jeana nie było na dole, jak zwykle. Pobiegłam więc na górę. Siedział na wygodnej, czerwonej sofie, na której zwykliśmy opowiadać sobie ciekawe historie z naszych żyć. Dosiadłam się do niego i jak zwykle zaczęliśmy zdawać sobie relacje z naszego dnia.

Wtedy poczułam, jak bardzo przeszkadza mi różnica centymetrów pomiędzy nami. Niemal w tej samej sekundzie przybliżyliśmy się do siebie oboje. Wybuchliśmy śmiechem, jednak po tym nasze śmiechy zamarły, kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy.

Wiem, że to brzmi jak jakaś scena z filmu, ale tak naprawdę było. Jakby ktoś z góry to napisał, wszystko przewidział. Inaczej nie potrafię tego wyjaśnić.

Nasze twarze były coraz bliżej siebie. Po chwili wyskoczyłam mu na kolana i nasze usta złączyły się. Jean mnie mocno objął, a ja nie pozostałam mu dłużna. To był najpiękniejszy moment w moim życiu. Chciałam, żeby ta chwila trwała całą wieczność. Po pocałunku przylgnęliśmy do siebie nie chcąc się puścić.

Poczułam jak po moim policzku spłynęła jedna łza. To była łza radości. Nie sądziłam, że ktoś będzie w stanie pokochać mnie taką, jaką jestem. Bałam się, że będę zmuszona sporo się wyrzekać. Stylu, makijażu, tego jak się zachowuję. Jednak przy Jeanie mogłam być po prostu sobą. I to najbardziej mi się w nim podobało. Akceptował mnie taką jestem i dawał mi jasno do zrozumienia, że bardzo mu się to podoba.

Jego romantyzm dawał się we znaki cały czas. Przynosił mi codziennie czerwone róże. Albo pojedyncze, albo całe bukiety. Zaskoczył mnie, kiedy pewnego dnia podszedł do szkoły i na oczach wszystkich dziewczyn, podszedł do mnie, czule pocałował i wręczył te róże.

Podobało mi się, że nie bał się pokazać swoich uczuć. Chciał obwieścić całemu światu, jacy jesteśmy ze sobą szczęśliwi i nie obchodziło go, co powiedzą inni. Zaimponował mi tym. Tak jak niemal każdym aspektem w jego osobie. Był perfekcyjny w każdym calu.

Wszystkie dziewczyny z zazdrością na nas spoglądały. Nie dało się nie słyszeć ich komentarzy, ale żadne z nas nic sobie z tego nie robiły. Przemówiła przez nie zazdrość.

Podczas zakończenia szkoły dwudziestego szóstego czerwca, odprowadził mnie do szkoły w garniturze i czekał na mnie, aż uroczystość się skończy. Kiedy otrzymałam świadectwo, wybiegłam ze szkoły, a on pochwycił mnie w ramiona i okręcił parę razy w ramionach.

Jean był moim skarbem i z każdą możliwą chwilą przekonywałam się o tym bardziej.

Dzięki niemu zapomniałam o sytuacji, w której znaleźli się Vanidadowie. Poczułam się z nimi tak zżyta, że czułam, jakby mnie też to dotyczyło. Moją radością zaraziłam też samą Sofię i Santiago. Coraz częściej się uśmiechali, kiedy wracałam do domu i na cały dom opowiadałam o Jeanie. Potrzebowaliśmy chyba takiej odskoczni od wszystkiego, co się działo.

Ale najlepiej to wyszło mi i Jeanowi. Momentami, które wspominam najlepiej, to te, kiedy kładliśmy się zielonej trawie w nocy i spoglądaliśmy w gwiazdy. Jean obejmował mnie i trwaliśmy tak, jedynie mówiąc coś do siebie i wpatrując się w rozległą galaktykę. Oraz pocałunki w deszczu. Raz, leżąc na trawie zastał nas deszcz. Ale to wcale nie popsuło naszych nastrojów. Nie skłamię, kiedy powiem, że wręcz poprawiło.

Każdy dzień był dla mnie możliwością kolejnego spotkania Jeana, więc cieszyłam się na niego. Wydawało mi się, że wszystkie troski odeszły. Że wszystko się ułoży. Tak się zapowiadało.

Ale nie miałam racji.

Najgorsze dopiero nadchodziło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top