Capítulo 38 La conocí esta noche

Poznałem cię tamtej nocy

<Julia>

Zauważyłam, że następnego dnia było już z Sofią lepiej. Więcej się uśmiechała, przynajmniej wyglądała, jakby się uśmiechała. W południe, razem z Santiago pojechali do szpitala, aby pomogli szybciej Sofii uporać się z ranami. Ona zarzekała się, że maść jej wystarczy, ale i tata i ochroniarz jej nie pozwolili.

Też wolałam, aby zajął się tym specjalista. Sofia nie wyglądała dobrze. Nie chciało jej się już pudrować. To nie miało sensu. Nie wychodziła z domu, a Bóg wie, czy do rany nie wda się jakieś zakażenie.

Spędziłam dzień z Carlosem i Chanel. Pytał o moją rodzinę. Nie wiedziałam, co mu opowiedzieć, zważywszy na to, że teraz wiem, jak wygląda moja matka. Stwierdziłam jednak, że nie będę go w to wciągać. Sprytnie ominęłam sytuację. Wtedy on zaczął mi opowiadać o swojej ukochanej Manueli. Zauważyłam, że rzadko kiedy jest w domu. Zastanawiałam się dlaczego. Z tego, co mówił, jest to kobieta idealna. Ale wiadomo, że tak mówią wszyscy zakochani. Że ich druga połówka jest idealna. Byłam pewna, że nawet jego perfekcyjna Manuela ma jakiś sekret.

Wieczorem zmuszona chciałam wynieść śmieci. Vanidadowie tak mnie ugościli, więc chciałam im jakoś pomóc. Nie chciałam być ciężarem. A muszę powiedzieć, że nie chciałam ich opuszczać. Zżyłam się z nimi jak mało kto. Byli dla mnie drugą rodziną, pomimo tego, że nie spędziłam z nimi tyle czasu, ile wymagane jest, aby nazywać się rodziną.

To wyrzucanie śmieci nie było karą, jak to wszyscy mają w zwyczaju mówić. Chciałam zrobić chociaż to. Wszyscy tam coś robią, a ja tylko siedzę i na nich patrzę.

Wyszłam szybko z czarnym workiem, dużych śmieci. Kosz znajdował się poza bramą domu. Musiałam pięć razy zobaczyć, czy nikogo nie ma. Na mnie niby gangsterzy nie polują, ale mieszkam teraz u Vanidadów. Nie wiadomo, czy nie obrali sobie mnie za kolejny cel.

Nie powiem, śmieci nie pachniały zbyt przyjemnie (czy to w ogóle możliwe, żeby pachniały ładnie?) więc starałam się pozbyć się ich jak najszybciej.

Centralnie, kiedy stałam przy koszu, worek ze śmieciami uznał, że się zbuntuje. Wszystkie rzeczy wydostały się na zewnątrz.

Przeklęłam cicho i zaczęłam wrzucać wszystko do kubła. Wtedy poczułam jakiś ruch za moimi plecami. Myślałam, że to jakiś śmieć (o, szalony!), jednak zdałam sobie sprawę, że to nie może być coś takiego. To były kroki. Ludzie kroki.

Odwróciłam się szybko i niemal się nie przewróciłam. Za mną ktoś stał i był niebezpiecznie blisko mnie. Od razu krzyknęłam, poczułam się zagrożona.

– Nie, nie... Nie krzycz. – Głos osoby był miły i ciepły. To mogła być największa broń.

Spojrzałam na intruza. Około dwudziestu lat, brązowe, gęste, kręcone włosy. Ubrany byłby całkiem na czarno, gdyby nie niebieska kamizelka, przypominająca krojem tę ratunkową. Myślę, że był dziesięć centymetrów wyższy ode mnie. Wzrok dużo bardziej wystraszony niż ja.

– Nie chciałem cię przestraszyć. – Mówił nieznajomy. Miał niehiszpański akcent, wymawiał charakterystyczne: r.

Odetchnęłam z ulgą. Chociaż może źle zrobiłam, bo w tamtej chwili mógł wbić mi nóż w plecy. Ale nic takiego się nie stało.

– To ja przepraszam. Akurat myślałam o czymś strasznym i się pojawiłeś... – zaśmiałam się. To nie była wina mojej głupoty, tylko zwykły, ludzki strach.

– Pomogę ci – zaproponował z uśmiechem na ustach i nie czekając na moją zgodę, zaczął wyrzucać śmieci. Schyliłam się i pomogłam mu w tym.

Po chwili wszystko było już w kuble na śmieci, a nie na podłodze. Wytarłam ręce w kwiecistą spódnicę, którą pożyczyłam od Sofii. W połączeniu z czarnym topem wyglądało to świetnie i cudnie komponowało się z moimi nowymi włosami. Nie odstąpiłam całkowicie od mojego stylu, bo dalej go lubiłam, ale raz na jakiś czas, chciałam poczuć się trochę inaczej.

Nieznajomy uśmiechnął się i zdaje się, chciał odejść. Postawił jedną nogę dalej. Więc podziękowałam mu skinieniem głowy. Jednak okazało się, że on tylko chciał znaleźć sobie dogodną pozycję. Po chwili wystawił dłoń w moją stronę.

– Jean Pierre – przedstawił się.

Wiedziałam, że nie jest stąd. Po akcencie już poznałam, że jest francuzem.

– Julia Terciopelo. – Uścisnęłam jego dłoń. – Miło mi cię poznać.

– Mi ciebie również, chociaż wolałbym spotkać się w trochę innych okolicznościach – zaśmiał się. Spodobał mi się ton jego śmiechu. – Zbieranie śmieci nie jest zbyt romantyczne.

– A czy musi być romantycznie? – Z uśmiechem na ustach, uniosłam brew w górę.

– Romantyzm jest super. – Uśmiech jeszcze bardziej mu się rozszerzył.

Zawsze byłam sceptycznie nastawiona do całej idei romantyzmu, ale kiedy zobaczyłam, jak on wypowiada to słowo, jak kąciki ust unoszą mu się w górę, pomyślałam, że ta cała nastrojowość może nie jest taka zła, jak mi się wydawało.

– Co robisz tutaj późno całkiem sam? – Ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza po tym, co się teraz dzieje.

– Lubię nocne, hiszpańskie powietrze. – Zaciągnął się powietrzem, aby mi to udowodnić. – Noc ma taki swój klimat.

– To bardziej na wsi. Świerszcze i takie tam.

– Niekoniecznie. Tutaj widzę te światła wielkich budynków... Jeszcze jak puszczę na iPodzie odpowiednią piosenkę, to już w ogóle czuję się świetnie. – Poklepał się po kieszeni, dając mi do zrozumienia, że tam jest jego odtwarzacz. Lepsze to niż broń, prawda?

– Widzę, że nastrój lubisz sobie poprawiać – zaśmiałam się.

– I to bardzo. Zwłaszcza, jak spotkam podczas mojego spaceru tak czarującą dziewczynę. – Przeczesał włosy, spoglądając prosto na mnie.

Zaniemówiłam. Od dawna nikt mi czegoś takiego nie powiedział. Może bali się, że jak się odezwą, to coś im zrobię? Po prostu wydawało mi się, że jestem nieatrakcyjna. Nie było nikogo, kto powiedziałby mi: Spokojnie, Julia, to nieprawda. Więc zaczęłam w to wierzyć.

Oczywiście, nie ma gwarancji, że koleś sobie robi ze mnie jaja, ale niestety miałam pecha, że Jean mi się spodobał. I niestety, chciałam, aby to była prawda. Chciałam wydawać mu się atrakcyjna.

Podobnie jak on zaczęłam nerwowo przeczesywać grzywkę. Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Podziękować? Odpowiedzieć, że on również jest przystojny?

– Milczenie odbieram jako dobry znak. – Uśmiechnął się po raz kolejny tego dnia. – Jest już późno, będę leciał.

Chciałam mu powiedzieć, aby został. Nie nacieszyłam jego widokiem. Nie wiadomo, kiedy jeszcze go zobaczę. Musiałam zapamiętać wszystko. Jego oczy, jego uśmiech, to jak zawsze ma wysuniętą jedną stopę do przodu.

Po dosłownie jednej sekundzie, Jean odezwał się znowu:

– Ale jestem bardzo chętny na kolejne spotkanie, kiedy już nie będzie zimna noc – zaśmiał się. – Co powiesz na jutro o czternastej w kawiarni La Comida?

– Brzmi świetnie – odezwałam się w końcu. – Już nie mogę się doczekać.

– Super. To do jutra! – Powiedziawszy to, od razu wziął mnie w ramiona. – Jestem francuzem. My zawsze się przytulamy.

Po chwili go już nie było. Zastanawiałam się, czy to nie było tylko pięknym snem. Bo kiedy zasnęłam, niedługo po tym, jedyną rzeczą, jaka mi się śniła, był Jean Pierre.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top