Capítulo 31 Bosque


Las

<Sofia>

Czułam jednie pulsujący w ból w skroniach. Miałam ochotę je rozmasować, ale nie potrafiłam tego zrobić. Poza tym potwornie chciało mi się pić.

Miałam wrażenie dryfowania na krawędziach światów. Rzeczywistości i fikcji.

Żałowałam, że tym razem nie mogłam pokusić losu o typowego kaca. Byłam pijana, widziałam różne rzeczy i budziłam się z powrotem w moim kochanym łóżeczku razem z Chanel.

Jednakże wtedy miałam przebłyski wszystkiego, co stało się poprzedniej nocy. A wspomnienia tak mocno trzymały mnie w swoich objęciach, że nie potrafiłam ich od siebie odpędzić. Zagarnęły cały mój umysł, nabierając mnie, że wszystko dzieje się po raz kolejny.

Widziałam na początku moje spotkanie z Santiago. Nie wiedziałam, czemu pomyślałam o czymś takim. To przez Julię i jej gadanie o nim i o mnie. A potem ci ludzie. Elegancki, Śmierdziuch i Ciemny.

Odzyskałam świadomość, mimo to nie chciałam otwierać oczu z obawy, co tam zobaczę. Ciągle miałam zamknięte oczy, ale starałam się wytężyć inne zmysły.

Wszystko wskazywało na to, że leżę na czymś małym i twardym, z oparciem. Jakaś drewniana ławka. Zapach był nieprzyjemny. Śmierdziało stęchlizną i spróchniałym drewnem. Słyszałam głosy. Zapewne trójki porywaczy.

Porywaczy... Dopiero teraz, kiedy pomyślałam o tym słowie, zdałam sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znalazłam. Zostałam porwana. I nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam. To napawało mnie takich strachem, że miałam ochotę nagle wstać i brnąć do wyjścia, które nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowało. Wolałam tego nie robić, z uwagi na to, że mam plany na przyszłość i chciałabym nie umrzeć w tym momencie. O ile moje dni nie były w tamtym momencie policzone.

– Kto zaczyna? – Usłyszałam głos. Miał tak dziwną barwę, że na początku myślałam, że nie należy on do człowieka, tylko do kogoś zupełnie innego.

– Ty – odparł ktoś inny. – Masz to gadane.

– No pewnie. W końcu jestem z zawodu politykiem.

– Chyba w snach.

– Kpisz sobie? Mam papierek.

– I co? Teraz wylądowałeś wśród nas, Panie Działaczu sceny politycznej?

– Spróbuj wyżyć z polityki. Prędzej mój pies zacznie zarabiać kasę na zbijaniu bąków.

– Chłopaki! O czym wy gadacie?! – Odezwał się trzeci głos.

– Zamknij się, nie z zobą rozmawiamy.

– Stawiasz się, kurduplu?

– Jestem starszy o dwa lata.

– Ale głupszy o osiem.

– Ej! – Jeden krzyknął głośniej. – Budzi się!!

Myślałam, że mnie nie widzą, więc zaczęłam się powoli podnosić. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś starym, obskurnym, opuszczonym kościele. Wszystko było oblepione pajęczynami i innymi takimi rzeczami. To miejsce wyglądało niczym z filmów grozy. W sumie, nie pomyliłam się. To było miejsce grozy.

– Śpiąca Królewna zaszczyciła nas swoją bytnością. To dobrze, bo zaczynaliśmy się nudzić – odezwał się Elegancki. Kiedy nie szumiał mi obraz przed oczami, nie wyglądał komicznie, lecz groźnie.

– Fakt, ma to gadane – odezwał się Ciemny.

Elegancki nagle zbliżył się do mnie, co skutkowało niemal moją palpitacją serca. Zajął miejsce obok mnie. Odsunęłam się na sam koniec ławki, zaciskając zęby. Czułam, że moje oczy na nowo napełniają się łzami.

– Ależ nie bój się, czy wyglądam na kogoś, kto zrobiłby ci krzywdę? – zapytał, bardzo poważnym tonem.

Ale moja odpowiedź nie była konieczna. Wystarczył gromki śmiech jego pomagierów.

– Nie prosiłem was o zdanie. A teraz, kochanie. – Przysunął się bliżej do mnie. – Jeżeli powiesz, jaki jest twój numer domowy, to będziesz miała dużo więcej szczęścia i dobroci z naszej strony.

Kiedy nie odpowiadałam i szybko oddychałam, on rzekł:

– Zastrzegliście numer domowy, więc nie mogę go znaleźć. A bardzo mi zależy, aby porozmawiać z twoim tatą i tym... Jak mu tam. Santanem, czy coś.

Nawet nie chciałam go poprawiać. Bałam się go. Naprawdę, samo spojrzenie na niego powodowało, że czułam wielkie zagrożenie. Potęgował to fakt, że nie miałam zielonego pojęcia, gdzie się znajduję. Nie wiedziałam, czy jestem daleko od domu, czy ten kościółek znajduje się niedaleko mnie.

– To jak? Mówisz, czy mam użyć trochę mniej konwencjonalnych środków, abyś zaczęła mówić? – zapytał. Jego głos zupełnie nie pasował do sytuacji. Starał się mówić miło, ale to sprawiało, że wydawał się jeszcze bardziej przerażający.

Dalej nie potrafiłam wykrztusić ani jednego słowa. Byłam jednak wdzięczna, że cięty język Vanidadów nie dał się we znaki.

– Nie mówisz? – Podniósł brwi w górę. – A może teraz zmienisz zdanie?

Nagle chwycił mnie swoimi wielkimi łapskami i ułożył sobie na kolanach, przesuwając dłonią po mojej nodze. Od razu krzyknęłam i wzdrygnęłam się. Miałam chociaż szczęście, że miał maskę na twarzy. Nie widziałam go dokładnie, nie wiedziałam, w jaki sposób na mnie patrzył.

Trzymał mnie tak blisko siebie i niebezpiecznie mocno, że łzy puściły mi się z oczu.

– Więc, co to za numer? – powtórzył Elegancki, a jego kompani gratulowali mu pogwizdywaniem i mówieniem niestosownych rzeczy o niekorzystnej pozie, w której się znajdowaliśmy.

Nie chciałam podawać mu numeru domowego. Ale z drugiej strony, była szansa, że tata wynajmie detektywa, który będzie umiał dzięki temu namierzyć rozmówcę. A może Santiago już to potrafi.

– Trzydzieści cztery... – zaczęłam podawać numer kierunkowy, a Elegancki krzyknął.

– Ej, ty! – Wskazał na któregoś z nich. – Piszcie i dzwońcie!

Podałam im cały numer, a Elegancki nie chciał mnie puścić. W końcu mocno go odepchnęłam.

– Zapłacisz za to, mnie się nie odpycha, ty... – warknął i zaczął na mnie wrzeszczeć słowa, których nawet nie zamierzam powtórzyć.

Słyszałam, że ktoś (najprawdopodobniej Ciemny) rozmawia z kimś przez telefon. Pewnie z Santiago, albo z tatą. Chciałam z nimi porozmawiać, powiedzieć im, gdzie jestem, ale Elegancki wiedząc, że chcę to zrobić, zasłonił mi usta wielką ręką.

Niemniej to było dla mnie zbyt ważne. Mocno go ugryzłam. To był jednak zły pomysł. Elegancki, aby mi się odegrać (wiedząc, co wywołuje u mnie przykre uczucia i paraliżujący strach) rzucił mnie na twardą ławkę i nachylił się nade mną, kierując dłonie w kierunku mojego biustu. Ratując się, wyprostowałam ręce i przetrzymałam go, aby tylko nade mną nie zawisł.

Przez umysł przeszła mi myśl, że nie przeżyję tego dnia.

Zaczęłam krzyczeć. Ciemny coś powiedział do telefonu w trakcie mojego krzyku. Elegancki miotał się, usiłując uwolnić się od moich wyciągniętych rąk. Chociaż wydawało mi się, że adrenalina doda mi sił, stało się wręcz przeciwnie.

– Faktycznie, niegrzeczna dziewczynka – skwitował Elegancki.

– Proszę... – wyjąkałam, ze łzami w oczach.

– O co prosisz?

– Zostawcie mnie... – Zaniosłam się jeszcze bardziej rozpaczliwym głosem.

– Niech pomyślę... – Nie minęła nawet sekunda, jak wypowiedział drugi człon zdania. – Nie.

Na to wszyscy trzej się zaśmiali.

Wtedy naprawdę chciałam. Naprawdę chciałam, aby Santiago znalazł się obok mnie. Zawsze mówił, że mnie przed wszystkim ocali. I faktycznie to robił. Gdyby go nie było, byłabym w tym miejscu już dawno temu. A ja po prostu myślałam, że ataki przycichły. Nie, to nie była prawda. Ataków zapewne było więcej, tylko Santiago skuteczniej je odpychał.

Kiedy o tym pomyślałam, jeszcze bardziej zaniosłam się płaczem. Elegancki ode mnie odskoczył.

– Wspominaliśmy ci wczoraj, że nie lubimy płaczących, nie? Jeżeli tego nie pamiętasz, bo byłaś tak pijana, to przypominamy ci teraz. Nie płaczemy. – Tym razem odezwał się Śmierdziuch.

Spojrzałam na niego, ale zaraz odwróciłam wzrok. Wbiłam go w podłogę, marząc o tym, aby teraz ktoś mnie ocalił, znowu, jak zawsze. Nie miałam z nimi najmniejszych szans, Bóg wie, co chodziło im po głowie. Chociaż o świecie gangsterskim wiem niewiele, o facetach wiem bardzo dużo.

– Dobra, chłopaki, pozwólmy naszej dziewczynie po napawać się widokami tego miejsca, a my idziemy na kolacyjkę. – Elegancki wstał z ławki, poprawiając ostentacyjnie swoje spodnie i poszedł w kierunku małych drzwi. Ruszyła za nim pozostała dwójka. – Aha... – zatrzymał się w miejscu i wystawił uniesiony palec wskazujący w górę. – Jeżeli będziesz grzeczna i ładnie czekała na nas na tej ławeczce, być może dostaniesz trochę jedzenia. I picia. A z tego, co wiem, ludzie z kacem mają wielkie problemy z piciem.

Po powiedzeniu tych słów, pomiędzy gromkimi chichotami opuścili tamto miejsce, zostawiając mnie samą.

Wiedziałam, że robię źle i to jest mój błąd, ale nie mogłam siedzieć tam bezczynnie jak kołek. Faktycznie, kac sprawiał, że miałam wielką ochotę się czegoś napić, a najlepiej to jeszcze raz się położyć i zasnąć. Ale wiedziałam, że pasywność to najgorsze, co mogłam wtedy robić.

Tak więc wstałam, jeszcze lekko chwiejąc się na nogach. Ściągnęłam szpilki, które dalej się znajdowały na moim stopach. Chociaż one uzyskały odrobinkę wytchnienia.

Rozejrzałam się. Z pozoru był to zwykły, opuszczony kościół. Bezszelestnie przedostałam się pod drzwi wejściowe. Były zamknięte. Bezskutecznie naciskałam klamkę – nie ruszyły się nawet o milimetr. Pod wycieraczką nie było żadnego klucza. Ktoś musiałby być bardzo głupi, żeby takowego zostawiać.

Podeszłam do jednego z wąskich okien. Były szczelnie zamknięte. Wyjrzałam przez nie. Kościółek musiał znajdować się w jakimś lesie. Nie widziałam nic prócz gęsto porośniętych sosen i innych drzew iglastych.

Przeklęłam pod nosem. Nawet jakby mi udało się uciec, nie dałabym rady wydostać się z labiryntu drzew. Westchnęłam bezradnie. Nie ma stąd innej drogi ucieczki?

Spojrzałam jeszcze za ołtarzem, ale powitały mnie jedynie pająki, które nic sobie nie robiły z tego, że ktoś je odwiedził.

Usłyszałam kroki z pokoju, w którym znajdowała się trójka porywczy. W trybie natychmiastowym rzuciłam się z powrotem na ławkę. Niestety – było za późno. Ciemny mnie zauważył, jak buszowałam po sali.

– Widzę, że słuchanie poleceń nie jest twoją mocną stroną. – Podszedł do mnie szybkim i groźnym krokiem.

Kiedy on stawiał krok w przód, ja robiłam krok w tył. W końcu zderzyłam się z podestem ołtarzu.

– Nigdzie stąd nie uciekniesz. – Bezczelnie mnie złapał, niemal zabierając mi dech, takim nagłym gestem. – Masz szczęście, że to ja cię nakryłem. Moi koledzy sprali by cię za to po twarzy.

Moje bycie Vanidadem nakazywało mi burknąć coś w stylu: Serio? Ale to gdzieś zaniknęło. Nie potrzebowałam potwierdzenia. Dobrze to wiedziałam.

– Kurde, to niemożliwe... – Powiedziawszy te słowa, mocniej mnie do siebie przysunął. – Masz wielkiego pecha, że Vanidad to twój ojciec. W przeciwnym razie, wszystko mogłoby się inaczej potoczyć. Nie byłoby cię tutaj. Ale zapewne bylibyśmy gdzieś razem. Jesteś taka... Zjawiskowa. – Oczy zza kominiarki lekko się zaświeciły, a jego dłonie coraz śmielej wodziły po moim ciele.

Jeszcze lepiej. Jeszcze lepiej! Po prostu nie można trafić w gorszą sytuację. Dwójka bandytów, trzeci zakochany bandyta.

– Więc słuchaj mnie, kiedy do ciebie mówię, jasne? Każda twoja próba ucieczki będzie się łączyła z wielką karą, a wierz mi, w karaniu jesteśmy prawdziwymi mistrzami. Jeżeli chcesz zachować swoją cudną twarz, przestań działać wbrew nam.

– To raczej niemożliwe. Zdajesz sobie sprawę kim jesteście? – Nieudolnie usiłowałam się od niego odsunąć.

Wtedy to poczułam. Przy pasku jego spodni, znajdowały się klucze. Przy odrobinie szczęścia były to klucze wejściowe do kościółka.

– Jesteśmy ludźmi wykonującymi swoją pracę. Nikim więcej. Także zacznij współpracować. – Przejechał ręką po moich plecach. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

– To jeżeli będę współpracować nic mi nie zrobicie? Tylko będę siedzieć na tej ławce? – zapytałam go. Miałam plan. Tylko pytanie – czy wypali.

– Powiedzmy, że tak. – Przekręcił głowę na bok – Może czasami dla nas coś zrobisz.

– To znaczy?

– To znaczy umilisz nam dzień. Na przykład ja jestem dzisiaj bardzo smutny. Więc nie pogardziłbym uściskiem jakiejś dziewczyny. – Nie widziałam jego twarzy, ale byłam pewna, że się uśmiecha. – I nie pogardziłbym czymś więcej. Myślę, że mądra z ciebie dziewczynka i wiesz, co mam na myśli.

Jeżeli to mi pomoże odzyskać klucze, byłam gotowa to zrobić. Lekko go objęłam i przy okazji chwyciłam mój cel. Ciemny natomiast miał ochotę na więcej. Nie mogłam na to pozwolić. Od samego dotyku jego ciała miałam ochotę wskoczyć pod prysznic i zmyć to paskudne uczucie. Naprawdę, miał nieprzyjemny dotyk.

W jednej chwili odepchnęłam go mocno i uderzyłam. Zachwiał się i upadł na podłogę. Nie zemdlał, tylko szok odebrał mu możliwość utrzymania się na nogach. Zyskałam dzięki temu parę cennych sekund. Dzięki temu mogłam podejść do drzwi. Ręka trzęsła mi się tak, że myślałam, że w ogóle nie będę w stanie włożyć klucza do dziurki.

Wspomogłam się drugą ręką, która trzymała tę pierwszą. Parę prób uważałam za kompletnie nieudane, bo zamiast przybliżyć mnie do wyjścia, wręcz mnie oddalały.

Jednak za kolejnym razem (kiedy Ciemny zaczął się podnosić) udało się. Kluczyk trafił do drzwi. Przy przekręcaniu nie było problemów. Chociaż tyle.

W momencie, kiedy Ciemny ruszył w moją stronę, ja otworzyłam drzwi i wyprułam na zewnątrz. Działo się to jak w zwolnionym tempie. Jego palce musnęły jedynie moje włosy, które oddaliły się nim zdążył zacisnąć pięść.

Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Właściwie, nie widziałam za dużo, bo była ciemna noc, a dookoła mnie tylko wysokie drzewa. Chciałam iść gdziekolwiek, żeby tylko nie w tamtym miejscu. A nuż ktoś mnie zobaczy i mi pomoże.

Biegłam przed siebie na boso. Gałązki drzew i nierówna ścieżka maltretowały moje stopy, ale nie odczuwałam bólu. Póki co. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Uderzały we mnie liczne gałęzie, które nieudolnie usiłowałam od siebie odsunąć.

Las zdawał się nie mieć końca. Biegłam i biegłam, ciężko dysząc z wycieńczenia i strachu. W pewnej chwili się zatrzymałam. Byłam dostatecznie daleko, aby zgubić ludzi z tego kościółka. Ale to nie zmieniało faktu, że nie miałam bladego pojęcia, gdzie się znajdowałam.

Wokół mnie było zupełnie cicho, jakbym nagle straciła słuch. Nawet nie słyszałam typowych leśnych odgłosów. Rzadko bywam w lasach, ale takich rzeczy się nie zapomina. Świerszcze, małe zwierzątka chodzące po gałązkach. Jakieś straszne sowy, cokolwiek. A ja nie słyszałam nic.

Cicho odkaszlnęłam, aby upewnić się, że nie straciłam słuchu. Tak nie było. To słyszałam wyraźnie. Aż za bardzo. Mój mózg widać wyciszył sobie niepotrzebne rzeczy, aby słyszeć tylko i wyłącznie nadchodzące kroki. Które nie następowały.

Już idąc, nie biegnąc, ruszyłam przed siebie. Zawsze w ciemnych miejscach włączałam latarkę w iPhonie, ale teraz nie miałam telefonu przy sobie. Trzymałam się mocno kor drzew.

Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo pieką mnie stopy. Uniosłam jedna do góry. Nie za dużo widziałam, ale poczułam ciepły płyn spływającej po mojej stopie. Krew. Musiałam na coś wdepnąć. Syknęłam i zacisnęłam zęby. Nie, nie mogę się teraz poddać.

Wyszłam z tego kościółka? Prawda. To teraz muszę znaleźć jakąś pomoc. Nie mogę przecież czekać, żeby to pomoc przyszła do mnie.

Przez myśl przeszło mi, aby się przespać i zacząć szukać ścieżki z samego rana, ale od razu zapomniałam o tej myśli. Przez te parę godzin, Oni mogli mnie znaleźć. Nie byłam pewna, ile przebiegłam. Może się wydawać, że dużo, ale prawdą może być również to, że po prostu biegałam w kółko i parę metrów za mną jest tamto miejsce.

Dlatego szłam. Dziarsko, pomimo bólu i grozy.

Dokładnie, sekundę po tym, jak o tym pomyślałam, poczułam, że jakieś silne ręce ciągną mnie do tyłu. Serce podeszło mi do gardła.

Z początku myślałam, że to jakaś dzika zwierzyna. Ale chwilę potem wiedziałam, że to jest ludzka ręka.

– Ty głupia dziewucho – wysyczał mi ktoś do ucha. Poznałam ten głos. Ciemny. Znalazł mnie.

Więc musiałam być albo za wolna, albo sama do niego przyszłam.

Zaczęłam na powrót płakać. Jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe tak gromko płakać.

Wydawało mi się, że już się udało. Ale wcale się nie udało. Jest jeszcze gorzej.

– Wiesz, że czeka cię za to kara? Ucieczki są u nas srogo karane. – Ciemny chwycił mnie mocno, jakby ukazywał przede mną, że jestem jego trofeum, rzeczą, którą zdobył.

Słowa ugrzęzły mi w gardle. Nie mogłam wymówić ani jednej sylaby.

Ciemny pociągnął mnie za sobą. Stawiał szybkie i długie kroki. Musiałam robić dwa razy tyle, co on. A moje stopy mi tego wcale nie utrudniały.

Bełkotał mi tam coś pod nosem, ale nie potrafiłam go słuchać. Pulsowanie mojej krwi było najgłośniejszym dźwiękiem w mojej głowie. Jakby cały świat to miał słyszeć.

Za jakieś dziesięć minut moim oczom ukazał się ten sam kościółek. Odwróciłam się i spojrzałam raz jeszcze na las. Tam była moja wolność, którą straciłam bezpowrotnie. A tu było moje więzienie. I tam właśnie zostaje prowadzona.

Po przekroczeniu progu i ujrzenia jasności, zdałam sobie sprawę, jak wyglądam. Nogi były całe we krwi, wyglądałam, jakby ktoś mnie poprzecinał, jak kartę papieru. Moja piękna niegdyś sukienka, przypominała teraz paskudne łachmany. Dobrze, że nie widziałam mojej twarzy.

– Nie ładnie tak uciekać – odezwał się Elegancki, strzelając chrząstkami. – Co cię podkusiło? Las? Niezliczona ilość drzew, które wyglądają ciągle tak samo? Zwierzęta, które tylko czekają na świeże mięso? Z dwojga złego, chyba u nas jest lepiej. – Wzruszył bezwiednie ramionami.

Widząc ich trzech, poczułam narastający strach. Wiedziałam, że porządnie sobie nagrabiłam, będąc tylko córką taty. Ale teraz, po ucieczce, stałam się chyba... Sama nie wiem, jak to nazwać.

– Przez noc pomyślimy nad karą. A wierz mi, będzie bardzo, bardzo... – Powtarzając to słowo, Elegancki przybliżał się coraz bliżej do mnie. Cofnęłam się do tyłu, ale na drodze stanął mi Śmierdziuch. Nie chcąc dotknęłam go plecami. – Bardzo, bardzo surowa. Musimy cię wychować. Kto wie, ile tu jeszcze będziesz. – Uśmiechnął się szyderczo.

Wszyscy (z wyjątkiem mnie) się zaśmiali. Nie mogłam pojąć, jak można być tak bezdusznym człowiekiem.

– Zaprowadź naszą dziewczynę do łóżka, proszę... – Elegancki wskazał ciemnego. – Niestety, pójdzie spać na pusty żołądek. I bez picia. Trudno, mogła nie uciekać... – Cmoknął i przygryzł wargę. – Pomyślimy jutro, jak zapracuje sobie na łyk wody. Tymczasem ja też lecę spać. Kto bierze wartę?

Śmierdziuch się zgłosił. Ciemny zmroził go spojrzeniem.

– Dobra, dobranoc chłopaki. Sofia, miłych snów! – Pomachał mi, zupełnie jakby żegnał się ze mną na zawsze.

Ciemny i Śmierdziuch zaprowadzili mnie do maleńkiego pomieszczenia, w którym jedynymi przedmiotami, było szerokie łóżko i lampka nad nim. Brutalnie mnie na nie rzucili.

– Masz wielkie szczęście, że nie oberwałaś za to, co zrobiłaś – syknął Ciemny cicho, kiedy otrzepał ręce. Jeszcze raz krzywo spojrzał na Śmierdziucha, po czym opuścił pokój.

Ułożyłam się na końcu łóżka, które wydawało się deską obitą prześcieradłem. Ale lepsze to niż ławka przed ołtarzem.

– Mój kolega ma rację. – Śmierdziuch ułożył się na drugim końcu. – Miałaś szczęście, jakiego żadna inna nie miała. Ale nie mogę ci obiecać, że jutro tego nie poczujesz.

Niestety, miał rację. Poczułam.

________________________

W końcu nowy rozdział :). Przepraszam, że tak długo, ale zrozumcie mnie, mam na głowie wiele rzeczy, przede wszystkim szkołę i pracę :). Mam nadzieję, że wrócę do dodawania rozdziałów codziennie :).

Te wydarzenia na pewno zmienią psychikę Sofii na zawsze. Czy jeżeli powróci do domu, będzie taka jak dawniej? Czy w ogóle powróci do domu :)?

Dajcie znać, czego Wam brakuje w książce, co byście chcieli, żebym opisała, bo piszę przede wszystkim dla Was - czytelnicy :).

N.B <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top