Capítulo 25 Duerme Bien
Śpij dobrze
<Sofia>
Po incydencie z Santiago, byłam na niego wściekła, jak tylko człowiek może być wściekły na drugiego człowieka.
Zdawałam sobie sprawę, że to była decyzja mojego taty, abym nie chodziła już do szkoły, ale... mój umysł, aby się przed wszystkim bronić, obarczył ochroniarza całą winą.
Kiedy opuścił mój pokój, szybko się wykąpałam i weszłam do łóżka. Nigdy się nie przygotowywałam do szkoły, ale tamtego dnia naprawdę zapragnęłam to zrobić. Chciałam wrócić do normalności.
Jedyne, co mi się podobało, to to, że mogłam ściągnąć szlafrok i nie widzieć tego Goryla, siedzącego na fotelu koło mojego łóżka. Mógł sobie siedzieć za drzwiami, ale błagałam niebiosa, żeby nie było go gdzieś koło mnie.
Chociaż przytuliłam do siebie Chanel, nie potrafiłam zasnąć. Cały czas słyszałam odgłosy zza okna. Być może były to zwykłe, nocne odgłosy, ale mnie przyprawiały o zawał serca. Każdy, najmniejszy szmer wprawiał moje ciało w drganie. Czułam, jak bije mi serce. Oddychałam szybko i nierówno.
Jeszcze nigdy nie czułam się w takim niebezpieczeństwie jak tamtej nocy.
W tamtym momencie pomyślałam o tym, że jednak poczułabym się bezpieczniej, jakby ktoś tutaj był koło mnie. Może nie od razu Santiago, ale na pewno tata. Albo mama...
Jak byłam dzieckiem i nie mogłam zasnąć, ona zawsze przychodziła z pomocą. Opowiadała mi bajki, śpiewała kołysanki. Całowała mnie zawsze w czoło i wychodziła z pokoju, mówiąc: Spokojnie, kochanie, zawsze jestem przy tobie.
Miałam czasami wrażenie, że naprawdę czuję jej obecność. Zwłaszcza w najtrudniejszych momentach mojego życia. Ale wtedy mi jej zabrakło. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z jej nieobecności. W sercu zawsze ją miałam i na zawsze tam pozostanie. Ale jej ciepło ulotniło się w jednej chwili i jakaś pesymistyczna część mnie, dodała z sarkazmem, że od dawna go już tam nie ma.
Opatuliłam się mocniej kołdrą i przycisnęłam bliżej do siebie Chanel. Chciałam, żeby przemówiła do mnie ludzkim głosem i zapewniła mnie, że nic złego mi się nie stanie.
Ale pewnie i tak bym jej nie posłuchała.
Nagle usłyszałam dźwięk otwieranej furtki mojego domu. Podskoczyłam na łóżku, budząc Chanel, która spojrzała na mnie psim, zdezorientowanym wzrokiem.
Wzięłam głęboki wdech. Dźwięk wytłumaczyłam tym, że sama sobie to wymyślałam. Byłam na skraju umysłowej paranoi. Sama wymyślałam różne odgłosy.
Jednak w tamtych okolicznościach, pomyślałam o tym dwa razy. Ktoś właśnie czyhał na moje życie. Wiadome było, że na atak wybrałby porę nocną.
Moje serce znowu podskoczyło, całe ciało stało się jednym wielkim zdrętwiałym mięśniem. Doszło do mnie, że właśnie może dziać się coś złego.
Na oślep poszukałam mojego szlafroku i w pośpiechu go założyłam. Podeszłam do okna i zerknęłam w tamtą stronę. Bałam się tego, co mogłam ujrzeć.
Jednak wszystko wyglądało na pozór normalnie. Oprócz gałęzi drzew, które w ruch wprawiał wiatr, nic nie ruszało. Dałabym sobie głowę uciąć, że coś słyszałam.
Nie odetchnęłam z ulgą, bo tu żadnej ulgi nie było. Po prostu bez słowa położyłam się z powrotem na łóżku.
Lecz nie było mi dane długo nacieszyć się spokojem. Niemal minutę później usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, dochodzącego z kuchni.
Znowu podniosłam się jak na gwizdek, będąc przerażona jeszcze bardziej, bo tego na pewno nie wyimaginowałam. Chanel też się niespokojnie poruszyła, więc to jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że to działo się naprawdę. I bardziej niż bardzo potworne.
Wtedy nadszedł wybór, od którego mogło zależeć moje życie. Mogłam iść kuchni to sprawdzić albo zostać w łóżku i czekać bezradnie. Mogła istnieć też możliwość, że to Santiago coś zniszczył w kuchni.
Ale jeżeli na dole ktoś naprawdę był i ja tam bym zeszła, mogłam znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Podczas kiedy tam myślałam o tym, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi frontowych, a następnie furtki. Co to oznaczało? Byłam bardzo przerażona. Miałam w głowie najczarniejsze myśli.
W końcu szybko zbiegłam na dół, nie myśląc o tym, co mogło mi się stać przez takie zachowanie.
Zdziwiłam się, kiedy zdałam sobie sprawę, że na dole nikogo nie było. Nic nie słyszałam i nie dostrzegłam żadnego ruchu. Rytm serca nie uspokoił się. Tylko coś ciągnęło mnie na pole.
Myśląc, że nie mam nic do stracenia, poszłam w tamtą stronę. Oczywiście pięćdziesiąt razy obejrzałam się, czy za mną kogoś nie ma. W końcu dotarłam na zewnątrz. Było zimno, czułam charakterystyczny zapach nocy. Gdyby nie jasny księżyc, byłoby zupełnie ciemno.
Zobaczyłam jedną postać trzymającą w ręce pistolet. Z początku nie wiedziałam, kto to jest.
Słyszałam tylko słowa tego kogoś: ¡Caray!
Mój umysł nakazał nogom odwrót. Usłyszałam krzyk. Nie doszło do mnie, że to ja krzyczałam.
Wtedy człowiek się odwrócił. To był Santiago. Strach zmienił się w złość niemal w jednej sekundzie.
– Przez ciebie omal nie dostałam palpitacji serca, idioto! – Rzuciłam w jego stronę.
– Przeze mnie? – Zmarszczył brwi. Dyszał.
– A może sama siebie przestraszyłam, stojąc na polu z bronią w ręku? – Powoli zaczęła dochodzić do mnie chłodna temperatura.
Santiago podszedł do mnie i ukazał mi broń. I tak się na tym nie znam, więc po co mi było ją oglądać?
– To, droga Sofio, jest broń, którą miałem zamordować osobę, która wtargnęła na twoją posesję z nożem w ręku. Jest to specjalna broń, wytwarza one pole, które...
– Pole miarowe? – powtórzyłam, nie będąc pewna, co on do mnie mówi. Za bardzo w uszach słyszałam jego słowa o osobie, która przed chwilą była na moim podwórko.
Santiago cmoknął z niezadowoleniem. Zmarszczyłam brwi.
– Powiem to najprościej, jak mogę. Oprócz strzelania mogę szukać odcisków palców.
– Aha – odparłam krótko. Nie miałam ochoty na dłuższe słowa.
Santiago bez słowa zaczął badać podwórko. Jasne światło wydawało się być latarką. Lecz w świetle widziałam małe punkciki, które wyróżniały się. Zdawałam sobie sprawę, że to są odciski palców.
– Tu jest jeden. – Wskazałam jeden, który znajdował się koło hamaku.
Santiago zaśmiał się, nawet nie przybliżając się do niego.
– Co się tak śmieszy? – burknęłam.
– To mój odcisk. – Uśmiechnął się lekko i wrócił do pracy.
– A skąd ja niby miałam wiedzieć? – Złożyłam ręce na piersi.
Santiago przemieścił się. Szłam krok w krok za nim. Co jak co, mogłam go nie lubić, ale na polu o tej porze, potwornie bałam się zostać sama. A on miał broń, czyli jedyny słuszny środek obrony przed gangsterami. To o czymś świadczyło.
– Czyli? Ktoś tu był? – zagadnęłam, podczas kiedy mój ochroniarz sunął światłem z pistoletu po całej działce.
Uniósł wzrok i spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby nie wierzył, że coś do niego powiedziałam. Przez tę chwilę słyszałam tylko odgłosy świerszczy.
– Tak – odparł krótko i wrócił do badania terenu. – Jak wspomniałem, był to jeden napastnik z nożem w ręku. Miał na sobie kominiarkę, łudząco podobną do tej, którą mieli agresorzy spod klubu, w którym byłaś. Sprawdzałem ostatnio te informacje w intenrcie. Takich kominiarek nie dostaniesz w żadnym sklepie, więc oni muszą je produkować sami albo robić interes, że tylko oni je posiadają. To utwierdza mnie w przekonaniu, że działa za tym tylko jedna, liczna grupa przestępcza.
Byłam pod wrażeniem, jak świetnie operuje językiem. Hiszpański w jego wykonaniu brzmiał bardzo ładnie. Miał głos stworzony do wystąpień, a bogaty język tylko potęgował efekt końcowy.
– A wiesz, co to za grupa? – zapytałam.
– Mamy z twoim tatą pewne podejrzenia, ale póki co nie możemy wyciągać pochopnych wniosków i łapać kogoś za rękaw, nie mając dowodów. Musimy na razie wskazać konkret, a – wyłączył światełko w pistolecie – oskarżenie gangstera jest poważnym zarzutem. Możesz mieć po czymś takim dosyć poważne kłopoty. Dlatego oszukujemy się nazwiska. Ono nam pomoże.
– Nazwiska? – zdziwiłam się. – Ale tego jednego, co tu był?
– Nie. To był raczej wysłannik, członek gangu. – Schował broń za pasek u spodni. – Bossa nigdy się nie wysyła na takie akcje.
– Czyli szukamy bossa? – wydedukowałam.
– Dokładnie. Przedtem myśleliśmy, że chodzi o Dona Gisetto.
Gisetto? To nazwisko coś mi mówiło. Podczas kiedy Santiago prawił mi jakieś kazanie, usiłowałam sobie przypomnieć, kim był ten facet.
– Wujek Don? – zapytałam, nie wierząc w to.
– To twój wujek? – zdziwił się. – Nigdy tego nie wiedziałem.
– Znaczy... To tak naprawdę nie wujek, ale... On i tata znali się, od kiedy pamiętam. Często do nas przychodził i dlatego nazwałam go wujkiem. Czemu go podejrzewaliście?
– Nie zdziwiło cię, że ostatnio twój tata już nie kumpluje się z Donem?
Faktycznie. Już długi czas go nie widziałam. Spojrzałam na Santiago, licząc na kolejne informacje.
– Gisetto działał w gangu, z którym współpracował twój tata, ale ostatnimi czasami wszystko się pogorszyło. Don napisał list, w którym zaznaczył... Parę spraw. W każdym razie poszedłem do niego się z nim rozmówić. Ostatecznie.
– Zabiłeś Wujka Dona?! – Nagle poczułam większą złość. Rzuciłam się na niego, licząc, że uda mi się chociaż lekko popchnąć. Pamiętałam świetne chwile z nim. Nie wierzyłam, że ten, który miał mnie ochraniać, go zabił.
– Ja nic nie zrobiłem! – Santiago chwycił mnie za nadgarstki, uniemożliwiając mi uderzenie go. Poczułam jego mocne ręce, mocno ściskające moje, dwa razy mniejsze. – Kiedy dotarłem na miejsce, był już martwy. Umarł przed atakiem na ciebie, więc to nie on był temu winny. Może spoczywać w pokoju, ponieważ to nie on kazał na ciebie napaść.
– To miało mnie uspokoić?! – zaczęłam się wić w jego uścisku. – Bo szczerze, w ogóle mi nie pomogło.
– Tylko zdałem ci relację z tego, co wiem. To nie miało cię w żadnym stopniu uspokajać. – Jego uśmiech był kpiący. Gdyby mnie nie trzymał, strzeliłabym go w szczękę. A przynajmniej bym próbowała.
Jednym ruchem się mu wyrwałam, ale opanowałam chęć uderzenia go.
– To co? Znalazłeś jakieś odciski? Dotykał czegoś?
– Musiał mieć rękawiczki. Ale mamy odcisk jego buta. To nam pomoże.
– Odcisk buta? Takiego buta może mieć milion innych ludzi! Jesteś aż taki głupi!?
Santiago znowu się zaśmiał.
– Sofia, pozwól zając się tym profesjonalistom i idź spać. I pamiętaj, złość piękności szkodzi.
______________________
Jest coraz niebezpieczniej :). Jak myślicie, dogadają się jakoś :D?
Dziękuję <3
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top