Capítulo 23 Permítame presentarme
Pozwól się poznać
<Santiago>
Zareagowałem zbyt emocjonalnie. Wiedziałem o tym i kiedy później o tym myślałem, było mi strasznie wstyd. Po prostu denerwował mnie jej styl bycia i to jej cały świat to ja.
Ale kiedy doprowadziłem ją do płaczu na szkolnym korytarzu, poczułem się, jakbym ją uderzył. Matko, zmusiłem córkę szefa do płaczu.
Zdawałem sobie sprawę, że miałem nie pokazywać wielu emocji. Powinienem po prostu ją chronić. Nie miałem się w niej zakochiwać, nie miałem się na nią złościć.
A teraz? Po prostu powiedziałem do niej parę niemiłych rzeczy i ona zareagowała jak typowa dziewczyna, którą ktoś zranił. Płaczem.
Nie mogłem jej uspokoić. Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale drętwiała na każdy mój dotyk, płakała bardziej na każde moje słowo.
Tak nie może wyglądać ta praca. Muszę odzyskać – Muszę zdobyć jej zaufanie. I to jak najszybciej.
– Posłuchaj mnie – powiedziałem do niej. Położyłem jej dłonie na ramionach i nachyliłem się na wysokość jej twarzy. – Jesteś roztrzęsiona. Zabiorę cię do domu.
Pokiwała głową, ale natychmiast odskoczyła do tyłu, abym nie dotykał jej więcej. Muszę coś zrobić jeszcze.
Załatwiłem z dyrekcją wszystkie dokumenty związane z wyciągnięciem jej szybciej z lekcji. Po tym wróciłem do niej na korytarz.
Chciałem posunąć się o krok dalej, aby wiedziała, że może czuć się ze mną bezpiecznie. Myślałem o przetarciu łez albo objęciu jej delikatnie, podczas wychodzenia ze szkoły, ale myślę, że oboje nie byliśmy na to gotowi.
Tym razem to ja usiadłem za kierownicą jej samochodu. Podała mi niechętnie kluczyki i usiadła w fotelu. Przesunęła się na sam skraj, jeszcze drżąc od płaczu.
– Sofio, przepraszam – wyjąkałem skruszony, kiedy wyjechałem z parkingu szkolnego. Skręciłem samochodem w kierunku jej domu i miejsca mojej pracy.
Spojrzała na mnie, jeszcze z oczami czerwonymi od łez. Cały tusz jej spłynął i wyglądała przekomicznie, ale nie mogłam teraz wyskoczyć z: haha, wyglądasz jak El Chupacabra.
– Zachowałem się jak ostatni idiota, mówiąc te słowa do ciebie. Powinienem się hamować, wiem, ale... – Tym razem, to ja zamarłem. Nie wiedziałem, co innego powiedzieć.
I na tych słowach zakończyła się nasza rozmowa w samochodzie. Po prostu nie miałem pojęcia, co powiedzieć. A Sofia nie zamierzała się odzywać. W sumie też bym tego nie robił. I to chyba nas łączy.
Po przyjeździe do domu Sofia od razu wzięła Chanel na ręce i pobiegła na górę do pokoju.
Usłyszałem stamtąd odgłosy. Wiedziałem, co oznaczały. Dziewczyna w dalszym ciągu płakała.
Tu już nawet nie chodziło o pracę. Nie dbałem o tę kasę tak jak na początku. Vanidadowie mają kłopoty, a Carlos powierzył mi swój największy skarb. Nie chciałem go zawieść, nie chciałem zawieść też Sofii. Więc postanowiłem zrobić wszystko, aby im pomóc.
Wiedziałem, że Sofia nie jada mięsa. A byłem pewny, że była głodna. Dlatego postanowiłem zrobić jej sałatkę. Sobie odgrzałem indyka.
Nie byłem nigdy zbyt dobrym kucharzem, ale wiedziałem, że Sofia najpierw je oczami, a moja sałatka prezentowała się bardzo atrakcyjnie. Jedyną sałatką, którą potrafiłem zrobić, była grecka, więc ją postanowiłem wykonać. Z oliwek na górze wykonałem kółko i ozdobiłem jeszcze serkiem feta. Naprawdę, bardzo ładnie się to prezentowało. Aż żałowałem, że nie zrobiłem dwóch porcji.
Tylko pozostawało jeszcze pytanie, czy Sofia zechce zjeść coś, co przygotowałem ja.
Cóż, kto nie startuje w zawodach, ten ich nie wygrywa.
Ruszyłem w stronę jej pokoju. Drzwi były zamknięte. Cicho zapukałem. Odczekałem parę sekund. Kiedy nie następowała odpowiedź, dodałem:
– Sofia, zrobiłem obiad.
I ugryzłem się w język. Mogłem powiedzieć, że go zamówiłem, kupiłem cokolwiek. Jeszcze tego brakowało, żeby przez cały dzień była głodna.
Odpowiedź dalej nie następowała. W końcu zrezygnowany odszedłem od drzwi.
Usiadłem w jadalni, nerwowo stukając widelcem w talerz. W marmurowym pokoju echo roznosiło się niemal na cały dom. Nie zamierzałem jeść bez niej. Co jak co, ale w tym domu, ja tu jestem najmniej ważny.
Po jakichś dwudziesty minutach mój indyk był na powrót zimny. Miałem już wstać od stołu, kiedy usłyszałem kroki po schodach.
Sofia.
Po chwili ją zobaczyłem. Nie miała już na sobie makijażu, jednak nie zmieniła ubrania. Usiadła bez słowa przy stole i spojrzała na sałatkę.
– Skąd ją wziąłeś? – zapytała cicho, niemal niesłyszalnie. Musiałem się przysłuchiwać, aby ją zrozumieć.
– Zrobiłem – odparłem dumnie, kiedy ujrzałem, jak jej się przygląda z zachwytem.
– Cóż... Dziękuję – odparła i po chwili zaczęła jeść.
Więc ja też zjadłem mojego indyka. Był bardzo smaczny.
– Na fejsie już krążą plotki – zagadnęła Sofia, dalej cicho, przeżuwając sałatkę. Byłem wniebowzięty, że zaczęła ze mną rozmowę. – Że jakiś chłopak doprowadził Sofię Vanidad do płaczu na szkolnym korytarzu. Trwają spekulacje, kim jesteś. – Uśmiechnęła się sucho. – Mogłeś na mnie krzyczeć poza szkołą.
Trochę mnie korciło, żeby powiedzieć jej, że mogła nie robić sceny na środku korytarza, ale się powstrzymałem. Widocznie moje odzywki muszę trzymać na uwięzi.
– Rozgłosu nigdy nie szkoda. – Uśmiechnąłem się, ale dopiero potem zorientowałem się, jak dziwnie to zabrzmiało. Natychmiast zmieniłem temat. – Smakuje ci sałatka?
– Tak. Jest smaczna. – Kiwnęła głową, dziękując mi. – Powiedz mi... – Przełknęła ślinę i odłożyła widelec. – To wszystko, co... Mówiłeś w szkole o mnie. Czy naprawdę tak uważasz?
Zapytała to z taką nadzieją. Chciała usłyszeć, że tylko mi się tam coś uwidziało, że tak naprawdę nikt nie postrzega jej jako wredoty wcielonej.
– Aha... – skwitowała moje milczenie. – Wiesz, dzięki. Myślałam, że... – Już zaczynała wstawać od stołu.
– Poczekaj. – Powstrzymałem ją. Patrzyłem na nią tak długo, aż speszona usiadła. – To fakt, powiedziałem parę nieprzyzwoitych słów w twoim kierunku, ale to być może dlatego, że tak jak powiedziałaś, nie znam cię od tej strony, od której powinienem. Muszę poznać cię jako osobę, rozumiesz... A nie tylko jako dziewczynę, którą szef kazał mi śledzić, aby zapewnić jej bezpieczeństwo.
– Nie chcę bawić się teraz w szczerość – powiedziała od razu. – Jeżeli masz mi teraz zamiar prawić kolejne prawdy moralne, które skończą się... Obrażaniem mnie, to ja wolę...
– Nie, spokojnie – dodałem z lekkim uśmiechem. – Jeżeli przestaniesz traktować mnie jak wroga, będzie lepiej i obu będzie lepiej nam się współpracowało.
– Może tutaj tkwi cały problem? – Uderzyła pięściami w stół. – Nie pomyślałeś, że ja nie chcę z tobą współpracować?
– Tak może ci się tylko wydawać. Ty nie wiesz o mnie dosłownie nic.
– Akurat wiem parę. Wiem, że masz na imię Santiago, nazywasz się Pro coś tam i jesteś moim Gorylem, którego zatrudnił mój tata. – Nie mówiła tego z wrogością w głosie, którą najczęściej słyszałem z jej ust. To była bezradność i bezsilność.
– To pozwól, że ci się lepiej przedstawię. Santiago Proteger, lat dwadzieścia. Ja... – Chciałem mówić dalej, ale Sofia mi przerwała.
– Daruj sobie. Proszę, nie usiłuj nawiązać ze mną na siłę kontaktu, bo to nam nigdy nie wyjdzie. Nie chcę, abyś tutaj był z nami w domu, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. – Stuknęła palcem w drewniany stół, dając jakby kropkę nad i.
Po tych słowach zniknęła znowu gdzieś w swoim pokoju. Szybko opuściła kuchnię, jakby nigdy jej tutaj nie było. Zostawiła po sobie tylko talerz z niedojedzoną sałatką.
Dała mi jasno do zrozumienia, że nie podoba jej się tutaj moja obecność. Jednak ja byłem pewny, co do jednej rzeczy. Jeżeli postanowiłem, że pomogę, to oznacza, że pomogę. Czyli nigdy się nie poddam. Nie ma takiej możliwości.
____________________
Ooo, Santiago się troszczy <3. Wybaczcie, że krótki rozdział, ale znowu go podzieliłam na dwa, bo wyszedłby za długi ;).
<3 <3
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top