Capítulo 21 Otra vida

Inne życie


<Sofia>

Przez noc łudziłam się jeszcze, że wszystko jest takie, jak było. Śniłam o moim pięknym życiu, gdzie nie było miejsca na gangsterskie porachunki.

Śnił mi się poranek. Wstawałam i przeciągałam się leniwie na łóżku. Do pokoju wpadały drobinki kurzu. Chanel też zaczęła się budzić. Merdała ogonem, ciesząc się, że jej pani też jest już na nogach.

Podchodziłam do okna i sprawdzałam, jak świat budzi się po życia po ciemnej nocy.

Każdy dzień był na pozór taki sam, nastawał świt, a po nim noc, ale jednak każdy był inny i różnorodny.

Teraz obawiałam się, że każdy mój dzień będzie polegał na ukrywaniu się. Nie wiem, czy tata w ogóle wypuści mnie z domu po tym, co się stało. Mam w sumie goryla, który ma mnie niby chronić, ale i tak nie będę mogła normalnie funkcjonować.

Chciałam zostać w śnie jak najdłużej. Chociaż tam mogłam snuć życie jak dawniej. Niczego nie pragnęłam bardziej, jak stać się normalną dziewczyną, której największym problemem była pozornie pusta szafa przed wielką imprezą. Nie było dla mnie nic gorszego. A teraz? Bałam się. Naprawdę się bałam.

Wiedziałam, że te ataki nie pojawiają się znikąd. Wiedziałam, gdzie mają źródło. Chyba wolałam już niewiedzę. Nie chciałam mieć tej świadomości. Mówi się, że prawda jest najważniejsza, ale czy w tym przypadku można się pokusić o takie stwierdzenie?

W ciągu jednego dnia stałam się obiektem poszukiwań gangsterów, a i być może mafii. Nie wiedziałam, z kim tam współpracował bądź walczył tata, ale nikt z tych ludzi nie jest raczej człowiekiem, który zastanawiałby się dwa razy, czy strzelić do mnie, czy też nie. Oczywiście – każdy by strzelił, jeżeli to miałoby dopiec mojemu tacie.

Czy całe życie żyliśmy w czymś takim? Tata przez całe moje szesnaście (prawie siedemnaście) lat zmagał się z takimi problemami? Dał radę mnie uchronić? Wydawało się to potencjalnie niemożliwe! Teraz w przeciągu paru tygodni ataki aż tak się powiększyły? A może od moich narodzin gdzieś już to było zapisane w mojej rodzinie.

Tego dnia, leżąc w łóżku, na pół świadomie zaczęłam się zastanawiać, czy całe moje życie nie było jednym wielkim kłamstwem.

Moja mama zginęła.

Wtedy dotarło do mnie, że to gangsterzy mogli ją zabić. To by się zgadzało. Dlatego tata tak obsesyjnie się o mnie bał. Nie chciał mnie stracić, tak samo, jak stracił swoją ukochaną żonę.

Poczułam, jak puls mi mimowolnie przyspiesza, a serce łomocze coraz szybciej, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi.

Sama o tym pomyślałam, o śmierci mojej mamy, ale prędzej czy później i tak musiałabym o tym pomyśleć. Wszystko zaczynało zgrywać mi się w jedną, kiepską bajkę.

Nie miałam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy w poważnych tarapatach, ale jakoś nie mogłam tego sobie przyswoić. Czy ten goryl aż tak dobrze mnie chronił, że przez tyle czasu odparł wszystkie (prawie) możliwe ataki na moją osobę?

Gdzieś tam w głębi serca byłam mu wdzięczna za to, co dla mnie robi, za to, że wyrzekł się swojego życia na rzecz chronienia mojego. Ale z drugiej strony nienawidziłam go. Przypominał mi samą swoją obecnością, że tata i ja jesteśmy w poważnych tarapatach.

Usiłowałam jeszcze zasnąć. W ogóle się nie wyspałam. Zapewne przez natłok emocji. Mój organizm czuł, że to jeszcze nie jest czas, żebym wstawała, ale nie mogłam zmusić go do udawanego odpoczynku.

Powoli wstałam, przyprawiając się o zawroty głowy. Czułam się, jakbym miała mocnego kaca. I wierzcie mi, chciałam go mieć. Wszystko byle niestawianie czoła rzeczywistości.

Niemal w tej samej sekundzie, kiedy wstałam, w całym pokoju rozbłysło światło. Zakryłam oczy dłonią. Jasność raniła mój wzrok. Dopiero po paru sekundach odzyskałam sprawność zobaczenia czegokolwiek.

Przez chwilkę miałam wrażenie, że zostawiłam na noc zapalone światło. Ale wtedy zobaczyłam, że żarówki energooszczędne dopiero zaczęły się nagrzewać. Musiały zostać włączone dosłownie przed paroma sekundami, jak otworzyłam oczy.

Na pozór pokój wyglądał zupełnie normalnie. Poza jednym felerem bez koszuli, który siedział na kanapie po mojej lewej stronie.

Od razu podciągnęłam pod siebie kołdrę. Zawsze spałam w bieliźnie. W domu było tak ciepło, że nie potrzebowałam żadnego dodatkowego okrycia na ciało. Poza tym nikt mi nie wchodził do pokoju. Aż do dzisiaj.

– Wynoś się! – krzyknęłam, podciągając kołdrę jeszcze bardziej pod samą szyję. Ile zdążył zobaczyć? Czy w ogóle coś zobaczył?

– Ciebie też miło widzieć – powiedział, tym głosem, którego zdążyłam znienawidzić.

Jakim prawem on wlazł do mojego pokoju?! Kiedy śpię? Kiedy śpię w bieliźnie!? I mam jeszcze poważniejsze pytanie. Dlaczego on siedzi na mojej kanapie w piżamie składającej się jedynie ze spodni? Dlaczego eksponuje mi swoją klatę, która obchodzi mnie tyle, co kot napłakał.

– Mi niekoniecznie – warknęłam i podniosłam szlafrok, który zrzuciłam przed zaśnięciem.

Natychmiast się nim okryłam.

Był ranek, dzień dopiero się zaczął, a ja czułam, jakby już został skazany na straty.

Goryl tylko uśmiechnął się i wstał z kanapy. Podszedł do mojego łóżka.

– Wyprzedzając twoje pytanie, nie jestem tutaj, bo tak mi się widziało, tylko dlatego, że twój tata mnie o to poprosił parę chwil temu, zanim poszedł do pracy.

– Już jest w pracy? – Poczułam, że dzień robi się jeszcze gorszy.

Jest aż tak źle, że musi teraz tam cały czas siedzieć?

– On reguluje coś w tej pracy, przekupuje kogoś? Dlaczego jest tam teraz? – To miały być moje myśli, ale zamieniły się w głos. Zauważyłam to po fakcie.

– Na pewno coś reguluje. – Santiago potraktował to, jako pytanie do niego. – Z pewnością załatwi wszystko.

– Mógłbyś zaoszczędzić mi słów typu: Załatwi wszystko! Wszystko będzie dobrze! Nie masz się czym martwić!? Prawda jest taka, że nic nie będzie i ty dobrze o tym wiesz! – wykrzyknęłam, dając po raz kolejny upust swoim emocjom. – Mógłbyś nie dawać mi złudnej nadziei?

– Nie zamierzam kłamać, to po pierwsze. Moja umowa zawierała oczywisty paragraf, który zabraniał mi kłamania w jakiejkolwiek sytuacji. A ja zasad przestrzegam. Dlatego pamiętaj, że nigdy cię nie okłamię, bo złamałbym wtedy swoją moralność – mówił, jakby wyuczył się tych słów na pamięć.

– To ze skarbnicy mądrości ludowych? – Wysłałam w jego stronę smutny, ale ironiczny uśmiech. – Daruj sobie.

– Nie daruję. To nie w moim stylu. Jak już się za coś zawezmę, nie zamierzam przestać – kłapał dalej.

– To lepiej zmień swój styl, nim będzie za późno. Daj mi spokój i zejdź mi z drogi, póki do końca mnie nie zdenerwowałeś. – Ruszyłam w stronę łazienki, lecz nim to zrobiłam, przypomniałam sobie coś jeszcze. – I jeżeli jeszcze raz zobaczę cię w mojej sypialni, zapamiętasz, jacy potrafią być Vanidadowie.

– Właśnie mi to pokazujesz. – Jego uśmiech był niewymuszony, jakby nie przejmował się tą sytuacją. Albo chciał mnie okłamać. – Wykonuję polecenia twojego taty, zrozum to w końcu.

Polecenia taty... Czy właśnie dał mi do zrozumienia, że on pracuje tylko dla niego i mnie właściwie mogłoby tu nie być? Miałam ochotę walnąć go w twarz, żeby odgryzł sobie ten niewyparzony język, ale dałam sobie spokój. Zacisnęłam pięści i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.

Santiago spojrzał na mnie, wybełkotał jakieś: Będę na dole i faktycznie ruszył. Kiedy szedł, zerknęłam w jego stronę. Na plecach miał duży, czarny tatuaż w postaci paru zawijasów. Z daleka wyglądał jak smok, ale wiedziałam, że to nie to.

– Niezła dziara – wymsknęło mi się. Zauważyłam, że ostatnimi czasy coraz częściej mówię rzeczy, których nie powinnam.

– Dzięki. – Doszedł mnie jego głos i stłumiony chichot.

Tak bardzo go śmieszyłam?

Zdenerwował mnie. Naprawdę, sama jego obecność doprowadzała mnie do białej gorączki, a nie miałam pewności, ile czasu on tutaj będzie. Za jakiś czas ja mogę być siwa albo łysa z tego wszystkiego. Zestarzeję się w wieku dwudziestu lat.

Starałam się o nim nie myśleć. Oraz o całej sytuacji panującej w mojej rodzinie. Skupiłam się na rzeczach, które powinny być priorytetami w dniu dzisiejszym. Jako że był czwartek, dzień szkolny, musiałam wyglądać jak człowiek przez całe lekcje.

Nigdy wcześniej wybieranie ubrań nie było dla mnie czymś tak nużącym i dekoncentrującym. Nie dość, że nie mogłam nic znaleźć w nowej szafie, nie mogłam się skupić. Cały czas pałętał mi się obraz taty w pracy. Przerażonego, niezdolnego do jakiegokolwiek działania. Doprowadziło mnie to do uczucia bezsilności.

Najgorsze uczucie, jakie czułam w ostatnim czasie. Ta świadomość, że coś złego dzieje się twojej najbliższej osobie, a ty nie możesz nic z tym zrobić.

Nie mogłam przestać o tym myśleć. Przy śniadaniu również. Santiago najprawdopodobniej już jadł, bo nawet nie spojrzał na moją sałatkę. Albo nie jada sałatek.

Manueli nie było w domu. Jednak tym razem nie wywołało u mnie żadnych uczuć. Ani negatywnych, ani pozytywnych. Po prostu nie miałam siły, aby o tym myśleć. Mój umysł zbyt skupił się na moim tacie.

Napisałam mu sms-a z zapytaniem, jak się czuje i czy wszystko w porządku. Byłabym naiwna, gdyby mi napisał, że jest ok. Ale chciałam to zobaczyć.

Nawet nie chciało mi się iść do szkoły. Dostawałam nagłego bólu głowy, kiedy dochodziłam do wniosku, że w szkole musiałabym udawać, że moje życie jest takie, jakie było.

Byłam dobrą aktorką. Ale czy aż taką?

– Pospiesz się, już późno. – Usłyszałam głos Goryla, jednak wydawał się on oddalony ode mnie o cale lata świetlne.

Spojrzałam na niego, nie będąc pewna, czy na pewno wypowiedział te słowa.

– Spóźnisz się do szkoły – dodał. Teraz nie miałam wątpliwości, że to on.

Nie zamierzałam mu odpowiadać, nie chciałam się do niego uśmiechać. Chciałam się od niego w końcu uwolnić.

Wstałam od stołu i zaniosłam talerz po sałatce do kuchni. Słyszałam jego kroki za mną. Miałam ochotę go wtedy uderzyć. Naprawdę. Jego obecność doprowadzała mnie do białej gorączki.

Uklękłam i pożegnałam się z Chanel. Nienawidziłam jej zostawiać samej, a teraz moje obawy sięgały zenitu. Co, jeżeli coś się jej stanie?

Wstałam i wyszłam z kuchni. W drzwiach wejściowych stał Santiago. W ręce trzymał czarną, skórzaną kurtkę. Wyminęłam go, uderzając go ramieniem.

Szybkim krokiem pognałam pod samochód. Pragnęłam tylko jak najszybciej się od niego uwolnić.

Zapaliłam samochód i oparłam głowę o kierownicę. Nie chciałam zwariować, ale czułam, że za jakiś czas to zrobię.

Wtedy usłyszałam otwierane drzwi samochodu. Serce podeszło mi do gardła, mimo że to był ruch, który słyszałam już nie raz w moim życiu.

– Chyba nie zamierzałaś odjeżdżać beze mnie? – powiedział Santiago ze smutnym uśmiechem. Już nałożył na siebie kurtkę.

– Miałam cichą nadzieję, że gdzieś się zgubisz na korytarzu, a ja w obawie przed spóźnieniem sobie odjadę – odparłam, szybko odwracając od niego wzrok.

Jednak czułam jego na mnie.

Ruszyłam samochodem, starając się nie zwracać uwagi na to, że ktoś siedzi obok mnie.

– Tu jest obszar zabudowany, zwolnij.

Prychnęłam niekontrolowanym śmiechem.

– Czy ty się słyszysz? Kim ty niby jesteś, co? – warknęłam, dodając jeszcze więcej gazu. – Masz czelność koło mnie przebywać i jeszcze mnie pouczasz!

– Jedziesz za szybko, więc mam obowiązek kazać ci zwolnić – odparł spokojnie. – Poza tym, twój tata nie ucieszyłby się z tego, że oboje zginęliśmy w wypadku samochodowym.

– Przestań się ze mną utożsamiać! – warknęłam, uderzając dłońmi o kierownicę. – Jestem jego córką, a ty tylko człowiekiem, którego zatrudnił. Byłoby wątpliwe, czy przyszedłby na twój pogrzeb.

– Zapewne tak – powiedział pewnie.

Spojrzałam na licznik prędkości. Jechałam dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę w obszarze zabudowanym.

Santiago spojrzał na to w tej samej sekundzie, co ja. Natychmiast rzucił się w moją stronę.

– Zwariowa... – Chciałam dokończyć, ale nie było to mi to dane. Wbił mnie w drzwi, przytwierdzając do okna. Szok odebrał mi mowę.

Nie wiedziałam, co chce zrobić. Wypchnąć mnie z samochodu? Przejąć kierownicę?

Poczułam, jak coś rwie mnie w przód. Gwałtowne hamowanie. Po chwili moich uszu doszedł donośny klakson tira znajdującego się przed nami.

Poczułam jak nacisk z mojej prawy strony, czyli Santiago, powoli ustępuje.

– Co ty zrobiłeś?! – wykrzyknęłam sekundę potem.

Jednak ten tylko wskazał mi widok przed nami. Staliśmy na środku skrzyżowania. Przed nami znajdował się tir i mężczyzna, który krzyczał na nas, mimo że go nie słyszeliśmy.

Mało co nie zginęliśmy na tej drodze.

– Mówiłem, żebyś zwolniła – wypomniał mi.

Wszystko zaczęło do mnie docierać. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że cała drżę. Moja podświadomość zaczęła mi mówić: Podziękuj mu! Gdyby nie on, byłabyś już martwa!

– Musiałeś tak się na mnie rzucać tym twoim obleśnym cielskiem?! – wykrzyknęłam na niego.

Cały czas czułam jak moja lewa strona, jest ciepła od jego ciała. Obrzydzało mnie to. Miałam nadzieję, że nigdy więcej nie będzie mi dane, go dotykać.

– Przecież gdyby nie ja... – Wskazał mi ręką na tira przed nami.

– Gdyby nie ty, wszystko byłoby jak kiedyś – warknęłam.

Ale w głębi duszy wiedziałam, że to kłamstwo i sama siebie oszukuję.

Ruszyłam samochodem, zostawiając faceta machającego nam rękami i gadającym coś i pojechałam w swoją stronę, mając nadzieję, że ten nigdy więcej się do mnie nie odezwie.

– Wiem, że nie chcesz mnie widzieć – zaczął niemal po sekundzie, a ja teatralnie przewróciłam oczami. – I pewnie powtarzam to po raz dwudziesty dzisiaj. Ale musisz mnie zrozumieć. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo.

Przemilczałam to. W jego słowach było trochę prawdy, ale nie zamierzałam przyznawać mu racji.

Santiago westchnął i dobrał się do mojego radia.

Nie wiem, czy zna takie przysłowie, że muzykę wybiera tylko i wyłącznie kierowca.

Akurat włączyła się piosenka, która leciała w radiu. Było to: Style, Taylor Swift. Bardzo lubiłam tę piosenkę. Zwykle ustawiałam głośność na jak najwyższą i oddawałam się w przyjemne bity refrenu.

Natomiast on miał inne plany. Natychmiast przełączył mi piosenkę.

– Nie cierpię tej dziewuchy – mruknął pod nosem i zaczął przeszukiwać inne stacje.

Trąciłam jego dłoń moją. Zapomniałam, że miałam go nie dotykać.

– Za to ja ją lubię – warknęłam i wróciłam na poprzednią stację. Zdenerwowałam się, bo najlepszy moment piosenki już przeleciał.

– W takiej muzyce gustujesz? Pop, mający korzenie gdzieś w country? – Podjął temat, wygodnie usadawiając się w samochodzie.

– Co cię to obchodzi? – fuknęłam.

– Chcę się czegoś o tobie dowiedzieć – odparł, jakby to była normalna rozmowa dwóch znajomych.

Ale tak nie jest i nigdy nie będzie.

– Dobra. Nie lubię cię. Co chcesz jeszcze wiedzieć? – Ścisnęłam nerwowo kierownicę.

Spojrzałam na jego reakcję. Uśmiechnął się do mnie lekko i westchnął.

– Nie traktujesz mnie poważnie – powiedział.

Po raz kolejny musiałam to przemilczeć, bo nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Oczywiście, że nie traktowałam go poważnie, ale... W sumie nie wiedziałam. Miałam wszystkiego dość.

______________________--

Ten rozdział w pierwszej wersji był trzy razy dłuższy, więc musiałam go skrócić. Dlatego tak skończył się w dziwnym momencie :). A to już ponad 2000 słów ;p. Tak, Salvame w ostateczności ma 840 stron :). Jak oceniacie relację Sofii i Santiago :)?

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top