Capítulo 12 La primera acción
Pierwsza akcja
<Santiago>
Trzy tygodnie temu dumnie uważałem, że nie ma na świecie łatwiejszej pracy, niż obserwowanie młodej dziewczyny i pilnowanie, by nie stała jej się krzywda.
Bo tak było. Jeździłem cudownym Lamborghini i ją sobie pilnowałem, popijając gorącą kawę ze Starbucksa. Miałem już świetne ubrania i nienagannie ułożone włosy za wypłatę od pana Carlosa. Kupiłem sobie nowy telefon. Zerwałem z moim poprzednim wcieleniem. Z nową pracą zaczęła się też nowa era Santiago Protegera.
Nie żałowałem żadnej decyzji, każdy dzień był nową okazją do wstania z łóżka, uśmiechnięcia się do siebie i towarzyszenia Sofii w luksusowych sklepach i innych miejscach. Dowiedziałem się o niej wielu rzeczy. Znałem ją na wylot. Z pewnością lepiej niż jej ojciec. Wiem, że łączyła ich jakaś dziwna, silna więź, ale są sprawy o których nawet tata nie może wiedzieć.
Dni mojego życia były piękne i kolorowe, słońce zdawało się świecić jaśniej, pokazując mi, że nie straciłem szansy na dobre życie.
Do dzisiaj.
Pierwszy maja to jeden z najgorszych dni w moim życiu.
Gdybym tylko mógł, to nie mówiłbym, że to najłatwiejsza prawa świata. Nawet nie brałbym tej pracy!
Gdybym jej nie wziął, nie siedziałbym w ciemnym zaułku, całkiem sam, nie mogąc się ruszyć. Przechytrzono mnie. Po raz pierwszy mnie przechytrzono! I to w tak głupi sposób, że nie będę nawet się o nim wypowiadał.
Nie wiedziałem, że na nią dzisiaj polują. Kiedy wychodziła z klubu, poszedłem zaraz za nią. Nie chciałem trzymać się blisko. Wiedziałem, że usłyszała moje kroki, więc skierowałem się do alejki obok.
Nie mogła mnie zobaczyć.
Okazało się jednak, że Oni wiedzą, że ja jestem jej ochroniarzem. Wiedzieli, że ją śledzę.
Dopadli mnie. W zaułku.
Zobaczyłem ich. Biegli do mnie z kijem baseballowym w ręku. Zaskoczyli mnie tym. Otwarłem tylko usta ze zdziwienia. Nie zdążyłem nawet zareagować. Wiedziałem, że było ich dwóch. Jeden w zielonym dresie, drugi ubrany był schludnie.
Potem poczułem pulsujący ból w czaszce. Miałem wrażenie, że moje ciało zrobiło się o wiele za ciężkie i upadłem na podłogę. Nie byłem świadomy, ale o tym, że żyje, przypomniał mi pulsujący ból w głowie.
Nie zabili mnie. Celowo? Czy po prostu nie trafili? Nie wyglądali na profesjonalnych gangsterów. Kij baseballowy? Proszę was! Czegoś takiego używało się do zastraszania lata temu, kiedy jeszcze ja byłem małym gówniarzem.
Wiedziałem, że połasili się na kasę. Ale nie Sofii. Carlosa.
Głośny krzyk osoby, która powinna być moim oczkiem w głowie, wybił mnie z nieprzytomności. Ból się nasilił, ale zmusiłem się, aby wstać.
Obiecałem coś panu Carlosowi. Nie mogłem nie dotrzymać słowa. Jestem człowiekiem honoru, złożona obietnica obowiązuje mnie do grobu. Dlatego też nigdy nie pomyślałem o Sofii jako kimś więcej. Pan Carlos był dla mnie osobą najważniejszą w tym wszystkim. Łamiąc obietnicę mu daną, poczułbym się co najwyżej jak śmieć.
Głowa odmówiła mi posłuszeństwa. Miałem wrażenie, że kusi mnie – Dalej, Santiago, połóż się, daj spokój... Wspólnicy Vanidada się wszystkim zajmą. Ale nie mogłem posłuchać tego dziwnego głosu w mojej głowie.
Zerwałem się na równe nogi, usiłując udowodnić sobie samemu, że jestem w stanie to zrobić.
Pomacałem swoją kieszeń. Broń dalej tam tkwiła. Teraz nie miałem już cienia wątpliwości, że są to nieprofesjonaliści.
Rozmasowałem sobie miejsca, w których czułem ból, a następnie ruszyłem w kierunku, z którego słyszałem krzyk Sofii.
Stała tam, za rogiem. Chociaż nie, to nie jest to słowo. Ten facet w zielonym dresie ją gdzieś ciągnął. Pomyślałem wtedy, co by było, gdybym teraz dał nogę. Pan Carlos chyba zabiłby mnie na miejscu, gdyby coś stało się jego córce.
Poczułem nagły przypływ adrenaliny. Ale z pewnością nie była to przyjemna adrenalina. Teraz była ona frustrująca. Myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Tak bardzo byłem zdenerwowany.
Pomyślałem o twarzy pana Carlosa, jak bardzo będzie zawiedziony, kiedy coś stanie się jego córce. Nie czekałam ani chwili dłużej.
Santiago Protegerze, oto twoja pierwsza akcja.
Wychyliłem się raz w ich stronę i podniosłem do góry broń, która aż prosiła się, abym w końcu jej użył. Przybrałem grobowy wyraz twarzy i wycelowałem. Nie było to proste zadanie, bo byli cały czas w ruchu. Facet szarpał Sofią, nie miałem ani chwili do stracenia.
Oddałem strzał, szybko i zdecydowanie naciskając spust. Była to broń z tłumikiem, żeby nikt nie wiedział, skąd strzela napastnik. Tak samo się stało. Facet nawet nie wiedział, w którą stronę ma się odwrócić, bo nie do końca wiedział, co mu się stało. Dopiero po sekundach zdał sobie sprawę, że został postrzelony.
Sofia spojrzała na niego. Schowałem się z powrotem za ścianą budynku. Nie mogła mnie widzieć. Gdybym teraz jej powiedział, że wszystko będzie w porządku, złamałbym dane słowo panu Carlosowi. Nie łamię słów.
Kątem oka spojrzałem, co robi. Zrobiła dobrze. Uciekła. Poczekałem, aż odgłos jej butów ustanie.
Dostałem mętliku w głowie. Biec za nią? Dostarczać jej kolejnego strachu? Przecież słyszałaby mnie w cichą noc.
Postanowiłem jednak rozmówić się z tym dupkiem i znaleźć jego koleżkę.
Podrzuciłem broń, która wykonała charakterystyczny, efektowny obrót i złapałem ją tak, aby spust był wycelowany w delikwenta.
Leżał na podłodze, która zaczynała barwić się na czerwono od krwi. Nie patrzył na mnie, kurczowo ściskał ranę, mając nadzieję, że to pomoże. Dopiero kiedy przyłożyłem pistolet do jego skroni, ten podniósł głowę, a jego szloch ustał, pokazując, jaki to on odważny.
– Masz dwie sekundy na powiedzenie mi, co przed chwilką zrobiłeś i dlaczego, zanim cię zabiję – warknąłem, wystarczająco głośno. Przybrałem suchy, zimny głos. Zniżyłem ton, nadając mu agresywnego wyrazu.
– Nie mieszaj się w moje sprawy! – wrzasnął.
Przeładowałem pistolet.
– Twój kolega wszystko mi wyśpiewa, bez obaw. – Położyłem palec na spuście. Byłem gotowy oddać strzał, kiedy ten zaczął mówić.
– Kasa, chłopie! Ta laska jest warta więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić – wyjęczał. Chyba zdał sobie sprawę, że jego los jest policzony. – Ile dostajesz za chronienie jej tyłka, co?!
– Dla kogo pracujesz? – Przyłożyłem pistolet mocniej do jego skroni, pokazując, że nie żartuję.
– Jestem samowystarczalny.
– Tak, wnioskuję to po tym, że działałeś tutaj z drugim takich chojrakiem jak ty. I on i ty skończycie, wąchając kwiatki od spodu poprzez ten oto pistolet. – Pomachałem mu nim przed twarzą.
Przemilczał to. Oczy okryte maską wodziły za mną. Wpatrywał się we mnie, jakby czekał na cud. Ale on nigdy nie nadejdzie.
– Skoro działasz w pojedynkę, dam ci szansę na ocalenie. Potrzebuję nazwiska twojego pomagiera – blefowałem. Miałem swoje środki, a ta perswazja to jeden z moich ulubionych.
– Kłamiesz. – Stara śpiewka. Zawsze tak było.
– Czyżby? – Pistolet znowu wylądował na jego skroni. – Trzy... Dwa... Jede...
– Paolo Aparcicio! Paolo Aparcicio! – wrzasnął.
Taki twardy. A taki naiwny.
– Paolo... Dobra, jeżeli okaże się, że kłamiesz, wpakuje ci kulę między oczy, jasne?
Pokiwał ze zmieszaniem głową.
Pomogłem mu wstać. Wydawało mi się, że chciał mi podziękować, ale w tamtej chwili strzeliłem mu kulą w plecy. Pistolet nie wydał żadnego dźwięku, facet zginął też bez żadnego odgłosu. Szybka piłka.
Opuściłem jego bezwładne ciało na podłogę. Poprawiłem marynarkę, którą miałem na sobie. Nikt nie będzie zagrażał rodzinie Vanidad. Nikt.
Ukląkłem jeszcze przy jego ciele i ściągnąłem maskę. Czarnoskóry. Niewinne rysy twarzy. Pokusił się o kasę. Jak zawsze. Wyciągnąłem z jego kieszeni małą nokię o zarysowanym ekraniku oraz dowód osobisty.
Miałem do czynienia z niejakim Giorgio Ramanim. Schowałem dowód do kieszeni i zabrałem się za sprawdzenie telefonu.
Wszedłem w kontakty i usiłowałem poszukać kogoś o imieniu Paolo. Na szczęście taki tam widniał. Szybko wystukałem wiadomość:
Żyjesz?
Nie musiałem czekać ani chwili na odpowiedź, bo przyszła niemal po dwudziestu sekundach.
Ten dupek mnie nie dołapał. Masz dziewczynę?
Zaśmiałem się. Dupek... Cóż za ironia.
Tak, mam ją. Siedzi w samochodzie. Przypomnisz mi, gdzie się spotykamy?
Jestem przebiegły. Czasami to aż dziwne, że ludzie są tacy naiwni, że we wszystko wierzą. Ale to działa na moją korzyść.
Alejka pomiędzy placem świętego Estebana. Chodź szybko, nie ma czasu. Już tam biegnę!
Biegnij na śmierć, Paolo.
Jasne. Już jadę.
Odłożyłem telefon do kieszeni, abym mógł potem przejrzeć wszystkie smsy, bo zgaduję, że długo to musieli obgadywać.
Za to wyciągnąłem mój telefon, który w ostatnim czasie zmienił się na Samsunga Galaxy S6 Edge. Wybrałem numer pana Carlosa.
– Halo? – odezwał się jego zaspany głos niemal po siedmiu sygnałach.
– Szefie, to ja, Santiago.
– Santiago? – Jego głos natychmiast przestał być zaspany i stał się zatroskany. – Poczekaj chwilkę, wyjdę z sypialni.
Tak zrobiłem. Odczekałem chwilkę, wpatrując się w niedoszłego czarnoskórego porywacza dla okupu.
– Co się stało?
– Nastąpił atak, Szefie – wymówiłem niemal z żalem.
– Atak? Matko! Co się stało?!
– Na szczęście zareagowałem w porę – Nic nie wspomniałem, że mnie zaskoczyli. – Jeden nie żyje, drugi zwiał, ale wiem, gdzie jest. Właśnie po niego jadę i też go zabiję. Tylko, co zrobić z ciałem?
– Moi ludzie namierzą miejsce, z którego dzwonisz i uprzątną bałagan – powiedział to z wielką lekkością. Jakby naprawdę tam leżał stary, niepotrzebny śmieć. – Kim są ci ludzie?
– Z tego, co widzę, wnioskuję, że nikim groźnym... Banda gówniarzy chcących sobie dorobić za okup. Chodziło im o kasę.
– Och... To... To nie dobrze, ale jednak poczułem ulgę. To nie gangsterzy ode mnie. Gracjan, co z Sofią?
Usłyszałem przedtem taksówkę, zanim zabiłem tego Giorgiego.
–Sofia jedzie taksówką do domu. Powinna być za jakieś piętnaście minut. Ja w tym czasie kieruję się po drugiego z nich.
– Dziękuję, Santiago. Wiedziałem, że na tobie można polegać. Zajmę się ciałami, nie bój się. Pamiętaj, że jutro znowu musisz czatować w okolicy rezydencji.
– Oczywiście. – Kiedy to powiedziałem, pan Carlos rozłączył się.
Ruszyłem w drogę ich samochodem. Jeszcze w trasie włączyłem smsy tych dwojga i zacząłem czytać.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy przejrzałem całą konwersację.
Oni nie działali pojedynczo. Było ich więcej. Nazywali siebie Grissos. Byłem pewny, że to jest gang. Niemal od razu wykonałem ponowny telefon do szefa. Kiedy wymówiłem słowo ich gangu, zapadła cisza.
– Grissos to jeden z moich zawziętych wrogów – odparł po krótkiej przerwie. – Wysłali mi ostatnio list. Myślałem, że blefują, nie byli poważnymi ludźmi. Ale teraz... Wiem, że nie kłamali i mówili całkiem serio. Zaraz podeślę ci jego kopię.
Rozłączył się. Po chwili dostałem maila z treścią przepisaną na szybko i z błędami.
Panie Vanidad!
Mój stary, dobry przyjacielu.
Twoja córka wyrosła na piękną kobietę. Pamiętam, jak poznałem ją, kiedy miała zaledwie dwanaście lat, a Ty i ja byliśmy partnerami w interesach. Niestety, teraz już nie mogę tak o nas powiedzieć. Wystawiłeś nas na pastwę losu, Carlosie. Nie mogę przejść obok tego obojętnie. Grissos nie potrzebuje wpływów Twojego gangu, ale nie pogardzimy pieniędzmi. Jeżeli nie zechcesz mi ich dać, sam sobie je wezmę. Z malutkim bonusem. Pilnuj jej, Carlosie, jeżeli nie chcesz, żeby stała się jej krzywda.
Czytałem to z wypiekami na twarzy. Wiedziałem, że to będzie ciężki chleb do zgryzienia niż mi się wydawało.
Zmienimy warunki umowy. Ale jeszcze nie teraz – dostałem wiadomość od Pana Karola. – Załatw tego drugiego i napisz im następującą wiadomość: Nie myśl, że się poddamy. Zabawa trwa. Pilnuj swoich ludzi. Albo stanie im się krzywda.
_____________________________
Mamy 1K wyświetleń <3. Dziękuję Wam bardzo, nie zdajecie sobie sprawy, jak jest mi miło, kiedy czytacie moje Salvame :). Dziękuję też za każdy komentarz i każdą gwiazdkę - to znak, że nie piszę na marne, tylko dla Was :).
N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top