Capítulo 11 La Fiesta y una sorpresa

Impreza i niespodzianka


<Sofia>

Piątek. To chyba to, co wszyscy lubią najbardziej. Koniec szkoły, rozpoczyna się weekend. Chyba wszyscy uwielbiają uczucie powracania do domu bez obawy, że jutro rano znowu będzie trzeba rano wstać.

Nie wiem, jak piątki spędza niż społeczny, jak na przykład Terciopelo. Zapewne siedzi w domu, zamknięta w swoim pokoju z zasłoniętymi oknami, słuchając na cały regulator heavy metalu i robi inne jakieś typowe dla niej – Gotki – rzeczy, których ja nigdy nie zrozumiem, bo w sumie nie chcę ich zrozumieć.

Natomiast ja, każdy piątek spędzam w moim ulubionym klubie nocnym na Przedmieściu.

Na dodatek, dzisiaj jest pierwszy maja. Na początek miesiąca właściciel klubu Antonio zawsze organizuje jakieś świetne zabawy. Nie mogłam się doczekać, co przygotuje dzisiaj.

Oczywiście tata wiedział, gdzie jestem. Dlaczego miałabym to przed nim ukrywać? Dał mi nawet pieniądze na taksówkę, żebym nie musiała wyciągać moich oszczędności.

Nie chciałam brać mojego samochodu, bo wiedziałam, że trochę się napiję, a nie chciałabym zostać złapana przez policję. Nie chcę mieć takich kłopotów.

Impreza trwała w najlepsze. DJ właśnie puścił bardzo popularny kawałek Bruno Marsa Uptown Funk. Wszyscy zaczęli tańczyć niczym Bruno w teledysku. Poczułam nieprzyjemny swąd spoconych ludzi. Głośna muzyka wprawiała moje serce w szybszy rytm, a podkręcony bas ciało w ruch.

Przynajmniej nie uwierało mnie ubranie. Kiedyś ubrałam przepiękną, krótką czerwoną sukienkę, ale nie mogłam się w niej ruszać. Dzisiaj postawiłam na skąpej bluzeczce na ramiączkach w trzech kolorach – brązowym, białym i zielonym, oraz dopasowaną dżinsową spódniczkę. Buty wybrałam pod kolor bluzki. Były to brązowe lakierowane szpilki. Już od tak dawna chodziłam w tak wysokich butach, że nie miałam najmniejszego problemu z tańczeniem w nich.

Sala taneczna była pełna ludzi, którzy wywijali, jak tylko mogli. Światła i muzyka sprawiała, że czuli się jak w pięknym, kolorowym śnie.

Po paru piosenkach poczułam, że muszę usiąść. Przecisnęłam się przez wielki tłum ludzi. Większość skakała w górę z rękami w górze, inni robili to samo, tylko że z drinkami.

Powachlowałam sobie twarz dłonią, a następnie usiadłam przy barze. Był prawie pusty. Po prawej stronie zauważyłam obściskującą się parę.

– Podać coś? – zapytał mnie barman, uśmiechając się do mnie serdecznie. Bujał się ciałem lekko w rytm muzyki.

– Mojito, proszę – dodałam i odetchnęłam.

– Długi taniec? – zapytał, zabierając się za mój drink. Nie było żadnych głupich pytań o dowodzik, czy po prostu czy osiemnastka jest, bo wyglądałam na starszą. Mocny makijaż we wszystkim pomagał. Mogłam buszować pomiędzy dorosłymi i nikt nie mógł mi nic zarzucić.

– Aż tak bardzo to widać? – Odgarnęłam włosy, które zleciały mi na twarz i oparłam rękę o ladę. Przyglądałam się, jak drink jest w niezwykle precyzyjny sposób przyrządzany, a następnie ozdabiany limonką i miętą.

Kelner podał mi ją, a ja od razu pociągnęłam duży łyk. Poczułam przyjemne mrowienie w przełyku, kiedy przepływał przez niego alkohol. Nie skrzywiłam się, tylko oblizałam wargi.

– Wiesz, co Antonio dzisiaj planuje? – zapytałam go, chcąc nawiązać z nim kontakt.

– O drugiej przynosi wielką beczkę z piwem. Kto wypije najwięcej, stojąc na tej beczce nogami do góry, wygrywa darmowe wejściówki na pięć następnych wejść, a ponadto, wtedy wszystko ma tutaj za darmo – powiedział barman, widocznie zadowolony, że zagadałam.

– Ooo, no to nieźle się postarał. – Gwizdnęłam z zadowoleniem i uniosłam brwi w górę. – W zeszłym miesiącu wygrywało się tylko butelkę wódki. Teraz poszedł krok dalej.

– Rozgłosu nie potrzebujemy, bo i tak mamy dużo klientów, ale wiesz, jednak im więcej, tym lepiej – zaśmiał się cicho. Miał uroczy śmiech. Od razu mi się spodobał.

– Zrób sobie przerwę, co? – Uśmiechnęłam się do niego kokieteryjnie i lekko pochyliłam się ku niemu.

Barman spojrzał na mnie pytająco, a następnie uśmiechnął się. Nikogo nie było, kto chciałby czegoś od niego, a takiemu słodziakowi należy się chwila wytchnienia.

Norman – bo tak się dowiedział – był znakomitym tancerzem. Tańczyliśmy do piosenki Twerk Dat Ass Projecta Pata. Tańczyło mi się wspaniale, czułam wzrok wszystkich dokoła. Byliśmy królem i królową parkietu. Bez cienia wątpliwości byliśmy najlepsi na tym parkiecie.

Później przenieśliśmy się do kuli wirującej. Nie chciałam na to iść, ale Norman nalegał, więc mu uległam. Należało trzymać się paru sprzączek rękami, a stopy były przypięte do innych. I ta kula kręciła się z osobą w środku.

Wytrzymałam jakieś piętnaście sekund, zanim mój mózg nie zaczął wariować. Zwrócił mi się obiad i cały drink. Musiałam szybko wyjść.

– Sofio, przepraszam, nie sądziłem, że tak źle to zniesiesz – mówił Norman, klepiąc mnie po plecach z nadzieją, że to mi przeminie tak samo szybko, jak przyszło.

– Sorki, Norman, ale chyba będę lecieć na taksówkę. – Zmarszczyłam brwi. Poczułam, jak mój żołądek znowu się odwraca do góry nogami. Myślałam, że zaledwie chwila dzieli mnie od pobrudzenia sobie butów. Chwyciłam się za brzuch z nadzieją, że to pomoże.

– Zaczekaj do drugiej, zobaczysz tę wielką beczkę – zachęcał mnie.

– I stać do góry nogami? Nie, spadam, nie dam rady. – Uniosłam ręce, jakbym się poddawała i bez słowa wyszłam z lokalu.

Świeże powietrze podziałało na mnie zbawiennie. Po paru oddechach minęła mi chęć wymiotowania. Ale dalej kręciło mi się w głowie.

Nie mogłam prosto iść. Nie byłam pewna, czy to kwestia alkoholu, czy tych wirowań w kuli. Jedno wiedziałam na pewno, musiałam przejść paręnaście metrów dalej na postój taksówek. Nie byłam pewna, czy tego dokonam.

Było wtedy bardzo zimno. Nie przewidziałam tego. Od razu dostałam gęsiej skórki i zaczęłam trząść się z zimna.

Nie obawiałam się nocy. Czego się bać? Zwłaszcza w okolicach, gdzie roi się od ludzi?

Jednak nie wiem dlaczego, ale teraz mimowolnie przyspieszyłam kroku. Nie byłam pewna, czemu to robiłam. Sama sobie zaprzeczałam. Nie bałam się nocy, ale szłam szybciej, aby na nikogo nie natrafić. Odetchnęłam. Sofia – nie masz się czego bać.

Nie przekonało mnie to. Obok mnie nie było żywej duszy. Ruszyłam jeszcze szybciej i włączyłam telefon, który służył mi jako latarka. Nie było tutaj lamp, skończyły się przy lokalu, którego opuściłam. Tutaj było zupełnie ciemno.

Jeszcze bardziej się przestraszyłam.

Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy usłyszałam za sobą kogoś kroki. Spokojnie, to tylko jakiś człowiek idzie za mną, zapewne też na postój taksówek.

Jednak kroki stawały się coraz bardziej wyraziste, częstsze, bliższe mi. Więc moje też się takie stały. Nie wiedzieć kiedy, mój krok przypomniał jogging.

Po chwili kroki ucichły. Odetchnęłam z ulgą i skarciłam się za głupie myśli. Pewnie ten człowiek pomyślał sobie, że jestem jakaś psychicznie chora, bo zaczynam uciekać na prostej drodze.

Odwróciłam się i z ulgą zobaczyłam, że nikogo nie ma. Postój taksówek znajdował się za rogiem.

Wróciłam do pierwotnej pozycji. I to, co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Centralnie przede mną stała jakaś osoba, której nie mogłam zidentyfikować, bo miała czarną kominiarkę i obszerny dres. Wiedziałam, że to musiał być mężczyzna. Był ode mnie dużo wyższy i obszerniejszy.

Zerknęłam w prawo. Uliczka. Stamtąd musiał się pojawić.

Mierzyliśmy się wzrokiem, zanim od nie wyciągnął ku mnie swoich wielkich łap. Spanikowałam i zaczęłam krzyczeć. Nie wiem, czego chciał, ale ta kominiarka sugerowała, że nie ma wobec mnie miłych planów.

Facet natychmiast zasłonił mi usta ręką.

– Jeszcze raz krzykniesz, a zabiję cię, concha... – syknął.

Wzburzyłam się na słowo, jak mnie nazwał. Jeszcze nikt nigdy mi tak nie ubliżył, takiego słowa nawet ja rzadko kiedy używam. Jest ono tak obraźliwe, że się go brzydzę.

Jedną ręką ciągle zasłaniał mi usta, a drugą objął mnie w pasie. Mocno przyciągnął do siebie.

– Zostaw mnie! – wymruczałam i ugryzłam go w palec. Nie smakował alkoholem, nie mógł być pijany.

Facet syknął z bólu i oderwał rękę od moich ust. Jednak ta sama dłoń za chwilkę wylądowała na moim policzku.

Poczułam, jak w ustach zbiera mi się ciepła krew. Splunęłam mu nią na kominiarkę. Myślałam, że dzięki temu ją ściągnie i będę mogła zobaczyć kim on jest, żeby tata porządnie się nim zajął.

Krew na kominiarce go zupełnie nie wzruszyła.

Jego ręce usiłowały mnie obezwładnić, zrobić cokolwiek, żebym przestała się ruszać. Oddychałam szybko, myślałam, że zaraz umrę na zawał.

Czego on ode mnie chciał?! Chciałam wiedzieć, ale nie potrafiłam nad tym myśleć. Byłam zajęta zabieraniem rąk z mojego ciała.

– Przestań się ruszać! – wrzasnął na mnie i wykręcił mi ręce.

Zgięłam się w pół, krzycząc z bólu. Z oczu poleciały mi łzy. Zabije mnie? Czy gdzieś mnie uprowadzi i tam zabije? Myślałam, że w tamtej sekundzie zakończy się moje życie. Z całej siły usiłowałam wycelować szpilką w jego stopę, ale on był sprytniejszy niż ja. Odpowiednio szybko zabierał nogę, pozostawiając mnie w krępującej pozycji.

Poczułam, jak jego dłonie szukają jakiejś kieszeni na moim ciele. Czy to był tylko napad? On chciał mój portfel?

– Dam ci wszystkie pieniądze, jakie mam, tylko mnie zostaw! – załkałam. Naprawdę, wszystko bym dała, aby mnie teraz puścił wolno. Miałam w głowie najczarniejsze myśli.

– W tyłek sobie wsadź swoje kieszonkowe, gra się rozgrywa o większą stawkę – syknął mi do ucha i poderwał mnie do góry.

Zaczęłam się na powrót szarpać, ale on kurczowo ściskał moje ręce. Kopnęłam go szybko kolanem między nogi. Zginął się w pół. Moje ręce zostały uwolnione.

Dodało mi to maksimum adrenaliny. Ruszyłam przed siebie. Jednak po jednym kroku, poczułam ucisk na nodze i upadłam z hukiem na bruk. Cicho zapłakałam. Cała się obiłam. Przegrałam.

– Chupame la, mico! – wrzasnął na mnie ponownie, kiedy leżałam na ziemi, niezdolna na ruchu. – Takie lalunie jak ty nie mają prawa wygrać. – Podniósł mnie jednym szarpnięciem za rękę. Poczułam, że z tego będą siniaki. – Idziesz po dobroci, czy mam chcesz zobaczyć mroczki przed oczami? – warknął. Miał taki suchy głos, wydawał się taki nierealny i bardziej niż bardzo niebezpieczny.

Poczułam, jak policzki mam całe mokre od łez. Nie obchodziło mnie, jak teraz wyglądałam, a pewnie graniczyło to z wyglądaniem jak Terciopelo. Szarpnęłam się raz jeszcze, ale nie dawało mi to złudnej nadziei, że uda mi się uciec.

Facet odwrócił się przodem do mnie, ale skrzyżował moje ręce z tyłu. Przysunął mnie do siebie i wyjąkał:

– Zobaczymy, czy jesteś naprawdę warta tyle, ile powiadają.

Przyjrzałam się wtedy jego oczom. Były brązowe. Jego skóra była najprawdopodobniej czarna, ale nie byłam pewna. Było tutaj tak ciemno, że mogło mi się to przewidzieć.

Byłam przygotowana na najgorsze. Chociaż nie, w sumie nie byłam. Zaczęłam się szamotać po raz kolejny, wkładając w to całą moją siłę. Jednak jego uścisk wcale nie był luźniejszy. Wręcz przeciwnie.

Po paru metrach, które mnie przeprowadził, usłyszałam donośny krzyk. Nie należał do mnie. Tylko do tego faceta. Uścisk diametralnie się zmienił. Wręcz poczułam, że moje ręce znowu są wolne.

Spojrzałam na niego. Upadł na podłogę i zaczął trzymać się za nogę, z której coś się lało. Krew. Nie miałam czasu do stracenia. On w każdej chwili mógł się podnieść. Przełknęłam ślinę i potarłam ręce, mając nadzieję, że to pomoże im dojść do siebie. Strasznie mnie bolały. Zaraz po tym ruszyłam w kierunku postoju taksówek, nie oglądając się na tym, kto w niego strzelił.

Dławiłam się łzami, zasłaniały mi one jeszcze widok. Ale zobaczyłam światła taksówki. Zamachałam do niej. Bałam się, że się nie zatrzyma, kiedy mnie zobaczy, ale na szczęście kierowca przystanął. Zapytał się mnie, co się stało, kiedy ujrzał mój stan, ale ja nie potrafiłam odpowiedzieć. Wybuchnęłam głośnym płaczem. Nie sądziłam, że potrafię tak płakać. Dawniej uważałam, że płacz to oznaka słabości i powinno jej się wstydzić.

Teraz było to jedne, co przyszło mi do głowy.



________________________

Zanim cokolwiek powiecie - tak, kocham niszczyć życia moim bohaterom z książek <3. Jak widzicie, Valle Essential wcale nie jest takim bezpiecznym miejscem, jak się wydawało ;). Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi... 

Zapraszam do kolejnych rozdziałów :* I dziękuję wszystkim za wyświetlenia, gwiazdki i komentarze! <3

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top