Capítulo 10 Quiero tener este trabajo...

Chcę mieć tę pracę...

<Santiago>

(Trzy tygodnie wcześniej)

Kretyn... Tym właśnie jestem. Kretynem.

Co ja w ogóle tutaj robię? Dlaczego stoję w moim najlepszym garniturze, starannie wyprasowanym i popryskanym toną wody kolońskiej przed domem mojego być może przyszłego szefa?

Kiedy tutaj jechałem samochodem, miałem wrażenie, że mam tę pracę. Spełniam wszystkie wymagania i podczas rozmowy telefonicznej Szef wydawał się zachwycony moimi nienagannymi manierami.

Ale jak tylko zobaczyłem ten dom, myślałem, że krew opłynie mi twarzy. To nie był dom. To była willa. Warta może z pięćset razy tyle, co moja kawalerka.

Przez chwilkę myślałem, że to tylko złudzenie. Przecież nikt nie może mieszkać w takim pięknym miejscu. To przecież niemożliwe. Nikt nie jest tak cholernie bogaty, aby w czymś takim mieszkać. Musiał być jakimś prezydentem czy kimś w tym rodzaju. A jestem stuprocentowo pewien, że ten facet nie jest żadnym prezydentem.

Zawahałem się. Przecież widać, że nie pasuje do takiego życia. Nie mam przy duszy milionów, jak ci ludzie, stać mnie na głupi batonik za dwa pięćdziesiąt, ale to wszystko.

Zapewne przede mną byli tutaj ludzie, którzy pracowali już dla gubernatorów, mających jakiś papierek, że są tymi, za kogo się podają, że królowa Anglii ich poleca... Spodziewałem się, że za chwilkę koło mnie stanie jakiś facet, którego wartość garnituru będzie równoważna z tym domem.

Zrobiło mi się strasznie głupio. To był mój najlepszy. No właśnie – mój najlepszy... Czyli znaczy to, że mam go po tacie. Ja raczej nie chodzę w takich ciuchach. Po pierwsze dlatego, że mnie na nie po prostu nie stać.

Gdybym zdobył tę pracę, mógłbym chodzić w takich codziennie. Ubierałbym się jak modele z magazynu GQ.

Zaparłem dumnie głowę w górę. Miałem tylko nadzieję, że ten człowiek nie patrzy na człowieka przez pryzmat pieniędzy. Chociaż patrząc na ten dom, zacząłem w to wątpić.

Sam nie wiedziałem, kiedy moje stopy zostały wprawione w ruch. Zacząłem iść pięknym szlakiem w kierunku masywnego wejścia do domu ozdobionym kolumnami.

Kiedy znalazłem się pod wejściem, wygładziłem dłonią marynarkę od garnituru po raz ostatni i zapukałem w pięknie zdobione drzwi. Zacząłem tego od razu żałować. Miałem cichą nadzieję, że właściciel domu tego nie usłyszy i będę mógł w spokoju odejść i szukać pracy gdzieś, gdzie pasuje.

– Proszę – odezwał się gruby, męski głos zza ściany.

Dobra, Santiago... Nie ma odwrotu. Przejdź przez te drzwi, najwyżej zostaniesz wyśmiany. Spokojnie, już nie raz cię przecież wyśmiewali! Co to dla ciebie? Odejdziesz do domu bez kasy, jak zwykle, będziesz utrzymywał się z pieniędzy, które prześle ci twoja mama, jeżeli zostanie jej coś z renty.

Ruszyłem przed siebie, pewny mojej porażki! Uczucie to pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy ujrzałem, jak dom wygląda w środku. Wszystko schludne, czyste, idealnie urządzone. Byłem w stu procentach pewny, że niektóre gwiazdy mają brzydsze domy. Nawet prezydent! Biały dom nie może się równać z tą piękną rezydencją.

Kiedy tylko przekroczyłem próg domu, ujrzałem mężczyznę siedzącego na końcu salonu, który bezpośrednio łączył się z holem. Nie sposób było nie zauważyć wielkiego telewizora. Miał jakby własne kino w domu. Nie wiem, ile ten telewizor mógł mieć cali. Zgaduje się siedemdziesiąt w górę, może nawet dochodził do dziewięćdziesięciu...

Facet wyglądał na bardzo bogatego, pasującego do tej wypasionej chaty. Idealnie przystrzyżone włosy, nawet wąsy nie pozostały w nieładzie. Ubrany był w przepiękny garnitur, którego widziałem tylko w magazynach i wystawach w sklepie. Twarz miał poważną, ale lekko się uśmiechał w moją stronę. Odwzajemniłem uśmiech. Nim chociaż mogłem się pochwalić. Zęby miałem przez ślicznie, wszyscy mi ich zazdrościli.

Poszedłem do niego, a on wstał. Wyciągnął do mnie swoją rękę, a ja ją uścisnąłem. Krótko, zdecydowanie. Mężczyzna lekko przekrzywił mi rękę, ustawiając swoją w górze, pokazując mi, kto tu rządzi. Wskazał mi miejsce na kanapie obok niego. Szybko się tam znalazłem i wyprostowałem plecy.

– Witam. – Lekko skinąłem głową, nie przestając się uśmiechać.

– Witaj, młody człowieku – odparł, poważniejący. Aż tak źle wyglądem? Chciałem sobie zacząć pluć w brodę, ze w ogóle tutaj wszedłem. – Santiago Proteger, lat dwadzieścia, urodzony w Barcelonie, ale w tym roku przeprowadziłeś się do Valle Essential, tak?

– Tak, jest. – Kiwnąłem głową, przyznając mu rację.

– Wybierasz prace ze względu na nazwisko? – zaśmiał się krótko, właściwie tylko prychnął śmiechem.

Proteger... Żarty się go trzymają.

Zaczął mi mówić na ty. Widać, chce pokazać, że jestem dla niego tylko gówniarzem, a on jest tutaj panem wszystkich dokoła. Już zacząłem czuć się jak jego podwładny.

– Wybieramy prace ze względu na to, co mnie interesuje – odchrząknąłem.

I ze względu na to, że napisał pan na ogłoszeniu, że jest to wysoko płatna praca...

– W takim razie, możemy przejść do konkretów. – Wziął moje CV z biurka i przeleciał je jeszcze raz wzrokiem. – No tak. Nie przedstawiłem się. Carlos Vanidad, bardzo miło mi poznać. Santiago, podczas rozmowy telefonicznej wspomniałem ci, dlaczego tak bardzo zależy mi na kimś odpowiedzialnym. Chodzi tutaj o moją córkę. Nie chce, żeby coś jej się stało – mówił, a ja kiwałem głową na znak, że rozumiem.

Ale nie rozumiałem. Nigdy nie zrozumiem spraw bogaczy. To dla mnie zbyt odległy temat.

– Moi konkurenci nie przebierają w środkach. Grożą mi, że zabiorą mi moją ukochaną Sofię. I dlatego potrzebuje ochroniarza, który będzie jej pilnował na możliwie każdym kroku. To dla mnie bardzo ważne. Jestem gotów zapłacić, ile tylko mogę, aby zapewnić bezpieczeństwo mojej córce.

Ta praca wydawała mi się idealna! Chodzić tylko za jakąś małolatą i patrzeć, czy nikt się kolo niej nie kręci. I zgarniać za to kasę. Nie mogłem lepiej trafić.

– Najistotniejsze jest to, że Sofia nie może się dowiedzieć, że ją szpiegujesz. Nie chcę, żeby wiedziała, że sytuacja jest na tyle poważna, że potrzebuje ochroniarza. – Pan Carlos złożył ręce i spojrzał w podłogę bezradnie. Widziałem, ile bólu mu sprawia zamartwianie się o córkę.

Wtedy przestałem myśleć o nim, jako bogatym człowieku, którego na wszystko stać. Ujrzałem zatroskanego ojca, który chce dbać o swoją kochaną córkę. Gdyby nie fakt, że bardzo potrzebuję pieniędzy, powiedziałbym mu, że zrobiłbym to za darmo. Jednak nie mogę.

– Jeżeli dostałbym tę pracę, zrobiłbym wszystko, aby ją chronić. – Chciałem o tym pomyśleć, ale nie wiem, dlaczego wydobyło się to z moich ust.

Pan Carlos pokiwał głową i zapytał:

– Byłeś kiedyś ochroniarzem?

– Miałem staż w Centrum Handlowym. Powstrzymałem trójkę złodziei w lutym.

– Czy masz na to jakiś kwitek? Umowa, cokolwiek?

– Niestety nie. – Poszurałem butem po podłodze, usiłując się rozluźnić. Nie kryłem, że stresowała mnie ta rozmowa. – Ale udzieliłem wywiadu do jednej z gazet po tym zajściu.

– Jest jeszcze dostępna do sprzedaży? Masz ją przy sobie?

Dlaczego o tym nie pomyślałem?! Moja mama ją kupiła i oprawiła w ramce.

– Nie mam, ale jestem pewien, że ten numer jest archiwizowany na stronie magazynu.

Byłem ciekawy, o co mnie jeszcze zapyta.

– Były kiedyś sytuacje, które wymagały od ciebie użycia siły? – pytał dalej.

– Niejednokrotnie. Żeby nie skłamać, jestem w tym obyty. Nie pochodzę z bogatej dzielnicy i... Jakby to panu powiedzieć...

– Biłeś się – wyprzedził mnie. Ale nie szokowało mnie to.

– Tak, musiałem – odparłem, zawstydzony, że to aż tak widać.

– Nie masz się czego wstydzić, Santiago! Zachowujesz się przynajmniej jak facet, nie boisz się użyć siły, wiesz, że to jest nasz męski atut.

Skinąłem głową. No cóż, w dzielnicach Barcelony, do których nikt nie zagląda, boją się mi podskoczyć.

– Masz jakąś pracę oprócz tego? – Pan Carlos zmienił głos z powrotem na profesjonalny.

– Nie mam – odparłem szybko.

– A jakieś zajęcia, które wykonujesz zawsze o tej samej porze?

– Nic z tych rzeczy.

– To dobrze. – Uśmiechnął się na powrót. – To znaczy, że nie będziesz uciekał mi z pracy, bo coś ci wypadnie – zaśmiał się, długo i szczerze.

Nie będę uciekał mu z pracy?

– To znaczy, że mam tę pracę?! – wykrzyknąłem nagle.

– Tak, Santiago. Dostałeś tę posadę. Wyglądasz na takiego, którym się ufa i nie jesteś taki, jak twoi poprzednicy. Rzucali we mnie papierkami od innych pracodawców. Tak się puszyli, że aż mnie zdenerwowali. Powiadali, że są najlepsi, ale nie mieli na to zbitych dowodów... – Zatarł ręce. – Chcę nawiązać z tobą współpracę, Santiago Proteger. Jesteś opanowany, więc z pewnością nie będziesz działać pochopnie w przypadku zagrożenia. – Uśmiechnął się i spojrzał na sąsiednią ścianę. – Spójrz na to zdjęcie, tam jest moja córka.

Spojrzałem w kierunku, w którym on patrzył. Wstałem i podszedłem do zdjęcia, aby je lepiej widzieć. Miało duże wymiary, półtora metra za siedemdziesiąt centymetrów.

Pan Carlos mówił w rozmowie telefonicznej, że Sofia ma szesnaście lat. Ale teraz dziewczyny w jej wieku wyglądają na dużo mniej, więc spodziewałem się małej dziewczynki na zdjęciu. Jednak jej wygląd bardzo mnie zaszokował.

Miała duże, piękne oczy. Długie, wyraźnie wilgotne, blond włosy opadały kaskadami na jej szczupłe ramiona. Stała przodem do aparatu. Lekko się uśmiechała. Twarz miała nieskazitelnie czystą, nie posiadała na niej makijażu. Zdjęcie musiało zostać wykonanie przy basenie, bo dziewczyna posiadała tylko górę od bikini. Miała naprawdę piękne ciało. Taką piękność miałem pilnować? To w sumie jeszcze lepiej. Była naprawdę urodziwą dziewczyną. Wyglądała tak, jak niektóre dziewczyny poprawione w photoshopie, albo jak modelki w Playboyu. Przepraszam, za porównanie, ale z tym właśnie mi się skojarzyła ta dziewczyna. Z gorącymi modelkami z Playboyu.

– Nie zapatruj się. – Teraz pan Carlos donośnie warknął. – To jest moja córka, dziewczyna, której masz zapewnić bezpieczeństwo. Nie chcę, abyś naruszał jej przestrzeń prywatną, masz trzymać się jak najbardziej z daleka, jak tylko możliwe.

Wtedy zrozumiałem. Zdjęcie córki w staniku miało być testem dla ochroniarzy. Miał syndrom typowego taty. Żaden facet nie mógł się do niej zbliżyć. W sumie nie wiem, czy traktowałbym ją kiedykolwiek jako kandydatkę na dziewczynę. Jest niezaprzeczalnie piękna, ale większość bogatych dziewczyn jest płytka i niemiła. Znałem jedną i do dzisiaj niemiło ją wspominam. A taka bogaczka z ciałem modelki z pewnością będzie zadzierała nosa.

– Oczywiście, panie Vanidad – oparłem, natychmiast odwracając wzrok od dziewczyny.

– Santiago, obdarzyłem cię kredytem zaufania, nie każ mi tego żałować.

– Nie pożałuje pan swojej decyzji, zapewniam pana. – Uśmiechnąłem się najszerzej, jak potrafiłam.

– Tak sądzę. – Podszedł do mnie i uścisnął mi mocno dłoń. Po chwili zamknął mnie w uścisku. – Chcę dla mojej córeczki wszystkiego, co tylko jest najlepsze, więc proszę, zapewnij jej bezpieczeństwo, kiedy ja nie będę mógł tego robić.

– Tak zrobię. Od kiedy mam zacząć?

– Od jutra. Sofia wróci ze szkoły za jakąś godzinę. Jutro bądź tutaj o szóstej trzydzieści, kiedy wstaje. Rozejrzysz się, czy nie ma nikogo koło domu i eskortuj ją w drodze do szkoły. Później wiesz, rób wszystko tak, abyś miał ją na widoku. Masz słyszeć z kim rozmawia, o kim rozmawia i jak rozmawia. Chcę wiedzieć, z kim się kręci. Wszystko mi melduj jak najszybciej. Jakie masz auto? – zapytał mnie.

– Skoda Felicja, rocznik dziewięćdziesiąty ósmy – odparłem. Pożyczyłem ten samochód od mamy, ale on nie musi o tym wiedzieć.

– Nie nadążysz za jej Lamborghini, a co jeżeli dojdzie do pościgu? – Złapał się za głowę. – Zrobimy tak. Weź dzisiaj czarne Lambo, co stoi przed domem, będzie twoim samochodem służbowym. Tylko proszę, nie rozwal go.

– Jestem bardzo dobrym kierowcą – odparłem, zanim doszedłem do wniosku, że właśnie zostałem właścicielem nowego samochodu wartego co najmniej milion euro.

– Mam szczerą nadzieję, że tak będzie. W takim razie do jutra, Santiago. Co jakiś czas będziemy organizowali spotkania, kiedy Sofia będzie pod opieką jakieś nauczyciela przez dłuższy czas. Wtedy będziesz mi zdawał ze wszystkiego relacje, jasne?

– Oczywiście, panie Vanidad. Dziękuję bardzo.

– To ja dziękuję. – Uśmiechnął się raz jeszcze i pogrzebał w kieszeni. – Kluczyki do Lambo. Poproszę kogoś, żeby odholowali skodę pod twój dom.

Kiwnąłem głową, dziękując.

Wyszedłem pełen radości. Nie mogłem uwierzyć w moje szczęście. W jeden dzień dostałem super pracę, będę zarabiać dobre pieniądze i jeszcze dostałem nowoczesny i luksusowy samochód!

A za co? Za pilnowanie jakiejś rozpieszczanej nastolatki. To tak jakby dostawać coś za nic!

Jak to mówią? Czy się siedzi, czy się leży dwa tysiące się należy. A ja? Będę robił właściwie nic.

Bo co może być trudnego w śledzeniu dziewczyny, która ma szesnaście lat?

__________________________________

I jest, Santiago :). Spodziewaliście się czegoś takiego ;)? Co to za niebezpieczeństwa czekają na rodzinę Vanidadów i czy stanie się coś złego... Mogę Wam powiedzieć, że w następnym rozdziale będzie bardzo gorąco ;). I to nie z powodu gorącej Hiszpanii :*

Love,

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top