6

— Wydusisz to z siebie wreszcie? Nie lubię jak jest między nami cisza. — powiedział szatyn wypierając włosy o ręcznik.

— Kto Cię zaatakował? — zapytałem bandażując jego nogę.

— Jak skłamię to się domyślisz? — pokiwałem głową, a on westchnął. — W lesie natknąłem się na rysia z młodymi. Samica myślała że chce jej maluchom zrobić krzywdę i zamachnęła się łapą, ale tylko mnie drasnęła. To nie moja wina, że dostałem mrówek w łapie i nie mogłem podnieść się z rynny. — powiedział odwracając wzrok.

— Naprawdę jesteś kretynem. — powiedziałem i zawiązałem bandaż na jego udzie, po czym wstałem i dotknąłem jego czoła. Było rozpalone, a wypieki na twarzy wcale nie malały. — I to w dodatku z przeziębieniem. Właź pod kołdrę ja zaraz przyjdę z herbatą. — dodałem i poszedłem do drzwi.

— Tylko malinową! I dwie łyżki cukru! — zawołał za mną, kiedy zamykałem drzwi.

Perspektywa Salema

Oczywiście nie położyłem się do łóżka. Od kiedy to ktoś będzie decydował, jak mam żyć? No bez przesady ludzie, potrafię o siebie zadbać.

Kiedy Sylas poszedł na dół, wstałem z łóżka ignorując piekący ból w udzie, rozejrzałem się dokładniej jego pokoju. Był Poukładany, oczywiście chodziło mi o pokój, bo jego właściciel najwyraźniej nie należał do najinteligentniejszych. Stanąłem przed komodą i rozejrzałem się po zdjęciach. Jedno przykuło moją uwagę, ale nie było na nim Sylasa, ale za to była dwójka dorosłych, jeden na stówę był czarodziejem, a druga wyglądała na śmiertelną. Od razu pomyślałem o rodzicach Sylasa. Już wiedziałem po kim ma oczy i uśmiech, te rysy twarzy też miał po matce, natomiast po ojcu najwyżej odziedziczył płeć.

Podszedłem do biurka, i rozejrzałem się tam, spoglądając na jego notatki, jakieś zapiski i inne. Spoglądałem na wszystko dokładnie, próbując przeczytać coś, co wyglądało jak zlepek plusów, kropek, myślników, cyfr i liter, ale nie szło mi tak, jakbym chciał, bo też nie za bardzo wiedziałem co tam jest napisane.

— To są równania. — powiedział ktoś za mną, a ja jakbym zrobił się sztywny. Brzdęk szklanek spowodował na mojej skórze gęsią skórkę i wtedy dopiero zobaczyłem Sylasa. Był trochę zmęczony, widać to było po jego oczach i ruchach ciała zresztą też. Jakby mógł poruszać kończynami w określony sposób i w dodatku z ograniczonym zakresem ruchów. — W ludzkiej szkole uczymy się tego na matematyce. — powiedział ale to dalej nie sprawiało, że bym wiedział co to jest i o co w tym chodzi. Mógłbym przysiąc, że mówi do mnie po hebrajsku, a akurat znam wiele języków.

— Nie tłumacz mi, bo wciąż nie rozumiem śmiertelników i ich zajęć. Za to znakomicie rozumiem, gdy ktoś jest zmęczony, teraz pora na Ciebie. Idź się ogarnij i przyjdź do łóżka. — powiedziałem widząc lekkie zdziwienie na jego twarzy po czym chwyciłem za ciepły kubek, niemalże od razu go odstawiając, bo myślałem, że sobie palce poparzę.

— Wsypałem Ci dwie łyżeczki, bo gdybym wsypał dwie łyżki, chyba serce by Ci wysiadło, a herbaty nie dałoby się wypić. — uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Też się uśmiechnąłem i odprowadziłem go aż pod same drzwi łazienki, zanim się nie zamknęły. Po chwili usłyszałem szum wody z prysznica i postanowiłem usiąść na łóżku. Noga dawała mi się we znaki i szczerze mówiąc, nie miałem za wiele sił do dalszego stania. Co do herbaty, to Sylas akurat miał rację, nie śpieszyło mi się na drugi świat, wręcz przeciwnie, chciałem sobie na nim pozostać jeszcze, by dowiedzieć się czym naprawdę zajmuje się Sylas i jak to jest, że wciąż żyje jako sierota czarownika i śmiertelniczki, nie wspominając nic o jego bracie, którego jeszcze do końca nie poznałem.

Wpatrywałem się tępo w szybę, widząc to co dalej dzieje się za oknem, przy okazji nie zauważyłem kiedy przyszedł brunet.

— Chyba pora iść spać co? — powiedział i podał mi koc, a ja spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. — No się trzęsiesz cały. — wytłumaczył i położył koc na kołdrę, z której zszedłem. Sylas był nieco sztywny, nie wiem co było dziwnego w spaniu razem w jednym łóżku, mając oczywiście na myśli to, że spalibyśmy obok siebie.

— Masz rację, pora iść spać. — powiedziałem i wsunąłem się z brzegu pod kołdrę z kocem, przyciągając kolana do brzucha, by się jakoś ogrzać. Brunet zamknął okno za którym deszcz padał w najlepsze. W pomieszczeniu stopniowo zaczynało się robić ciepło, Sylas zgasił lampkę i położył się za mną. Leżałem do niego tyłem i wpatrywałem się w szybę, w krople wody które spływały po szybie póki nie zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top