5

Sally leżała na moim łóżku machając nogami i przeglądając książkę którą wzięła z mojej półki. To było jak zbawienie dla mnie, gdy rozmyśliła się nad książką od demonologii i wzięła jedną z książek fantazy z półki. Twierdziła że tamta dziwnie wygląda i dała w końcu mi spokój.

Ja siedziałem przy biurku i ukradkiem zerkałem na uchylone okno. Od kilku dni Salema nie widuje wcale. Od naszej ostatniej sprzeczki chłopak nie ma za wiele mi do powiedzenia, ale mimo że był przez kilka dni, trochę brakuje mi jego towarzystwa, chociażby to jedną rzecz mógłby robić codziennie. I nie mówię, że to źle, ale zaczynam myśleć że Salem powinien pozostać w rodzinie, dodatkowo lepiej by pałętał się po moim pokoju kompletnie nagi, niżeli po całym domu.

Moje myśli znowu zjechały na niego, a wtedy usłyszałem kapanie wody i w końcu szum deszczu. Spojrzałem z wyczekiwaniem na uchylone okno, jakby mając nadzieję, że Salem w końcu wróci.

— Gdzie ty się podziewasz, Salem. — pomyślałem na głos i spojrzałem na Sally która teraz wpatrywała się we mnie, jak na czubka.

— Kim jest Sa-... — przerwało jej miauknięcie. Zerwałem się z krzesła, a mało z niego nie spadając i podszedłem do okna, uchyliłem je szerzej i wyjrzałem na zewnątrz. Moją uwagę przykuł Salem, siedzące w rynnie, przy okazji tamował przepływ wody w niej, przez co woda wylewała się na niego i po części spadała na ziemię z dachu.

Wyciągnąłem rękę do niego, ale ten na mnie zasyczał, przez co cofnąłem rękę. Sally podeszła obok mnie i zakryła usta dłonią, na co ja pokręciłem tylko głową. Coś musiało mu się stać, skoro wrócił i w dodatku siedział w rynnie i się nie chciał podnieść.

— No... Salem, chcę Ci pomóc tylko. — powiedziałem spokojnie, próbując przekrzyczeć szum. Z daleka dało się słyszeć pioruny. — Trzęsiesz się cały, mały. — powiedziałem gdy już poddał się i dał się złapać. Wciągnąłem go do domu, Sally zamknęła okno i przyniosła ręcznik który rozłożyła na łóżku. Położyłem go na nim i zacząłem go oglądać, a wtedy moją uwagę przykuła rana, na szerokość pazurów innego kota. Wziąłem z domowej apteczki kilka bandaży i pod zdezynfekowaniu, bo oczywiście nie obeszło się bez syczenia i burczenia na mnie, zabandażowałem jego ranę i owinąłem w ręcznik jak rogala.

— Kto to? — zapytała brunetka, gdy już udało nam się opanować sytuację z kotem.

— To jest Salem. Jest przybłędą. — powiedziałem na szybko, by nie wzbudzić w niej podejrzeń. Nigdy wcześniej nie miałem żadnego zwierzaka, więc Sally mogłaby uznać to za dziwną rzecz, że po tylu latach mam w końcu zwierzę. A nie chciałem by doszukiwała się prawdy w tym wszystkim, bo by to ją przygniotło.

— Jaki słodki kociak... — powiedziała i wyciągnęła rękę w stronę głowy kota, ale ten zasyczał na nią.

— Jest nieufny, dlatego przychodzi do mnie, gdy czegoś chce. Innym nie ufa. — powiedziałem szybko widząc spojrzenie neonowo zielonych oczu kota.

— No cóż, chyba zostawię was samych. Niech wypoczywa i wraca do zdrowia. — powiedziała lekko uśmiechnięta i pocałowała mnie w usta, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Odetchnąłem z ulgą gdy poszła, ale gdy usłyszałem trzaśnięcie, jakby ktoś złamał gałąź automatycznie spojrzałem na Salema, który teraz zakrywał się ręcznikiem w miejscach intymnych, dodatkowo bandaże teraz leżały w strzępach.

— Kretynie, co Ci odbiło się przemieniać? — powiedziałem ochrzaniając go za tak bezmyślne używanie swoich umiejętności. — Co Ci się stało? Czemu leżałeś w rynnie? — zapytałem już nieco spokojniej, a szatyn podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego warga drżała i była sina, na policzkach czaiły się rumieńce, a z uda kapała mu krew na podłogę. — Musisz się umyć wiesz? Do rany dostanie się zakażenie, jak jej nie przemyjesz. — powiedziałem i usiadłem obok.

— Jestem zmęczony... — powiedział, a jego powieki jakby zbyt ciężkie by utrzymać je otwarte, przymknęły się. Głowa bezwładnie opadła na moje ramię. Z wilgotnych włosów skapywały mi na kołnierz krople wody. Odchyliłem głowę do tyłu i spojrzałem w sufit. Co mam z nim zrobić? Chyba nie zostawić?

***

Piana w wannie unosiła się aż po same brzegi. Teraz pozostało mi przenieść tutaj Salema, żeby wsadzić go do niej i umyć. Przecież nie będę spał z nim, jeśli ma mnie zaczadzić w nocy. Wytarłem ręce w pobliski ręcznik i wróciłem do pokoju. Salem dalej był śpiący i pomimo tego, że stawiał na początku opory co do dotykania go, udało nam się wspólnymi siłami zanieść go do łazienki. Wszedł do wanny i lekko sycząc usiadł w niej, zanurzając się po same ramiona. Warga znów zaczęła mu drżeć, wargi były już mniej sine.

— Zimno i szczypie. — powiedział cicho i spojrzał gdzieś w bok, wbijając swój wzrok w kafelki w łazience. Paliło się kilka świec, okno było zaparowane i zamknięte, więc jak dla mnie było tutaj gorąco.

— No ale przecież jakoś się umyć musisz? — powiedziałem i zamoczyłem czystą gąbkę w wodzie z mydłem, zacząłem obmywać jego ciało ciepłą wodą, tym samym widziałem jak zmienia się wyraz jego twarzy. Na początku był zaspany i po części też poważny, ale teraz chyba zmiękł.

— Skąd wiesz jak obchodzić się z rannym? — mruknął cicho i spojrzał na mnie pomarańczowymi oczami.

— Opiekowałem się matką, gdy nadchodziły jej dni. Była śmiertelna i zachorowała na ciężką chorobę. W ostatnich dniach jej życia, opiekowałem się nią, jak tylko mogłem. Nathaniel tego nie pamięta, był za młody by zrozumieć co dzieje się z mamą. — powiedziałem kończąc obmywać jego ramię.

Salem się nie odezwał. Wpatrywał się tępo w taflę wody z której zniknęły prawie wszystkie bąbelki. Nastała między nami niezręczna cisza. Salem nie odzywał się, a ja jakoś nie miałem ochoty wdawać z nim w dyskusję.

— Woda robi się już zimna. — stwierdził i podsunął się w wannie. Odwróciłem się do niego tyłem i wyciągnąłem czysty ręcznik po czym położyłem go na umywalce i wyszedłem, aczkolwiek Salem mnie zatrzymał. — Pomożesz? Proszę..? — zapytał i po chwili usłyszałem chlust wody. Odwróciłem się do niego i spojrzałem na jego zmęczoną twarz.

— Pomogę, uparciuchu. — powiedziałem i pomogłem mu wyjść na posadzkę. Podałem mu ręcznik i swoje ubrania żeby je ubrał.

Później pomogłem mu przejść na łóżko i ponownie zająłem się jego nogą. Tym razem nie syczał na mnie i dał sobie zdezynfekować ranę. Nie chciałem pytać co się stało, bo uważałem że nie powinienem i dlatego siedziałem cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top