4
To miłe uczucie, jakby ktoś pocierał mój policzek, zdawało się być błogim uczuciem, ale coś mi nie pasowało. Musiałem się obudzić, a to zdecydowanie nie był mój sen. Bo ja nie śnię. Nie śnię, nie mam koszmarów i w sumie cieszę się z tego, nie zaprzątam sobie tym niepotrzebnie głowy.
— Nasza śpiąca królewna się obudziła w końcu. — powiedział jakiś miły głos, po czym otworzyłem oczy i spojrzałem w pomarańczowe tęczówki szatyna, który leżał obok mnie. — Chyba że zdradzisz mi swoje imię? — zapytał uśmiechając się jak cwaniak, który przechytrzył większego cwaniaka.
— Nie, i idź sobie. — powiedziałem i odwróciłem się do niego tyłem od razu spoglądając na elektroniczny zegarek na szafce nocnej. Było w pół do trzeciej w nocy i nie śniło mi się wstawać, choćby dlatego, że jakiś koteczek zażyczył sobie pobudki czarownika.
— I tak wiem jak masz na imię, Sylas. — odwróciłem się gwałtownie i spojrzałem na Salema, po czym przygwoździłem go do materaca swoim ciężarem ciała, siadając na jego udach i przytrzymując jego ręce za nadgarstki.
— Skąd je znasz? — zapytałem grzecznie, ale on najwyraźniej uwielbiał sobie ze mną pogrywać.
— Ma się swoje sposoby, wilczku. — wyszczerzył zęby i spojrzał na mnie znów z tym uśmiechem. Co z nim było nie tak?
— Nie mów tak do mnie. Zwracaj się już lepiej po imieniu... albo wiesz co, wcale się do mnie nie odzywaj, o tak, tak będzie najlepiej. — uśmiechnąłem się i zszedłem z niego, założyłem bluzę i wyszedłem na mini balkon, zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Niebo było bez chmur, więc wszystkie gwiazdy było widać.
— Ależ tu jest romantycznie... — Salem się rozmarzył, a ja wywróciłem oczami.
— W której epoce utknąłeś? Romantyzmu? — zapytałem, oczywiście to było żartem, ale Salem wziął to chyba zbyt mono do siebie i odwrócił się na pięcie, wracając do mojego pokoju. Nie mogłem zaprzestać pokusie, i musiałem odprowadzić go wzrokiem, póki znów nie zaczął się rozbierać, i znowu przy mnie. — Co ty wyprawiasz? Salem! — wrzasnąłem na niego, gdy ten wciąż się nie odzywał, a dalej rozbierał.
Wszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi balkonowe, po czym spojrzałem na Salema ale ten najwyraźniej nie miał ochoty ze mną gadać. Zapewne palnąłem głupotę, która go dotknęła.
— Chciałeś wiedzieć to masz. Żyję od tysiąc sześćset osiemdziesiątego roku i tak, jestem aż tak stary, ale wiesz co? Daruj sobie te niepotrzebne teksty, bo człowiek stara się być dla Ciebie miły, a ty obracasz wszystko w żart, Sylas. — powiedział i po tych słowach zmienił się z powrotem kota, który czmychnął pod łóżko i tam spędził reszty nocy, a bynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy rano ponownie wstawałem, obudzony przez budzik, Salem spał obok mnie zwinięty w kłębek. Najwidoczniej było mu niewygodnie na podłodze pod łóżkiem.
Zebrałem się do szkoły i wyszedłem z domu, oddychając świeżym, porannym powietrzem idąc w pół mroku, bo słońce za parę minut miało dopiero wstać.
***
Otworzyłem szafkę, która zaskrzypiała lekko, po czym wsadziłem niepotrzebne mi już książki. Wyglądało na to, że to było wszystko na dziś, mogłem iść do domu, ale wizja spotkania się z Salemem jakoś średnio mi odpowiadała dzisiejszej akcji w nocy. Nie wiem co go ugryzło, ale pilnie zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dobre słowa padły z moich ust. A być może źle je sformułowałem, co mogło spowodować taki wybuch emocji u Salema.
Ale dowiedziałem się jednej istotnej rzeczy. Ma ponad tysiąc czterysta lat i przeżył polowanie na czarownicy w 1692 roku. Super, tego mi brakowało, kota z przeszłością, godną biografii. Byłem wręcz przekonany, że to jakiś żart, ale nie miałem do czego tego porównać. Prawdopodobnie Salem jest ostatnim członkiem swojej rodziny i przeżył tak wiele, w kruchym ciele kota.
Zamknąłem szafkę z trzaskiem i podskoczyłem od razu, widząc wielkie niebieskie oczy wpatrujące się we mnie. To była Sally, moja dziewczyna i jako jedyna, nie wiedziała za bardzo kim jestem. Może to i dobrze, bo by się wystraszyła gdybym jej powiedział prawdę o swoim drugim życiu.
— Czekałam na Ciebie, aż przyjdziesz do łazienki na trzecim piętrze, ale się chyba nie doczekam... — wydęła usta, pokazując sztuczny wyraz twarzy, pokazujący smutek. Wiedziałem, że sobie doskonale ze mnie żartuje, i że to tylko takie droczenie się ze mną.
Ucałowała mnie w policzek, a wtedy jakby dostał przebłysku jakiegoś wspomnienia. W zasadzie nie jakiegoś, bo to było jakby realne, kiedy Sally cmoknęła mnie w policzek, w ten sam, w który pocałował mnie Salem w noc moich urodzin.
Jak to robił ten sierściuch, że aż tak na mnie wpływał? O co w tym wszystkim chodziło? Dlaczego nagle zjawił się ktoś, kto potrafi w sekundę zawrócić mi w głowie, a potem odwrócić kota ogonem i to mówiąc poważnie, a nie tylko w przenośni.
— Wybacz, dużo rzeczy ostatnio chodzi mi po głowie. Chciałbym się na nich skupić. — powiedziałem, po części trochę kłamiąc Sally, bo nie chciałem by dowiedziała się o moim podwójnym życiu i że w pokoju trzymam chłopaka który jest zmiennokształtnym, niezarejestrowanym animagiem.
— Mogę jakoś na to zaradzić?— zapytała z lekkim rumieńcem. Dobrze wiedziałem o co jej chodzi, ale nie miałem ochoty jej tłumaczyć, że to nie jest najodpowiedniejsza chwila no zrobienie tego o czym myślała. Za szybko chciała mnie zaliczyć, a mi się to nie podobało.
— Nie, i proszę Sally, nie naciskaj na mnie znowu. Pamiętaj, że nie tylko to jest ważne w relacji między ludźmi. Liczy się szczerość i wierność drugiej osobie. — powiedziałem, a w myślach przeklinałem już siebie z to, jakich zwrotów użyłem. Jak nie spłonę piekielnym ogniem, to będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top